Cywilizacja

Epidemia bezsilności. W jaki sposób koronawirus tak łatwo zdobył świat?

Nasza kultura od dawna była nakierowana na młodych, zdrowych, pięknych i bogatych. A teraz w dodatku brutalnie dano nam do zrozumienia, że będziemy musieli w tym roku opłakać więcej naszych dziadków. Starych, niedołężnych czy schorowanych ludzi.

Pod koniec listopada 2018 roku epidemiolożka z Harvardu Paradis Sabeti [1] i laureatka Pulitzera, dziennikarka sieci ABC Lara Salahi [2] opublikowały wspólną książkę pod tytułem „Outbreak Culture. The Ebola Crisis and the Next Epidemic“, czyli „Kultura epidemii. Kryzys Eboli i następna epidemia”. Ile przenikliwości, chciałoby sie wręcz rzec, profetyzmu w tym tytule! I w książce.

Autorki przyglądają się w szczegółach kolejnym fazom jednej z najbardziej „rozlanych” i jednoczenie śmiertelnych epidemii wirusa Ebola w historii [3] . Jedna z pań walczyła wtedy z Ebolą na pierwszej linii, ale to nie jest książka o epidemiologii tego filowirusa. Bo zasadniczo, kogo to obchodzi, jakie meandry przechodzą w ramach swej utajonej egzystencji drobnoustroje chorobotwórcze? Kilku naukowych gików oraz ludzi, którzy mieli fajną panią od biologii w szkole.

Tych ostatnich chyba było niewielu, biorąc pod uwagę, jak znikoma jest wiedza Polaków o wirusach, bakteriach, chorobach. Owa wiedza sięga najwyżej poziomu łańcuszków internetowych, w których wirus to komórka bądź białko. Dalej jest tylko faktograficznie gorzej. Informacje dziwnej treści szerzą się, znajdują wiarę, a nawet poklask u ludzi zdawałoby się inteligentnych i oczytanych. A w dodatku wykształconych.

Wojna na poglądy

Szczycące się swoim IQ i edukacją osoby powtarzają nawet opowieści, że żadne wirusy… po prostu nie istnieją. To tylko spisek wielkich korporacji, żeby szczepić, masowo oczywiście. Ktoś widział te wirusy? No, to ich nie ma. Skąd wiadomo, że to „nie jakieś kawałki naskórka w mikroskopie elektronowym”?
Wirus Ebola w Republice Środkowoafrykańskiej, leśne laboratorium, rok 2000. Fot. Jean-Marie HOSATTE/Gamma-Rapho via Getty Images
Co gorsza, epidemia to chyba jedyna sytuacja kulturowa (bo przy powodziach czy huraganach łamiących tysiące hektarów lasów taki syndrom nie wystąpił), gdzie częstokroć wysublimowani intelektualiści, specjaliści w jakiejś dziedzinie sztuk i nauk niezdolni są uznać fachowości i uczciwości intelektualistów z innych dziedzin – tych związanych z daną katastrofą, w tym wypadku epidemią. I tak poważni historycy doktryn politycznych czy teatrolodzy kompletnie nie są w stanie uznać kompetencji mikrobiologów czy epidemiologów, choć ich własna fachowość nie jest przez owych drugich raczej nigdy podważana.

Być może problemem jest to, że na ulicach nie widać masowych zgonów, nie kręcą się też tam, niczym w wieku XVII, lekarze w strojach doktora plagi, z charakterystyczną ptasiopodobną maską. Może niektórym takie rekwizyty byłyby pomocne, aby mogli dać wiarę, że sprawa jest poważna?

A tu zamiast obrazków jak ze „Świętego Graala” Monty Pythona, gdzie zamarłych zbierają wyposażone w noszowych i kołatkę wózki kołowe, spod nowojorskich szpitali zwożą ich zupełnie nieśredniowiecznie wyglądające wózki widłowe.

W efekcie zamiast „zgody jajogłowych” mamy kompletny zanik autorytetów.

Dwie panie w swojej książce pokazują współczesną kulturę. Tak mas, jak i elit. W owej zindywidualizowanej kulturze głos profesora-specjalisty i youtubera bez żadnej wiedzy mają podobne przebicie na masy i – co gorsza – szeroko rozumiane elity. To sprawia, że w sytuacji epidemii nasz system gromadzenia, przekazywania i odbioru informacji jest „popękany”. Prowadzi to niemal automatycznie do powszechnej dezinformacji, także wśród służb medycznych.

