Żeby nie było nudy... Krzysztof Stanowski: prowokator, cynik, biznesmen
piątek,
21 czerwca 2019
Budzi sprzeczne uczucia. Jedni go uwielbiają go za utworzenie portalu Weszło.com i ostre dziennikarskie komentarze. Inni twierdzą, że został wynajęty, by obłaskawiać zło.
O sobie mówi, że lubi fajnie żyć, ładną pogodę i podróże, zwłaszcza do Barcelony, którą uważa za najlepsze miasto do życia: nie za duże, nie za małe, z dobrą komunikacją miejską, cudowną pogodą, morzem i – co równie ważne, a może nawet najważniejsze – sportem na najwyższym poziomie. O piłce nożnej pisze od lat, choć przekonuje, że zawód dziennikarza sportowego, w odróżnieniu na przykład od zamiatacza ulic, jest w ogóle nieistotny. I że „gdyby gazety i serwisy sportowe z dnia na dzień przestały istnieć, nic by się nie zawaliło”, z kolei „gdyby nagle przestać zamiatać ulice, brodzilibyśmy w śmieciach”.
Niezainteresowany polityczną karierą
Krzysztof Stanowski, bo o nim mowa, pisze zresztą nie tylko o sporcie – między innymi o polityce. A robi to zazwyczaj ostro, barwnie i bez sztampy. Często wywołując kontrowersje. Bo lubi prowokować. Przy tym cynizm nie jest mu obcy. I nie gryzie się w język, gdy ma użyć dosadnych słów. Karta LGBT+? Protest nauczycieli? A może by tak… taksówkarze? Bardzo proszę. Nic akurat się nie dzieje? Żaden problem: wrzucę na Twittera zdjęcie z podjazdu dorożką w górach, a gdy rzucą się na mnie obrońcy zwierząt, napiszę felieton obnażający ich hipokryzję. Byleby tylko nie było nudy.
Stanowski dostał nawet propozycję od ruchu Kukiz’15, który chętnie widziałby go na swoich listach wyborczych. Ale ją odrzucił – nie jest zainteresowany polityczną karierą. Jego poglądy nie wpisują się zresztą w schemat konkretnej partii. Przez liberałów był nazywany: „skrajnie prawicowym dziennikarzem”, przez konserwatystów: „tęczowym Krzysiem”.
Dziś kojarzony jest przede wszystkim z Grupą Weszło, której jest założycielem. Obejmuje ona: serwis internetowy, radio, telewizję internetową – wszystko to oczywiście o futbolu – ale też… klub piłkarski, a nawet (niedawno otwarty) portal motoryzacyjny (Wjechało).
Weszło to coraz bardziej wpływowy ośrodek medialny – jak na razie w środowisku piłkarskim. Przychody Grupy Weszło w roku 2018 wyniosły blisko 4 mln zł. Ale redakcja prężnie się rozwija; jeszcze kilka lat temu zespół można było policzyć na palcach jednej ręki – w jego skład wchodzili m.in. Paweł Zarzeczny i Tomasz Ćwiąkała – obecnie jedynie serwis internetowy skupia ponad dwudziestu dziennikarzy, nie mówiąc o pozostałych gałęziach grupy.
Według badań Gemius/PBI, opublikowanych przez „Wirtualnemedia”, w październiku 2018 portal Weszło.com zajął drugie miejsce, po 90minut.pl, wśród najpopularniejszych serwisów piłkarskich (pierwsze miejsce wśród użytkowników smartfonów i tabletów). Dane mówią o blisko 831 tys. realnych użytkowników i ponad 11 mln odsłon.
Stanowski ma duże ambicje. Od nowego sezonu zapowiada m.in. usługi turystyczne dla kibiców. Wiąże też nadzieje z założonym w ubiegłym roku klubem piłkarskim KTS Weszło. Ale o tym później. Zacznijmy od tego, kim właściwie jest Krzysztof Stanowski.
Chłopiec od czarnej roboty
Przygodę z dziennikarstwem rozpoczął… w szkole podstawowej. W marcu 1997 czternastoletni Krzyś, uczeń ósmej klasy, wysłał do redakcji „Przeglądu Sportowego” maila. „Naiwny, dziecięcy” – napisze po latach w jednej z książek. Chyba do końca nie wierzył w jego powodzenie, ale szansę otrzymał.
