Nadleśniczy, jego żona, „pani lekkich obyczajów” i TW „Mrok”. Bezpieka na tropie myśliwych
piątek,
3 stycznia 2020
„Nadleśniczy B. otrzymuje różne drogocenne podarunki od cudzoziemców, którzy przyjeżdżają na polowanie i zamieszkują w Nadleśnictwie Janów Lub. Ostatnio w miesiącu wrześniu przebywający na polowaniu Niemcy w NRF robili zdjęcia z budynków Nadleśnictwa [tak w oryginale] oraz nadleśniczemu i jego żonie. Powyższe widział osobiście M.D” – raportują funkcjonariusze SB.
W „najweselszym baraku obozu socjalistycznego”, jak często ironicznie nazywano PRL, żartowano niemal ze wszystkiego. Opowiadano dowcipy o milicjantach, partii, bratnim Związku Radzieckim, a nawet o Armii Czerwonej. Były komedie Stanisława Barei, seriale wykpiwające „małą stabilizację” i rojące się od aluzji politycznych skecze kabaretowe.
Nikomu jednak nie było do śmiechu, gdy chodziło o Służbę Bezpieczeństwa. Ta formacja budziła grozę, strach, niechęć, wstręt i pogardę. Doprawdy trudno było sobie wyobrazić esbeków jako pretekst do układania dykteryjek. A jednak groteskowa twarz PRL wyzierała czasem także z tajnych operacji SB, pokazujących przede wszystkim stosunek „władzy ludowej” do społeczeństwa.
Sporządzane z biurokratyczną skrzętnością notatki służbowe, raporty roczne i sprawozdania ukazują skalę nikomu niepotrzebnych, absurdalnych działań. Wytężona, prowadząca donikąd praca powiatowych esbeków ocierała się o kabaret, a ich potyczki z polszczyzną nader często kończyły się bolesnymi porażkami. W niezamierzony jednak sposób wytwarzana przez nich dokumentacja w specyficznym stylu oddaje koloryt tamtej epoki.
Polowania pod specjalnym nadzorem
Bohaterami tej historii są funkcjonariusze SB z Lublina i Janowa Lubelskiego, a także nadleśniczy J.B. (nie sposób uniknąć skojarzeń ze słynnym w swoim czasie Gajowym Maruchą), jego żona, leśniczy W., jak również TW ps. Mrok, „pani lekkich obyczajów” oraz czujny pilot z „Orbisu”, a przy tym emerytowany pracownik resortu. Oraz oczywiście rozpracowywani operacyjnie cudzoziemcy, tzw. myśliwi dewizowi, którzy ku zdumieniu funkcjonariuszy co rusz pytają o zagadkową dla esbeków postać przyrodnika i dokumentalisty Włodzimierza Puchalskiego.
W latach 1965-72 w SB prowadzono teczkę zagadnieniową kryptonim »Zbiornica« na cudzoziemców państw kapitalistycznych przebywających czasowo na terenie powiatu Janów Lubelski, obywateli polskich wyjeżdżających za granicę oraz utrzymujących kontakty z cudzoziemcami – czytamy w teczce o sygnaturze IPN Lu 018/49 znajdującej się w zbiorach archiwalnych IPN. Wśród osób poddanych „kontroli operacyjnej” byli tzw. myśliwi dewizowi, przede wszystkim z Niemiec, ale także z Danii i Luksemburga.
Październik 1965. Do zastępcy komendanta powiatowego MO SB w Janowie Lubelskim ppor. Stanisława Moska wpływa wniosek „na założenie teczki zagadnieniowej po pionie Wydz. II” – a więc chodzi o kontrwywiad. Autorem wniosku jest młody (27-letni) i zapewne spragniony sukcesów ppor. Kazimierz Kusy, oficer operacyjny janowskiego Referatu SB KP MO. Funkcjonariusz stwierdza: na terenie powiatu występują różne odcinki wymagające organizacji pracy operacyjnej.
