Kultura

Był jak trędowaty. Nie chciano go ani słuchać, ani widzieć

Dobrze rozpoznał, kto zapewnił postkomunistom polityczny sukces w początkach III RP. 4 grudnia 1995 roku pisał o Aleksandrze Kwaśniewskim i naczelnym „Gazety Wyborczej”: „Michnik obwoził po kraju swego prywatnego pomazańca, występował z nim publicznie w aulach uniwersyteckich i dyskutował z nim – na oczach zdumionych słuchaczy – jako z tym, z kim on, A.M., chce budować nową niekomunistyczną Polskę. Tym pomazańcem był dobrze w Polsce znany młody aparatczyk, symbol pezetpeerowskiego oportunizmu, Aleksander Kwaśniewski”.

Na antenie TVP Kultura rusza emisja pięcioodcinkowego filmu dokumentalnego „Czas przeszły niedokonany. Gustaw Herling Grudziński”. Pierwszy odcinek już we wtorek, 12 listopada o godz. 18.00 .

Gustaw Herling-Grudziński, autor „Innego świata” popełnił największą wobec komunizmu zbrodnię: nie tylko przeżył gułag, ale miał dość talentu, by w przejmujący, pogłębiony sposób opisać sowieckie łagry, rozszyfrować sowiecką logikę masowego odczłowieczania i uśmiercania rzesz ludzkich. Zawinił także wobec lewicowych intelektualistów na Zachodzie, szczególnie włoskich i francuskich, ponieważ usiłował opowiedzieć o stalinowskich obozach koncentracyjnych w ich ojczystych językach, godząc w dotyczącą tych spraw zmowę milczenia.

W początkach lat 90. zawinił wobec środowiska „Gazety Wyborczej”, ponieważ odrzucił postkomunizm nie tylko jako historyczne następstwo kłamstw i zbrodni dokonywanych w Polsce po 1944 roku przez namiestników Moskwy, ale również jako dopuszczalny czy wręcz nieodzowny element ustrojowej rzeczywistości, wzorowanej na zachodnich liberalnych demokracjach i opartej na daleko idącym kompromisie z „elitami” do niedawna rządzącymi autorytarnym państwem.


To wszystko spowodowało, że osiadły na dobre i złe we Włoszech pisarz, przez dekady człowiek lewicy, przez wielu był utożsamiany z prawicą. To jedno z największych, choć dwuznacznych zwycięstw sowietyzmu i postkomunizmu razem wziętych: udało im się tak zdefiniować rzeczywistość, że wszelki bunt wobec siebie dość skutecznie przedstawiły jako prawicowy, nacjonalistyczny czy wręcz faszystowski.

W białym krematorium

Jarcewo, łagier pod Archangielskiem, terytorium Związku Radzieckiego, lata 1940-1942. Gustaw Herling-Grudziński, nieledwie rok młodszy od II Rzeczpospolitej, trafił do gułagu po nieudanej próbie ucieczki na Litwę z Grodna, zajętego przez Sowietów we wrześniu 1939 roku. Przed obozem koncentracyjnym było jeszcze kilkumiesięczne śledztwo oraz proces po którym skazano go na pięć lat niewoli za rzekome szpiegostwo na rzecz wywiadu niemieckiego.

I tak niegdysiejszy komunizujący nastolatek, początkujący literat zamarzał, cierpiąc głód i katorżniczą pracę w „białym krematorium”, jak nazywał sowieckie obozy koncentracyjne autor „Opowiadań kołymskich” Warłam Szałamow. Zamarzał, patrząc na świat, który nie tylko eksploatował ludzi ponad wszelką miarę, ale wielu z nich przekonał, że faktycznie są winni wobec Stalina i „ojczyzny światowego proletariatu”.
Więzień NKWD. Grodno 1940 rok. Fot. Wikimedia
„Sowieci stwarzali tak straszne warunki, że właściwie jedynym wyjściem była śmierć. (…) To była niewolnicza praca nawet nie opłacana jedzeniem wystarczającym na regenerację sił. (…) Wiedzieli, że jak nie wytrzymamy, to przyślą im następnych więźniów. (…) W głębi mentalności tych łagrowych policjantów, tych enkawudzistów tkwiło nieskrywane pragnienie, żebyśmy tam, w tym obozie na wieki szczezli. I oni to uważali za naturalne, bo według bolszewickiej teorii, w której ich wychowano, my byliśmy »wrogami ludu«” – wspominał po latach w rozmowach z Włodzimierzem Boleckim.