Zaczynał od sprawozdań z meczów występujących w III lidze warszawskich drużyn: Okęcia, Olimpii, Hutnika czy rezerw Legii. Na jednym z nich, sędzia Marcin Szulc, nie mając świadomości, ile lat ma Krzyś, podniósł na niego głos i pogroził palcem: „Ja o tobie dużo wiem!”. – Twierdził, że niewłaściwie opisałem jego sędziowanie w jednej z poprzednich kolejek – uśmiecha się Krzysztof (już nie Krzyś) Stanowski w rozmowie z Tygodnikiem TVP. I opowiada, że sytuacja była komiczna. – Bo co wtedy mógł o mnie wiedzieć? Że dostałem jedynkę z fizyki? – zastanawia się.
Tytuł „najbardziej rasistowskiego klubu świata” dzierży Beitar Jerozolima, w którym – jak deklarują kibice – żaden Arab nigdy nie zagra.
zobacz więcej
Stanowski (tu jeszcze Krzyś) szybko stał się chłopcem od czarnej roboty. Zresztą sam o to zabiegał, widząc w tym sposób na pozostanie w redakcji. Wyręczał więc starszych kolegów z czynności, których nikomu nie chciało się wykonywać, takich jak: dyżur telefoniczny, przygotowanie tabeli ligowej, szukanie zdjęć. Ileż satysfakcji sprawiało młodemu stażyście, gdy w gazecie, obok artykułu, widział znalezioną przez siebie ilustrację.
Poza tym interesował się informatyką, a w redakcji w tamtym czasie maszyny do pisania zaczęły być wypierane przez komputery, z których obsługą starsi dziennikarze miewali problemy. „Jak to się włącza/wyłącza?”, „był tekst i zniknął!” – słyszał to bardzo często, i pomagał.
Żeby być traktowanym przez rozmówców poważnie, początkowo wolał przeprowadzać rozmowy przez telefon („ktoś mógł co najwyżej pomyśleć, że mam śmieszny głos”). Z kolei swój pierwszy wywiad face to face, czternastolatek przeprowadził z sześć lat starszym Grzegorzem Szamotulskim. A znany z niewyparzonego języka bramkarz Legii, wyraźnie zaskoczony na jego widok, wypalił: – Wiedziałem, że będziesz młody. Ale ty jesteś, k…, młodszy ode mnie!.
Zmyślony wywiad z Lindą
W czerwcu 2002 19-letniego Stanowskiego wysłano na Mistrzostwa Świata w Korei Południowej i Japonii – razem z Adamem Godlewskim, który został zawrócony do kraju po odpadnięciu biało-czerwonych. Autorem pomysłu, by korespondentem z mundialu został nastolatek, a nie któryś z bardziej doświadczonych dziennikarzy, był Paweł Zarzeczny, wówczas zastępca redaktora naczelnego „Przeglądu Sportowego”.
– Zastanawiałem się: któż do Korei? Musi znać angielski… A kto w redakcji zna angielski? Tylko Stanowski. Mimo że dziewiętnastolatek, że nie miał etatu, posłaliśmy chłopca – opowiadał kilka lat temu w programie „As wywiadu” Zarzeczny, choć Stanowski w rozmowie z nami zaznacza, że było to duże uproszczenie.
Na mundialu nie było taryfy ulgowej. – Pamiętam lądowanie na lotnisku w Seulu. Czekając na bagaż włączyłem telefon. Niemalże od razu zadzwonił przełożony, Jacek Kmiecik, z pytaniem: „Gdzie jest tekst?!”. Tłumaczyłem, że lot trwał czternaście godzin i w Korei jestem od trzech minut, a on: „To k… zapier…!”. Dostałem pół godziny na nadanie korespondencji. Na szczęście mam tę zaletę, że piszę szybko. Poszedłem do sklepu na lotnisku, walizki jeszcze jeździły na taśmie, przejrzałem ceny, i napisałem co tam jest i ile kosztuje – wspomina Stanowski.
W tamtym czasie studiował dziennikarstwo. Praca wzięła jednak górę. Letnią sesję egzaminacyjną spędził na mundialu, a poprzednią – na wyjeździe służbowym w Portugalii. – Wiedziałem, że trudno będzie pogodzić pracę i studia. Poza tym nie miały one tak naprawdę sensu. Pamiętam, jak kazano nam zmyślić wywiad z Bogusławem Lindą, by popracować nad stylem. Zapytałem, czy zamiast zmyślonego wywiadu z Lindą, może być prawdziwy, ale z Olafem Lubaszenką. Okazało się, że… nie może być.