W globalnej wiosce dane są masowo profesjonalnie zbierane. Medycyna funkcjonuje na uniwersytetach – jest naukowa. Kształci niemałą liczbę ekspertów funkcjonujących tak na poziomie krajowym, jak i organizacji międzynarodowych. A instytucje zdrowia publicznego funkcjonują nie tylko jako dziedziny polityki zdrowotnej i polityki bezpieczeństwa państw i organizacji międzynarodowych. Zdrowie publiczne jest także przedmiotem nauki. Mimo tego, kluczowe informacje się rozmywają. W społeczeństwie zaś, a nawet wśród ekspertów, panuje wojna na poglądy, a fakty uciekają sprzed oczu. Zarówno sprzed tych nieuzbrojonych w przysłowiowe szkiełka, jak i uzbrojonych.

Władcy marionetek

I do tego, żeby było źle lub jeszcze gorzej wcale nie potrzeba dezinformacji będących skutkiem wojen hybrydowych czy „wariantu czarnobylskiego” (gdy nawet jak kogoś złapią za rękę, to mówi, że to nie jego ręka). Owa wojna jednak trwa, a wariant czarnobylski został przez Chiny zastosowany podczas bieżącej pandemii (a jakże!).

Między koronawirusem a Panem Jezusem. Msza z dachu, komunia po pięć osób, spowiedź drive-thru

Jak zachować zdrowie i nie utracić zbawienia?

zobacz więcej
Za kulisami są chińskie władze, pokazujące, i to z opóźnieniem, tylko wierzchołek góry lodowej, z którą się zderzyły, i rosyjskie samoloty lecące „z pomocą dla USA” – czyli ze sprzętem z firm objętych embargiem z powodu aneksji Krymu i jeden Bóg wie z czym jeszcze na pokładzie. Na proscenium zaś nasi rodzinni „wolnościowcy”, ze swoją kulturą liberalną lub konserwatywną – do wyboru do koloru – a w sumie z mentalnością „po mnie choćby potop”. Z ustami pełnymi tekstów, że „lemingi dokoła, bo człowiek mądry ma na to wszystko wywalone”, gdyż „żadnej epidemii nie było, nie ma i nie potrzeba” – niczym „nie ma, nie było i nie potrzeba mężczyzn” w „Seksmisji” Machulskiego.

Zaś „władcy marionetek” w naszym teatrze, np. funkcjonariusze WHO, są już dziś oskarżani wprost o co najmniej nieudolność. Nie wiem, czy słusznie. Z tą organizacją międzynarodową jest bowiem jak z demokracją – nikt na razie nie wymyślił niczego lepszego do zajmowania się pandemiami. A one z definicji nie zatrzymują się na granicach państw i wymagają odpowiedzi międzynarodowej.

Oskarżenia jednak padają ze stron poważnych. Wystarczy przeczytać artykuł odredakcyjny na łamach „The Wall Streat Journal” z 5 kwietnia br., w którym WHO jest wprost opisywane, jako chodzące na chińskim pasku. Nie tylko wtedy, gdy „zatwierdzało” kilka lat temu „medycynę chińską” jako medycynę, choć jej procedury nie były poddane krytycznej analizie (uwaga: nie twierdzę, że akupunktura nie działa, tylko, że nie da się tego wykazać metodami analizy klinicznej czy eksperymentu w warunkach kontrolowanych).

Według redakcji WSJ w ramach epidemii COVID-19 WHO także dosłownie – „pieści się” (canoodle) z chińskimi władzami. Autorzy wręcz sugerują – wsłuchując się tu w głos m.in. senatora z Florydy, Ricka Scotta, który domaga się oficjalnego śledztwa Kongresu w tej sprawie – że WHO prawdopodobnie zna prawdziwe chińskie dane lub domyśla się skali tamtejszej góry lodowej, ale świadomie to ukrywa przed opinią publiczną. Dopóki nie będzie śledztwa, nie dowiemy się jak było i czy te oskarżenia mają podstawy głębokie, czy znów są tylko przejawem naszej kultury, nie poszukującej rozwiązań, tylko winnych.

