Pochodzi ze wsi Barchaczów na Zamojszczyźnie, gdzie nikt nie wie, co to abstrakcja w sztuce, za to każdy instynktownie pojmuje magię barw.
Jachtoma „od zawsze” pozostaje wierna sztuce nieprzedstawiającej. Z sukcesami: należy do elitarnego grona laureatów dwóch najbardziej prestiżowych polskich artystycznych nagród – im. Norwida i Cybisa.
Jachtoma jest osobą wierzącą. Ale nie maluje „świętych obrazów”. Interpretuje ikony po swojemu, doprowadzając je do formy bezprzedmiotowej. Do emanacji duchowej barw. Do sublimacji.
Wśród koneserów sztuki ma grono fanów, których można określić mianem smakoszy… malarskiej ciszy. W czasach wizualnego zgiełku nie ma ich zbyt wielu. Jachtoma też nie lubi hałasu. Odskocznią od pracy jest dla niej poezja i kuchnia. Znakomicie gotuje, a co charakterystyczne – gotuje kolorowo.
Pamiętam spotkanie, podczas którego podała gościom (kilkuosobowe grono) kaczkę w… wiśniach. Bo uznała, że jabłka są za mdłe kolorystycznie, nieciekawe. A wiśnie podkręcają zarówno smak, jak wygląd dania. Zapewniam – wspaniałe!
Tony krwawe i niebiańskie
Zaprzyjaźniony z malarką Ryszard Kapuściński, który często bywał w jej pracowni, zobaczył kiedyś paletę, na której Jachtoma mieszała farby. Zrobiła na nim wrażenie… pola walki. Skąd to agresywne skojarzenie? Przecież obrazy artystki tchną medytacyjnym skupieniem. Brak tu jakiegokolwiek konfliktu. Przeciwnie, przyciąga w nich doskonała harmonia. Zanurzenie się w bycie-niebycie.