Najmłodszy szef działu
W 2003 ukazała się jego pierwsza książka: biografia piłkarza Wojciecha Kowalczyka. Później wydał jeszcze trzy – wszystkie bestsellerowe. Nie jest to może literatura wysokich lotów, ale czyta się ją z zaciekawieniem. Książki Stanowskiego to kopalnia anegdot i różnych smaczków ze środowiska piłkarskiego i dziennikarskiego.
Na przykład o Januszu Atlasie, czołowym felietoniście „PS”, pisał: „Żaden inny dziennikarz nie był tak zorganizowany logistycznie. Janusz codziennie miał przygotowaną rozpiskę konferencji prasowych w Warszawie i mówił: «Polski Związek Biathlonu o 13.00, ale tam nie będzie nic na ciepło, więc lepiej na 13.30 do Polskiego Związku Piłki Siatkowej, bo tam karmią dwudaniowo, a potem o 17.00 do PZMot-u». Gdyby wystartował w zawodach, jak przeżyć miesiąc za 100 zł, nie tylko by wygrał. On by ten miesiąc przeżył jak król”.
Znajdziemy tam również wiele innych zakulisowych historii, począwszy od wzlotów i upadków wspomnianego „Kowala”, przez zmagania z alkoholizmem i hazardem byłego reprezentanta Polski Andrzeja Iwana, do sylwetki Ryszarda Forbricha – fryzjera z niewielkiej mieściny w Wielkopolsce, który w latach 90. i na początku nowego tysiąclecia trząsł polską piłką ligową.
Ale też m.in. do anegdot o Franciszku Smudzie i jego „złotych myślach” – na przykład, gdy popularny „Franz” był trenerem Legii Warszawa, w stronę piłkarza Macieja Murawskiego, rzucił: „Muraś, ty wyglądasz jak dzwonnik z Rotterdamu!”.
W swoim CV Krzysztof Stanowski może również odnotować, że został najmłodszym szefem działu piłki nożnej w „Przeglądzie Sportowym”. Miał wówczas 22 lata.
Tego stanowiska jednak nie piastował długo. Wiosną 2005 w kierownictwie gazety zaszły zmiany, a nowy naczelny, Roman Kołtoń, nie widział w redakcji miejsca dla Stanowskiego. Ten na krótko zagnieździł się jeszcze w „Super Expressie” i „Dzienniku”, by w końcu – na pewien czas – porzucić dziennikarstwo.
Janusz Zaorski, reżyser „Piłkarskiego pokera” ujawnia: Dlaczego tak długo ukrywał o czym naprawdę jest jego film? Który słynny trener opowiedział mu o przekrętach w lidze? Jak poznał Pelego? Kto jest najlepszym polskim piłkarzem? I czemu Polonia nie miała prawa awansować?
zobacz więcej
Ambasador hazardu
Zaczął romansować z pojawiającymi się na naszym rynku firmami bukmacherskimi. Był przedstawicielem na Polskę firm: Bet24, a później: Party Gaming.
To w tamtym okresie powstał portal Weszło.com, który pierwotnie służył tylko celom promocyjnym. – Pomyślałem, że założę portal internetowy, na którym będę za darmo reklamował firmę bukmacherską, w której pracuję. Podniosę jej wyniki, przełożeni nawet nie będą wiedzieli, w jaki sposób to się stało, a przy okazji zapulsuję u nich – mówi Stanowski, który jednak nie wytrzymał długo bez pisania.
– Weszło.com założyłem pod zakłady bukmacherskie, ale miałem mało do roboty i bardzo się nudziłem, a zawsze lubiłem pisać. Miałem potrzebę wypisania się. Mogłem założyć bloga, ale co bym na tym zarobił? Jak już za coś się biorę, nie może to być bezsensowne, jałowe – wspomina.
Jak twierdzi, dzięki pracy jako przedstawiciel firmy bukmacherskiej, stał się niezależny finansowo, a przez to również niezależny dziennikarsko.
