Starcia z policją budują legendę Katalonii jako ofiary hiszpańskiej opresji. Dobry marketing separatystów
piątek,
25 października 2019
Według Hiszpanów rząd w Madrycie zareagował zbyt słabo, a nawet tchórzliwie, mimo że gra toczy się o zagrożoną jedność Hiszpanii. Nigdy nie rozliczono też separatystów z ich podejrzanych kontaktów z Rosją Władimira Putina. Choć Hans-Georg Maassen, szef niemieckiego wywiadu przyznał, że rosyjski rząd wspierał katalońskich separatystów przed referendum, Carles Puigdemont w wywiadach nazywał te doniesienia „fake newsami”.
Gdy hiszpański Sąd Najwyższy posłał katalońskich separatystów do więzienia (najwyższa kara to kilkanaście lat), w Barcelonie i w innych miastach tego najbogatszego, autonomicznego regionu Hiszpanii zawrzało. Zwolennicy niepodległości wylegli na ulice. Doszło do wielodniowych protestów. Świat obiegły zdjęcia, na których demonstrantów atakują potężne siły porządkowe. Zagraniczni komentatorzy, w tym także polscy, konserwatywni publicyści, załamywali ręce nad brutalnością hiszpańskiej policji i nad łamaniem przez socjalistę Pedro Sancheza, pełniącego obowiązki premiera rządu, obywatelskiego prawa do pokojowych manifestacji.
Tymczasem przeglądając hiszpańskie media społecznościowe widać, jak bardzo drażni Hiszpanów takie powierzchowne spojrzenie. Tym bardziej, że to kunktatorska, a nie zdecydowana – jak chcą dziennikarze – taktyka rządu podporządkowana jest w dużej mierze trwającej właśnie kampanii wyborczej: 10 listopada odbędą się w Hiszpanii przedterminowe wybory. Ponieważ już od czasów wojny domowej Katalonia jest matecznikiem lewicy, bez jej poparcia socjaliści z PSOE, partii premiera Sancheza, nie zasiądą po wyborach w pałacu Moncloa.
Świat nic nie rozumie
Gabriela Bustelo, pisarka i dziennikarka napisała na Twitterze, że zagraniczni obserwatorzy „kompletnie nic nie rozumieją”, a międzynarodowe media wprowadzają ich tylko w błąd. Przede wszystkim nie rozumieją tego, że separatyści nie cieszą się w Katalonii wsparciem większości społeczeństwa, choć – co trzeba przyznać – stoją za nimi murem ludzie kultury i nauki, a nawet sportu. Na jednym z ostatnich przedstawień „Turandot” w słynnym barcelońskim teatrze operowym Liceu, zamiast klaskać widzowie skandowali hasło: „Uwolnić więźniów politycznych”.
Hiszpanie jednak wiedzą swoje: to tylko dobry polityczny marketing, bo w rzeczywistości większość Katalończyków jest działalnością separatystów zmęczona. W hiszpańskich mediach przeważa więc też opinia, że policja nie była w Katalonii zbyt brutalna. Wręcz przeciwnie, źle wyposażone służby porządkowe zostały pozostawione same sobie. Policjanci musieli zbierać wystrzelone gumowe kule z ulic, żeby mieć narzędzia do ulicznej walki z manifestantami następnego dnia. Taki film obiega hiszpański internet.
W Hiszpanii krytycznie ocenia się też fakt, że nie wyprowadzono na ulice Gwardii Narodowej, bo minister spraw wewnętrznych Fernando Grande-Marlaska uznał, że w Katalonii doszło jedynie do zakłócenia porządku publicznego, a nie jawnego buntu przeciwko Hiszpanii. Skąd takie niedoszacowanie powagi sytuacji?
Separatystom udało się przekonać świat, nie tylko ministra, że to policja zaatakowała pokojowe manifestacje. Ta sama sztuka udała się im zresztą przy okazji referendum niepodległościowego sprzed dwóch lat. To właśnie starcia z policją budują ich legendę o tym, że Katalonia jest ofiarą hiszpańskiej opresji.
Helikopter w ogniu
Tak też przedstawia ostatnie zamieszki korespondent dziennika „New York Times”, Raphael Minder, który zamieścił na swoim koncie twitterowym zdjęcia młodych demonstrantów, pokazując ich w romantycznym świetle sprawiedliwej wojny z hiszpańskim państwem. Tymczasem bilans starć mówi coś innego.
Katalonia, w której 21 grudnia odbędą się wybory do lokalnego parlamentu, jest tylko jednym z wielu regionów świata aspirujących do posiadania własnej państwowości.
zobacz więcej
Pokojowe protesty to mit. Spośród 600 rannych, połowa to policjanci, w tym jeden bardzo poważnie. Zwolennicy niepodległości są świetnie zorganizowanym wojskiem, które niektórzy hiszpańscy komentatorzy porównują nawet do komand z czasów terrorystów baskijskich z ETA. Nocą na ulicach katalońskich miast z policją nie biła się wyłącznie przypadkowa, zradykalizowana młodzież (która przy okazji rabowała sklepy i zabierała ze sobą telewizory plazmowe czy komórki), ale także specjalnie przygotowane grupy bojowników, dysponujące bronią domowej roboty.
