Przeciw imigrantom i wolnemu rynkowi. Między lewicą a prawicą
piątek,
10 lipca 2020
Francuski myśliciel uważa, że prawica bazuje na naiwnych teoriach spiskowych. Jej przeciwnikiem nie są konkretne systemy lub idee, ale pewne grupy ludzi – bankierzy czy masoni.
Tym, co najbardziej szokuje, jest ustępliwość władz, na wszystkich szczeblach i w najrozmaitszych instytucjach.
zobacz więcej
Tradycyjne podziały na lewicę i prawicę już dawno się zdezaktualizowały. Lewica porzuciła walkę o prawa robotników na rzecz obrony rozmaitych mniejszości, a prawica sprzeniewierzyła się tradycyjnym wartościom w imię logiki rynku i pieniądza. O tym, że takie zmiany w świecie zaszły, próbuje przekonać od kilku dekad opinię publiczną Alain de Benoist.
Ten francuski intelektualista wywodzi się z rodziny o korzeniach arystokratycznych, która wychowała go w duchu katolicyzmu. Zdobył wszechstronne wykształcenie, może pochwalić się dyplomami z prawa konstytucyjnego, socjologii i filozofii. Był wydawcą i zarazem redaktorem takich czasopism jak: „Krisis”, „Elements” i „Nouvelle École”. Publikował również w wielu tytułach o różnej proweniencji ideowej, wśród których były: „Le Figaro”, „The Scorpion”, „Tyr”.
Jeszcze na studiach związał się z prawicowymi organizacjami Occident i Europe-Action, a odkąd w 1968 założył think-thank GRECE (Grupa na rzecz Badań i Nauki o Cywilizacji Europejskiej), jest zaliczany do grona osób powiązanych z francuską „Nową Prawicą”.
De Benoist jednak stroni od ideologicznych szufladek i nie chce być zaliczany do prawicy, przynajmniej takiej, jak się ją na ogół współcześnie definiuje. Jego poglądy idą w poprzek klasycznych podziałów na lewicę i prawicę. On sam zaś określa się jako „człowiek lewicowych idei i prawicowych wartości”, przez co spotyka się z ostracyzmem tych, którym leży na sercu doktrynalna jednoznaczność. Zarzucają mu oni przynależność na przemian a to do skrajnej prawicy, a to skrajnej lewicy.
Francuski myśliciel ostrze krytyki celuje głównie w europejski lewicowy i prawicowy establishment. Uważa on bowiem, że współczesne partie chadeckie i socjaldemokratycznie zostały przeżarte wirusem liberalizmu i indywidualizmu, jednocześnie upodabniając się do siebie w takim stopniu, że przeciętny obywatel nie jest w stanie ich rozróżnić. A ponieważ przez wiele dekad dyskusja toczyła się w zamkniętym gronie konserwatywnych liberałów, centrowych liberałów i lewicowych liberałów, mieliśmy do czynienia z atrapą prawdziwego pluralizmu i demokracji.
Stworzyć „nowego człowieka”
Tym, co przede wszystkim definiowało światopogląd francuskiego myśliciela był właśnie bardzo krytyczny stosunek do współczesnego liberalizmu i tego, jaki ma on wpływ na postępowanie ludzi. De Benoistowi nie podoba się to, że liberalizm wykoślawia pojęcie wolności, nadając jej wartość absolutną i redukując ów termin do wolności jednostki. Skoro zaś wolność odnosi się tylko do pojedynczych ludzi, a nie na przykład do narodów, to jednostka jest wyzuta z odpowiedzialności za wspólnotę, z której się wywodzi.
Co więcej – zdaniem de Benoista – to zakorzenienie we wspólnocie nie ma znaczenia, ponieważ jednostka sama może sobie wybrać tożsamość. Choć każdy człowiek dysponuje prawami, nie spoczywają na nim żadne obowiązki nakładane przez naród, państwo czy społeczeństwo. Nowoczesna jednostka kieruje się głównie logiką zysku i pieniądza, dokonuje wyborów podług własnego interesu, a dobro wspólne to pojęcie jej z gruntu obce i wrogie.