Bezimienna armia łagierników – od profesorów po proletariuszy z wyrokami pozbawionymi cienia wiarygodności, które zapadały masowo wskutek kolejnych stalinowskich czystek – własne życie kładła pod zręby komunizmu. Pilnowali ich nie tylko enkawudziści, ale i urkowie, więźniowie kryminalni traktowani przez reżim zdecydowanie lepiej niż ludzie, których sądzono według „politycznych” paragrafów.

Po dwóch latach łagru młody Herling-Grudziński był już dochodiagą, czyli człowiekiem dogorywającym, osuwającym się w śmierć z wycieńczenia. Ale po napaści hitlerowskich Niemiec na ZSRS Stalin zmuszony został do przynajmniej kilku ustępstw wobec swoich nowych sojuszników, w tym II Rzeczpospolitej. Dzięki układowi Sikorski-Majski także Herling-Grudziński wyrwał się z matni – wcześniej podjąwszy głodówkę wraz z niewielką grupą wciąż przetrzymywanych w Jarcewie Polaków.

„Wyszedłem z obozu fizycznie pognębiony, straszliwie poraniony i psychicznie obolały. Miałem rany nie tylko na nogach, ale przede wszystkim w duszy. Ale wyszedłem z iskierką nadziei. (…) Nie straciłem całkowicie wiary w podstawowe wartości ludzkie” – opowiadał.

Choroba wszystkich łagierników

Jeszcze jedna linijka w księdze pielgrzymstwa polskiego: szlak bojowy z armią Andersa, Virtuti Militari za mężny udział w bitwie pod Monte Cassino. Powrót do życia miał różne etapy. W pierwszych miesiącach po wyjściu z domu niewoli to wojsko bardziej przypominało wędrowny lazaret. Zniszczeni gułagami ludzie byli właściwie rekonwalescentami. Dawni łagiernicy kupowali na zapas ogromne ilości chleba, koledzy z Brygady Karpackiej, którzy nie mieli podobnych doświadczeń, kpili z nich w żywe oczy. Dopiero powoli dusze i ciała byłych więźniów sowieckich uczyły się na nowo zwykłego życia, choćby bez głodu, który sprowadzał śmierć.

Czy PZPR była spadkobiercą polskiego nacjonalizmu

Spór Zbigniewa Herberta i Czesława Miłosza o PRL w istocie dotyczy również III RP.

zobacz więcej
Na tym nie koniec. Pisarz wspominał: „Zachorowałem na to, na co chorowali wszyscy łagiernicy w wojsku – tylko że ja w większym stopniu niż inni: zachorowałem na milczenie”. Tak jakby białe krematoria kładły się pieczęcią na ich ustach, jakby wciąż należało milczeć o tym, co się przeżyło, pogrzebać to w sobie. Wielu zatrzaskiwało drzwi pamięci, niektórzy po skończonej wojnie powrócili z więziennej cywilizacji do Polski pod rządami ludzi, którzy dobrze poznali na własnej skórze realia stalinowskiej Rosji, a jednak wciąż jej służyli.

Herling-Grudziński wyrwał się milczeniu, wierny swojemu pierwszemu odruchowi po opuszczeniu łagru w Jarcewie, gdy za kilka kopiejek kupił notes z metalową okładką. Po niemal ośmiu latach od wyjścia stamtąd zaczął pisać, opowiadać o zorganizowanym systemie upodlania i unicestwiania ludzi, opartym na niewolniczej pracy osób skazanych za „polityczne” występki, których albo nie popełnili, albo w świecie „zgniłej burżuazyjnej demokracji” w ogóle za przestępstwa by nie uchodziły. Znaczną część „Innego świata” – inaczej niż większość swoich książek – napisał niemal bez skreśleń, przelewając na papier to, co zauważył i przemyślał jeszcze w łagrze.

