Zmarła w czasie, gdy media zdominowała tematyka związana z pandemią. Dlatego Jolanta Owidzka jeszcze kilka dni po śmierci, która nastąpiła 25 marca 2020, „żyła” w internecie – nikt nie wprowadził korekty do jej biogramu.
Myślę, że to optymistyczna prognoza dla jej twórczości: przetrwa dłużej niż autorka – a ona doczekała pięknego wieku 93 lat.
Za żelazną kurtyną
Ostatnia dekada to czasy penetrowania zasobów naszej powojennej sztuki, także – a może przede wszystkim – sztuki użytkowej. To, co było chlebem powszednim wizualnego otoczenia człowieka z PRL-u, dla pokolenia urodzonego bez styku z komuną stało się egzotyką. I odkrywaniem na nowo nieco zapomnianych talentów. Stąd wysyp książek i wystaw poświęconych polskiemu designowi.
Młodzi ludzie, dla których granice RP stanęły otworem, z trudem są w stanie pojąć, że kiedyś najbardziej odkrywcze projekty zatrzymywały się na żelaznej kurtynie.
Oczywiście, zdarzały się wyjątki, często okupione rozterkami, wyrzeczeniami, rozstaniem z bliskimi. Ale Jolanta Owidzka, podobnie jak Magdalena Abakanowicz – a obydwie miały szansę na zagraniczną karierę – nie chciały odcinać się od korzeni. I obie zapoczątkowały zjawisko, określone przez historyków sztuki mianem „polskiej szkoły tkaniny”.
W duecie z architekturą
Owidzka była jedną z wielkiej trójki (obok Abakanowicz, do tego tria zaliczał się jeszcze Wojciech Sadley) odnowicieli artystycznego gobelinu. To oni sprawili, że stara technika tkacka, której tradycje sięgały XIV wieku, zyskała nowy wymiar i rangę.