II wojna skończyłaby się wcześniej, gdyby słuchali swoich szpiegów
piątek,
17 maja 2019
Atak Niemców na ZSRR, Japończyków na Pearl Harbor czy inwazja aliantów w Normandii mogły wyglądać inaczej. Daremne trudy cichych bohaterów. Teorie spiskowe i fakty.
To Muszkieterowie pierwsi przesłali na Zachód meldunki o zbrodniach niemieckich na Polakach i Żydach, zdobywali fotografie tajnych doków dla U- Botów i plany operacji Barbarossa (ataku na ZSRR). Niestety, wprawiali dowództwo ZWZ w irytację.
zobacz więcej
Co dziesięć lat, przy okazji tzw. okrągłej rocznicy II wojny światowej, pisze się i mówi więcej o latach 1939 – 1945. Im bliżej wrześniowej daty, tym będzie więcej opracowań, analiz, artykułów, czy filmów i programów. W zestawie obowiązkowym przy takich okazjach jest pytanie: co Polska mogła zrobić, aby uniknąć klęski wrześniowej?
Najprawdopodobniej nic. Najlepsze dowodzenie, przeprowadzona w porę mobilizacja i wyprodukowanie większej liczby uzbrojenia mogłyby tylko przedłużyć kampanię wrześniową i nic więcej. Tylko uderzenie na Niemcy od zachodu licznej i znakomicie uzbrojonej armii francuskiej, z lotniczym i morskim wsparciem Brytyjczyków, mogłoby zmienić bieg dziejów. Tymczasem nasi sojusznicy, pomni swych zobowiązań wypowiedzieli wojnę III Rzeszy, po czym przystąpili do energicznego zrzucania… ulotek na terytorium Niemiec.
12 września w miejscowości Abbeville Anglia i Francja sformalizowały to, co robili, a raczej to, czego nie robili do tej pory. Spontaniczny brak działań wojennych został zapisany w dokumentach konferencji w Abbeville, w których wyrażono także wolę dalszego niepodejmowania działań przeciw Niemcom. Armie naszych sojuszników mogły zmienić bieg II wojny, ale nie chciały. Duch konferencji w Monachium, kiedy to Adolfowi Hitlerowi się ustępuje i czeka na dalsze żądania, był jeszcze silny. Początek wojny zatem nie mógł być inny. Może za to inne mogły być dalsze jej etapy?
Pojęcie „jeniec” w ZSRR nie istniało. Byli zwykłymi zdrajcami, bo dali się wziąć do niewoli.
zobacz więcej
Rząd radziecki i sztab generalny, czyli w tamtym systemie w każdym wypadku – Stalin, przyjmowały te klechdy za dobrą monetę. Józef Stalin wierzył w to, w co chciał wierzyć i nie wierzył, że Hitler go zaatakuje, bo to on planował zaatakować pierwszy. Doniesienia swoich agentów uznawał za brytyjskie prowokacje i to nie była kwestia wiary w uczciwość Hitlera – mieli przecież pakt o nieagresji i strefach wpływów – to była wiara we własną nieomylność, gdzie wyobrażenia i życzenia stają się faktami.
Dyktator, nawet ateista, czuje się narzędziem jakiejś Opatrzności – inaczej nie byłby dyktatorem. W latach 1938 – 1939 korpus oficerski Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej przeszedł gruntowną czystkę. Wielu najwyższych i średniego szczebla dowódców oskarżono o bycie wrogami rewolucji i rozstrzelano. Pamiętali o tym generałowie wywiadu wojskowego GRU i NKWD, gdy składali na Kremlu wizyty.
Gdy Gospodarz był w gorszym humorze, łagodzili retorykę swoich raportów i zarzuty Stalina, że dali się wyprowadzić w pole przez imperialistycznych prowokatorów, przyjmowali z pokorą. W dniach lepszego nastroju władcy też słyszeli, że przynoszą śmieci, ale już bez pretensji, że ich agentury źle pracują. Czy Ojciec Narodów był bardziej czy mniej wyrozumiały, efekt był ten sam – III Rzesza miała całkowity spokój w przygotowywaniu inwazji.