Losy książki, czy ściślej, perypetie z jej wydaniem, wiele mówią o sytuacji polskiego emigranta na Zachodzie w pierwszych dekadach po wojnie. Pierwsze wydanie ukazało się po angielsku w 1951 roku, tłumaczem był Andrzej Ciołkosz, syn Adama i Lidii Ciołkoszów, przyjaciół pisarza, emigracyjnych PPS-owców z Londynu. Pierwsze rozdziały powieści wyszły po polsku w „Wiadomościach”, tworzonych przez Mieczysława Grydzewskiego w Anglii. W ojczystym języku rzecz ukazała się w formie książki w 1953 roku w londyńskim Gryfie: „nie przyciągała uwagi, nie była ładnie wydana”. Herling-Grudziński był akurat skłócony z paryską „Kulturą”, czyli de facto z Jerzym Giedroyciem. I nie mógł wówczas wydać „Innego świata” w giedroyciowym Instytucie Literackim.
Bezimienna armia łagierników przy budowie kanału Białomorsko-Bałtyckiego. Fot. Wikimedia
Udana rodzima edycja to 1965 rok – pisarz pojednał się z księciem z Maisons-Laffitte. Jak sam przyznawał: „wtedy zaczęła się polska kariera »Innego świata«”. W tych lakonicznych słowach ukryta jest cała różnica między znacznie skromniejszymi możliwościami emigracyjnego Londynu, postrzeganego często jako nazbyt surowy wobec Polski Ludowej a paryską „Kulturą”, której wpływy sięgały zarówno francuskich elit, jak i przekraczały żelazną kurtynę.

Hańba Francji

Ale w latach 50. i później jeszcze bardzo trudno było zainteresować sympatyzujących z Rosją Sowiecką zachodnich intelektualistów opowieścią o łagrach. Nawet tak życzliwą wobec rosyjskich łagierników i wciąż szczerze wierzących w komunizm więźniów gułagu, tak bardzo uniwersalną w swoich refleksjach, jak „Inny świat”. Gdy mówimy o tym fenomenie, zwykle myślimy o Jean-Paul Sartrze, który w powojennej Francji miał przemożny wpływ na to, kogo uważano za faszystę, a kogo za antyfaszystę. Polacy byli na przegranej pozycji – chyba że reprezentowali podległą Moskwie władzę. Ale rzecz nie tylko w postaci i postawie słynnego egzystencjalisty.

Pierwszą propozycję francuskojęzycznego wydania „Innego świata” Herling-Grudziński dostał od katolickiego wydawnictwa Plon, na początku lat 50. Ewentualnemu wydawcy książkę polecił Gabriel Marcel, francuski myśliciel, chrześcijański egzystencjalista. Rzecz zapowiadała się dobrze: kilka rozdziałów opublikowało „Le Figaro”. Ale w międzyczasie zmieniła się obsada wydawnictwa. W nowym gronie zapadła decyzja, by książki jednak nie wydawać – autorowi nie przedstawiono powodów.

Ogłosił strajk głodowy w łagrze, wygrał z komunistycznymi cenzorami

W PRL jego nazwisko nie mogło się pojawić w druku. A co dopiero teksty.

zobacz więcej
Po latach Herling-Grudziński komentował: „ten nowy komitet redakcyjny (…) był złożony z ludzi należących do tak zwanej »katolewicy«, czyli katolików postępowych – jak mówiono o nich w Polsce w latach pięćdziesiątych. I ci katoliccy »postępowcy« uznali, że »Inny świat« nie zasługuje na wydanie we Francji”. Podobna sytuacja powtórzyła się z wydawnictwem Gallimarda, gdzie lektorem, rekomendującym książki do druku był Albert Camus.

Autor „Dżumy” co prawda zachwalał „Inny świat”, ale wydawnictwo nie zdecydowało się na druk, tłumacząc to... względami ekonomicznymi. Francuskie wydanie książki ukazało się dopiero trzydzieści lat później, w wydawnictwie Denoël, gdy dawno było po stalinizmie. To wówczas słynny francuski krytyk literacki, autor opiniotwórczej audycji „Apostrophes”, Bernard Pivot, wykrzyknął, gdy mu Herling-Grudziński opowiedział o perypetiach swojej książki nad Sekwaną: „Hańba! To jest dla nas hańba!”.