Na początku pod swoimi tekstami podpisywał się jako „Mr X”. Wśród czytelników rodziło to domysły – kim jest autor? Typowano m.in. Pawła Zarzecznego, Mateusza Borka czy Macieja Szczęsnego.
Obecnie współpraca dziennikarzy sportowych z internetowymi zakładami bukmacherskimi jest dość powszechna. Ambasadorami tego rodzaju marek są m.in. Mateusz Borek, Roman Kołtoń, Tomasz Smokowski, Michał Pol (wszyscy Etoto.pl) czy Andrzej Twarowski (Totalbet.pl). Weszło współpracuje z zakładami sportowymi Totolotek i z Etoto, a Stanowskiego można zobaczyć w emitowanym na YouTube, na kanale Etoto, tzw. „Quizie pod napięciem”. Polega on na tym, że eksperci piłkarscy odpowiadają na pytania widzów, a gdy się pomylą – to są… pieszczeni prądem.
Nie wszyscy dziennikarze sportowi akceptują związki z bukmacherką. Niedawno, na łamach „Rzeczpospolitej”, w komentarzu „Banalizacja hazardu” krytycznie odniósł się do tego Mirosław Żukowski. Pisał, że hazard „reklamowany jest on jako nieszkodliwa aktywność, a nie handel nieszczęściem, które dotknęło już wielu, sportowców i dziennikarzy także.” Szef działu sportowego „Rz” uważa, że udział gwiazd dziennikarskich w kampaniach reklamowych firm bukmacherskich sprzyja „banalizacji hazardu”. Wymienia w tym kontekście kilka nazwisk dziennikarzy, wśród nich Stanowskiego, i stwierdza, że „ci, którzy powinni ostrzegać przed niebezpieczeństwem, bo doskonale zdają sobie z niego sprawę, zostali wynajęci, by obłaskawiać zło. Gdy oni zachęcają, łatwiej ulec pokusie, dać się zwieść złudzeniu, że hazard nikomu nie szkodzi. I to jest właśnie trudne do zaakceptowania”.
Trudniej pochwalić niż krytykować
Z czasem Weszło stało się czołowym serwisem o piłce nożnej w Polsce. Portal od początku budził kontrowersje. Z jednej strony był powiewem świeżego powietrza. Publikacje są barwne i niepoprawne. Nie ma owijania w bawełnę. Z drugiej strony, po przeczytaniu części tekstów, można mieć poczucie, że „zupa była za słona” – po prostu jazda po bandzie, z wulgaryzmami i tabloidowym sznytem. Niektórzy krytycy nazywają Weszło piłkarskim Pudelkiem. Na pewno serwis jest wyrazisty. Jego formuła ma rzeszę wiernych fanów, jak i przeciwników. Ale to już kwestia gustu.
Niektórzy zarzucają Stanowskiemu, że nie krytykuje ludzi ze środowiska piłkarskiego, z którymi łączą go dobre relacje. Dotyczyć to ma m.in. Bogusława Leśnodorskiego czy Zbigniewa Bońka, o którym bardzo ciepło pisał w jednym z rozdziałów swojej ostatniej książki („Stan futbolu”). Dziennikarz nie zgadza się z tymi zarzutami. – Znam praktycznie wszystkich w polskiej piłce. I jeśli kogoś uważam za osobę racjonalną, inteligentną, właściwą na danym stanowisku, to ją szanuję, a często również ona mnie. Mam częsty kontakt nie tylko z Bońkiem czy Leśnodorskim, ale jeszcze z trzydziestoma innymi osobami, które są wpływowe w polskiej piłce – odpowiada na krytykę.
Po chwili dodaje, że śmieszą go sformułowania, typu: „Bo to znajomy Stanowskiego”. – Co to za argument? Dziennikarz po prostu musi znać ludzi. Jeśli ktoś zasłuży na krytykę, to go krytykuję. Nie mam z tym problemu. Najgorsze jest to, że gdy ktoś wykonuje dobrą robotę, to nie można go pochwalić, bo zaraz pojawi się zarzut o brak obiektywizmu. Doszliśmy do momentu, że trzeba mieć większą odwagę, by kogoś pochwalić, niż skrytykować. To jakiś absurd – irytuje się.
