Ten brak uwagi był tym bardziej bulwersujący, że nie wszędzie tak jest. Sprawdziłam dzienniki z kilku krajów Europy Zachodniej z tego samego dnia i okazało się, że Dzień Języka Ojczystego odnotowały najpoważniejsze gazety – od brytyjskiego „Guardiana” po włoskie „Corriere della Sera”. Dbałość o własny język nie jest pustym słowem szczególnie we Francji.
Co zresztą od dawna wiadomo, bo to Francuzi jako bodajże pierwsi postanowili pohamować triumfalny pochód angielskiego przez świat i już w 1994 roku przyjęli ustawę o ochronie języka francuskiego.
Jakie są jej efekty, to inna sprawa – skromniejsze zapewne niż oczekiwano – ale na pewno nie jest z tym gorzej niż w Polsce, która pod względem językowym stała się istnym angielskim dominium. No i liczą się też intencje – a tego Francuzom nie można odmówić.
Swój język traktują bowiem jak prawdziwy skarb narodowy, wkładają wiele wysiłku w jego upowszechnienie i bardzo boleją nad tym, że po drugiej wojnie angielski skutecznie odebrał francuskiemu rolę języka międzynarodowego. Nawet jeśli nie da się tego odwrócić, nie jest to, zdaniem Francuzów, powód, by poddać się bez walki i pozwolić, by angielszczyzna zalała Francję.
Warto byłoby brać z Francji przykład. Ale nic nie wskazuje na to, by ktokolwiek poważnie o tym myślał. Owszem, od czasu do czasu ten czy ów autor – niekoniecznie zawodowy dziennikarz, często ktoś, komu po prostu leży na sercu kwestia czystości języka – ubolewa nad tym, co się dzieje, generalnie jednak można odnieść wrażenie, że zapanował stan powszechnego przyzwolenia na contenty i outfity, outsourcing i fitness, accounting i creative management. Może z lenistwa, bo nie trzeba się wysilać, by znaleźć czy stworzyć polskie terminy (z czym, przyznaję, w niektórych dziedzinach może nie być łatwo)? A może dlatego, że są i tacy, na których cudzoziemszczyzna działa nobilitująco?
Pseudogrzeczność
Stworzenie polskich odpowiedników byłoby ambitnym zadaniem dla specjalistów z zacięciem językowym. Gdybyż jednak chodziło tylko o angielskie słowa i terminy!