Zgodne jest to z obserwacjami „góry”, w tym przypadku Komendy MO woj. lubelskiego, która już w kwietniu ’65 naciskała, by: uaktywnić pracę rozpoznawczo-profilaktyczną na odcinku ujawniania i rozpoznawania działalności wszelkiego rodzaju cudzoziemców na podległym wam terenie. Szczególną uwagę należy zwrócić na przedstawicieli placówek dyplomatycznych, na dziennikarzy pism zachodnich oraz na turystów. W stosunku do tej kategorii osób należy bezwzględnie stosować ofenzywne [tak w oryginale] środki kontroli operacyjnej z naszej strony, wykorzystując do tego celu wszelkie możliwe siły i środki całego Referatu Sł. Bezp. i jednostek współdziałających, jak MO, WSW, WOP, SOK, SOP i t. p. (podpis: ppłk Stanisław Walczyk, w tamtym czasie naczelnik Wydz. II SB KW MO w Lublinie).
Ppłk Walczyk pracował nad planem „po pionie Wydz. II Służby Bezpieczeństwa na powiatach”, czemu dał wyraz w grudniu 1966 roku, podkreślając, iż należy doskonalić system kontroli wobec cudzoziemców, „zwłaszcza w miejscu ich styku z obywatelami polskimi”, a w zakresie pracy z tajnymi współpracownikami konieczne jest „dokładniejsze poznanie osobowości i rzeczywistych możliwości tajnych współpracowników w drodze szeroko stosowanych środków kontroli oraz przez rozmowy szkoleniowo-wychowawcze”.
Przyjaźnił się z Leninem, spotykał się z Jaruzelskim, budował dla ZSRR siatkę szpiegowską w USA i handlował podrobionymi jajami Fabergé.
zobacz więcej
9 listopada 1967 r. podczas narady szych z SB pod przewodnictwem płk. mgr. Mariana Mozgawy ubolewano, że mimo postępów w pracy operacyjnej, „jednostki powiatowe zbyt mało ofensywnie rozwijają swoją działalność na odcinku kontrwywiadowczym”, a „praca z siecią t.w. ma wiele braków”. „Pozyskiwania sieci tajnych współpracowników powinny się odbywać ciągle, ponieważ rotacja ze względów naturalnych odbywa się systematycznie. „Położyć mocny akcent na pracę ideologiczno-wychowawczą z siecią t.w. podnosząc w ten sposób wartość agentury.”
Płk Mozgawa był doświadczonym esbekiem. Jak podaje katalog funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa IPN , w okresie pracy na stanowisku szefa PUBP w Tomaszowie Lubelskim walczył z oddziałami partyzanckiego podziemia niepodległościowego pod dowództwem „Burty” i „Mogiłki”.
Zmobilizowany przez przełożonych ppłk Walczyk polecił swoim podwładnym zwrócić szczególną uwagę na myśliwych przybywających na „polowania dewizowe” na teren powiatu: Każdy pobyt cudzoziemca – myśliwego z państwa kapitalistycznego i towarzyszących im osób należy kontrolować operacyjnie przy wykorzystaniu wszystkich środków systemem zorganizowanym, a o wynikach tej kontroli bezwzględnie w trybie pilnym informować Wydz. II. W toku działań operacyjnych stwierdzono, że myśliwi to w większości obywatele NRF i Austrii zajmujący odpowiedzialne stanowiska w administracji tych krajów (dyrektorzy i właściciele prywatnych firm, kupcy, lekarze, adwokaci), polujący w wielu krajach Europy Zachodniej i innych częściach świata. Niektórzy z nich jak zdołano ustalić o ciekawej przeszłości politycznej i wojskowej. Obok zainteresowań z dziedziny łowiectwa i odstrzałem okazują w czasie pobytu zainteresowania stopą życiową mieszkańców Lubelszczyzny, warunkami ich życia i zamieszkania. Niejednokrotnie robią zdjęcia walących się zabudowań i niezbyt dobrze ubranych dzieci wiejskich. Zebrane tą drogą materiały filmowe mogą być po odpowiednim opracowaniu dźwiękowym wykorzystane przez propagandę tych krajów jako materiał szkalujący ustrój PRL.
Zadania kontrwywiadowcze w powiecie zostają zatem wyraźnie zarysowane.
