Zawodnicy powalczą w trzech różniących się od siebie dyscyplinach: sprincie, w którym Polka jest mistrzynią, ale także boulderingu (wspinaczka bez asekuracji liną) i prowadzeniu (wygrywa zawodnik, któremu uda się w wyznaczonym czasie wejść jak najwyżej). Miejsca uczestników w każdej z konkurencji będą mnożone i dopiero iloczyn miejsc we wszystkich trzech wskaże, komu przypadnie historyczny olimpijski laur.
Połączenie dyscyplin jeszcze bardziej utrudni sprawę zawodnikom, których piętą achillesową jest technika, albo szybkich, jak Polka, ale jednocześnie mniej wytrzymałych. Każde miejsce poza czołową dziesiątką będzie bezwzględnie zmniejszać końcowy wynik. Premiowani będą najbardziej wszechstronni.
Ola nie ukrywa, że dwie dodatkowe konkurencje w trójboju nie są jej koronnymi i chyba nigdy nie będą. – Niestety, to tak jakby najszybszy człowiek świata Usain Bolt musiał nagle startować w biegu przez płotki, a później jeszcze maratonie – tłumaczy. Bo też dwie pozostałe konkurencje trójboju to zupełnie inne elementy wspinaczkowego rzemiosła. W boulderingu pokonać musi niską, ale bardzo trudną ściankę, gdzie kąt nachylenia wymaga techniki i siły, a punktowane są chwyty – ZONA znajdująca się w połowie problemu wspinaczkowego i TOP, czyli chwyt końcowy. Zadaniem zawodnika jest dojście do TOP-u w jak najmniejszej ilości prób. A prowadzenie to sześć minut wspinania się na liczącą co najmniej 15 metrów trudną ścianę, gdzie kluczowa jest nienaganna technika i ogromna wytrzymałość.
Na razie celem lublinianki jest zarówno obrona tytułu mistrzyni świata w swoim koronnym speed climbingu, jak i awans na igrzyska w Tokio. Tam oczywiście może wydarzyć się wszystko, choć najważniejsze będzie zwrócenie uwagi sponsorów i instytucji, że w ten sport warto zainwestować. I może być to inwestycja długofalowa.
Polscy kibice wspinaczki będą musieli przełknąć kontrowersyjne zasady olimpijskiego turnieju. Na szczęście tylko jeden raz. W następnych igrzyskach, w roku 2024 w Paryżu, wspinaczka ma być przeprowadzona w innej formule: speed climbing będzie oddzielną konkurencją z własnym kompletem medali. Czy Ola Mirosław będzie cierpliwie czekać na swoją złotą szansę?
– Za pięć lat będę miała 30-stkę, dla sprintera to nie jest jeszcze najgorszy wiek. Jeżeli będę w stanie fizycznie temu sprostać, to najprawdopodobniej podejmę rękawicę. Nie wykluczam też, że stanę po drugiej stronie i do tego czasu wychowam swojego następcę – rozważa. I przypina do pasa 20-kilogramowy stalowy krążek. Trening się sam nie zrobi.
– Cezary Korycki
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy