W Monachium namawiają nas do rezygnacji z suwerenności
piątek,
22 lutego 2019
Angela Merkel chce, by „kwestie gospodarcze wyłączyć z politycznej rywalizacji”. Wymowna jest jej deklaracja, iż Rosja zawsze była wiarygodnym dostawcą surowców energetycznych i nawet w czasie zimnej wojny nie uważano, że rurociągi ze Wschodu stanowią strategiczne zagrożenie. Ergo – obecne zagrożenia są przeceniane, a sprzeciw wobec Nord Stream 2 jest związany li tylko z partykularnymi interesami: USA chcą zawłaszczyć rynek, a Europa Środkowa złości się, że traci dochody z tranzytu.
Ideowym ojcem Unii został mało znany trockista postulujący likwidację państw narodowych i własności prywatnej. Czy to jego radykalny plan realizują dziś eurokraci?
zobacz więcej
Podczas zakończonej niedawno Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa niemieccy politycy sformułowali dość jasno własną wizję geostrategicznej przyszłości Europy. Nawet jeśli nie dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach, to jednak spójną. Ale rozwiejmy wątpliwości: realizacja zarysowanych tam pomysłów nie tylko nie jest dla nas korzystna, ale wręcz groźna.
Głos w tej sprawie zabrali wszyscy najpoważniejsi liderzy chadecji zza Odry – zarówno urzędująca kanclerz Angela Merkel, jak i jej następczyni na stanowisku szefa partii Annegret Kramp-Karrenbauer, która w przeddzień obrad udzieliła „Berlin Policy Journal” pierwszego dużego wywiadu poświęconego wizji polityki zagranicznej.
Głosy te uzupełnione zostały przez Manfreda Webera, długoletniego przewodniczącego frakcji Europejskiej Partii Ludowej w europarlamencie i oficjalny jej kandydat na nowego przewodniczącego Komisji Europejskiej po tegorocznych wyborach. Dołożyli się jeszcze do nich urzędująca minister obrony Niemiec Ursula von der Leyen, obecny przewodniczącego Bundestagu Wolfgang Schäuble oraz Wolfgang Ischinger, szef Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa i wieloletni ambasadora Niemiec w Waszyngtonie i Londynie.
Mamy zatem do czynienia z prezentacją rozpisaną na głosy wiodących polityków niemieckiej prawicy.
Koniec panującego porządku świata
Zacznijmy od raportu przygotowanego jeszcze przed otwarciem monachijskiej konferencji, a mającego dość znaczący tytuł: „Wielka układanka – kto pozbiera fragmenty” (The Great Puzzle: Who will Pick Up the Pieces?”). Jego zasadniczym przesłaniem jest teza, iż porządek światowy, taki jak ukształtował się po II wojnie światowej, ma się ku końcowi. Wraca czas rywalizacji wielkich graczy. Kres porządku światowego, jak uważają eksperci konferencji, może nastąpić zarówno w wyniku jednorazowego konfliktu, jak również serii konfliktów o mniejszej intensywności i skali, które wszakże doprowadzą do podobnych skutków.
Zarówno w Chinach, jak i w Rosji, zdaniem ekspertów opracowujących raport, ugruntowało się przekonanie, że Stany Zjednoczone są imperium w fazie upadku, a z pewnością znacznego osłabienia własnych możliwości. Kreml, który jest oczywiście relatywnie wielokrotnie słabszy od Chin, wykorzystuje kombinację swych możliwości gospodarczych, militarnych i dyplomatycznych, aby zwiększyć swe szanse na osiągnięcie sukcesu w ostatecznym wymiarze. Sięga w tym celu po kwestie dotyczące przyszłości światowego rozbrojenia, które właśnie „rzucono na stół” w związku z kresem układu INF (o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych pośredniego i średniego zasięgu) oraz niepewną przyszłością traktatu Nowy START o rakietach strategicznych (ograniczenie arsenałów jądrowych) – jego ważność kończy się w 2021 roku i aby móc go czymkolwiek zastąpić, należałoby już właściwie kończyć negocjacje, a nic takiego nie ma miejsca.
Jacek Bartosiak: Polska musi być czujna, bo świat, jaki znaliśmy po 1989 r. już się załamał.
zobacz więcej
Moskwie – taką tezę znaleźć można w raporcie – jest bardzo na rękę to, że Waszyngton ogłosił jednostronne wyjście z traktatu INF, bo w oczach części światowej opinii publicznej taki krok będzie postrzegany jako przejaw nieodpowiedzialności, egoizmu i nieobliczalności. Ten pogląd wzmacniany jest przez inne przekonanie światowej opinii publicznej, również opisane w monachijskim raporcie, że Stany Zjednoczone robią dziś dla światowego porządku mniej niźli przed laty.