Powiat bez wartości
Ppor. Kusy zakasuje rękawy, choć z kontrwywiadowczego punktu widzenia nic w powiecie nie chce się wydarzyć.
W lipcu 1969 przygotowuje do zatwierdzenia „Główne kierunki pracy”, w których zawiera m.in. charakterystykę powiatu janowskiego, wymagającego według niego mniejszego nasilenia pracy operacyjnej niż inne rejony województwa: nie mamy tu żadnych obiektów mogących stanowić przedmiot zainteresowania dla wrogich nam ośrodków wywiadowczych. Teren nasz może stanowić jedynie trasę łącząco [tak w oryginale] centrum Polski z zakładem przemysłowym na terenie województwa rzeszowskiego. Struktura wybitnie rolnicza naszego terenu ukształtowała również odpowiednie grupy społeczne ludności według miejsca ich pracy. Gros ludności naszego powiatu trudni się pracą w rolnictwie (własne gospodarstwa rolne). Ta grupa ludzi swoją pozycją społeczną i poziomem intelektualnym nie przedstawia większej wartości dla wywiadów zachodnich a tym bardziej, że są to ludzie w większości lojalnie ustosunkowani do obecnej rzeczywistości PRL. Niewielki odsetek ogółu ludności stanowi inteligencja. Grupę tę reprezentują głównie ludzie młodzi, którzy swój awans społeczny zawdzięczają obecnemu ustrojowi. Stanowią oni tzw. inteligencję zaangażowaną w budownictwie socjalistycznym bądź też zachowują lojalny stosunek do budowy ustroju socjalistycznego. Nie oznacza to jednak, że nie występują u nas kategorie osób, którymi należy się interesować w ramach zagadnienia II-go.
Ppor. Kusy mimo wszystko będzie więc mógł się wykazać – jeśli nie wynikami, to przynajmniej gorliwością. Funkcjonariusz wskazuje na wzrost odwiedzin cudzoziemców w powiecie: w ‘65 było to 18 osób, w ‘66 – 30, w ‘67 – 46, a w ‘68 już 65.
Jeśli chodzi o dyplomatów, niezmiennie podejrzewanych o zamiary szpiegowskie, to na robotę operacyjną nie ma co liczyć, bo w okolicy nigdy się nie zatrzymują – tylko kilka razy w roku drogówce wpadają w oko tablice samochodów figurujących w wykazach jako służbowe („WZ”). Na szczęście są myśliwi.
Nadleśniczego – zdyscyplinować
Wrzesień 1968. Por. Marian Wołoszyn występuje do przełożonego z prośbą o interwencję w Wojewódzkim Zarządzie Lasów Państwowych, „by w stosunku do ob. B.J. wyciągnięto odpowiednie wnioski służbowe”. Choć, jak się dowiadujemy z pisma, B.J. jest członkiem Egzekutywy KP PZPR w Janowie Lubelskim, nie wpływa to na „jego postawę wobec ciążących obowiązków”. Cóż więc takiego się wydarzyło?
Okazuje się, że nadleśniczy B.J. „zabezpieczał wyżywienie” myśliwym przybyłym z NRF.
Wymieniony większość czasu spędza w ich towarzystwie, wykazując im aż nazbyt wielką służalczość, co w pewnym sensie kompromituje go w oczach społeczeństwa.
SB widzi, że nadleśniczy ma ogromne możliwości inwigilowania zagranicznych gości (pomaga mu znajomość niemieckiego), zostaje więc poproszony o raportowanie.
Tymczasem wymieniony w sposób lekceważący potraktował ciążące na nim obowiązki i nie informował nas zarówno o przyjazdach, jak również o czasowym opuszczaniu przez cudzoziemców terenu tut. powiatu, a gdy był rozpytywany przez pracownika o ich zachowaniu się, relacjonował niechętnie i zdawkowo.
Informacje por. Wołoszyn czerpie od konfidenta ps. Mrok, który w maju 1967 donosił m.in., że nadleśniczy „zachęcony kosztownymi prezentami, którymi obdarował go jeden z tych gości jest nadskakujący i bardzo dla nich usłużny”.
Członkowie komisji weryfikacyjnych nie mieli pojęcia o bezpiece – mówi Tomasz Kozłowski, historyk
zobacz więcej
TW „Mrok” zauważył także, że jeden z takich myśliwych zrobił kilka zdjęć, które może wykorzystać w swoim kraju do przedstawienia w krzywym zwierciadle stopy życiowej ludności Polski Ludowej. Były to dzieci wiejskie ze wsi Szklarnia oraz jakiś niechlujny kierowca Nadleśnictwa. Według mnie, gajowi, kierowcy, pracownicy Nadleśnictwa i ludność wiosek do, czy przez które ci panowie przyjeżdżają [tak w oryginale] powinni być pouczeni, jak się mają zachowywać by nie dawać powodu do szkalowania Polski w dodatku popartymi zdjęciami fotograficznymi – zgłaszał na koniec wniosek racjonalizatorski tajny współpracownik SB.
Służby postanawiają wywrzeć nacisk na nadleśniczego jako na członka PZPR, zwłaszcza że we wcześniejszych dokumentach, a mianowicie w notatkach służbowych funkcjonariusza Moska (datowanych na 24 i 27.05.1966), B.J. wymieniany był jako kontakt operacyjny („K.O.”), który dokładnie relacjonował swe rozmowy z myśliwym z Niemiec o nazwisku Miler.
Ów Miler (z zawodu inżynier budowlany prowadzący własną firmę ok. 60 km od Monachium, posługuje się wozem osobowym „Mercedes”, w przeszłości służył ponoć w wojskach inżynieryjnych na froncie wschodnim), był jakoby ostrzegany przed przyjazdem do Polski przed panującą tu biedą. Teraz jest jednak pozytywnie zaskoczony: Obecnie widząc fałszywość tej propagandy określił, iż po zajeździe do NRF uzna tych osób że są w błędzie i postara się im naświetlić że sytuacja w Polsce jest dobra i nie ma dla Niemców żadnych ograniczeń.
KO przekazał także funkcjonariuszowi, że oglądając dziennik telewizyjny, oburzająco przyjął prowadzoną wojnę w Wietnamie przez Stany Zjednoczone, twierdząc że to jest niepotrzebne i winien zapanować pokój.
Także we wrześniu 1967 B.J. gościł w nadleśnictwie dwa małżeństwa z Niemiec: Beckerów i Mayerów. Dokładnie opisał ich pobyt towarzyszom z SB – m.in. to, że jeden z myśliwych porozumiewa się po rosyjsku, ponieważ w czasie wojny był w niewoli w ZSRR, oraz to, że podróżni podwieźli po drodze trzech wojskowych, a potem martwili się, czy aby na pewno dobrze zrobili, bo nie chcieliby być „posądzeni o jakieś działania”. Towarzysz B. uspokoił go, lecz zalecił, aby na przyszły raz wojskowych nie zabierał do wozu.
Trudno się więc dziwić irytacji „czynników” faktem, że świetnie układająca się do tej pory współpraca z KO napotyka nagle na opór. Być może postawa nadleśniczego wiązała się z wydarzeniami, o których nie omieszkał donieść TW „Mrok”: Przed odjazdem wszyscy pracownicy umysłowi Nadleśnictwa zostali obdarowani upominkami. Leśniczowie, którzy towarzyszyli myśliwym dostali piękne białe koszule. Pracownicy biurowi czekoladki, zaś domownicy nadleśniczego również coś dostali, a nadleśniczy dostał wartościowe prezenty ale jakie nie wiem.
Puchalskiego – sprawdzić
W ogóle w 1968 przybysze sprawiają służbom kłopoty. Jak oświadczył na piśmie dyżurny ruchu PKS, przyszło na dworzec P.K.S. trzech mężczyzn i kobieta, z których najmłodszy sfotografował tłoczących się ludzi do PKS-u odjeżdżającego do Chrzanowa. Jak się dowiedziałem, byli to Niemcy przebywający w Janowie na polowaniu. Wspomniany Niemiec fotografował również budujący się dom towarowy a następnie wszyscy weszli na teren kościoła.