Włoska zmowa milczenia

Zmowa milczenia nie dotyczyła tylko lektury. We Włoszech, które od połowy lat 50., za sprawą drugiej żony, Lidii Croce-Grudzińskiej, stały się dla pisarza drugą ojczyzną, przez dekady funkcjonował on na marginesie życia kulturalnego, obłożony anatemą przez wpływowych włoskich komunistów. Doskwierał mu status męża córki wybitnego filozofa Benedetto Croce, ale szczęśliwie odnalazł się w tamtejszym świecie intelektualnym za sprawą Nicola Chiaromonte i Ignazia Silone oraz ich pisma „Tempo presente”. Po latach i Włosi zaczęli go doceniać i nagradzać.

W przejmującym „Dzienniku czytanym ojcu”, dołączonym do wydania intymnego „Dziennika 1957-1958”, córka pisarza, Marta Herling pisała: „Mój ojciec w niektórych środowiskach był nie tylko źle widziany, ale wręcz zakazany. Skoro był antykomunistą – był wrogiem. Studentom polonistyki w Neapolu na przykład nie wolno było kontaktować się z moim ojcem. Mieli zakaz”. Równocześnie pisarz żył głęboko niepogodzony z komunistyczną Polską, co utrudniało jego relacje także z bratem Maurycym, członkiem Sądu Najwyższego w Polsce Ludowej.
Włoskie wydanie „Innego świata” ukazało się pod koniec lat 50. Pisarz odnotował dwie pozytywne recenzje, ale poza tym, jak stwierdził dyplomatycznie, „Włosi się nie interesowali tymi sprawami”.
Nigdy nie postawił stopy w PRL, choć i stamtąd przyjmował gości, jeszcze w latach 50., kreśląc krótkie, nierzadko ostre charakterystyki ludzi, którzy zdecydowali się służyć tym, którzy pełnili władzę z łaski panów „archipelagu Gułag”. Naprawdę mile widziana we włoskim domu pisarza była jego siostra Łucja, sekretarka w PRL-owskim gabinecie Maurycego i emigranci: Lidia Ciołkosz, Zygmunt Hertz, Konstanty Jeleński. „Wtedy ojciec stawał się ożywiony, uśmiechnięty, całkiem inny” – córka wspominała zamkniętego w sobie na ogół mężczyznę, który wręcz fizycznie odgrodził własne myśli i tęsknoty od rodzinnego życia.

Na co dzień gabinet był jego wielką samotnią, w której mierzył się i z własnymi demonami, i z bogactwem dziedzictwa Włoch, i z nostalgią za Polską – inną od tej, która po 1944 roku krzywo wyrosła nad Wisłą.

Jak wyglądała historia włoskiego wydania „Innego świata”? Gustaw Herling-Grudziński wspominał: „Książka została zaproponowana wielkiemu wydawcy z Bari, Vito Laterzy, który był wydawcą Crocego. Wiedziałem, że jego wydawnictwo zaczęło bardzo gwałtownie komunizować, ale nie mógł on nie przyjąć tej książki, ze względu na swojego wielkiego autora, Croce, i rzeczywiście ukazała się w 1959 roku. Ale zaraz potem (…) stwierdziłem ze zdumieniem, że »Innego świata« w ogóle nie ma na włoskim rynku”. Pisarz odnotował dwie pozytywne recenzje, ale poza tym, jak stwierdził dyplomatycznie, „Włosi się nie interesowali tymi sprawami”.

Tak wspominał brzemienną w milczenie epokę „stalinizmu na Zachodzie”: „Niedawno rozmawiałem o tym przez telefon z Czesławem Miłoszem i określiłem moją sytuację w tych latach wpływów komunistów jako sytuację trędowatego. A Miłosz na to: a ja byłem trędowatym we Francji. Byliśmy ludźmi, których nie chce się słuchać, nie chce widzieć. I było tak nie tylko w stosunku do mnie, ale w stosunku do pisarzy z Europy Wschodniej i żyjących na Zachodzie”.