Czy tak bywało wcześniej, gdy do naszych drzwi pukała cholera z Haiti, ptasia grypa z Chin lub afrykańska Ebola? Z książki Sabeti i Salahi wynika, że i owszem. Dziś WSJ postuluje na swych łamach gruntowną reformę WHO, uniemożliwiającą „księgowe sztuczki”. Lub rozwiązanie organizacji. W tym samym jednak niemal czasie Prezydent Trump wrzuca sporą kasę do skarbonki WHO. A szef Organizacji publicznie mu dziękuje.
Siedziba WHO w Genewie. Fot. Kyodo News via Getty Images
Tajemnica, konkurencja, brak koordynacji

Autorki „Outbreak Culture”, zanim komuś przyśniła się epidemia COVID-19, przyglądały się innej i dość specyficznej epidemii choroby tropikalnej. Takiej, która na ogół nie obchodzi „cywilizowanego świata, dziś znajdującego się w głębokiej defensywie wobec SARS-CoV-2. Chodzi o znacznie bardziej śmiertelną Ebolę, wobec której świat byłby jeszcze bardziej bezradny, ale udało się zatrzymać jej rozprzestrzenianie się poza Afryką na poziomie kilku przypadków.

I tu, w sumie niekoniecznie zaskakująco (a jednak), wśród praktyk i zjawisk opisanych przez epidemiolożkę i dziennikarkę, podczas epidemii Eboli pojawiły się niepokojące praktyki i zjawiska: pieniądze i inne formy pomocy znikające, zanim jeszcze dotarły do wskazanych odbiorców, wadliwy sprzęt ochrony osobistej wysyłany do pracowników służby zdrowia leczących pacjentów z wirusem Ebola (z pełna świadomością, że jest nie taki, jak trzeba), praktyki konkurencyjne pomiędzy grupami badawczymi, takie jak zastraszanie i tajne gromadzenie danych, czy uniemożliwianie innym prowadzenia badań w terenie, itd. itp.

Gdyby wtedy opanować wirusa Ebola by się nie udało, dopiero mielibyśmy się z pyszna. O niczym innym przecież tak nie marzymy, jak o epidemicznej, wysoce śmiertelnej gorączce krwotocznej, na którą jest jeden niedoskonały lek i jedna szczepionka na etapie badań „polowych”.

Choć i w takiej sytuacji prawdopodobnie – bo taka nasza kultura – pojawiłoby się kilku redaktorów, co to mają swoje „zdanie oparte na racjonalnych przesłankach”. Nie zabrakłoby też chyba niestety speców od namawiania do obywatelskiego nieposłuszeństwa w dobie globalnego kryzysu i profesorów nauk dowolnych twierdzących, że „jak władza powołała epidemię, tak ją w pewnym momencie odwoła”. Oraz wszelkiej maści antyszczepionkowców i płaskoziemców. Tych rosnących w społeczną siłę przedstawicieli naszej cywilizacji nomen omen opartej na racjonalizmie i naukowo-technicznej.

Kiedy już Ebola przemknęła się przez kordony sanitarne i pojawiła w naszym zachodnim cywilizowanym świecie, miała w końcu swoją czołówkę w wieczornych dziennikach telewizyjnych. Co nie znaczy, że pojawiła się realna, globalna, oparta na faktach, skoordynowana odpowiedź świata na zagrożenie.

Czary-mary, czyli co na pewno nie pomoże na COVID-19

Żerowanie na strachu.

zobacz więcej
Autorki przyglądają się w swej książce, jak utrzymywanie „zakaźnego problem zdrowotnego” w tajemnicy, wielowymiarowa i wielopłaszczyznowa konkurencja, gdy potrzebna by była współpraca, oraz słaba koordynacja naznaczają ten i wszystkie poprzednie poważne kryzysy zdrowia publicznego. Za każdym razem możemy obserwować śmiertelne konsekwencje.

Kompetentni obywatele, nieudolna władza?

I nie wynikają one najczęściej z żadnego spisku. Na ogół to zwykła bylejakość. Nasza kultura masowego, ale zindywidualizowanego chaosu. Bezładne ciągnięcie przez każdego w swoją stronę. Sprzętu, który jest tak robiony, by „nie było warto go naprawiać”. Świata jednorazowego, w którym nie ma nic trwałego, a wartości też każdy ma własne. Oto współczesna uniwersalna odpowiedź na zagrożenie.

Współzawodnictwo, sabotaż, strach, obwinianie innych i dezorganizacja oraz szukanie spisku. Oto z czym mamy (według autorek omawianej książki) do czynienia podczas każdej epidemii i pandemii. Jak wielu specjalistów „od tych rzeczy” oraz liderów opinii typu Bill Gates, Sabeti i Salahi przewidywały w ciągu ostatniej dekady nadejście potężnego kryzysu zdrowia publicznego o podłożu zakaźnym. Jeden z recenzentów książki, Peter Piot, z London School of Hygiene and Tropical Medicine napisał: „Podczas epidemii i kryzysów widzimy to co w ludzkości najlepsze i najgorsze.[…] Ta książka daje nam ważną lekcję, krytycznie potrzebną, abyśmy się lepiej przygotowali do następnej epidemii.”