Cały zresztą materiał przesiąknięty jest duchem nieufności i niepewności Europy co do kształtu amerykańskiej polityki międzynarodowej. O ile za czasów Baracka Obamy stolice na Starym Kontynencie żyły w przekonaniu, że tym, co spala oś atlantycką jest uznawanie wspólnych, „liberalnych” wartości, o tyle teraz – za prezydentury Donalda Trumpa, który otwarcie krytykuje globalizację – Europa już takiej pewności mieć nie może. I, jak powiedział cytowany w opracowaniu niemiecki minister spraw zagranicznych Heiko Maas, wielu dotychczasowych sojuszników Stanów Zjednoczonych w najlepszym wypadku może czuć się ignorowanymi. W najgorszym – traktowanymi jak rywale czy przeciwnicy. W rezultacie „to powoduje, iż nasze przekonanie, że jesteśmy sojusznikami w walce o multilateralny system światowy oparty na zaufaniu, jest nadszarpnięte”.
Monachijskie antyamerykanizmy
To przeświadczenie szefa niemieckiej dyplomacji jest kluczowe dla zrozumienia tego, jak Berlin widzi przyszłość światowego porządku – porządku liberalnego, uściślijmy. Otóż: jeśli Stany Zjednoczone nie chcą i nie mogą być światowym liderem, to tę rolę musi zacząć odgrywać ktoś inny i to nie jedno państwo, ale „sojusz multilateralny”, sieć państw sojuszniczych nadal chcących świata zbudowanego na wartościach, a nie na partykularnych interesach.
W parze z takimi koncepcjami idą konstatacje w stylu, iż ostatnie spotkanie państw G7 w Kanadzie w istocie było obradami G6 + 1. Tym państwem + 1 były rzecz jasna Stany Zjednoczone, czyli był to koncert sześciu zachodnich potęg gospodarczych bez Waszyngtonu.
Tę narastającą nieufność wobec USA można było obserwować w Monachium w drobnych gestach, rozłożeniu akcentów czy prawionych sobie złośliwościach. Gdyby mierzyć temperaturę emocji w tych relacjach aplauzem, jaki wywołały wystąpienia plenarne, to z pewnością gorących nie wzbudził Mike Pence, amerykański wiceprezydent. Po jego wystąpieniu sala, prócz kilku przedstawicieli amerykańskiej delegacji, nadal siedziała, anemicznie oklaskując mówcę.
I przeciwnie, wystąpienie Angeli Merkel – dość przeciętne, choć wygłoszone bez korzystania z kartki, co jest rzadkością w jej przypadku – spotkało się z owacyjnym przyjęciem publiczności. Zgotowano jej standing ovation, a huragan braw nie milkł przez kilka minut. Może dlatego, że niemiecka kanclerz wiele mówiła o multilateralizmie i obowiązkach Europy na innych kontynentach w imię europejskich, liberalnych wartości oraz polemizowała, choć nie wprost, z zasadniczymi tezami przedstawiciela amerykańskiej administracji.
Filip Memches: Łapówki, kłamstwa i ciemne interesy. Afera tytoniowa wiele nam mówi o unijnych politykach.
zobacz więcej
Pence’a przyjęto chłodno, zaś jego poprzednika – wiceprezydenta za Obamy Joe Bidena, którego wystąpienie sprowadzało się do słów: „my jeszcze wrócimy” – znacznie cieplej. Podobnie zresztą jak reprezentantkę demokratycznej większości w Izbie Reprezentantów Nancy Pelosi, ją wręcz fetowano. Ale to nie jedyny szczegół na który warto zwrócić uwagę. Było ich więcej.
Wolfgang Ischinger, organizator i szef monachijskiej konferencji, przed wystąpieniem niemieckiej kanclerz wylewnie i ciepło witał członka chińskiego politbiura, siedzącego zresztą obok Merkel na sali obrad, ale nie wspomniał o delegacji zza Atlantyku. Niemieccy dziennikarze relacjonujący konferencję piszą zresztą, że nieobecność szefa Departamentu Stanu Mike’a Pompeo, który był w Warszawie a ominął Monachium, została przyjęta z nieskrywaną irytacją.
Nie ma zagrożeń Nord Stream 2, opór to prywata
Przy czym warto też zwrócić uwagę, że kanclerz Merkel w swym przemówieniu dość jasno i jednoznacznie opowiedziała się za tym, aby kwestie gospodarcze wyłączyć z politycznej rywalizacji. Dla nas wymowna w tym względzie jest jej deklaracja, iż Rosja w przeszłości była wiarygodnym dostawcą surowców energetycznych i nawet za czasów zimnej wojny nie uważano, że rurociągi ze Wschodu stanowią strategiczne zagrożenie – co miało stanowić argument na rzecz tezy, że obecne zagrożenia są przeceniane. Albo i inny, też pojawiający się pogląd, w myśl którego sprzeciw Stanów Zjednoczonych oraz państw naszego regionu wobec Nord Stream 2 nie jest związany z kwestiami bezpieczeństwa, tylko partykularnymi interesami: z jednej strony próbą zawłaszczenia rynku (Amerykanie), z drugiej (Europa Środkowa) złością, że traci się dochody z tranzytu.