Tak trwało miesiącami, a agentura sowiecka była liczna i usytuowana w różnych miejscach III Rzeszy. Byli agenci w aparacie państwowym i partyjnym oraz służbie dyplomatycznej hitlerowskich Niemiec. Z terenu Generalnego Gubernatorstwa raportowali polscy przedwojenni komuniści, zaś na byłych kresach wschodnich Rzeczypospolitej NKWD miało nowych ludzi, którzy widzieli, co się dzieje po drugiej stronie granicy, a co z czasem dostrzegał także najmniej bystry pogranicznik. NKWD na kresach udawało się również przejmować analizy Armii Krajowej. Na nic to się zdało. W ambasadzie niemieckiej w Moskwie także było wiarygodne źródło informacji, a najlepsze – w ambasadzie Rzeszy w Tokio. Przekonany komunista i bardzo ceniony w Moskwie agent Richard Sorge trafnie podał nawet datę ataku na ZSRR, co potwierdziła sowiecka siatka w Niemczech, zwana przez tropiącą ją Abwehrę „Czerwoną orkiestrą”.
Przekonaniem Stalina, że to on będzie atakującym a nie atakowanym, nie zachwiały nawet coraz częstsze wizyty marszałków – zastępcy naczelnego wodza Gieorgija Żukowa i ludowego komisarza obrony ZSRR Siemiona Timoszenki. I rzeczywiście, Armia Czerwona na jego rozkaz koncentrowała się nad granicą do ataku. Lotniska usytuowano w pasie 20 – 30 kilometrów, podobnie dywizje pancerne i desantowe, odwody i drugi rzut najdalej w odległości 200 kilometrów od granicy. Jednak – jak twierdzi Wiktor Suworow, były agent GRU – wojsko ugrupowane do ataku jest bezbronne wobec „niespodziewanego” ataku przeciwnika, chyba że już samo atakuje. Gdy Wehrmacht uderzył, większość samolotów nie zdążyła wystartować, zniszczono je na lotniskach. Skoncentrowane kolumny czołgów były równie łatwym celem dla Luftwaffe. Niemcy rozbijali armię po armii, biorąc jednorazowo dziesiątki, a nawet setki tysięcy jeńców. Weszli w ZSRR jak w masło. Zatrzymały ich dopiero ulewne deszcze i później – mrozy.
W wyniku operacji „Wielki skok” mieli zginąć Roosevelt, Churchill i Stalin.
zobacz więcej
Upór Stalina miał pokrycie w analizach wywiadu radzieckiego. Oprócz alarmujących informacji były bowiem także uspakajające. Jedna, że zgrupowany na linii Bugu i Sanu Wehrmacht nie zamówił zimowych mundurów i bielizny, a druga, że nie zaopatrzył się w niezamarzające paliwo, smary i odpowiednią ilość transporterów kołowo-gąsienicowych (na błoto). Ale to już była sprawa drugiego nieomylnego dyktatora, który nie wyobrażał sobie, że będzie toczył walki jesienią i zimą. Pewność, że życzenia to fakty, miał również Adolf Hitler, który życzył sobie pokonać ZSRR do końca lata 1941.
Pearl Harbor i dziwne zbiegi okoliczności
Drugi spektakularny przykład, że można było zapobiec klęsce reagując na doniesienia własnego wywiadu, dała flota Stanów Zjednoczonych w Pearl Harbor. Oficjalna wersja, lansowana jeszcze w czasie wojny mówi, że atak był niespodziewany i nie można było mu zapobiec. Choć od jakiegoś czasu wiadomo, że Amerykanie złamali japońskie kody, a flota inwazyjna nie zachowała ciszy radiowej. Trzy komisje Kongresu USA (ostatnia w 1995 roku) nie zdołały jednak przekonująco wykazać zaniedbań. Autor książek o Pearl Harbor Robert. B. Stinnett dowodzi, że było inaczej i tu zaczyna się teoria spiskowa.
Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Franklin Delano Roosevelt chciał sprowokować Japonię do ataku sankcjami gospodarczymi, a jako że nastroje w kraju były mocno izolacjonistyczne, najlepiej do ataku nagłego i niespodziewanego. Rzeczywiście, już następnego dnia po Pearl Harbor Kongres bez oporów uchwalił stan wojny z Japonią, a trzy dni później wojnę USA wypowiedzieli sojusznicy Japonii – III Rzesza i Włochy. Roosevelt osiągnął swój cel: uważał, że wejście do wojny jest w interesie USA i można to tylko osiągnąć, kiedy społeczeństwo zostanie zszokowane niespodziewanym, zbrodniczym atakiem i zapragnie odwetu.
Jest świadectwo, że miał na biurku wiarygodne doniesienie o planowanej wyprawie japońskiej floty na Hawaje na tyle wcześnie, że można było ostrzec bazę na wyspie Oʻahu, ale nie została uprzedzona. Oficjalna wersja, wzmocniona przez wersję hollywoodzką, mówi o niekorzystnych zbiegach okoliczności. Czasu było mało, jeden generał w Waszyngtonie zaspał, kurier się spóźnił, inny generał był na konnej przejażdżce, co dodatkowo opóźniło obieg informacji, którą po tych wszystkich perturbacjach nadano na Hawaje, nie wiadomo dlaczego, okrężną drogą.
