Warto sobie zadać pytanie – ja na to patrzę z punktu widzenia białoruskiego – czy wolimy uważać, że Białoruś zaczęła się dopiero w okolicach powstania Białoruskiej Republiki Sowieckiej, a potem robotniczo-chłopskiej Hromady w XX wieku (wielka lewicowa partia białoruska w II RP), i w związku z tym, że byli tam sami komunizujący lub komunistyczni bohaterowie? Potem po wojnie tylko takich czczono w ZSRS. Przecież nam się nie podoba, gdy oni czczą tych komunistycznych bohaterów, prawda? A jak czczą naszych, to też się nam nie podoba. No, to co właściwie nam się podoba?
Niech oni czczą naszych, ale nie jako wyłącznie swoich. Ja się obawiam, że wszystkie nasze narody mają tendencję do zawłaszczania absolutnego, totalnego. W ujęciu geograficzno-narodowym. Na przykład niedawno była afera z Kościuszką w Szwajcarii. Jakaś organizacja białoruska postanowiła w dwustulecie powstania kościuszkowskiego postawić Naczelnikowi monument z napisem: „Wiernemu synowi Białorusi. Wdzięczni rodacy”. To jednak jest zawłaszczenie. Synem Białorusi to on może być obecnie najwyżej w znaczeniu geograficznym. Na rynku w Krakowie przysięgał narodowi polskiemu.
To jest znakomite pole do rozmaitego rodzaju intryg i one jeszcze będą pojawiać się wielokrotnie. Sama byłam jakoś zaangażowana w tę sprawę. Nie chcę teraz wchodzić w ten konflikt. W skrócie oparte to było o solidne nieporozumienie. Bo dawało się tak zrobić, żeby bohater był wspólny.
Czy obie strony nie wykazały dobrej woli?
Jedna nie wykazała wystarczającej czujności, a druga nie wykazała dobrej woli. Tak bym to określiła.
Dobrej woli zabrakło ze strony białoruskiej?
Tak. Niestety ze strony grupy inicjatywnej, która ten pomnik ufundowała. Szowinizm etniczny to jest choroba. Ciężka choroba. Wiele narodów ją przeszło w XX wieku i teraz jest pytanie, czy Białorusini postanowią też się nią zarazić. Bardzo by to było niedobrze. Ja bym ich namawiała, żeby się uczyli na błędach innych w tej sprawie.
Ale, oczywiście, takie zagrożenie cały czas istnieje. Zwłaszcza kiedy ma się do czynienia z takimi – mówiąc po białorusku – narodowyznaczalnymi momentami, czyli takimi, które konstytuują tę nację. Tak było z Kalinowskim.
Obserwując pogrzeb w Wilnie, zdałam sobie sprawę, że ta uroczystość dla Białorusinów – z zachowaniem wszelkich proporcji – miała takie znaczenie jak dla Polaków przyjazd papieża. Do Wilna to jest jednak kawałek, trzeba było załatwić sobie wizę, wyjechać o 4 rano... Wyruszając, każdy Białorusin miał poczucie, że tylko on jedzie i może kilku jego znajomych, a tu okazało się, że jest tłum innych, przyjechali sami z siebie w sposób niezorganizowany z różnych miejscowości... z flagami, z herbem z Pogonią. Nagle zobaczyli, że jest ich wielu i że potrafią być dumni ze swego dziedzictwa.