I to wszystko dla kasy?
Głównie chodziło o prestiż. Była cenzura: sport miał być amatorski. Nie można było napisać, że piłkarze grają za pieniądze. Przykładowo: Włodzimierz Lubański oficjalnie nie tylko był wybitnym piłkarzem, ale jeszcze sztygarem i jego żona, na koniec każdego miesiąca, udawała się do kopalni, by pobrać za niego pensję. A najlepiej, gdyby jeszcze był równocześnie studentem AWF…
Taka przykrywka. „Okropny, wyzyskujący sport zawodowy na Zachodzie”, bo taka była narracja, przeciwstawiany był „wspaniałemu amatorskiemu sportowi w Polsce”. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że to fikcja.
No dobrze, to jak było z filmem?
Gdy po meczach szliśmy na piwo, słyszałem różne opowieści, które chłonąłem jak gąbka. Miałem tło, anegdoty. Ale wciąż poszukiwałem dramaturgii: głównego konfliktu, osi, która scaliłaby film. Bo co mi po zbiorze anegdot? Musi być napięcie, ktoś powinien wygrać, ktoś przegrać; coś musi z tego wynikać.
I w połowie lat 80. Jerzy Engel – późniejszy selekcjoner, a wtedy trener Legii Warszawa – opowiedział mi, że w I lidze (obecnie Ekstraklasa) założono piłkarską spółdzielnię: możni działacze, postanowili spuścić do II ligi zespoły z małych miasteczek, które im się nie podobały.
Jak to usłyszałem, wiedziałem, że mam kościec, trzon i ważniejsze postacie dramatu, bo od początku było dla mnie jasne, że główną postacią musi być sędzia, niby bezstronny arbiter, ale w gruncie rzeczy prowadzący swoją zakulisową grę.
Co było dalej?
Uważam, że trzeba pracować z najlepszymi fachowcami, dlatego zwróciłem się z propozycją do Jana Purzyckiego – jego scenariusz do filmu „Wielki Szu” dosłownie mnie zafascynował. Zresztą chciałem swój film oprzeć na podobnym założeniu: najpierw mamy jakiś ćwierćfinał, potem półfinał, a na koniec – wielki finał. Tyle że tam grano w pokera, a tu w piłkę nożną.
Doprowadziłem Purzyckiego – nota bene również jak ja zapalonego kibica „kopanej” – do spotkań z piłkarzami, trenerami, sędziami, działaczami, dziennikarzami sportowymi, a oni nafaszerowali go wiedzą.
Pana film ma jednak nie tylko piłkarski wymiar.
Zgadza się. Pracę nad filmem zaczynaliśmy w 1987 roku, kiedy oczekiwano, aż socjalizm zgnije do reszty. Ale przecież Cesarstwo Rzymskie gniło sto lat – nikt więc nie miał pewności, kiedy to nastąpi. Chciałem pokazać degrengoladę moralną przemijającego ustroju, że prawo nie znaczy w nim prawo, że wszechobecny jest w nim egoizm, egocentryzm, nepotyzm…