Sytuacja ta nie może pozostać bez konsekwencji. SB postanawia przeprowadzić rozmowę operacyjną z pilotem, który towarzyszy myśliwym. Pilot, niegdyś prokurator wojskowy, a obecnie pracownik „Orbisu”, broni się przed zarzutami o nie dość dokładne wypełnianie instrukcji.
Esbek notuje: Z obserwacji, w czasie obcowania z tymi Niemcami wyciąga wniosek, iż nie przyjechali oni z zamierzonym celem działalności antypolskiej. Jeden z nich miałby być reporterem jakiegoś czasopisma, drugi natomiast pracuje w administracji jakiejś gazety i dodatkowo współpracuje z radiostacją N.R.F. (…) Obaj posiadają aparaty fotograficzne wysokiej klasy, z którymi w ogóle się nie rozstają.
Zebrane informacje nie tylko nie uspokajają funkcjonariuszy, wręcz przeciwnie, wzmagają ich czujność.
To że fotografują dużo i to przeważnie jakieś stare rudery czy ludzi nędznie ubranych, rozmówca starał się nas przekonać iż ich interesuje nasz folklor a nie nasze zdobycze obecnej chwili. Twierdzi on, że gdyby chcieli oni wykorzystać te zdjęcia do propagandy, to nasz „Orbis” zerwał by [tak w oryginale] umowę z odpowiednikiem Orbisu w N.R.F. na czym im trochę zależy. Ocenia ich jako ludzi z tej klasy trochę biedniejszej o czym świadczy liczenie się przez nich z każdym groszem. Unikają wszelkich rozmów na tematy polityczne. W drodze powrotnej zamierzają zatrzymać się w Krakowie, aby dobić transakcji z autorem książki o ptakach – Puchalskim, chcą być pośrednikiem wydania tej książki w N.R.F.
Por. Kusy ocenia, że rozmówca mówi szczerze, bo nie oczekuje żadnych korzyści ani z jednej, ani z drugiej strony.
Cztery jelenie i jeden kozioł
Kwiecień 1968, a więc gorący w Polsce czas. Kolejni Niemcy (inż. rolnik – „pochodzić ma rzekomo z Królewca” – oraz jego żona, doktor medycyny), którzy „stołują się u B.”, wypytywani przez nadleśniczego, okazali się dość rozmowni.
Dyskutując z nim na temat zniszczeń wojennych i pomordowanych Polakach wyraził się, iż mordowali z SS których ocenił jako zwyrodnialców mówiąc że o tym co się w Polsce działo w tamtych czasach nie wszyscy w NRF wiedzą bo o tym się tam nie mówi prawdy.
I dalej: Odnośnie syjonizmu i posunięć u nas w Polsce powiedział, że prasa w N.R.F. o tym pisała a m.in. ukazał się taki artykuł „Polacy nie lubią Żydów”. „W czasie okupacji jak oświadczył służył w Luft Waffe [tak w oryginale] gdzie został ranny i wyzwolenie spotkało go we Francji.
W ocenie nadleśniczego B., Niemiec nie miał innych celów, jak tylko polowanie: wyraził się, że w Polsce jest traktowany bardzo po ludzku w odróżnieniu od NRD, gdzie od granicy był konwojowany przez wojskowych, przy czym dokonano tam bardzo szczegółowej rewizji.
KO nie ograniczył się do przekazania treści rozmów z cudzoziemcami, lecz odniósł się również do towarzyszącego im pilota z „Orbisu”: ocenia go jako człowieka zrównoważonego, inteligentnego, w pełni odpowiadającego na powierzonym mu odcinku pracy.
W sierpniu ’68 B. gości następnych myśliwych, kupca z synem studentem. Udaje się z nimi do Lublina (i przekazuje funkcjonariuszom SB wszelkie informacje o odwiedzanym adresie oraz szczegóły rozmowy z zastaną tam kobietą). Od Zbysława pojechali wówczas do sklepu myśliwskiego z zamiarem kupna znaczków myśliwskich do kapelusza lecz takowych nie kupili bo nie było.
