Rzecz jasna można w takiej jego postawie dopatrywać się staroświeckiej naiwności. Tyle że był on zarazem twardo stąpającym po gruncie, przenikliwym demaskatorem rozmaitych przesądów, które zrodziły się z bałwochwalczego traktowania nowoczesności, postępu, rozumu.
W twórczości Chestertona ważna była nie tylko treść, lecz i forma. Z pewnością zasłużył on na to, żeby uznawać go za jednego z czołowych apologetów chrześcijaństwa XX wieku. Piórem szermował na miarę czasów, w których przyszło mu żyć. Nie był autorem ciężkich i nudnych traktatów filozoficznych czy teologicznych. Walczył za pomocą dowcipu i sarkazmu. W błyskotliwy i humorystyczny sposób wykazywał wyższość Ewangelii nad mądrościami „tego świata”.
Jednocześnie dzieła Chestertona są owocem jego duchowej przemiany. Pisarz wychowywał się w środowisku anglikańskim. Na łono Kościoła katolickiego wstąpił w roku 1922.
Znany jest głównie z sensacyjno-metafizycznej powieści „Człowiek, który był Czwartkiem” oraz dystopii „Napoleon z Notting Hill”, a także serii opowiadań o księdzu Brownie – katolickim duchownym, wykazującym też pasje detektywistyczne. Ale z antagonistami Kościoła spierał się nie tylko na polu prozy. Trzeba tu też wspomnieć pozycje eseistyczne, w tym zwłaszcza „Ortodoksję”, będącą świadectwem dochodzenia pisarza do wiary katolickiej.
W tym kontekście warto przywołać, zamieszczone w roku 1936 na łamach tygodnika „Prosto z Mostu”, wspomnienie Andrzeja Mikułowskiego z pobytu w Wielkiej Brytanii. W tekście napisanym na wieść o śmierci Chestertona, skonfrontowane zostały dwie grupy wyznaniowe: kwakrzy i katolicy.
Ci pierwsi razili Mikułowskiego ponurą surową ascezą. Oto fragment jego relacji z wizyty w domu modlitwy „owej najbardziej protestanckiej ze wszystkich chrześcijańskich sekt” w Jourdans pod Londynem: „Wnętrze to spora, zupełnie pusta salka, w której odbywają się nabożeństwa, a właściwie rozmyślania. Na prostych, drewnianych ławkach, ustawionych rzędami w czterech pustych ścianach nieozdobionych niczym, siedzi gromadka angielskich »szarych ludzi« w atmosferze dziwnej bezcelowości. Co chwila ktoś podnosi się z miejsca i archaicznym biblijnym językiem wygłasza parę słów moralnej nauki. Są to przeważnie słowa o gniewie Bożym, suche i teologiczne, choć bezpośrednio dydaktyczne uwagi. Skończywszy, siada i wszyscy pogrążają się w milczeniu”.