Superman, przybysz z planety Krypton, skończył 80 lat. W ciągu długiego życia zarobił miliony dolarów, ale jego ojcowie – Jerry Siegel i Joe Shuster – zaznali nędzy.
zobacz więcej
Tylko czy rzeczywiście stanowi to taką osobliwość? Adolf Hitler jest jedną z najpopularniejszych postaci zachodniej popkultury, na różnych jej szczeblach i cytowany z różną dozą ironii. Pojawia się w dziesiątkach gier komputerowych, począwszy od „Wolfensteina” i „Call of Duty”, w komiksach i komediach, parodiowany przez Charlesa Chaplina i Binga Crosby’ego. Jego obecność w „ikonosferze” na tym poziomie nie budzi niczyjego oburzenia, mimo że nie towarzyszy jej żaden komentarz, dodatkowa informacja czy rutynowa fraza potępienia. Za przekroczenie granic (ale też nienadmiernie naganne) uważane bywa dopiero sięgnięcie po hitlerowski mundur podczas halloweenowych i karnawałowych zabaw. Ta pokusa jest jednak spora, nie oparł się jej w końcu sam książę Harry.
Czyli konsumentom zachodniej popkultury wolno wykorzystywać wizerunek Hitlera i hitlerowskich parafernaliów, mimo że, jak można przypuszczać, mają nieporównanie większy zasób wiedzy niż ich azjatyccy rówieśnicy na temat zbrodni Trzeciej Rzeszy? Oznaczałoby to, że – wbrew zdroworozsądkowej i tradycyjnej zarazem zasadzie, iż niewiedza stanowi okoliczność łagodzącą (jeśli nie przesłankę usprawiedliwiającą) – w przypadku odwoływania się do ikonografii Hitlera usprawiedliwia dopiero posiadana wiedza, z której nie wyciąga się jednak konsekwencji.
To jednak dopiero pierwszy z paradoksów. Wiele bowiem wskazuje na to, że sięgając po wizerunek „podobno szeroko znanego jegomościa ze śmiesznym wąsikiem” mieszkańcy Azji podejmują po prostu działanie, w którym przez stulecia przodowała Europa, a które pod piórem specjalistów od badań nad kolonializmem zyskało uczone miano „przywłaszczenia kulturowego” (cultural appropriation).
Na czym polega, zdaniem jego krytyków, przywłaszczenie kulturowe? Ujmując to najprościej: na sięganiu po elementy (znaki, zachowania, przedmioty) stanowiące istotną składową innej kultury i eksploatowanie tych elementów w oderwaniu od całego kontekstu, najczęściej do celów rozrywkowych lub komercyjnym. Prawnicy komentują takie działania jako zawłaszczanie zbiorowej własności intelektualnej, etnografowie mówią o demontowaniu bądź osłabianiu kodów kulturowych. Aktywiści niechętni kolonialnemu dziedzictwu „białych” często wylewają dziecko z kąpielą, unosząc się gniewem na pióropusz indiański czy meksykańskie sombrero, po które sięga wybierający się na kinderbal pięciolatek. Mniejsza o kinderbale – w kuźniach poprawności politycznej, jakimi są campusy amerykańskich uczelni, nie ma już mowy o tym, by do atrybutów danej kultury odwoływał się (choćby w formie aluzji graficznej w rysunku czy na plakacie) ktokolwiek, kto nie należy do związanej z tą kulturą mniejszości. Mariaż filozofii brandingu z nieczystym postkolonialnym sumieniem sprawił, że trudno znaleźć nakrycie głowy, broń czy zestaw barw wojennych, które nie byłyby obwarowane swego rodzaju copyrightem.