W delikatesach z kolei szukali wódki konkretnej marki, ale także „takiej nie było”. W muzeum na Zamku gość z Niemiec największe zainteresowania przejawiał do obrazów współczesnego malarstwa polskiego.
Enerdowska bezpieka po sierpniu 1980 roku zdobyła w PRL agentów we wszystkich najważniejszych pionach MSW, w strukturach Kościoła i organizacji katolickich, wśród nauczycieli, przewodników turystycznych i bankowców.
zobacz więcej
Październik 1968 – przyjeżdżają myśliwi z Hamburga, wraz z żonami: Obaj w NRF trudnią się handlem (…) Ich żony nigdzie nie pracują trudniąc się gospodarstwami domowymi. Na tematy polityczne się nie wypowiadali, jeden tylko raz gdy nadleśniczy, ob. B.J. proponował im by w drodze powrotnej odwiedzili Warszawę, która po zniszczeniach wojennych odbudowana jest w 90 procentach, Lullau w sposób ironiczny odpowiedział, iż u nich przemysł ciężki odbudowany jest już w stu procentach.
Efekt polowania? Cztery jelenie i jeden kozioł. Wygląda na to, że po reprymendzie nadleśniczy znów współpracuje z SB bez zbędnych wahań i oporów.
Dali mu jakąś koszulę z non-iron
Wizyta innych myśliwych, w tym samym zresztą miesiącu, wymagała szczególnych ustaleń. W czteroosobowej grupie pojawił się bowiem Niemiec „kulawy na nogę” i opowiadał nadleśniczemu B., że był oficerem w wermachcie [tak w oryginale] i będąc na froncie wschodnim pod Stalingradem w 1942r. został ranny.
B. nie tylko kontroluje, ale i sam jest kontrolowany – SB sprawdza swych konfidentów i dba o to, by mieć zdywersyfikowane źródła informacji: M.D. mówił, że rozmawiając z leśniczym W. ten mu opowiadał, że nadleśniczy B. za dzienne wyżywienie cudzoziemca bierze 150 zł. Gdy przyjadą cudzoziemcy na polowanie to B. przywozi swoją ciotkę, która gotuje dla Niemców.
Informator dzieli się także wiedzą o tym, co dzieje się z upolowaną zwierzyną: Ostatnio gdy byli Niemcy z NRF zabili 5 szt. jeleni. Jednego jelenia sprzedali dla Zakładu Nieuleczalnego (!) po 20 zł za kilogram, dwa odstawili do Biłgoraja do bazy »Las«, jednego wywieźli do Lublina do Zarządu Lasów i jednego zostawili w Nadleśnictwie Janów i B. podzielił między swych dobrych kolegów i znajomych .
Parę kilogramów otrzymał O.A. – pracownik Nadleśnictwa, z którym B. utrzymuje zażyłe stosunki koleżeńskie. Ale to jeszcze nie koniec: Nadleśniczy B. otrzymuje różne drogocenne podarunki od cudzoziemców, którzy przyjeżdżają na polowanie i zamieszkują w Nadleśnictwie Janów Lub. Ostatnio w miesiącu wrześniu przebywający na polowaniu Niemcy w NRF robili zdjęcia z budynków Nadleśnictwa [tak w oryginale] oraz nadleśniczemu i jego żonie. Powyższe widział osobiście M.D. Na cenzurowanym jest także leśniczy W., który: ostatnio że chodził z nimi na polowania dali mu jakąś koszulę z non-iron wartości około 500 zł” (podpisano: por. M. Leszczyński).
Referentka przebywała na kwaterze
Kwiecień 1969. Służbie Bezpieczeństwa nie mogą umknąć także sprawy o charakterze obyczajowym. Do Naczelnika Wydz. II SB w Lublinie wpływa meldunek sytuacyjny dotyczący pobytu myśliwych z Danii. Jednym z nich miał być dyrektor biura podróży „Wilson”, drugim dyrektor „Agencji Międzynarodowej”.
