Prezydent nie chce ustąpić. Mission impossible generała
piątek,
4 października 2019
Minęło kilka lat, zanim gen. Kazimierz Sosnkowski powrócił do aktywnej działalności politycznej – z jednej strony winne temu były knowania komunistów, którzy torpedowali wyjazdy „Szefa” do USA, z drugiej jego trudna sytuacja materialna. W Kanadzie czekały bowiem na generała nie ordery, a ciężka praca na farmie – „pracuję fizycznie jako brukarz, kopacz, betoniarz, murarz, malarz i cieśla”, pisał.
Agresja Związku Radzieckiego, 17 września 1939, sprawiła, że rząd i Naczelny Wódz zdecydowali się przekroczyć granicę polsko-rumuńską. Decyzja marszałka Śmigłego-Rydza do dziś budzi kontrowersje, ale już ewakuacja rządu była uzasadniona z uwagi na zachowanie ciągłości władz państwowych RP.
Gdyby Ignacy Mościcki czy Sławoj Felicjan Składkowski zostali w Polsce, czekałby ich zapewne los prezydenta Łotwy, Kārlisa Ulmanisa – NKWD wywiozło go w głąb ZSRR, czy prezydenta Estonii, Konstantina Pätsa – zakończył życie w sowieckim szpitalu psychiatrycznym.
Wbrew wcześniejszym ustaleniom Rumuni internowali polskich oficjeli i niezbędne stało się wyłonienie nowego gabinetu. Stało się to 80 lat temu. Jesienią 1939 roku w Paryżu powołano rząd generała Władysława Sikorskiego. Już w 1940 roku gabinet znowu stanął przed koniecznością ewakuacji, tym razem z Francji. Polscy politycy trafili na „wyspę ostatniej nadziei” – Wielką Brytanię.
Niemal natychmiast po przylocie Sikorski zapewnił brytyjskiego premiera Winstona Churchilla m.in., że „rząd polski jest zdecydowany dochować do końca wierności sprawie, której służy, i dotrzymać sojuszu”.
Tak było przez kolejne pięć lat…
Niechciany gabinet
Powstanie w Warszawie, 28 czerwca 1945 roku, Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej ze Stanisławem Mikołajczykiem w składzie sprawiło, że zachodni alianci nie musieli już utrzymywać nawet pozorów dobrej woli wobec emigracyjnej Rady Ministrów.
5 lipca 1945 roku uznanie gabinetowi cofnęły USA i Wielka Brytania i na nic zdały się protesty Edwarda Raczyńskiego. Ambasador w Londynie przekonywał wprawdzie, że akceptacja TRJN to naruszenie 8 umów międzynarodowych zawartych z rządem RP, ale był to głos wołającego na puszczy.
Nie minął rok, a polscy urzędnicy musieli opuścić siedziby, ministrom zaś zaczął spędzać sen z powiek brak finansów.
Wprawdzie do lipca 1945 roku gabinet dysponował niebagatelnymi sumami (m.in. złoto Banku Polskiego o wartości 2 mln dolarów kanadyjskich, fundusze warte 1,8 mln franków oraz 2 mln funtów w gotówce na kontach państwowych przedsiębiorstw żeglugowych), ale szybko łapę położyli na nich komuniści. Minister skarbu Jan Kwapiński nie zadbał bowiem o zabezpieczenie rządowego majątku i w efekcie budżet emigracyjnego państwa na 1946 rok zamknął się kwotą 109 472 funtów (rok wcześniej – ponad 14 mln funtów!).
Żołnierz Legionów zniechęcony do Piłsudskiego. Członek władz PPS w opozycji do większości partii. Promotor Sikorskiego, który został ostrym recenzentem jego polityki.
zobacz więcej
Kryzys finansowy wymuszał zaś cięcia w administracji – o ile pod koniec wojny sam Dział Społeczny MSW liczył 170 pracowników, o tyle dwa lata później cały resort obejmował tylko 29 etatów. Łącznie na rządowych posadach pracowało 87 osób…
Odezwy do Polaków
Nową siedzibą rządu i prezydenta stał się gmach położony przy 42 Eaton Place („zamek”), w dzielnicy Belgravia. Ministrowie zbierali się przeważnie co tydzień, w godzinach popołudniowych lub wieczornych, aby omawiać bieżące sprawy. Niekiedy do głosu byli dopuszczani goście, referujący określone zagadnienia, jak np. Tadeusz Katelbach (mówiący o sytuacji polskiej mniejszości w Niemczech) czy Zbigniew Stypułkowski (opowiadający o procesie szesnastu).
