Pierwszego dnia po ogłoszeniu zwycięstwa Zorana Milanovicia, który przez kolejnych pięć lat będzie prezydentem Chorwacji, jego koledzy z partii socjaldemokratycznej zwrócili się do niego ze stanowczym żądaniem. – Ustaw znowu popiersie Tito w pałacu prezydenckim! – głosił postulat, wypowiedziany, gdy chorwacka lewica jeszcze była w euforii z powodu zwycięstwa jej kandydata.
Pięć lat temu popiersie komunisty i wodza jugosłowiańskiego, totalitarnego reżimu Josipa Broza Tito wyrzuciła z Pantovčaka (wzgórze w Zagrzebiu, na którym znajduje się rezydencja prezydencka) Kolinda Grabar Kitarović. 5 stycznia Milanović pokonał konserwatywną polityk w drugiej turze wyborów prezydenckich.
Okazało się jednak, że niektórzy Chorwaci wciąż uważają Tito za największego polityka naszych czasów.
Milanović, polityk błyskotliwy, inteligentny i pragmatyczny odrzucił prośbę w elegancki sposób, odpowiadając, że historię należy zostawić historii. Nie powiedział tak jednak dlatego, że ma problem z marszałkiem, o nie! Powiedział tak raczej dlatego, że przywrócenie popiersia człowieka, którego nawet poważni historycy opisują jako dyktatora, byłby dla niego złym manewrem, jeśli chce się stać prezydentem wszystkich Chorwatów.
Ten mały szczegół doskonale pokazuje, w jaki sposób prawie 30 lat po ogłoszeniu niezależności działa chorwacka polityka. Emocje i symbolika związane z przeszłością są źródłem podziałów zarówno w polityce, jak i w całym społeczeństwie.
Jugosławia wciąż dzieli
Dlaczego zamiast o walce z korupcją, negatywnymi trendami gospodarczymi i społecznymi Chorwaci całymi dniami potrafią dyskutować o tym, czy popiersie byłego dyktatora powinno się znaleźć na Pantovčaku, czy nie? Jakie są źródła i powody podziałów, jakie różnice światopoglądowe karmią chorwacko-chorwacką wojnę?