I jak? Jesteśmy przygotowani? My, obywatele? No bo władza to wiadomo, że nie. Zawsze można psioczyć na władzę i poczuć się lepiej. Za to my, zwykli ludzie, to jesteśmy wybornie przygotowani na epidemie tak intelektualnie, jak mentalnie. Oraz zdrowotnie. A mianowicie świetnie wiemy, co to wirus, jesteśmy idealnie psychicznie odporni na stres, gotowi do największych wyzwań, doskonale zorganizowani, dojrzali – dbamy na co dzień o to, by nie mieć cukrzycy typu II, chorób serca, nadwagi, nie używamy i nie nadużywamy oczywiście niczego złego, gimnastykujemy się i pijemy wyłącznie zdrowe ziółka...

To, że rządzący wykorzystują specjalistów (niegdyś byli to jasnowidze i objaśniacze snów, dziś naukowcy) do zwiększenia swojej (lub każdej kolejnej, niestety) władzy w czasie ratowania ludności z klęsk i opresji, to wiemy z Biblii, gdy siadamy poczytać historię Józefa Egipskiego. W siedem lat chudych zmienił Egipt z państwa wolnych ludzi w krainę masowego niewolnictwa, gdzie ludzie należeli do faraona. Wygrał ten, kto przewidywał przyszłość i miał moc postawić spichlerze.
Pracowniczki indonezyjskiej służby zdrowia w czasie epidemii koronawirusa. Fot. Aditya Irawan/NurPhoto via Getty Images
Co nie znaczy, że bez owej podjętej przez faraona pod wpływem Józefa interwencji owi wolni Egipcjanie by przeżyli. Umarliby w większości. Oni i ich dzieci, a ich kości bielałyby na Saharze. Jak powiedziała Siostra Berna we wspomnianej już wcześniej „Seksmisji”: „Nieważne, kto wygrał. Ważne, kto przetrwał”. Więc tu się nie ma co podniecać, bo takie historie są stare, jak świat. Przynajmniej ów opisany.

Dość już tej ironii.

Awatary w wirtualnym świecie

Książka Sabeti i Salahi to oczywiście nie jest jedyne poważne, acz popularnie napisane i skierowane do masowego odbiorcy dzieło, pozwalające coś zrozumieć z procesów, którym dziś wszyscy ulegamy. Podobne myśli zawiera „Deadliest Enemy, Our War Against the Killer Germs” (Wydanie z 2017 roku – wszystko świeże i daje się znaleźć, ale kto to czytał zanim rozlał się COVID-19!?) jednego z najwybitniejszych epidemiologów świata, Michaela D. Osterholma.

Dzięki uprzejmości p. Jacka Staniszewskiego, który dokonał nieautoryzowanego tłumaczenia fragmentów stron 53-56, i my możemy się zapoznać z tymi – wydawałoby się oczywistymi, a odkrywanymi dziś konstatacjami tego uczonego. Jak te:

„Bez względu na to, gdzie mieszkamy, w przypadku ataku wielkiej pandemii będziemy w dużej mierze skazani na samych siebie. Jeden odizolowany przypadek wystąpienia wirusa Ebola wywołał w 2015 roku falę uderzeniową w Dallas w Teksasie. Co się wydarzy, jeśli Dallas i wszystkie inne miasta na świecie będą doświadczały tysięcy przypadków symultanicznie? Jeśli nawet pandemia jest «działaniem natury», wydaje się ona bliższa wojnie niż jakiejkolwiek innej katastrofie naturalnej. Tak jak podczas wojny, w czasie trwania pandemii codziennie odnotowuje się coraz większą destrukcję, bez możliwości powrotu do wcześniejszego stanu.”

Nie ma tu miejsca na zacytowanie dłuższych fragmentów, odsyłam do poniższego przypisu [4] i oczywiście całej książki. Naprawdę, mogliśmy się MASOWO przygotować, ale nasza powszechna kultura bycia i użycia takich zachowań nie promuje.

Przygotowanie bowiem wymagałoby myślenia w długiej perspektywie, posiadania rezerw na ciężkie czasy, zdolności do współpracy, słuchania specjalistów. A królują krótkoterminowe strategie i dojutrkowość, masowość konsumpcji powodującą zero rezerw i outsourcing w obszarach bezpieczeństwa (te nieszczęsne maseczki czy rękawiczki produkowane wyłącznie w Chinach), rozbuchaną konkurencję i zanik autorytetów, zwłaszcza naukowych.