Do zadań gabinetu należało utrzymywanie aparatu rządowego i placówek dyplomatycznych oraz finansowe wspieranie różnorodnych inicjatyw, podejmowanych przez wychodźstwo polskie w całej Europie.
Przykładowo w listopadzie 1946 rząd uchwalił dotację 4 tys. funtów na zakup i wyposażenie domu-schroniska dla byłych żołnierzy AK w Anglii, a w kwietniu 1947 pożyczył 7,5 tys. funtów na zakup drukarni „Dziennikowi Polskiemu i Dziennikowi Żołnierza”.
Niebawem to właśnie kwestia żołnierzy stała się przedmiotem rządowych posiedzeń – Brytyjczycy dążyli bowiem do likwidacji Polskich Sił Zbrojnych. Ostatecznie ustalono, że byli członkowie PSZ (ponad 200 tys.) mogą wstępować do nowoutworzonego Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia (korpus armii brytyjskiej).
Rada Ministrów zajmowała się także sądownictwem – w pierwszej połowie lat 50. zorganizowano sieć sądów obywatelskich. Choć orzekały one raczej symboliczne kary (upomnienie, nagana), stanowiły jednak świadectwo istnienia polskiego państwa.
Z kolei finansowe problemy rządu udało się częściowo rozwiązać dopiero po kilku latach, dzięki powołaniu Skarbu Narodowego.
Taka strategia teoretycznie nakazywała popieranie w kraju PSL-u i Mikołajczyka, ale stosunek Londynu do „kawalera jałtańskiego”, jak go nazywano, nie był jednoznaczny. Wielu polityków nie mogło mu wybaczyć wejścia do TRJN czy rezygnacji z Kresów Wschodnich, choć doceniało walkę o pluralizm polityczny nad Wisłą.
Efekt? Rząd nie wydał żadnej instrukcji dotyczącej byłego premiera czy jego partii, apelował natomiast do rodaków o wzięcie udziału w wyborach parlamentarnych w 1947 roku i zamanifestowanie wolnej woli przez „głosowanie na listy niezależne, […] lub wrzucanie do urn pustych kartek wyborczych”.
Jednym głosem o PRL
W kluczowych kwestiach londyńscy politycy mówili jednym głosem: warunkami odzyskania przez Rzeczpospolitą niepodległości były opuszczenie kraju przez Armię Radziecką i przeprowadzenie pięcioprzymiotnikowych wyborów, wyłaniających nowe, demokratyczne władze. W kwestii terytorium Londyn odmiennie traktował granicę wschodnią i granicę zachodnią: z jednej strony domagano się odtworzenia Polski z Wilnem i Lwowem, z drugiej utrwalenia polskiego panowania na tzw. Ziemiach Odzyskanych.
Jednoznaczny był także stosunek emigracji do komunistów i władzy PPR, później PZPR – czerwony sztandar uznano za obcy polskiej tradycji politycznej. Rząd słusznie podkreślał, że Bolesław Bierut i reszta reprezentują nie polskie, a sowieckie interesy i są de facto zdrajcami sprawy narodowej, którzy utrzymują się przy władzy jedynie dzięki radzieckim czołgom.
Niestety, im dłużej trwały rządy komunistów w Polsce, tym bardziej topniał autorytet londyńskiego gabinetu. W tym kontekście nie dziwi, że wołania o „konieczność dokonania największych wysiłków celem rozładowania lasów” przeważnie zostały zlekceważone przez krajowe podziemie. Aby oddać sprawiedliwość, trzeba zaznaczyć, że Żołnierze Wyklęci często nie mieli innego wyjścia, jak walka zbrojna…
Dla Polonii państwo emigracyjne stanowiło zaś namiastkę wolnej RP. Dowód? W ciągu 4 lat funkcjonowania Skarbu Narodowego Polacy z całego świata wspomogli go kwotą ponad 90 tys. funtów.
Krótki miesiąc miodowy
W parze z jednomyślnością, jeśli chodzi o generalia, szły swary wewnętrzne. Względny „miesiąc miodowy” emigracji trwał ponad dwa lata, od momentu powołania „rządu protestu narodowego” Tomasza Arciszewskiego (jednego z liderów wychodźczej lewicy) w listopadzie 1944 do czerwca 1947. Wówczas zmarł prezydent Władysław Raczkiewicz.
