Oczywiście, na pierwszym miejscu stał król. Dla niego przeznaczona była korona, „uszyta” na wymiar głowy i zaprojektowana tak, żeby nikt nie podrobił unikatu. Monarcha musiał być kimś wyjątkowym, co potwierdzała jedyna taka na świecie korona.
Przyznajmy: mało który monarcha uchodziłby obecnie za ideał urody. Choćby Władysław IV Waza, którego w talii nie objęłoby i trzech chłopa trzymających się za ręce. Lecz w eleganckiej czerni, na której świetnie prezentowały się złote łańcuchy, wyglądał imponująco.
Mniejsza jednak o wygląd właścicieli wszystkich eksponowanych na zamku obiektów. Najważniejsze są one same. To dowody najwyższego kunsztu jubilerskiego, zarazem świadectwa panującej w owych czasach mody. O ile renesans lubował się w pysznych, wielobarwnych złotogłowiach, aksamitach i adamaszkach, o tyle barok nosił się w czerni, skontrastowanej ze śnieżnobiałymi koronkowymi kołnierzami bądź kryzami. Wzory elegancji płynęły z dworów habsburskich i włoskich, a polscy królowie i patrycjusze szli w ślady arbitrów.
Trudno uwierzyć, ile kilogramów złota i drogich kamieni potrafili unieść na sobie nasi przodkowie, byle tylko wywrzeć na bliźnich stosowne wrażenie. Zwłaszcza panie wykazywały się wielkim samozaparciem, by bez względu na wagę ozdób trzymać fason i prostą postawę.
Proszę sobie wyobrazić (pokazywane na wystawie) tzw. zawieszki ze złota o rozmiarach sporego talerzyka. Owe zawieszki dopinano do łańcuchów, które też nie były lekkie. Podobnie kute z żółtego czy białego kruszcu pasy. Jeśli obwód w talii powiększał się, trzeba było wzywać złotnika i zamawiać kolejne ogniwa…
Sukienki Matki Boskiej
Ciekawe, że Order Złotego Runa, jeden z najstarszych i najbardziej liczących się w Europie, prezentował się przy tym przepychu nader skromnie. Ot, malutki złoty baranek, uchwycony w połowie postaci, zwisający trochę żałośnie jak zdarta skóra. Kto nie wie, może ten detal na zamkowej wystawie przeoczyć.