Leży i się nie podniesie
Serwis Stanowskiego wzbudza emocje – i to jest jego siłą. Nie opisuje rzeczywistości – na przykład poziomu polskiej piłki ligowej – przez różowe okulary. Nie stroni od krytyki. Ale też… od cynizmu, szyderstw i wykpiwania. Na przykład: w marcu 2010 na portalu zorganizowano konkurs, pt. „A gdzie ty spotkałeś Łukasz Trałkę?”. Następnie opublikowano przeróbki zdjęć, przysłane do redakcji przez czytelników, na których umieszczono sylwetkę piłkarza: głównie w pozycji leżącej, m.in. na ulicy, na księżycu czy… w koszyczku wielkanocnym.
Jak to możliwe, że piłkarze grający na co dzień w najlepszych europejskich klubach, mający za sobą setki udanych meczów, dziesiątki strzelonych bramek i asyst, nagle stają się bezradni?
zobacz więcej
A do tego opis: „To nieprawdopodobne – leżący Trałka widywany był we wszystkich zakątkach świata, na księżycu, pod wodą, w czasie meczów piłkarskich, koszykarskich, w ZOO (gdy kopulowały słonie). Mało tego – udało się sfotografować go nawet w wojennych okopach, w czasie walk w Iraku oraz w czasie nagrania programu „Mam talent”. Wszędzie robił to, co umie najlepiej – leżał! Okazuje się też, że polonista grał w kilku znanych produkcjach („Pulp Fiction”, „Titanic”, „Avatar”), jest po prostu fenomenem (…) Przysyłaliście nam też kawały – czym się różni Trałka od szkolonego psa? Pies kładzie się tylko na komendę. Albo: co ma wspólnego Trałka z gospodarką Zimbabwe? Też leży i się nie podniesie. Niezłe, niezłe”.
Można odnieść wrażenie, że to wciąż czternastoletni Krzyś stukał w klawiaturę po drugiej stronie ekranu komputera.
Inny przykład: grudzień 2015, tekst o Rafale Murawskim. A w nim dwa pomeczowe zdjęcia. Pierwsze z szatni piłkarskiej, drużynowe: Murawski bez koszulki, wciąga brzuch. Obok starsza fotografia, z 2010, z murawy: Murawski bez koszulki – widać nie do końca sportową sylwetkę.
Tytuł tekstu: „Poważne kłopoty Pogoni. Murawski wciągnął WSZYSTKO!”. I treść: „Rafał Murawski gra nadspodziewanie dobrze, można nawet uznać, że jest jednym z najlepszych piłkarzy w ekstraklasie (…) Jedno się jednak nie zmienia – wciąż lepiej «Murasia» oglądać w koszulce piłkarskiej niż bez niej. Kiedyś Rafał się zagapił i brzucha nie wciągnął, czego efekt być może jeszcze pamiętacie. Tym razem poszedł w drugą stronę – wciągnął tak mocno, że podobno wciągnął też dres Danielaka, buty Fojuta, dezodorant Dwaliszwilego, ego Małeckiego i kluczyki do klubowego autokaru, przez co drużyna jest uwięziona na stadionie. Następnym razem prosimy ostrożniej”.
Medialny rozwój i powstanie klubu
Weszło to jednak nie tylko serwis o tematyce piłkarskiej (uściślając – od pewnego czasu rozszerzony też o inne dyscypliny). Od niedawna to również kanał WeszłoTV na YouTube, m.in. ze sztandarowym programem „Stan futbolu” (emitowanym równocześnie w TVP Sport); „Stadionowymi rewolucjami”, programem o cateringu na stadionach, czy „Ligą Minus”, emitowaną po każdej kolejce Ekstraklasy. Ten ostatni program prowadzi YouTuber, Bartłomiej Szczęśniak, znany jako „Mieciu Mietczyński” – w „Lidze Minus” przedstawiany jako „Marzena Rogalska” – a stałymi gośćmi, podobnie jak w „Stanie futbolu”, są wspomniani wcześniej byli piłkarze: Wojciech Kowalczyk i Andrzej Iwan.
