Ale Alfons był twardy. Jak Andrzej Radek z „Syzyfowych prac”, z opłakanej i znanej wszystkim Kongresówki – poszedł precz z domu rodzinnego do Wodzisławia i przez rok brał korepetycje, za które płacił, harując w cegielni, aż zdał do gimnazjum w Raciborzu, a ukończywszy je – dostał się na wydział teologiczny uniwersytetu we Wrocławiu. I tam, między nauką dogmatyki, hebrajskiego, greki, łaciny i francuskiego, geografii biblijnej i neokantyzmu, zdążył jeszcze wstąpić do tajnego, trzechzaborowego „Zetu”.
I kiedy w 1914 brali go na front zachodni – to wrócił stamtąd porucznikiem. I potrafił nie tylko napisać poprawny raport, ale i przygotować zasadzkę i strategię.
Najpierw – zasadzki, w kmicicowskim stylu, skoro we własnym oficerskim mundurze, na czele sznura chłopskich furmanek, wjedzie do twierdzy w Koźlu, pamiętającej jeszcze wiktorie Fryderyka Wielkiego, i zacznie fasować z magazynu kulomioty.
A potem kolejne aresztowania i ucieczki, przemykania przez kordony między Bytomiem, Cieszynem a Gliwicami aż zirytowane władze niemieckie wyznaczą za jego osobę („największy polski bandyta w okręgu kozielskim”) nagrodę w wysokości miliona marek – a było to jeszcze przed rozpędzeniem na dobre karuzeli inflacyjnej w Niemczech weimarskich!
Od stycznia 1919 roku wchodzi w skład ścisłego dowództwa Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska; od lipca tego roku jest jej komendantem.
Legenda między swoimi
Górnicy wiedzą, jakim niebezpieczeństwem bywa pojawiająca się znienacka iskra. Taka iskra pada, kiedy nowy komendant P.O.W. trafia na odprawę do Warszawy w połowie sierpnia 1919 roku. Po masakrze w Mysłowicach, po kilku aresztowaniach lokalny dowódca IV kompanii Strzelców Rybnickich, Maksymilian Iksal, który w nigdy niewyjaśnionych do końca okolicznościach wydaje rozkaz walki.