Jak koronawirus zmieni świat? Czy fizyczny kontakt ograniczymy do minimum i więzi społeczne zaczną zanikać?

Jeżeli pandemia potrwa dłużej, to miasta czekać będzie stopniowe wyludnianie.

zobacz więcej
Na przyszłość rokuje to źle. W ramach toczącej dziś świat pandemii nasze dysfunkcyjne społecznie podejście i zatomizowane wspólnoty uczyniliśmy jeszcze bardziej wirtualnymi, po tym, gdy przenieśliśmy je masowo do internetu. Funkcjonujemy jak awatary. Tu produkujemy (się), tu wchłaniamy informację, tu przeżywamy kulturę wysoką – jakby nawet bardziej, niż gdy była dostępna za biletem, w tzw. instytucji kultury, tu się uczymy i nabywamy nowych umiejętności. Tak często i gęsto, że niedługo liczba wykładowców internetowych przekroczy liczbę zdolnych do wchłonięcia ich lekcji. Tu także coraz bardziej przeżywamy religię i tu się „jednoczymy do czynienia dobra”.

Izolacja, unik, fatalizm

Od dawna żyliśmy już niemal bezdotykowo, teraz ten stan pogłębiamy, bo nie mamy innego wyjścia. Izolacja jest konieczna, nie mamy przed COVID-19 na razie innej obrony. Nasza kultura i cywilizacja już była zindywidualizowana, teraz dosłownie ulega gigantycznemu rozproszeniu. Była nakierowana na młodych, zdrowych, pięknych i bogatych.

Dziś to widać jeszcze wyraźniej – w wielu miejscach na ziemi brutalnie dano nam do zrozumienia, że będziemy musieli w tym roku opłakać więcej naszych dziadków. Starych, niedołężnych czy schorowanych ludzi. Musimy wobec nich dokonywać dramatycznych wyborów – mówi dzisiejsza kultura, cywilizacja.

Bo nie była gotowa na ten kryzys. Taka jej natura, że właściwie nie mogła być. Powstają też nowe wykluczenia znacznie głębsze, niż dotychczas – bo co teraz się dzieje z ludźmi, którzy w ogóle nie mają dostępu do internetu? Czy ktoś w ogóle wie i jakoś to sprawdza?

A gdyby SARS-COV-2 zabijał głównie rześkich 40-latków? Albo, jak wirus denga, zabijał głównie tych, którzy pierwszą nim infekcję przeszli łagodnie, niemal bezobjawowo? Też narzekalibyśmy, że – by zatrzymać pandemię – poświęca się bożka współczesnej cywilizacji, tego Molocha zwanego „rozwojem ekonomicznym”? A czy ktoś poważny zapewnił nas, że ten wirus z czasem nie zacznie się zachowywać jak denga?

Przecież prawie nikt jeszcze ponownie nie zachorował, więc prawdę rzekłszy… z naukowego punktu widzenia tego po prostu nie wiadomo, co będzie dalej. Prawdopodobieństwo, że tak się nie stanie, to nie pewność. Ten wirus jest pod względem odpowiedzi immunologicznej, objawów płucnych, zakaźności, zakresu występowania objawowego i bezobjawowego u różnych gatunków ssaków etc. jednym wielkim dziwadłem i na razie ciągle zaskakuje.
Pacjent, u którego zdiagnozowano w USA w 2014 roku Ebolę. Na zdjęciu podczas kwarantanny w Dallas w Teksasie. Fot. Paul Moseley/Fort Worth Star-Telegram/Tribune News Service via Getty Images
Postawiona przez chorobę pod ścianą niemal każda władza w obrębie naszej cywilizacji zupełnie racjonalnie zarządziła przymusową kwarantannę. I dziś z tego powodu wręcz internalizujemy postawy, które w długiej i globalnej perspektywie tylko się na nas zemszczą w kwestii walki z pandemiami przyszłości. Podczas gdy dramatycznie potrzebne są nam współdziałanie, aktywność i nadzieja, praktykujemy izolację, unik i – co nie daj Boże – fatalizm.

Książę i żebrak

Dałby jednak dobry Bóg, by powstawały liczne przeciwne temu masowemu prądowi ruchy czy inicjatywy. By z mediów społecznościowych nie wylewały się jedynie reklamy horrendalnie drogich maseczek czy odkażalników do rąk i powierzchni, sprzedawanych przez tajemniczych spryciarzy. By powstawały jednak wspólnoty – choćby ułomne, internetowe.