Od lutego 2018 można posłuchać audycji w radiu WeszłoFM, które cieszą się sporym zainteresowaniem. Tu także nie obyło się bez kontrowersji. Już kilka dni po debiucie, w prowadzonym w luźnej konwencji programie „Nocny dyżur”, doszło do niecodziennej sytuacji. Młodzi dziennikarze o godzinie 1.30 w nocy połączyli się telefonicznie, na żywo, z pijanym Sławomirem Peszką (znanym już wcześniej z alkoholowych ekscesów). Sęk w tym, że piłkarz nie przyjął do wiadomości, iż jest w audycji na żywo, ba, on nie był nawet świadomy z kim rozmawia. Myślał, że z Łukaszem Wiśniowskim z kanału PZPN „Łączy nas piłka” – ale dziennikarze nie wyprowadzili piłkarza z błędu. Nie przerwali też rozmowy, a co więcej, jeden z nich – Samuel Szczygielski, mimo że słyszał w jakim stanie jest Peszko, zaczął go podpuszczać: „Słuchaj mnie, mordo, jest ze mną Kuba Polkowski (dziennikarz z kanału „Łączy nas piłka”, którego nie było w studiu – przyp. red.), i do Glika dzwoniliśmy, on też siedzi… pijaaany… z żoną!” – wkręcał piłkarza rozbawiony Szczygielski. Na to Peszko, któremu humor również dopisywał: „Nie przerywaj mi jak polewam, k…, chamie! Łobuzy, łobuzy…”. I wszyscy śmiali się do rozpuku.
Oburzeni tą sytuacją byli Kamil Glik i Łukasz Wiśniowski, który na Twitterze napisał: „Żart z Polkosiem i Glikiem pierwsza klasa. Boki zrywam. Nowy Wojciech Mann nam rośnie. #Not”.
„Cała koncepcja szkolenia studentów dziennikarstwa j… w 4 godziny” – skomentował w jednym z wpisów Krzysztof Stanowski.
Na początku 2018 roku zarejestrowany został klub piłkarski KTS Weszło, rozrywający mecze domowe na terenie OSiR-u Żoliborz. W pierwszym sezonie klub awansował do A-klasy (siódmy poziom rozgrywek). – To najfajniejsza zabawka, jaką sprawiłem sobie w życiu. Można kupić klocki Lego i je ułożyć, ale bez sensu potem je rozwalać i układać kolejny raz. Tymczasem klub trzeba układać codziennie – mówi Stanowski.
I ciągnie dalej: – Jeszcze wiele zabawy przed nami. Pierwszy sezon mamy już w kieszeni – wygrany. Kolejny chcemy wygrać w takim samym stylu, jak obecny, i piąć się w górę. Jeśli ktoś liczy, że klub szybko upadnie, bo Stanowskiemu skończy się zajawka, to niewiele na to wskazuje.
Piłkarski piknik na Marymoncie
Mimo niskiego szczebla rozgrywek medialna sława zespołu robi swoje. Mecze KTS-u cieszą się dużym zainteresowaniem i przypominają festyn rodzinny. Na trybunach organizowany jest darmowy grill – są kiełbaski i piwo.
Tak było m.in. na kwietniowym meczu Weszło z Coco Jambo Warszawa. Na stadionie panowała piknikowa atmosfera, którą dopełniła słoneczna pogoda. Na mecz przyszło wiele rodzin z dziećmi. Można było nabyć koszulki i szaliki klubu, z których dochód przeznaczany był na cele charytatywne. W przerwie meczu dla kibiców zorganizowano konkurs rzutów karnych. – Same grubasy… – komentował na trybunie jegomość sączący piwo.
A pewien młody człowiek, który wpłacił tysiąc złotych na fundację SięPomaga, otrzymał od Krzysztofa Stanowskiego dwa bilety na mecz Ligi Mistrzów FC Liverpool-FC Porto. Po odbiór biletów przyleciał specjalnie z Anglii.
Podczas meczu grupa osób w szalikach KTS-u zachęcała do dopingowania, często wywołując uśmiechy na twarzach widzów. – A teraz na boisko wchodzi Michał Pazdan! – wodzirej anonsował pojawienie się zawodnika z łysiną. Nie zabrakło też okrzyków z repertuaru motywacyjnego trenera Janusza Wójcika: „Kiełbasy w górę!”. I upominania się o kolejne bramki: „Jak nie będzie trzycyfrówki, to stawiacie litr pigwówki!”. Mecz zakończył się wynikiem 9-2 dla KTS Weszło.