Z tej perspektywy jeszcze bardziej wymowny był wywiad, jakiego niemieckim mediom udzielił w czasie konferencji szef niemieckiego Siemensa. Otóż zapowiedział on zaangażowanie koncernu w sztandarowe inwestycje w Rosji, którym patronuje Kreml, takie jak kolej wielkich prędkości z Moskwy do Petersburga. A także kolejne, wspólne z tamtejszymi firmami przedsięwzięcia i generalnie zwiększenie skali inwestycji. Aferę z dostawą wyprodukowanych przez Siemensa turbin na Krym (miały być dostarczone do elektrowni budowanej w Tamanie, trafiły nielegalnie na teren okupowany przez Rosjan, z naruszeniem sankcji nałożonych przez Unię Europejską; Siemens wystąpił do sądu o zwrot turbin, ale roszczenia zostały odrzucone) nazwał on „odosobnionym przypadkiem”. I oczywiście nie ma mowy o tym, co rozważano w 2017 roku – o ograniczeniu obecności firmy w Rosji, czy wręcz wycofaniu się z tamtejszego rynku.
Zamordowała ojca. Uśpiła Niemców. Metoda polityczna Angeli Merkel
zobacz więcej
Tezy z przemówienia Merkel niemal dosłownie powtórzyła w swym wywiadzie Kramp-Karrenbauer. Jak stwierdziła, Berlin nie może wycofać się z budowy Nord Stream 2 ze względu na poszanowanie zawartych umów. Zaś teza o uzależnieniu od rosyjskich dostaw surowców energetycznych jest jej zdaniem chybiona, bowiem Niemcy mają zamiar zbudować terminale do przyjmowania LNG. Wspólnych wątków w wypowiedziach było jeszcze sporo.
Lek na rozterki: budować europejskie siły zbrojne
Merkel twierdziła, że przeznaczanie przez Niemcy 1,5 procent Produktu Krajowego Brutto na zbrojenia to nie jest wcale mało (przy czym jako członek NATO zobowiązali się do wydatków na armię na poziomie 2 proc. PKB). Podobnie uważa jej następczyni na stanowisku szefa CDU, według której Europa winna skoncentrować się na tym, aby pieniądze wydawać efektywnie, a nie zwiększać zbrojenia. Przykłady? Ujednolicenie europejskiej sieci drogowej tak, aby siły zbrojne mogły się szybciej przemieszczać oraz wprowadzenie wspólnych europejskich regulacji dla przemysłu zbrojeniowego.
Niemieccy politycy na zarzut, że ich propozycje są mdłe i nie prowadzą do wzrostu poczucia bezpieczeństwa w naszej części Europy, odpowiadają tak, jak ich minister obrony narodowej: że należy budować europejskie siły zbrojne. Ale nie tak, jak by to chcieli robić Francuzi, czyli w postaci osobnych formacji ze wspólnym dowództwem, lecz przez tworzenie systemu powiązań, umów o współpracy i kooperacji. Miałaby powstać taka europejska sieć porozumień, trochę na kształt tej, jaką Unia jest w innych dziedzinach. I takim tworem zarządzałoby się podobnie, jak dziś się zarządza Unią. Nic dziwnego, że Niemcy chcą tego.
Także Manfred Weber, wielce prawdopodobny przyszły szef Komisji Europejskiej, w trakcie dyskusji panelowej, w której uczestniczyli prezydent Ukrainy Petro Poroszenko oraz premierzy Gruzji Mamuka Bachtadze i Chorwacji Andrej Plenković, podjął drażliwą kwestię zwiększenia naszego poczucia bezpieczeństwa. Jak powiedział, „nastał kres umowy INF i stajemy w obliczu nowych wyzwań. W takiej sytuacji możemy zaproponować Niemcom, Francji, Polsce, Litwie i Ukrainie, abyśmy wspólnie zbudowali system obrony przeciwrakietowej dla Unii Europejskiej. Dla naszej obrony.”
„To może rzeczywiście przekonać ludzi w Polsce i na Ukrainie – dodał niemiecki polityk, mając na myśli zewnętrzne zagrożenie – że oni mogą zaufać Niemcom i Francuzom, iż możemy coś wspólnie zrobić.”
W jego opinii, głównym i dominującym wyzwaniem, przed którym stanie Unia Europejska w najbliższym dziesięcioleciu, będą kwestie bezpieczeństwa oraz wyzwania związane z polityką zagraniczną. Argumentował, że tak, jak w dziejach UE było dziesięciolecie euro i dziesięciolecie Schengen, tak teraz będziemy mieli do czynienia z dziesięcioleciem bezpieczeństwa.
Wspólna polityka zagraniczna Unii, bez prawa weta
Weber akcentował przy tym zagrożenia związane z podejmowanymi przez Rosję próbami wpływania na wyniki wyborów w państwach Unii, przytaczając dane natowskiego ośrodka śledzącego kremlowską aktywność w tej sferze – jego analitycy zlokalizowali 90 milionów fałszywych kont w serwisach społecznościowych używanych przez Rosję.