Przed odejściem zdążył jednak jeszcze mianować na swojego następcę Augusta Zaleskiego, wcześniej dwukrotnego ministra spraw zagranicznych. Tyle że ten krok był sprzeczny z dotychczasowymi ustaleniami, według których prezydenturę po śmierci Raczkiewicza miał przejąć właśnie Arciszewski. W związku z tym PPS odmówiła Zaleskiemu uznania i rozpoczęło się rozbicie wychodźstwa, które w miarę upływu czasu miało się tylko pogłębiać.
Brytyjczyków zmanipulował „mały, antysemicki szakal z Cieszyna”, pretensje Niemiec do Polski były uzasadnione, Churchill był niekompetentny, a potęga imperium i legendarne bitwy to złudzenie – tak konserwatysta obala mity swego narodu o „słusznej wojnie”.
zobacz więcej
W 1950 roku na emigracyjnej scenie politycznej widać było trzy główne ośrodki, które rywalizowały o wpływy wśród Polonii. Pierwszy, reprezentowany przez prezydenta, rząd i Radę Narodową - uznawał za prawomocną konstytucję kwietniową i cieszył się poparciem piłsudczyków (Liga Niepodległości Polski) oraz generała Władysława Andersa.
Opozycję reprezentowały dwa nurty: Rada Polityczna i środowisko Mikołajczyka, który w 1947 roku, zagrożony aresztowaniem, zbiegł z PRL na Zachód. W ramach Rady skupili się m.in. przedstawiciele PPS, SN i część ludowców, którzy żądali od Zaleskiego rezygnacji i ważność konstytucji wiązali ściśle z przestrzeganiem tzw. umowy paryskiej.
Z kolei amerykański obóz „kawalera jałtańskiego” (m.in. część PSL oraz działacze SP i SD) opowiedział się za Polską do linii Bugu i odrzucił konstytucję jako „totalistyczną”.
Środowisko prezydenckie i Radę Polityczną („mikołajczykowców” obie strony postrzegały jako zhańbionych akceptacją Jałty, czego nie zmazała ich działalność w kraju) próbowali od 1948 roku godzić różni mediatorzy. W tej roli występowali politycy tej miary, co generał Anders, Józef Lipski i generał Marian Kukiel, ale kolejne próby przypominały godzenie ognia z wodą.
Powrót „Szefa”
Wzrok działaczy niepogodzonych z rozbiciem emigracji coraz częściej kierował się więc za Ocean Atlantycki, a dokładniej ku Kanadzie, gdzie od 1944 roku przebywał generał Kazimierz Sosnkowski. Słynny „Szef”, jeden z najbliższych, a zarazem krytycznych współpracowników Józefa Piłsudskiego, jak mało kto nadawał się na jednoczyciela zwaśnionych polityków.
W pierwszych latach II RP Sosnkowski stworzył de facto z niczego Wojsko Polskie, w czasach sanacji nie akceptował posunięć w rodzaju Brześcia, zaś w trakcie II wojny światowej za swoją niezłomność zapłacił odsunięciem od najwyższych urzędów.
Za generałem przemawiała zarówno biografia, jak i to, że patrząc z dystansu, potrafił ocenić małostkowość londyńskich Polaków. Jak przekonywał podczas jednego z przemówień, „Czas już najwyższy, by nasi politycy partyjni odłożyli zagadnienia wewnętrzne do czasu powrotu do Kraju i zajęli się odpowiedzią na pytanie, jak powrócą i z czym powrócą? A odpowiedź owa na pewno nie zależy od tego, jak się rozsiądą na obczyźnie polskie Pawły i Gawły, lecz od wyniku, jaki łączny wysiłek Polaków potrafi osiągnąć na arenie międzynarodowej”.
Generał upatrywał szansę na odrodzenie wolnej Polski w III wojnie światowej, podczas której odtworzone na Zachodzie Wojsko Polskie miało stanąć u boku USA przeciw ZSRR. Zarazem podzielał stanowisko rządu, że przedwczesne krajowe zrywy, bez militarnego wsparcia państw zachodnich, mogą doprowadzić do hekatomby.
Niemniej, minęło kilka lat, zanim powrócił do aktywnej działalności politycznej – z jednej strony winne temu były knowania komunistów, którzy torpedowali wyjazdy „Szefa” do USA, z drugiej trudna sytuacja materialna Sosnkowskiego. W Kanadzie czekały bowiem na generała nie ordery, a ciężka praca na farmie – „pracuję fizycznie jako brukarz, kopacz, betoniarz, murarz, malarz i cieśla”, pisał.