W Polsce to np. „VentilAid” z Krakowa, który już dziś jest globalną akcją: walczy pro publico bono i dzięki uporowi inżynierów i programistów zaprojektował ratujący życie i dostępny wszędzie prosty respirator wykonywany przez drukarki 3D. A także „widzialna ręka” – inicjatywa ludzi, którzy chyba chodzili do wspólnego ze mną przedszkola, skoro pamiętają, co to był harcerski ruch „niewidzialnej ręki”.

Pandemia uderza globalnie, ale wymaga zamknięcia granic. Zabija jednostki, ale ze swej zakaźnej natury poucza, że jesteśmy w ścisłym związku jedni z drugimi. Dotyka biednych i bogatych, nieznanych i celebrytów. Choruje książę i żebrak. Czy to da szansę na chociaż przypomnienie, jeśli już nie odbudowanie etosu wspólnego wysiłku, zbiorowego poświęcenia i powszechnej odpowiedzialności? Dałby jednak dobry Bóg.

– Magdalena Kawalec-Segond

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Przypisy:
[1] Pardis Sabeti – profesor biologii ewolucyjnej na Uniwersytecie Harvardzkim oraz immunologii i chorób zakaźnych w Harvard T. H. Chan School of Public Health. W 2015 roku Światowe Forum Ekonomiczne Przyznało jej tytuł „Young Global Leader”, a National Geographic Society uhonorowałlo ją tytułem „Emerging Explorer” Znalazła sie również na liście 100 Najbardziej Wpływowych Ludzi Na Świecie czasopisma „Time”. Laureatka wielu nagród naukowych.
[2] Lara Salahi – dziennikarka i producentka telewizyjna, związana z ABC News. Jest jedną z laureatek Nagrody Pulitzera w roku 2014, w grupie dziennikarzy “Boston Globe” nagrodzonych za materiały o zamachach bombowych w czasie Maratonu Bostońskiego. Wykłada dziennikarstwo w Endicott College.
[3] Miała ona miejsce w latach 2014-2018 w Afryce Zachodniej, a pojedyncze przypadki rozwleczono do innych krajów, w tym Hiszpanii, Wielkiej Brytanii i USA. Zanotowano wtedy w Gwinei, Liberii i Sierra Leone łącznie 28 tys. 616 przypadków zakażenia, w wyniku którego zmarło 11 tys. 310 osób. Wysoka śmiertelność, ale w porównaniu z grypą czy naszym nowym gwiazdorem – COVID-19, wirus Ebola nie zakaził wielu ludzi, nie szedł w miliony. Czy w dzisiejszej Afryce nie mógł się rozprzestrzenić? Wszak program szczepień uruchomiono pilotowo niemal 3 lata później. Pewnie mógł, ale nawet kulawo prowadzona kontrola zakażeń jest lepsza niż żadna. I wreszcie osiąga swój skutek, zwłaszcza, gdy walczymy z wirusem nie rozprzestrzeniającym się kropelkowo, jak SARS-CoV-2, tylko przez kontakt z płynami ustrojowymi, jak Ebola i jego łagodniejszy kuzyn – Marburg .