Według de Benoista,, byt współczesnego homo oeconomicus sprowadza się jedynie do produkowania i konsumowania. Zimna kalkulacja zastąpiła narodową tożsamość, przywiązanie do klas społecznych i historycznego dziedzictwa swojego kraju. One mu wręcz przeszkadzają w procesie ostatecznego wyzwolenia od wspólnoty, dlatego je odrzuca. Francuski myśliciel zwraca uwagę, że liberalizm jest pierwszą ideologią, która zwalnia obywatela z ponoszenia ofiary na rzecz wspólnoty, wpadając w swoistą pułapkę – gdyż to również oznacza, że nieliczni będą chcieć umierać za liberalizm.
Jak przekonuje de Benoist, jednostka nie może być wyalienowana z otoczenia i środowiska, w którym funkcjonuje, a wolność nie pochodzi z próżni, lecz wywodzi się ze wspólnoty, relacji społecznych, historii. Dlatego liberalizm jest dziś bardziej afirmacją egoistycznego indywidualizmu, aniżeli próbą uczynienia człowieka prawdziwie wolnym. A ponieważ siłą rzeczy demokracja wyraża się w realizacji wspólnych interesów – narodowych lub klasowych – a nie tylko zsumowanych interesów jednostek, to logiczną koleją rzeczy jest ciągły konflikt pomiędzy liberalizmem a demokracją. W takiej sytuacji demokrację można bardzo łatwo zakwestionować.
Również powstałe w XX wieku dyktatury nazistowskie i komunistyczne De Benoist – w ślad za Zygmuntem Baumanem – postrzegał jako wyrosłe z epoki nowoczesności i ze wszystkiego, co się z nią łączy – masowej mobilizacji, technicznej dominacji i wielkich narracji mających na celu stworzenie „nowego człowieka”.
Zdrada lewicy
Myśliciel twierdzi, że liberalizm nie tylko jest wrogi demokracji, ale i zdeprawował ideologicznie lewicę. Partie lewicowe bowiem dotychczas kojarzone z ideą sprawiedliwości społecznej, obroną interesów pracowników i robotników, porzuciły swój socjalistyczny program gospodarczy na rzecz obrony każdej mniejszości i promowania hedonizmu, modelu multi-kulti, indywidualizmu oraz obyczajowego permisywizmu.
Efektem tego jest zwrot lewicy ku elektoratowi mieszczańskiemu i klasie średniej, a co za tym idzie jej przejście w kwestiach społeczno-gospodarczych na pozycje centrowe, czy nawet gospodarczo liberalne. Bo czy sformułowana przez zorientowanego lewicowo socjologa Anthony’ego Giddensa koncepcja „Trzeciej Drogi”, zawierająca poszukiwanie kompromisu pomiędzy neoliberalizmem a socjaldemokracją, nie jest tego idealnym odzwierciedleniem?
Tym samym lewica zbliżyła się do elitarystycznych konserwatywnych liberałów, dzieląc z nimi pozytywny stosunek do prywatyzacji, deregulacji i deindustrializacji, czy też przykładając ręce do redukowania programów socjalnych. Symptomy tego zjawiska de Benoist zauważał na swoim ojczystym podwórku, gdzie wyborców socjalnych sprytnie przejął prawicowy Front Narodowy, będący również w kontrze do liberalnego, prawicowego mainstreamu.
Źródeł tego, że lewica stała się forpocztą współczesnego liberalizmu, Francuz doszukuje się jeszcze w czasach rewolucji francuskiej. To wtedy w obiegu politycznym pojawił się podział na lewicę i prawicę. Na przełomie XIX i XX wieku ów podział zadomowił się w polityce na stałe. Wówczas to lewica zaczęła przyłączać się do obozu postępu i nowoczesności, który stawiał sobie za cel zaimpregnowanie jednostki na wpływ obyczajów, tradycji i historii. Tymczasem jeszcze w okresie oświecenia socjalizm i liberalizm były dwoma odrębnymi prądami ideologicznymi. A pierwsi socjaliści uważali, że ich idee sytuują się ponad podziałem lewica-prawica.
Warto tu nadmienić, że choć oczywiście w XX wieku proces liberalizacji lewicy i utraty zakorzenienia jej w elektoracie robotniczym postępował, to jeszcze w okresie powojennym lewica miała swoje chwile tryumfu tworząc w wielu krajach europejskich zręby państwa opiekuńczego. Ale już rewolucja „dzieci kwiatów” w 1968 roku trwale pożeniła lewicę z liberalizmem. I to na tyle mocno, że obecnie w Parlamencie Europejskim tylko bardzo wnikliwi obserwatorzy są w stanie wskazać, czym się różnią od siebie frakcje socjalistów i liberałów.