Turystyka dla kibiców
W niedalekiej przyszłości Stanowski planuje uruchomienie usługi turystycznej dla kibiców. W ofercie mają się znaleźć regularne wycieczki na mecze FC Barcelony, Realu Madryt i AC Milan, do tego – rotacyjnie – na mecze innych drużyn. – Jeżeli ktoś będzie chciał zabrać, np. mamę, tatę czy dzieci na mecz, albo polecieć do ładnego miasta i przy okazji obejrzeć mecz, ale boi się, że nie dostanie biletu albo nie wie jak go dostać, to my się tym zajmiemy. Będziemy mieć ciekawych, znanych z polskich boisk przewodników. A także wiele niespodzianek dla naszych klientów – zdradza Krzysztof Stanowski.
Obecnie, ze względu na nowe obowiązki, ma coraz mniej czasu na pisanie. – Dziś moim głównym zmartwieniem jest to, by płacić ludziom kasę na czas. Zajmuję się przede wszystkim biznesem, a nie dziennikarstwem. Moje dziennikarstwo coraz częściej polega na tym, że dostaję jakąś informacje i dzwonię do chłopaków: „napiszcie tekst, że od jutra Iksiński będzie piłkarzem SSC Napoli”. Jeżeli chodzi o kontakty, zdobywanie informacji, w tym wciąż jestem bardzo dobry, ale nie zawsze to ja piszę teksty, bo nie mam na to czasu – przyznaje.
Gdy emocje układają się w słowa
Mimo że ma dużo na głowie, często jednak nie może sobie odmówić tekstu czy wpisu na Twitterze na jakiś chwytliwy, pozasportowy temat. A wtedy… emocje w komentarzach kipią.
Głośno było na przykład o słowach, w jakich skomentował medialną i polityczną wrzawę po akcie samospalenia Piotra Szczęsnego w centrum Warszawy. „Możecie mnie nazwać gnidą i kimś kto nie szanuje majestatu śmierci, ale nie mogę już tego czytać. Facet, który się podpalił był pie... Na szczęście na tyle pie…, by zabić siebie, a nie kogoś innego. Granie nim, to jak granie kiedyś Kononowiczem, tylko x1000” – napisał na Twitterze.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. „Żul żulem pozostanie” – odpowiedział Tomasz Lis, ale Stanowski nie pozostał dłużny: „Pan Tomasz musi tak reagować. Syndrom wyparcia. Inaczej musiałby sobie zadać pytanie: czy czasem w jakiejś części sam nie wywołałem aż takiego bałaganu w głowie samobójcy? A potem, co gorsze, szczerze odpowiedzieć”.
Założyciel Weszło zabierał też głos m.in. w sprawie wytycznych Światowej Organizacji Zdrowia w podpisanej przez Rafała Trzaskowskiego Deklaracji LGBT: „Myślałem, że mój pięciolatek rozwija się prawidłowo, a on jednak nie nadąża. Chce grać w piłkę, oglądać mecze, układać klocki lego, tymczasem już najwyższy czas, abyśmy rozmawiali o przemocy seksualnej i powoli dochodzili do tematu ejakulacji i prezerwatyw”…
… czy w sprawie wypowiedzi Pawła Rabieja o „polityce antydyskryminacyjnej” oraz planowanych zajęciach dla dzieci w szkołach, przedszkolach: „Jestem zwolennikiem związków partnerskich, nie chcę gejów ani leczyć, ani razić prądem. Nie mam z nimi żadnego problemu. Ale niektórzy robią wszystko by mnie zradykalizować. Politycy, wara od dzieci w przedszkolach”.
Skomentował również małżeństwo Emmanuela Macrona. Napisał: „Macron niech robi, co chce. Ale media niech nie propagują jakichś chorych wzorców, twierdząc, że to wzorce na miarę XXI wieku. Nie. Jak 39-letnia nauczycielka zbałamuci mojego 15-letniego syna, to pierwsze co zrobię – pójdę na policję. A jak mój 15-letni syn zakocha się w 39-letniej nauczycielce, to pierwsze, co zrobię – pójdę z nim do psychiatry ”. W sieci rozpętała się burza.
Stanowski dostawał nawet propozycje od tygodników społeczno-politycznych. Ale twierdzi, że nie lubi stałych form. – Jest pomysł przez pierwsze dwa tygodnie, a potem zaczyna się rzeźbienie. Wolę pisać u siebie, bo wtedy robię to wyłącznie wtedy, gdy mam taką potrzebę – mówi w rozmowie z nami. – Najlepsze teksty piszę na wkur..., kiedy wszystkie te emocje wypływają i ładnie układają się w słowa. Ale ja nie jestem wkur… nawet raz na tydzień – dodaje z uśmiechem.