[4] „W odróżnieniu od Huraganu Sandy, Huraganu Katrina, trzęsienia ziemi w Loma Prieta w 1989 roku, tornado, czy jakiejkolwiek innej katastrofy naturalnej, która powoduje masowe zniszczenia, a następnie szybko się kończy, umożliwiając powrót do normalności, pandemia rozprzestrzenia się po całym świecie i utrzymuje się przez dłuższy czas. Nie uderza wyłącznie w jeden region, dając wszystkim innym możliwość przyjścia poszkodowanym na pomoc. Pandemia uderza w wiele punktów jednocześnie, a wszystkie z nich wymagają wsparcia w trybie natychmiastowym. Wywiera postępujący wpływ, atakując najpierw jednostki, potem władze cywilne, następnie biznes, a potem sektor wymiany międzystanowej lub międzynarodowej, względnie jedno i drugie. Jej efekty są natychmiastowe i dewastujące, a konsekwencje długoterminowe.
Kiedy wszyscy są zaangażowani w walkę z pandemią, nikt nie dysponuje szczególnymi zasobami pomocowymi lub zapasami, żywnością czy środkami medycznymi, które można rozsyłać do innych punktów – o ile tylko możliwość zaistnienia takiej sytuacji nie została wzięta pod uwagę w ramach adekwatnego planowania. Utrzymuje się naiwny pogląd, że zapasy niezbędne do reagowania na zagrożenia pandemii, takie jak produkty medyczne, leki, szczepionki i respiratory N95 – zwane potocznie maseczkami – będą dostępne za jednym kliknięcie internetowego linku. To zupełnie nierealne.
Żyjemy dziś w czasach ekonomii opartej na dostawie-na-czas, gdzie praktycznie nic nie jest magazynowane z myślą o sprzedaży w przyszłości, nie mówiąc już o tworzeniu rezerw na sytuacje kryzysowe. Nie magazynuje się nawet dóbr bądź komponentów niezbędnych do wytwarzania owych krytycznych rezerw. Dla przykładu, kiedy postępująca globalna pandemia zbiera swoje żniwo wśród pracującej populacji azjatyckiego miasta, produkty i rezerwy pochodzące z tego miasta, i być może wyłącznie stamtąd, które są niezbędne dla wygenerowania odpowiedniej reakcji wobec szybko rosnącego zagrożenia pandemii, nie będą dostępne. Tego, co nie istnieje, nie kupi się za żadne pieniądze. Właśnie z tej przyczyny, niedawno utworzony przez Bank Światowy fundusz finansowania na wypadek kryzysu pandemicznego, który ma zapewnić globalne finansowanie walki z pandemią, nie będzie działał w przypadku globalnej sytuacji alarmowej.
Bez względu na to, gdzie mieszkamy, w przypadku ataku wielkiej pandemii będziemy w dużej mierze skazani na samych siebie. Jeden odizolowany przypadek wystąpienia wirusa Ebola wywołał w 2015 roku falę uderzeniową w Dallas w Teksasie. Co się wydarzy, jeśli Dallas i wszystkie inne miasta na świecie będą doświadzały tysięcy przypadków symultanicznie?
Jeśli nawet pandemia jest „działaniem natury”, wydaje się ona bliższa wojnie niż jakiejkolwiek innej katastrofie naturalnej. Tak jak podczas wojny, w czasie trwania pandemii codziennie odnotowuje się coraz większą destrukcję, bez możliwości powrotu do wcześniejszego stanu.
Jeśli nawet wybuch epidemii nie przekracza granic określonego regionu, jego wpływ może być wciąż niezwykle niszczący. Określam te przypadki jako „wybuchy o krytycznym znaczeniu regionalnym”. Wybuch epidemii SARS (ciężkiego ostrego zespołu oddechowego) był dokładnie takim przypadkiem. Ograniczył się do kilku miast świata, takich jak Hongkong, a poprzez loty samolotów pasażerskich dotarł do Toronto. Mimo to, doprowadził do śmierci i wielkich cierpień ludzkich w naznaczonych nim obszarach, i wywarł silny wpływ na ekonomię.
Na początku 2005 roku, wystąpiłem na konferencji zorganizowanej przez Institute of Medicine w Waszyngtonie, przewidując że koronawirus MERS – środkowowschodni zespół zaburzenia oddechowego, bliski kuzyn SARS – może wystąpić w całkiem nieodległej przyszłości w postaci wybuchów rozprzestrzeniających się poza Półwysep Arabski. Oczywiście, nie byłem w stanie prognozować, gdzie taka sytuacja może wystąpić, ale wiedziałem, że wydarzy się ona z całą pewnością.
Na potwierdzenie mojej tezy, po kilku tygodniach odnotowano ogniska wirusa w Seulu w Korei Południowej, jednym z bardziej technologicznie zaawansowanych miast leżacych nad basenem Oceanu Spokojnego. Jedna „superzakażająca” osoba doprowadziła do zamknięcia Samsung Medical Center, uznawanego za jeden z nowocześniejszych szpitali świata, i doprowadziła do kryzysu gabinetowego. Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której pojedyncza osoba w ostrym stadium zaraźliwości, doprowadza do zamknięcia szpitali Bellevue, Massachussetts General, Cedar-Sinai, czy kliniki Mayo?