Nieprzypadkowo zrodzony w latach 60. nurt francuskiej „Nowej Prawicy” – z którym Alaina de Benoista powszechnie się utożsamia – w zamyśle jego ojców-założycieli miał się jawić jako antyliberalna i antykonsumpcjonistyczna alternatywa dla „Nowej Lewicy”, wyrosłej na gruncie hippisowskiej rewolty.
De Benoist wskazując przyczyny porzucenia przez współczesny prawicowy mainstream konserwatywnych wartości, sięga do bardzo podobnych argumentów, których używa w analizie upadku nowoczesnej lewicy. Tak jak libertynizm zdegenerował socjalizm, tak też liberalizm permanentnie zaprzeczał konserwatyzmowi i wodził go na manowce, mimo licznych w XX wieku prób łączenia obu nurtów przez neokonserwatywną prawicę (chodzi tu zwłaszcza o republikanów w USA w latach 80. i 90.).
Tych sprzeczności de Benoist wskazywał wiele. Nie rozumiał, jak można łączyć sprzeciw wobec niekontrolowanej imigracji z liberalizmem gospodarczym, który przecież w dużej mierze opiera się na elastyczności i mobilności. Współczesny kapitalizm generując globalne nierówności i bazując na pracy taniej siły roboczej, niejako przyczynia się do nakręcania imigracji ekonomicznej. Czy możliwa jest konsekwentna obrona państw narodowych, przy jednoczesnym popieraniu stricte thatcherowskiego poglądu, że nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo, a istnieje tylko suma jednostek?
Francuski myśliciel twierdził, że wcześniej czy później liberalizm ekonomiczny w każdej postaci staje się niechętny tradycji i historycznemu dziedzictwu. Do takiej sytuacji doszło w wielu krajach europejskich w ciągu ostatnich kilku dekad. Jednym z tego najjaskrawszych przykładów może być casus zatomizowanego społeczeństwa w Wielkiej Brytanii. Po latach wdrażania thatcherowskich reform nie stało się ono nosicielem europejskiego tradycjonalizmu, lecz kulturowego liberalizmu. Po prostu człowiek, któremu wmówiono, że w sferze ekonomicznej nie podlega prawie żadnym ograniczeniom, nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego miałby je sobie sam nakładać na płaszczyźnie etycznej.
Kolejny konflikt liberalizmu i konserwatyzmu uwidacznia się w tym, że liberałowie są zwolennikami relatywizmu moralnego i nihilizmu, co przejawia się w przekonaniu, że nie ma lepszych i gorszych wartości. Tymczasem konserwatyści dokonują stopniowania wartości opierając się na etyce. Konserwatyzm bowiem u swego zarania piętnował egoizm i ślepe podążanie za dobrami materialnymi oraz zyskiem.
Rzecz w tym, że „nowi konserwatyści” (jak choćby zwolennicy thatcheryzmu) próbują pogodzić tradycyjny ład z kapitalistycznym „porządkiem”. Na próżno, ponieważ liberalizm zwalcza wszystkie ideologie zawierające w sobie choćby cień kolektywizmu i stawiające dobro wspólnoty nad dobrem jednostki.
W społeczeństwach tradycyjnych to altruizm był cnotą, a w społeczeństwach liberalnych jest uważany za cechę człowieka słabego i nie nadążającego za współczesnymi kapitalistycznymi realiami. Skoro liberalizm to wolność podniesiona do wymiaru wartości absolutnej, to konsekwentny tradycjonalizm z definicji musi opierać się na jakimś projekcie społecznym. Jak to jednak zrobić, jeśli dla współczesnych liberałów niemal każdy projekt społeczny bazujący na interwencjonizmie państwowym to „socjalistyczna inżyniera społeczna”?
Owe sprzeczności są nie do przeskoczenia, więc w dziwacznej koalicji liberalizmu z konserwatyzmem, ten pierwszy wchłonął drugi, który musiał skapitulować i odżegnać się od swojej tożsamości ideowej. Dlatego wielu konserwatywnych liberałów stało się po prostu liberałami z kilkoma tradycjonalistycznymi frazesami na ustach, które w związku z powyższym są i tak bez znaczenia. Prawica stała się więc w takim samym stopniu materialistyczna jak lewica.