Wyrywali kotom zęby obcęgami, katowali ludzi na ulicach. Sprzeciw wobec zła. O Marku Nowakowskim pięć lat po jego śmierci

Opisywał przestępczy świat pełen ludzi brutalnych i sponiewieranych, upadłych kobiet i przestępców, którzy w panującym powszechnie bezhołowiu próbowali kierować się jednak jakimś kodeksem postępowania.

zobacz więcej
Prawdziwy przełom w postrzeganiu sowieckich obozów koncentracyjnych czy mówiąc mocniej: zgodę na prawdę przyniósł dopiero „Archipelag Gułag” Aleksandra Sołżenicyna, wydany na Zachodzie w 1973 roku, bardzo zresztą ceniony przez Herlinga-Grudzińskiego.

Pożegnanie z Giedroyciem

Do Polski przyjechał dopiero w 1991 roku. Odwiedził Suchedniów, dawny rodzinny majątek, ale nie wszedł w jego głąb, nie chciał widzieć ruiny. Ojczyźnie przyglądał się przez dekady uważnie, nie tylko pisał – angażował się choćby w działalność Komitetu Obrony Robotników. Jego „Dziennik pisany nocą”, arcydzieło piśmiennictwa łączącego analizy społeczne, polityczne, ustrojowe z wysokich lotów szkicami kulturalnymi i opisem stanów duszy, stanowi do dziś nieprzebrane źródło informacji i opinii nie tylko o Polsce lat 1971-2000. Głęboka niezgoda na komunizm, postrzegany przez niego jako zbyt długo lekceważona przez świat trucizna cywilizacyjna, kazała mu z wielką ostrożnością przyglądać się ustrojowemu przepoczwarzeniu.

W lipcu 1989 roku w Neapolu notował: „Jak wyjść z komunizmu? Słychać ostatnio bez przerwy to pytanie, stawiają je na wyścigi czasopisma i gazety z rosnącą, nerwową prawie natarczywością. Jakby pożądane przecież wyjście z komunizmu miało zarazem charakter niepokojącego skoku w ciemno”. Odnotowywał: Adam Michnik chce, by „bezpieczny wyjazd z komunizmu (na hamulcach) zafundował nam w dolarach kapitalistyczny Zachód”. Niejasność sytuacji w jednych budziła nadmierny optymizm, w nim – daleko idącą ostrożność. 4 sierpnia, włoskie Albiori: „Geremek nazwał owoce Okrągłego Stołu i wyniki wyborów »pluralizmem połowicznym«. Połowiczna jest władza, połowiczna opozycja. Jak długo może potrwać i do czego doprowadzić ogólna połowiczność (Sacharow uważa ją za śmiertelną chorobę pieriestrojki)”.
Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i Jerzego Giedroycia (na zdjęciu w Maisons-Laffitte) ostatecznie poróżniła prezydentura Aleksandra Kwaśniewskiego, którą szef „Kultury” zaakceptował. Fot. PAP/Jerzy Ruciński
23 sierpnia, Neapol: „Kwestia wiarygodności w oczach społeczeństwa jest w tej chwili psychicznie gardłowa. Domagać się wyrzeczeń, ofiar, »dyscypliny pracy«, zaciskania pasa wolno tylko, gdy perspektywę ciężkich lat podnoszenia się z upadku i ruiny zrównoważy pełne, autentyczne, nie powściągane żadnymi wątpliwościami i podejrzeniami zaufanie do własnego nareszcie rządu”. Ale to się nie spełniło. Polska pozostała już połowiczna, a demiurgowie transformacji od społeczeństwa nie zażądali jedynie wyrzeczeń i ofiar, ale też pełnego zaufania do swoich ustrojowych wyborów, w tym do „grubej kreski” i uznania postkomunizmu za naturalny element demokratycznego porządku.

