Kiedy prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski podczas uroczystości wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, w styczniu tego roku, po raz pierwszy wspomniał o winie ZSRR za rozpętanie II wojny światowej, odpowiedział mu sam rosyjski prezydent Władimir Putin.
Jego zdaniem, próby wypaczenia historii – a według niego oskarżanie ZSRR jest taką próbą – to „plucie w twarz” ludziom walczącym z nazizmem. A jeśli na Ukrainie nikt przeciwko słowom Zełenskiego nie protestuje, to jedynie dlatego, że wie doskonale, iż jeśli to uczyni, „natychmiast zaczną się prześladowania”.
Od tej wymiany zdań rozpoczęła się nowa odsłona wojny rosyjsko-ukraińskiej. Tym razem wojny o historię.
Bratni naród
Tak długo jak pakt Ribbentrop-Mołotow i sowiecką agresję 17 września 1939 roku krytykowała przede wszystkim Polska, Rosjanie usiłowali przeciwdziałać, dowodząc na przykład, że to właśnie nasz kraj był faktycznym sojusznikiem Hitlera, a biorąc udział w rozbiorze Czechosłowacji, sam doprowadził do wojny.
Podobna krytyka paktu ze strony Litwy czy Łotwy odpierana bywała przekonywaniem, że tak naprawdę to przecież sami Litwini, Łotysze i Estończycy chcieli wejść w skład ZSRR.
Ale Ukraina – to rzecz zupełnie inna. Nawet, jeśli toczy się (czy może raczej – tli się) wojna w Donbasie, to jednak według oficjalnego, wciąż obowiązującego stanowiska władz w Moskwie, Ukraińcy to bratni naród (a według skrajnych twierdzeń, są częścią wielkiego narodu rosyjskiego).
Może chwilowo pod władzą nacjonalistów, ale sytuacja kiedyś się zmieni i znów zapanuje przyjaźń rosyjsko-ukraińska. A osią tej przyjaźni jest wspólna walka z faszystowskim najeźdźcą podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, czyli wojny sowiecko-niemieckiej.