Zginęło 2400 amerykańskich wojskowych, a ponad 1000 zostało rannych. Japończycy zniszczyli prawie trzysta samolotów i zatopili pięć pancerników (z czego trzy podniesiono i wróciły do służby) oraz wiele mniejszych okrętów. Przeoczyli natomiast doskonale widoczne zbiorniki paliwa, co pozwoliło szybko wznowić działalność bazy.
Był jednym z najważniejszych agentów w historii europejskiego wywiadu. To dzięki niemu lądowanie aliantów w Normandii zakończyło się sukcesem.
zobacz więcej
Cel ataku nie został przy tym osiągnięty. Na ówczesnym polu walki rolę pancerników i niszczycieli przejmowało już bowiem lotnictwo i to dwa lotniskowce – USS „ Lexington” i USS „ Enterprise” – były właściwym celem Cesarskiej Floty o 6000 kilometrów od wybrzeży Japonii. Lotniskowce wypłynęły jednak z Pearl Harbor niedługo przed atakiem. To także argument w teorii spiskowej. Zarówno bałaganiarski, jak i spiskowy brak reakcji na informacje wywiadowcze w tym akurat wypadku spełniły pozytywną rolę. Światu potrzebne były Stany Zjednoczone w wojnie i to jak najwcześniej. A straty? Sens im nadało późniejsze zwycięstwo w całej wojnie.
Mistyfikacja w Dover. Niemcy nie uwierzyli Turkowi
Innych informacji wywiadu, mogących wpłynąć na przebieg wojny, nie wykorzystali Niemcy. W 1943 roku w ambasadzie brytyjskiej w Ankarze zatrudnił się, w charakterze kamerdynera i kierowcy ambasadora, Turek Elyas Bazna. W październiku tegoż roku zgłosił się też do niemieckiej ambasady z propozycją sprzedaży rolki filmu fotograficznego. Niemcy przyjęli ofertę i nadali agentowi kryptonim „Cicero”. Odtąd „Cicero” przynosił doskonale sfotografowane, ściśle tajne dokumenty, których autentyczność nie budziła zastrzeżeń. Podobno zadowolony z nich był sam Adolf Hitler.
Bazna robił zdjęcia, kiedy jego pracodawca spał lub brał prysznic. Tak przynajmniej mówił. Wątpliwości Niemców zaczął budzić fakt, że „Cicero” słabo znał angielski. Jak zatem mógł precyzyjnie selekcjonować dokumenty pobrane z sejfu ambasadora? Doskonała jakość zdjęć też rodziła podejrzenia, że to brytyjska prowokacja.
Turecki agent dostarczył między innymi dowodów na to, że anglo-amerykańska inwazja na Francję będzie miała miejsce w Normandii, a nie w Pas de Calais, gdzie kanał La Manche jest najwęższy. Gdyby Niemcy poważnie potraktowali tę wiadomość, to drugi front nie powstałby w czerwcu 1944 roku. Mieli zgromadzone wystarczające siły, żeby nie dopuścić do wylądowania sprzymierzonych w Normandii, ale te siły zgromadzone były właśnie w oczywistym Pas de Calais. Wprawdzie po inwazji je przesunięto, ale było już za późno.
Przekonanie, że atakowane będą okolice Calais, było uprawdopodobnione olbrzymią akcją dezinformacyjną Amerykanów i Anglików. Po drugiej stronie La Manche, w okolicach Dover, zgromadzili oni dużo drewnianych i gumowych makiet sprzętu wojskowego. Wielką armię inwazyjną udawało 600 żołnierzy, a prasa lokalna na Wyspach podawała informacje potwierdzające, że naprzeciwko Calais stacjonują liczne wojska – między innymi przez artykuły o niewłaściwym zachowaniu Amerykanów, jak na wymagania tradycyjnej, lokalnej społeczności.
Niemcy uwierzyli w dmuchane transportery, nie uwierzyli „Cicero”. Był zbyt dobrym szpiegiem, co obudziło podejrzenia, że ktoś mu pomagał. Miał je uzasadniać i jego słaby angielski, i to, że na jednym ze zdjęć dokumentu było widać rękę podtrzymującą papier, która według Niemców z centrali w Berlinie nie mogła być ręką samego Bazny robiącego zdjęcie.