W kilkudziesięciu miejscach w Katalonii zablokowano drogi i linie kolejowe. Na jednej z tras podmiejskich pociąg uderzył w drzewo pozostawione na torach przez protestujących. Zablokowano także ruch na barcelońskim lotnisku Prat. Według dziennika „Wall Street Journal” demonstranci wzorowali się w tym przypadku na młodych Chińczykach od tygodni protestujących w Hong Kongu.
Poza tym, większość manifestantów to członkowie radykalnych Rad Obrony Republiki (CDR), domagających się natychmiastowego ogłoszenia niepodległości Katalonii. W hiszpańskich mediach wprost pisze się o ich działaniach „miejski terroryzm”. Jak podaje dziennik „ABC”, hiszpański Sąd Krajowy (Audiencia Nacional), któremu podlegają wszystkie sądy na terenie Hiszpanii, już teraz mógłby postawić zatrzymanym zarzut terroryzmu, bo ma wystarczające na to dowody. Przy demonstrantach znaleziono bowiem dokumenty świadczące, że protestujący mają do dyspozycji środki wybuchowe i specjalne proce, z których strzelają do policjantów ołowianymi kulami. Zresztą, w Barcelonie doszło nawet do próby strącenia policyjnego helikoptera. Eduard Sallent, szef katalońskich służb porządkowych (Mossos d'Esquadra) mówił klika dni temu w jednej z hiszpańskich stacji telewizyjnych, że nigdy nie miał do czynienia z tak brutalnymi protestami.
Według Hiszpanów rząd zareagował więc zbyt słabo, a nawet tchórzliwie, mimo że gra toczy się o zagrożoną jedność Hiszpanii. Federico Jimenez Losantos, konserwatywny dziennikarz esRadio.com twierdzi nawet, że w Katalonii trwa zamach stanu, przeprowadzany przez część katalońskiego społeczeństwa wspólnie z liderami separatystycznych partii politycznych – począwszy od rządu (Generalitat), na czele z Quimem Torra, po partie niepodległościowe różnych barw: lewicowe i prawicowe.
Grabarz Hiszpanii
Co na to hiszpański rząd? Na początku zamieszek mogło się wydawać, że premier Sanchez zachowuje się stanowczo. Kiedy przyjechał do Barcelony, żeby w szpitalu odwiedzić rannych policjantów, nie chciał się spotkać z regionalnym premierem Quimem Torrą, oskarżając go o zbyt mało zdecydowane potępienie przemocy. Lekarze i pielęgniarki żegnali go nieprzyjaznymi okrzykami.
Równocześnie jednak zaczęły spadać notowania jego partii w sondażach. W połowie października PSOE, według pracowni Sigma Dos, mogło liczyć na 121 mandatów (27 proc. głosów), a więc mniej niż wynik osiągnięty w czasie wyborów do parlamentu z kwietnia tego roku. Z sondażu z 23 października wynika, że spadek PSOE nieco przyhamował, ale sytuacja wciąż nie jest dla socjalistów komfortowa.
Zaczęło za to rosnąć poparcie dla głównej konkurencji socjalistów centroprawicowej Partii Ludowej (Partido Popular) i dla nowej partii konserwatywnej VOX, która niespodziewanie staje się trzecią siłą polityczną w Hiszpanii.
Działacze lewicy ogłosili już „antyfaszystowski alert”, a feministki przed parlamentem krzyczą do nowych posłów: „No pasarán!” (Nie przejdą). Na słowach się nie skończyło.
zobacz więcej
VOX od początku istnienia krytycznie oceniał rządową politykę wobec katalońskich separatystów (także poprzedniego rządu Mariano Rajoya) i teraz zbiera tego owoce. W jego ślady próbuje iść unionistyczna partia Ciudadanos (Obywatele), która według sondaży może liczyć jedynie na 8,8 proc. głosów, czyli 18 mandatów (w kwietniu zdobyła 57 mandatów, różnica jest więc zasadnicza). Nic dziwnego, że lider Cs Alberto Riviera domaga się utwardzenia polityki wobec separatystów i wszędzie gdzie może przywołuje art. 155 konstytucji pozwalający rządowi na ręczne sterowanie w zbuntowanym regionie autonomicznym.
Z kolei, socjaliści – według komentatorów – muszą wrócić do paktowania z separatystami. PSOE miała nadzieję na 145-150 mandatów, żeby wspólnie z neomarksistowską partią Podemos i nową, lewicową siłą Más País, stworzyć po wyborach rząd. Dlatego socjaliści tak potrzebują głosów lewicy w Katalonii i będą się musieli porozumieć z ERC – centrolewicową nacjonalistyczną i niepodległościową partią polityczną, której lider, Oriol Junqueras (skazany przez SN na 13 lat więzienia) odsiaduje wyrok. Będzie to więc balansowanie między interesem całej Hiszpanii i partykularnymi interesami partii. Tym bardziej, że separatyści nie ułatwią Sanchezowi zadania.