Kto zagrał z numerem „618”, i dlaczego nikt w Legii nie założy już koszulki z „10”? Jakie liczby przynoszą futbolistom pecha, a jakie dają szczęście?
zobacz więcej
Zapalnik cynika i koty z Kongo
Przyznaje, że czasem lubi podgrzać atmosferę w mediach społecznościowych. Po prostu, żeby coś się działo. – Lubię swoje myśli przelewać chociażby na Twittera. Często z nudów. Idę rano zjeść śniadanie; akurat nic się nie dzieje, więc sobie myślę: „Dobra, wrzucę jakiś twitt, żeby wszyscy się podgrzali, to będę miał o czym czytać i z czego się pośmiać”. Ostatnio na przykład cynicznie wrzuciłem tego typu twitta, nie pamiętam już nawet o czym. Strasznie mi się nudziło, przeczytałem wszystko co miałem do przeczytania, i pomyślałem: „To będzie zapalnik!”. Ludzie poszli za tym w dym – mówi.
Niemniej jednak media społecznościowe i zasięg wpisów, jakim może się pochwalić (ponad 230 tys. obserwujących na Twitterze), wykorzystuje również w inny sposób – w listopadzie, za akcję #Dobrowraca, w której zachęcał do wspierania zbiórek na leczenie niepełnosprawnych i ciężko chorych osób, został laureatem Nagrody Prezydenta RP „Dla Dobra Wspólnego”.
Ostatnio zaś oczkiem w głowie Krzysztofa Stanowskiego są utalentowani (podobno) piłkarze z Demokratycznej Republiki Konga – Aristote Omasombo Otaka i Merveille Fundambu – których przy współpracy z posiadającym kongijskie korzenie Dominikiem Ebebenge (działacz piłkarski; obecnie doradca zarządu Rakowa Częstochowa ds. sportowych) i Bogusławem Leśnodorskim sprowadził do KTS Weszło, co ze względu na sytuację polityczną w Kongu i problemy wizowe zajęło aż siedem miesięcy.
Stanowski mocno promuje dziewiętnastolatków w mediach społecznościowych. Nazywa ich „kotami z Kongo”. Skąd się wzięli?
„Słuchaj Dominik, nie chcę, żebyś zrozumiał mnie źle, ale wiesz… Masz może jakichś kolegów-murzynów, którzy mogliby u nas zagrać? Tak dla jaj? Bo nam by się taki czarnoskóry piłkarz ze względów marketingowych przydał. Trochę zamieszania byśmy zrobili (…) Dzień później Domino zadzwonił: – A może zróbmy to nie dla jaj, tylko na poważnie?” – tak zaczyna się tekst Stanowskiego, w którym wyjaśnił motywy sprowadzenia dwóch nastolatków z Czarnego Lądu.
Jego optyka, początkowo czysto biznesowa, po głębszym poznaniu historii młodych piłkarzy, uległa zmianie: „Dominik Ebebenge szedł za sercem, ja potem już też. Ale jest w tym wszystkim element biznesu. W piłce, jak wszędzie, trzeba szukać przewag. Nasza przewaga polega na tym, że europejscy skauci nie są obecni w Kongo. W Kamerunie, Nigerii, Angoli, Mali – tak, jasne. Ale w przerażającym ich Kongo nie. Merveille Fundambu był powoływany na konsultacje kadry U-20 i trener tej kadry nam go rekomendował. Tylko, że bycie kadrowiczem do lat 20 w Kongo nic nie zmienia – dalej grasz w piłkę w zamian za jedzenie. Za jedzenie”.
I kontynuował, że przyjazd do Polski zmienił ich życie: „Mają mieszkanie, mają wyżywienie, dostają pieniądze na drobne wydatki. Firma New Balance ubrała ich od stóp do głów i to po wielokroć: trzeba było widzieć, jak im się oczy świeciły, gdy wybierali kolejne modele butów. Niektórzy pytają: czy to nie przesada, a ja się łapię za głowę – posiadanie butów jest przesadą?! Zapewniliśmy im życie na normalnym poziomie. Takim, byśmy sami do siebie nie mieli pretensji i sami przed sobą się nie wstydzili”.
– Łukasz Lubański