W innym sprawozdaniu wspomniana jest ponownie postać znanego przyrodnika i dokumentalisty, Włodzimierza Puchalskiego: Obywatel NRF (…) pytał nadleśniczego, czy można zamówić telefon do Krakowa do ob. Puchalskiego – twórcy filmu o ptakach. Telefonu tego jednak nie zamawiał i do tego tematu nie powracał. Ciekawym tu jednak jest to, że również w latach ubiegłych inni myśliwi z NRF również pytali o to nazwisko i o możliwości telefonowania.
Dwukrotnie dokonał zdjęć
Lipiec 1970. Por. Leszczyński notuje: W rozmowie z ob. D.M. poinformował mnie, że w nadleśnictwie w Janowie Lub. przebywa Schmidt obywatel narodowości niemieckiej, który przyjechał na polowanie (…) zabił trzy koziołki, mięso odstawia do bazy »Las« w Janowie Lub., natomiast poroże zabiera dla siebie” (…) ob. ustali również czy przed wyjazdem nie da upominków nadleśniczemu Z. lub leśniczemu W., że wspólnie z nim jeździli na polowanie.
Jak się dowiadujemy z innej notatki służbowej, Schmidt ustrzelił dwa kozły w jednym dniu, a potem jeszcze jednego. „Stołował się, tzn. konsumował posiłki” u Z. No i robił zdjęcia „Z, jego żonie oraz synowi i chyba sześcioletniej córce”, przy czym „widoczne było i tło lasu”.
Po spuszczeniu migawki na 1 minutę wyskakiwało zdjęcie kolorowe już gotowe, które widziałem osobiście – donosił zafascynowany nowinką technologiczną informator, opisując dalej z detalami działanie polaroidu i zaznaczając, że aparat ten jest w NRF opatentowany od czterech lat.
Z posiadanego aparatu fotograficznego dwukrotnie dokonał zdjęć – relacjonował potem tę sytuację dla Lublina por. Wołoszyn – raz zabudowań w miejscowości Szklarnia gdzie zainteresowało go rzekomo bocianie gniazdo na dachu, drugi raz natomiast sfotografował dzieci Z.R.
Schmidt, wysiedlony ze Szczecina w ’45, z zawodu buchalter, właściciel prywatnego zakładu w okresie wojny należał do »hitler junge« [tak w oryginale], lecz po operacji na żołądek został skierowany do pracy jako sanitariusz (…) W rozmowach potępiał hitleryzm, popierając politykę Brandta, a szczególnie jego politykę wschodnią.
Jak ustalono, upolował cztery kozły.
Żona nadleśniczego wymusza prezenty
Grudzień 1970. Wizyta trzech myśliwych z NRF i dwóch z Luksemburga. Goście są dość zamożni, prowadzą garaże i stację benzynową.
Na jego dziwne usposobienie mogą wskazywać i takie fakty, że jeśli powie jakiś dowcip, to będzie powracał doń przez kilka dni i sam się z tego śmiał, mimo iż innych już to dawno przestało bawić – donosił por. Kusemu pilot z „Orbisu”. J. Paul upolował jednego byka, którego poroże ważyło ponad 7 kg i ta przyjemność będzie go kosztowała około 2 tys. dolarów. Myśliwy zamierzał odwiedzić gajowego w Dynowie, u którego przebywał podczas poprzedniego polowania: Przywiózł dla niego kilka starych koszul, które chce mu przekazać. Rozmówca widział te ciuszki i mówi, że one są już bezwartościowe.
Wyraźny niesmak esbeków wzbudziło tym razem przede wszystkim zachowanie żony nadleśniczego B., która przy każdej okazji narzeka na warunki materialne, pokazując zdjęcie swego dziecka i mówiąc, ile to kosztuje. Przez to chce ona sprowokować cudzoziemców do dawania jej podarków. Zaskakującym tu wydaje się fakt, że sam B. ulega zupełnie i nie reaguje na nienaturalne zachowanie się żony, która nie zważając na stanowisko męża, błaźni się przed myśliwymi z zagranicy.