Wybór Aleksandra Kwaśniewskiego na prezydenta III Rzeczpospolitej w 1995 roku Gustaw Herling-Grudziński przyjął z ogromną goryczą. Jego niezgoda w znacznej mierze wpłynęła na ponowne, ostateczne już rozstanie z paryską „Kulturą”. Naczelny pisma, Jerzy Giedroyc, zaakceptował bowiem nową sytuację i przyjął postkomunistycznego polityka u siebie. Nawet wbrew intencjom księcia z Maisons-Laffitte był to jasny sygnał, nie tylko dla wielu polskich intelektualistów, że postkomunizm nie tylko jest do ustrojowego oswojenia, ale i postkomuniści mają pełne prawo decyzji w polskich sprawach.

Pożegnanie z „Kulturą” pozwoliło pisarzowi odnaleźć się w nowej formule, gwarantującej znacznie bliższy kontakt z czytelnikiem z Polski – przez ostatnie lata życia drukował swój „Dziennik...” na łamach „Plusa Minusa”, opiniotwórczego dodatku do „Rzeczpospolitej”.

Agnostyk, sceptyk w sprawach Kościoła rzymskokatolickiego, którego dziejom i doktrynie nigdy nie szczędził kąśliwych uwag, z ducha PPS-owiec, sprzeciw wobec (post)komunizmu przypieczętował podobnie jak Zbigniew Herbert – przypisaniem do obozu prawicy. Przybyło mu niechętnych na lewicowo-liberalnych salonach: często padał zarzut, że „niepotrzebnie skrócił dystans”, zajmując się bieżącą polityką. Dla tych kręgów był znacznie bezpieczniejszy i do zaakceptowania jako esteta przybliżający Polakom blaski i mroki kultury Italii.

Miał talent, brakowało mu szczerości. Okazał się lepszym filmowcem niż literatem

Był stalinowskim pryszczatym, sławiącym budowy socjalizmu i nową władzę, później ciężko to odchorował. Ale pisząc o tych doświadczeniach zawsze krył się za maskami, portretując ludzi pozbawionych pamięci.

zobacz więcej
Warto wsłuchać się w gorący ton polemiki między autorem „Innego świata” a Jerzym Giedroyciem, pochodzącej z tamtego czasu. Herling-Grudziński do naczelnego „Kultury”, list datowany na 25 grudnia 1995 roku, pisany w Neapolu: „Występujesz (…) jako realista i pragmatyk zatroskany o zagrożony byt państwa, podczas, gdy ja po faryzejsku kocham się w »czystych rękach« i »pryncypiach«. Nie jest to takie proste. Realistą, nie mniej niż Ty zatroskanym o byt państwa, jestem ja, a Ty łudzisz się, że jest możliwe szybkie przełamanie powstałej sytuacji. Otóż ja w to nie wierzę. (…) Brakiem realizmu grzeszy też Twoja ocena postkomunistów. To jest sitwa, Kwaśniewski jest niewolnikiem »żelaznego« elektoratu” (podkreślenie oryginalne).

Giedroyc odpowiadał: „Kwaśniewski i ci wszyscy postkomuniści to okres przejściowy, który trzeba przebyć walcząc, by nie spowodował zbyt wielkich i nieodwracalnych szkód. Cała klasa polityczna Polski jest zgniła i trzeba starać się i wychować nowe pokolenie, a nie szukać namiastek, jak np. wysuwanie przez Unię Wolności Bartoszewskiego jako męża Opatrzności i premiera rządu ocalenia narodowego. Bartoszewski, z którym się przyjaźniłem, jest moim kolejnym rozczarowaniem co do ludzi”.

Po latach widać, że „taktyczna zgoda na postkomunizm” nie przyniosła właściwie żadnych efektów: poza ugruntowaniem jego wpływów w strukturach głębokiego państwa i utrwaleniem polityki historycznej postkomunizmu w wyobrażeniach społecznych.