Quim Torra, 56-letni prawnik, którego Carles Puigdemont, były premier Katalonii i główny strateg separatystów, wybrał na swojego następcę, już zobowiązał się do przeprowadzenia trzeciego secesjonistycznego referendum i ustanowienia podstaw Konstytucji Republiki Katalońskiej przed wiosną 2020 roku. Zasiadające w parlamencie katalońskim separatystyczne partie – Junts per Catalunya (razem dla Katalonii), ERC i CUP (Kandydatura jedności ludowej) – uzgodniły na dodatek, że potępią wyrok Sądu Najwyższego.
Paktowanie z separatystami może więc być trudne, dlatego Sanchez sięgnął po jeszcze jedno narzędzie polityczne, którym chce zmobilizować swoich najzagorzalszych wyborców – ekshumację szczątków gen. Franco. Po wielu miesiącach sporów z rodziną generała, kiedy na polu walki został już tylko benedyktyn posługujący w kaplicy mauzoleum w Valle de los Caidos, gdzie pochowany jest Franco wraz z ofiarami wojny domowej, datę ekshumacji wyznaczono na 24 października.
Zwłoki generała przewieziono helikopterem do Madrytu. Wedle socjalistów w ten sposób sprawiedliwości stało się zadość. Co ciekawe, w tym symbolicznym według Sancheza dniu, wszystkie media podały informację o najgorszych od 2012 roku wskaźnikach dotyczących powstawania nowych miejsc pracy. Nic dziwnego, że proszeni przez media o komentarz w sprawie ekshumacji tzw. zwykli Hiszpanie pukali się w głowę i zwracali uwagę, że znajdzie się sporo innych nierozwiązanych dotąd problemów.
Czy takim politycznym przedstawieniem można wygrać wybory? Przekonamy się za kilka dni, ale już dziś premier Sanchez zyskał przydomek „grabarz” i dozgonną niechęć tych Hiszpanów, którzy nie poddali się przez lata propagandzie o republikańskich bohaterach zamęczonych przez faszystów służących w armii gen. Franco.
Przegrana bitwa
Wracając do sprawy Katalonii, gdzie trwa strajk studentów wspierających ideę niepodległości, gwoli sprawiedliwości wypada dodać, że socjaliści popełniają wobec separatystów te same błędy co ich poprzednicy z Partii Ludowej. Jak do znudzenia powtarza hiszpański komentator Federico Jimenez Losantos, dwie największe partie Hiszpanii pozwalały przez ostatnie kilkadziesiąt lat (co trwało nawet dłużej niż dyktatura gen. Franco) na stopniowe wzmacnianie ruchu niepodległościowego Katalonii.
Lewicy udało stworzyć romantyczną legendę republikańskich wojowników, którzy wprawdzie przegrali z siłami zła gen. Franco, ale prawda była po ich stronie.
zobacz więcej
Separatyści zrealizowali plan Jordi Pujola, byłego szefa regionalnego rządu z początku lat 90. i obsadzili swoimi ludźmi sądy, uniwersytety i media (które notabene dostają specjalne dotacje publiczne, jeśli wspierają niepodległość). Stworzyli też coś w rodzaju katalońskiej politycznej poprawności, która sprawia m.in., że właściciele hoteli, w których mieszka sprowadzona do Katalonii policja, boją się zemsty separatystów.
Hiszpańscy politycy nigdy nie doceniali katalońskich separatystów. Premier Jose Zapatero chciał nawet w 2006 roku przyznać Katalonii jeszcze większą autonomię, ale jego pomysł zablokowała ostatecznie Partia Ludowa. Zapatero przekonywał wówczas, o ironio, że większa autonomia zapewni lepszą integrację Katalonii w Hiszpanii.
Ten rządowy paraliż wobec żądań separatystów wciąż zresztą trwa. Kiedy zwolennicy niepodległości przegrali referendum z 2017 roku – bo choć za secesją opowiedziało się 90 proc. głosujących, to frekwencja nie sięgnęła 50 proc. – wydawało się, że to początek ich końca. Hiszpański Trybunał Konstytucyjny unieważnił deklarację niepodległości, uchwaloną przez kataloński parlament 27 października (przy w połowie pustej sali, bo opozycja opuściła budynek parlamentu), a ministrowie Generalitat trafili do aresztu. Władze Katalonii zostały odwołane na mocy art. 155 hiszpańskiej konstytucji, a Carles Puigdemont, premier odwołanego rządu Katalonii uciekł za granicę (gdzie przebywa do dziś, nie niepokojony przez hiszpański wymiar sprawiedliwości, bo kolejne Europejskie Nakazy Aresztowania odrzucają belgijskie sądy).