Dopiero w 1951 roku – za sprawą listu do uczestników Zjazdu Polaków w Manchesterze – „Szef” przypomniał o sobie. Przestrzegał m.in., że w obliczu zbliżającego się światowego konfliktu „o ile nie zdobędziemy się na wysiłek zgodny i wspólny, to doczekać się możemy jeszcze jednego rozbioru Polski […] powstanie jakieś nowe Księstwo Warszawskie, a nie silne i niezależne państwo od Zbrucza i Berezyny po Odrę i Nysę”.
Rok później generał udał się do USA, aby spotkać się z dwoma kandydatami do Białego Domu: Dwightem Eisenhowerem i Adlai’em Stevensonem. Działalność Sosnkowskiego była więc szeroka, ale, o dziwo, była ciepło przyjmowana przez polityczne „doły”. Prezydent i Rada Polityczna patrzyły na „Szefa” sceptycznie, o czym informował go Tadeusz Katelbach.
Prezydent nie chce odejść
Dopiero 25 sierpnia 1952 z Londynu nadeszło zaproszenie w sprawie mediacji, wystosowane przez generała Andersa. Sosnkowski zdecydował się przyjąć wyzwanie, tym bardziej że w sprawę rozbicia emigracji wmieszali się Amerykanie, proponujący zjednoczenie Rady Politycznej i „mikołajczykowców”.
Choć szanse na powodzenie misji generał oceniał nie na więcej niż 20 proc., 10 grudnia 1952 roku pojawił się nad Tamizą. Najważniejsze rozmowy prowadził z prezydentem Zaleskim, któremu przedstawił – w 12 punktach – program zjednoczenia Rady Narodowej i Rady Politycznej. Zgodnie z nimi, prezydent miał współdziałać z premierem na podstawie konstytucji kwietniowej i umowy paryskiej, a rolę parlamentu miała pełnić Zjednoczona Rada Narodowa (złożona z przedstawicieli obu stron, podobnie jak rząd).
Zaleski ostro skrytykował projekt „Szefa”, ale choć niechętny zjednoczeniu, zaproponował generałowi nominację na swojego następcę. Sosnkowski odmówił i z perspektywy czasu widać, że to był błąd – gdyby były Naczelny Wódz przyjął nominację, miałby większe możliwości nacisku na Zaleskiego.
Sosnkowski wrócił za ocean, licząc, że liderzy stronnictw opracują na podstawie jego punktów wspólny szkic Aktu Zjednoczenia. Nadzieja była daremna – gdy w kwietniu 1953 generał wrócił do Londynu, na jego ręce spłynęły osobne projekty Rady Politycznej i Rady Narodowej, wzajemnie się wykluczające.
Zapalną kwestia była zwłaszcza prezydentura – Rada Polityczna domagała się ustąpienia Zaleskiego, który konsekwentnie, z poparciem Rady Narodowej, odmawiał rezygnacji. Prywatnie ironizował zaś, że „jak tylko wszystkie partie się zjednoczą i gen. Sosnkowski zostanie Prezydentem, zaraz Ameryka wyda wojnę Rosji i wprowadzi generała na białym koniu do Warszawy”.
Tymczasem „Szef” przedstawił politykom kolejny projekt Aktu Zjednoczenia, który stał się obiektem ożywionych debat przedstawicieli Rad. Negocjatorzy w zasadzie doszli do zgody (również w zakresie prezydentury, którą miał objąć Sosnkowski), z wyjątkiem dwóch kwestii: składu Rady Jedności Narodowej (nowa namiastka parlamentu) i stosunku do „mikołajczykowców” (objąć ich porozumieniem czy nie).
Ostatecznie, po długich i kilkukrotnie przerywanych rozmowach, ustalono, że Mikołajczyk i spółka dołączą do zjednoczenia, jeśli zgodzi się na to 4/5 członków RJN; uzgodniono też podział mandatów w nowej Radzie. Zawarty kompromis próbował jeszcze storpedować Zaleski, oskarżając Radę Polityczną o działalność antypaństwową (pobieranie pieniędzy od wywiadu amerykańskiego, tzw. afera Bergu), ale bezskutecznie.
14 marca 1954 w „kwaterze” Sosnkowskiego przy Eton Hall 44 jedność emigracji stała się faktem – Akt Zjednoczenia podpisali reprezentanci stronnictw z obu stron. Niestety, radość nie trwała nawet jednej doby, ponieważ Zaleski nie zaakceptował Aktu i odmówił zrzeczenia się urzędu.
W tej sytuacji Sosnkowski wrócił do Kanady, a rozbicie polskiego Londynu miało trwać jeszcze 18 lat…