Sprzeciw wobec moralnej erozji III RP

Gustaw Herling-Grudziński dobrze rozpoznał, kto zapewnił postkomunistom polityczny sukces w początkach III RP. 4 grudnia 1995 roku tak pisał w swoim dzienniku o Aleksandrze Kwaśniewskim i naczelnym „Gazety Wyborczej”: „I tak oto, 19 listopada, wielkie dzieło Adama Michnika zakończyło się historycznym sukcesem. Wiosną, tuż po Okrągłym Stole, objeżdżał całą Polskę w glorii niezłomnego więźnia komunistów i arcyfechmistrza polityki polskiej. Wtedy właśnie Michnik obwoził po kraju swego prywatnego pomazańca, występował z nim publicznie w aulach uniwersyteckich i dyskutował z nim – na oczach zdumionych słuchaczy – jako z tym, z kim on, A.M., chce budować nową niekomunistyczną Polskę. Tym pomazańcem był dobrze w Polsce znany młody aparatczyk, symbol pezetpeerowskiego oportunizmu, Aleksander Kwaśniewski”.
Radość w Pałacu Prezydenckim. Prezydent Aleksander Kwaśniewski i redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” Adam Michnik po ogłoszeniu sondażowych wyników referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej w czerwcu 2003 roku. Fot. PAP/Radek Pietruszka
I dalej: „[Kwaśniewski] był wówczas ministrem sportu w rządzie Rakowskiego, dobrze znanym z buty i pyszałkowatości oraz z cynizmu i bezwzględności, gdy na początku lat osiemdziesiątych weryfikował w imieniu WRON-y dziennikarzy. Czyli wyrzucał z pracy ludzi przyzwoitych. Ale w 1989 roku dla Michnika był już »Olkiem«. Przez następne miesiące Michnik, już na łamach »Gazety Wyborczej«, obwieszczał, że przyszłość Polski zależy wyłącznie od porozumienia »światłych« komunistów (Rakowski + Jaruzelski) i »zdrowego« nurtu »Solidarności«, czyli ekipy okrągłostołowej”.

Autor „Innego świata” upatrywał w tej strategii fundament nowego ustrojowego ładu; widział też, że polityczne wybory Adama Michnika sprowadzają kłopoty również na obóz dawnej lewicy laickiej, odbierając temu środowisku część autorytetu i wpływów – scedowanych na człowieka, za którego plecami ukrywał się stary komunistyczny elektorat, który niczego z przeszłości nie żałował i niczego nie chciał stracić z budowanych dekadami przywilejów.

Herling-Grudziński pisał: „To już wtedy zaczęła się ta moralna erozja, której jedynym celem było zatarcie granicy między PRL a RP, partyjnymi aparatczykami a ludźmi nienawidzącymi PZPR, między PZPR a »Solidarnością«. (…) Za »Manifest postkomunistyczny« Michnika i Cimoszewicza powinien autorom podziękować elekt 1995; równocześnie przegrany żałośnie Kuroń powinien kierować gorzkie żale do swego przyjaciela z KOR”.

Dziś tego typu krytyczne opinie o postkomunizmie, jego jawnych i skrytych wspólnikach uchodzą za truizm. Są też oczywistością dla niemałej części opinii publicznej, szczególnie wśród młodszych roczników. Ale kilka dekad temu Gustaw Herling-Grudziński rzucił je w twarz zgorszonym jego postawą intelektualistom, opinii publicznej zmęczonej wojnami w obozie dawnej solidarnościowej opozycji i początkowymi latami transformacji. Podobnie jak wcześniej nie dał się chorobie milczenia i opowiedział o sowieckich obozach koncentracyjnych. Wśród mnóstwa fałszywych proroków najpierw wypowiedział swój życiowy sprzeciw wobec „więziennej cywilizacji”, a później wobec tego, co z niej w III Rzeczpospolitej pozostało.

– Krzysztof Wołodźko

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Źródła:

• Gustaw Herling-Grudziński, „Inny świat. Zapiski sowieckie”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2000
• Gustaw Herling-Grudziński, „Dziennik 1957-1958”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018
• Gustaw Herling-Grudziński, „Dziennik pisany nocą”, tom 2, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012
• Gustaw Herling-Grudziński, „Dziennik pisany nocą”, tom 3, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012
• Gustaw Herling-Grudziński, „Dzieła zebrane”, tom 11, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018
• Zdzisław Kudelski, „Gustaw Herling-Grudziński i »Kultura« paryska (1947-1996)”, Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin 2013

Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.