Z tym związana jest teoria spiskowa, kreślona bardzo grubą kreską. Według niej Bazna był agentem Churchilla, który chciał zadbać o interesy Imperium Brytyjskiego i opanować basen Morza Śródziemnego. Premier Zjednoczonego Królestwa chciał się pozbyć kompleksu bitwy z poprzedniej wojny światowej o półwysep Gallipolli w cieśninie Bosfor, gdzie jako Pierwszy Lord Admiralicji poniósł sromotną klęskę w starciu z Turcją.
Clare Sheridan była jedną z największych skandalistek epoki.
zobacz więcej
Churchill latami nosił się z koncepcją, że atak na kontynent europejski należy przeprowadzić na jego „miękkim podbrzuszu”, czyli na Bałkanach. W Gallipolli się nie udało, może teraz? Planowane niepowodzenie sprzymierzonych w Normandii, po ujawnieniu Niemcom prawdziwego miejsca inwazji przez „Cicero”, miałoby skłonić Roosevelta do tej koncepcji.
Wyrachowane, cyniczne i nie liczące się z ofiarami własnych sił, ale kto wie, czy prawdziwe? Pewnie sam Churchill. Zostawiając spisek na boku, oczywiste jest, że gdyby w Berlinie posłuchano Bazny, to dwie doborowe dywizje pancerne Waffen SS nie marnowałyby się w Pas de Calais, kiedy potrzebne były Niemcom gdzie indziej.
Chronić tajemnicę za wszelką cenę
Były także przypadki, kiedy bezwzględnie wierzono źródłu informacji, ale i tak nie można było tej wiedzy wykorzystać. Z obawy przed odkryciem przez przeciwnika, że się rozszyfrowuje jego depesze.
Kilka lat przed wojną polscy matematycy i kryptolodzy Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski rozszyfrowali kryptogram niemiecki, nadany przy pomocy maszyny szyfrującej Enigma. Urządzenie to dzięki kilku wirnikom mogło zmieniać rodzaj kodowania w jednym tekście. Jego możliwości były tak imponujące, że dawały rzeczywistą przewagę wojskom oraz dyplomacji III Rzeszy w przededniu wojny. Tymczasem w Polsce sporządzono model Enigmy i przekazano sojusznikom – Francuzom i Anglikom. Niemcy udoskonalali Enigmę, ale Anglicy nie dawali się wyprzedzić. Korespondencja Wehrmachtu była dla Brytyjczyków zupełnie przejrzysta.
14 listopada 1940 roku Luftwaffe dokonała nalotu na Coventry, niszcząc jedną trzecią jego zabudowy. Setki ludzi zginęło. Gabinet Wojenny wiedział o planowanym bombardowaniu kilkanaście dni wcześniej i nie ostrzegł miasta. Oskarżenia Churchilla o chronienie za wszelką cenę tajemnicy, że Enigma jest rozszyfrowywana, pojawia się cyklicznie w publicystyce historycznej na Wyspach.
Mówi się, że można było ewakuować miasto, choć nikt nigdzie tego nie robił, ale też żadne bombardowanie nie było przewidziane z takim wyprzedzeniem. Alarmy bombowe były ogłaszane na skutek działania radarów i zwykłej obserwacji nieba, nie z powodu czytania wyprzedzających zdarzenie depesz. Fakt, że gdyby ludność i może część urządzeń przemysłowych opuściły miasto, Niemcom zapewne by to nie umknęło i w efekcie musieliby coś zrobić ze swoim szyfrowaniem.
Było jedno źródło wywiadowcze, którego wykorzystanie mogło sprawić, że nie byłoby w ogóle II wojny światowej. Przynajmniej tej, jaką znamy, wywołanej przez Niemcy. W Berlinie jeszcze za czasów Republiki Weimarskiej i początków III Rzeszy działał agent II Oddziału Sztabu Głównego RP, rotmistrz, później major Jerzy Sosnowski.
Jerzy Ksawery Franciszek Sosnowski, syn szlachcica Józefa herbu Nałęcz, pod nazwiskiem Georg von Nalecz-Sosnowski lub Ritter von Nalecz grał wiarygodnie polskiego, bogatego arystokratę i utracjusza niechętnego sanacji. Dwie, a według innych źródeł nawet trzy wille, własna stajnia wyścigowa, samochody. Von Nalecz szybko został centrum życia towarzyskiego berlińskiej śmietanki.
Robił ogromne wrażenie na kobietach, także na żonach, sekretarkach i asystentkach ważnych osobistości. To jego damska siatka dostarczyła niezbitych dowodów, że Niemcy weimarskie nie przestrzegają postanowień traktatu wersalskiego i szkolą po kryjomu wojsko, korzystając w tym celu z pomocy Związku Sowieckiego.