Za każdym razem, kiedy odnotowuje się poważniejszy wybuch zachorowań – Ebola w 2014, MERS w 2015, Zika i żółta febra w 2016 roku – kontaktują się ze mną przedstawiciele mediów ze Stanów Zjednoczonych i świata, w poszukiwaniu wyjaśnień, wskazówek i prognoz. Ogólnie rzecz ujmując, chętnie udzielam wszelkich informacji, ale muszę przyznać, że często odczuwam w takich przypadkach rodzaj deja vu, zwłaszcza kiedy myślę o wszystkich możliwościach, które były w naszym zasięgu, by wprowadzić proaktywne środki zaradcze mogące zapobiec, a z pewnością zminimalizować, sytuacje kryzysowe stojące przed nami w przyszłości.
Warto toczyć wszelkie bitwy z naszym najbardziej śmiercionośnym wrogiem, ale niektóre kampanie powinny być prowadzone o wiele szybciej i z większym wigorem od innych. Nie idzie tu o kwestię typu choroba zakaźna vs. choroba chroniczna, czy stan epidemiczny vs. stan endemiczny. Nie jest to nawet problem sprowadzający się do tego, ile z naszych środków idzie na medycynę i zdrowie publiczne w porównaniu ze środkami przeznaczonymi na walkę z terroryzmem. Każda śmierć czy poważna choroba wywołana infekcją oznacza dla indywidualnego pacjenta, jego lub jej rodziny i bliskich przyjaciół, a także dla lekarza i zespołu medycznego, szczególny stan kryzysu. Niektóre choroby zakaźne wywołują jednak kryzysy w całych regionach, narodach, lub rozprzestrzeniają się po całym świecie, zagrażając społecznej, politycznej i ekonomicznej stabilności.
W związku z tym, że nie jesteśmy w stanie aktywnie zajmować się wszystkim jednocześnie, proponujemy cztery poziomy priorytetyzacji, które – jak postaramy się to udowodnić – powinny prowadzić do osiągnięcia dziewięciu oddzielnych, choć powiązanych wzajemnymi relacjami, celów, które określiliśmy naszą Agendą Kryzysową.
Pierwszy priorytet to konieczność frontalnej konfrontacji z mikrobami wywołującymi śmiercionośne pandemie, czy też – jak określamy to w naszych kręgach – patogenami o potencjale pandemicznym. To najgroźniejsi z naszych śmiertelnych wrogów. Myślę, że istnieją tylko dwa zagrożenia natury mikrobialnej, które odpowiadają temu opisowi. Pierwsze z nich to grypa, jedyna infekcja transmitowana drogą oddechową, która może się rozprzestrzeniać się po świecie w wielkim tempie, i uderzać z bezlitosną siłą.
Innym patogenem o potencjale pandemicznym jest rosnąca liczba zjadliwych mikrobów, które okazują się bardziej podstępne na poziomie transmisji, lecz wywierają przy tym ogromny wpływ na zdrowie ludzi i zwierząt na całym świecie. Mówimy tu o groźbie złamania odporności antymikrobialnej i bardzo realnej możliwości zbliżenia się do ery „postantybiotykowej”. Wyobraźmy sobie świat, przypominający sobie bardziej świat naszych pra– pradziadków, w którym śmierć wywołana chorobami zakaźnymi, które obecnie uważamy za możliwe do wyleczenia, staje się wydarzeniem na porządku dziennym.
Drugi priorytet dotyczy zapobiegania wywierającym wielki wpływ regionalnym wybuchom epidemicznym, takim jak Ebola, czy koronawirusom w rodzaju MERS, czy też możliwości powrotu SARS i Zika, jak też innych chorób roznoszonych przez komary, które nieprzerwanie dziesiątkują ubogich na świecie, zaburzając przy tym systemy ekonomiczne i zarządzanie poszczególnymi krajami.
Trzecim priorytetem jest zapobieganie intencjonalnemu wykorzystaniu mikrobów dla wywołania określonych szkód, zapobieganie przypadkowemu uwolnieniu mikroba, który został wzmocniony przez naukowców dla celów szybszej transmisji, by wywoływać śmierć lub poważną chorobę z wyższym prawdopodobieństwem, czyniąc go przy tym niemożliwym do zapobieżenia w drodze szczepień czy terapii z użyciem leków antymikrobialnych. W sklad tego priorytetu wchodzą badania nad bio-zagrożeniami i troska o badania o podwójnym zastosowaniu (DURC) oraz monitorowanie potencjalnie ryzykownych badań nad uzyskaniem funkcji (GOFRC). (...)
Czwarty priorytet dotyczy zapobiegania chorobom endemicznym, które nieustannie wywierają znaczący wpływ na zdrowie świata, szczególnie wśród krajów rozwijających się. W skład owych chorób wchodzą malaria, gruźlica, choroby biegunkowe i AIDS, które – pomimo poczynionych przez nas postępów – można traktować jako metodycznie postępujące pandemie.”
(Michael D. Osterholma „Deadliest Enemy, Our War Against the Killer Germs” (2017) strony 53-56, tłum. nieautoryzowane Jacek Staniszewski)
Zdjęcie główne: W XVII wieku włoscy lekarze walczący z zarazą nosili specjalne ptasie maski nasączone aromatami. Fot. DEA PICTURE LIBRARY/De Agostini via Getty Images
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.