Nic dziwnego, że posiadając całą tę wiedzę, SB mogła z satysfakcją stwierdzić w swym sprawozdaniu rocznym, odnosząc się do myśliwych dewizowych: System ich kontroli został dopracowany do tego stopnia, że praktycznie nie mieli oni możliwości poruszania się w terenie bez obecności osób będących z nami w bezpośrednim kontakcie służbowym. Kontrola ta wykazała, że żaden z myśliwych nie zna języka polskiego (…). Poza myślistwem innych zainteresowań nie przejawiali i nie usiłowali jak ich poprzednicy w latach ubiegłych penetrować okolic lub dokonywać tendencyjnych zdjęć fotograficznych.
Wyjeżdżali do Lublina celem zwiedzenia miasta
W 1971, odpowiadając na apel ppłk. Walczyka z Lublina o „przeanalizowanie aktualnego stanu posiadania osobowych źródeł informacji pracujących po zagadnieniu myśliwych dewizowych” (co oznaczało pretensje o brak pozyskiwania nowych TW), por. Wołoszyn usprawiedliwiał się: Osoby te podczas pobytu na polowaniach w lasach janowskich są obsługiwane wyłącznie przez członków partii, stąd też tajnych współpracowników nie wprowadzono. Nadleśniczy B. w odróżnieniu od lat ubiegłych, ostatnio dostrzega swoją rolę i chętnie stara się realizować każde nasze zadanie w tym przedmiocie, a leśniczy W. do naszego aparatu jest pozytywnie ustosunkowany i chętnie udziela interesujących nas informacji”. Ponadto SB do swych celów wykorzystuje także pilotów z »Orbisu«.
I tak, trzej niemieccy myśliwi, którzy przebywali na terenie nadleśnictwa, byli cały czas pod ścisłą obserwacją: Wyjeżdżali do Lublina celem zwiedzenia tego miasta i po powrocie wyrażali podziw, że są tam sklepy bardzo dobrze zaopatrzone. Jeden z nich tzn. Markert powiedział, że 2 lata temu był w Moskwie i tam nie widział tak bogatych wystaw sklepowych jak w Lublinie. Jeśli chodzi o ich osobowości to Fischer jest posiadaczem ziemskim, Frick właścicielem piekarni, natomiast Merkert pracuje w przedsiębiorstwie budowlanym jako nadzorujący nad ustawianiem maszyn.
SB w osobie por. Wołoszyna próbowała przepytać dodatkowo przewodnika, ale spotkanie to „nie doszło do skutku z uwagi na przedwczesny nieprzewidziany wyjazd z terenu naszego powiatu”.
Szpieg! Menażka, manierka i wojskowe ruchy
Czasem SB ma więcej szczęścia. W1971 roku zgłasza się do por. Leszczyńskiego pilot z „Orbisu”, niejaki Szymczyk, emerytowany funkcjonariusz SB. Taki przewodnik to istny skarb – nic nie ujdzie jego czujnej uwadze.
Jak twierdzi mój rozmówca, to jeden z Niemców posiada prywatne przedsiębiorstwo budowlane, natomiast drugi jest z wykształcenia inżynier drogowy (…) Według jego spostrzeżeń to wskazuje on na oficera armii NRF. Wypowiedzi swoje uzasadnia tym, że posiada różne akcesoria wojskowe (w innej notatce są one wyszczególnione, jest to mianowicie menażka i manierka) oraz jego wygląd zewnętrzny, ruchy itp. wskazują na oficera Bundeswehry. W dniu wczorajszym (…) wyszedł za Nadleśnictwo, wyjął aparat fotograficzny marki „Minex” [tak w oryginale] i robił zdjęcia kilku kobietom, które na polu rwały len. W tym samym dniu jeździł również z leśniczym W. na Wzgórza Porytowe, gdzie w 1944 r. odbyły się największe walki partyzanckie z Niemcami na terenie Polski. Obejrzał cmentarz i po powrocie rozmawiając z ob. Szymczykiem wypytywał go, czy to faktycznie były takie duże walki i bardzo dużo zginęło tak Niemców jak i partyzantów. (…) Ob. Szymczyk stwierdził, że mimo iż przez okres 2 lat jeździ jako pilot z Niemcami na polowania, to nigdy nie widział u nich aparatu fotograficznego „Minox”, gdyż jego zdaniem te aparaty są wykorzystywane przez osoby zajmujące się szpiegostwem.