Jednocześnie Alain de Benoist uważał, że kapitulanctwo prawicy wobec liberalizmu wypływa wprost z jej „intelektualnej pustki”. Krytykował to, że prawica zastąpiła idee przekonaniami i dogmatami.
Nie docieka ona, nie kwestionuje, nie debatuje, lecz tkwi przy swoich racjach i nie uczy się na swoich błędach. Zdecydowanie bardziej woli odpowiedzi od pytań, więc na polu intelektualnym i kulturalnym ponosi sromotne porażki w sporze z lewicą. Zamiast analizować systemowe efekty logiki kapitału i badać genezę indywidualizmu, bazuje na naiwnych teoriach spiskowych. Jej przeciwnikiem nie są konkretne systemy lub idee, ale pewne grupy ludzi – bankierzy, masoni, imigranci. Nie myśli ona w kategoriach starcia ideologii, lecz chaotycznej wojny jednostek, tymczasem – według Francuza – z ludźmi należy walczyć nie z powodu tego, kim są, ale dlatego że wspierają wrogie tradycyjnemu porządkowi wartości.
I w ten sposób przez dekady, poza pewnymi wyjątkami, prawica nie zdołała stworzyć alternatywnego dla liberalizmu systemu ekonomicznego. W ślepej negacji lewicy kwestionowała redystrybucję, stawała po stronie burżuazji i bogatym przeciwko biednym. Co z tego, że broniła narodu, skoro zapomniała że naród to przede wszystkim „lud”? Jednym słowem – zaakceptowała logikę prymatu pieniądza i zysku nad wartościami.
Politycy z partii z Emmanuela Macrona mówią wprost: „Nie ma czegoś takiego, jak prawo dziecka do ojca”.
zobacz więcej
Nadchodzi nowy, nieliberalny świat?
Tymczasem, jakby w odpowiedzi na te rozważania oraz imigracyjne i ekonomiczne kryzysy, stary liberalny porządek sypie się jak domek z kart. Od wielu lat na całym świecie następuje stopniowa dekompozycja liberalnego establishmentu, na której tracą partie liberalnej lewicy i ugrupowania konserwatywno-liberalne, a zyskują nowe formacje całościowo lub fragmentarycznie kwestionujące liberalne status quo.
Na Węgrzech już prawie 10 lat rządy sprawuje Fidesz, który zachodnioeuropejską prawicę liberalną obchodzi z prawej strony, łącząc redystrybucję socjalną i interwencjonizm gospodarczy z kulturowym konserwatyzmem. Krytykuje też koncepcję „demokracji liberalnej” i zfederalizowanej Europy, przeciwstawiając jej idee suwerennych państw narodowych oraz „demokracji nieliberalnej”.
Podobną rolę w Finlandii pełnią nacjonalistyczno-socjalni Prawdziwi Finowie, a we Francji – Zjednoczenie Narodowe (były Front Narodowy), z którym sympatyzuje de Benoist. We Włoszech kilka lat temu do władzy doszedł deklaratywnie antyelitarny i antyestablishmentowy Ruch Pięciu Gwiazd, łączący w sobie wątki populistyczne, eurosceptyczne, ekologiczne i te związane z ideą demokracji bezpośredniej.
Nawet w Stanach Zjednoczonych, w których niemal od zawsze i lewica i prawica były mocno sprzężone z liberalizmem, nastąpił ostatnio delikatny wyłom. Ku niezadowoleniu elit rządzących od dekad w Partii Republikańskiej i Partii Demokratycznej, od 2017 roku prezydentem USA jest Donald Trump, a w krajowej polityce mocno namieszał socjalista Bernie Sanders.
Pierwszy postawił na konserwatywne obyczajowo hasła, a także na antyglobalizm, protekcjonizm i izolacjonizm w sferze geopolityki. Drugi naraził się partyjnym elitom szermując socjalistycznymi postulatami gospodarczymi. Co prawda Trump nie kwestionuje liberalnego gospodarczo porządku, a i Sanders ostatecznie dwa razy przegrał prawybory u demokratów, ale być może są to zwiastuny, tego co może nastąpić w przyszłości.
Europejska lewica nadal wydaje się tkwić w marazmie i zalicza porażkę za porażką, jednocześnie nie umiejąc rozwiązać wewnętrznego konfliktu pomiędzy egalitaryzmem i koncepcjami dobra wspólnego, a libertynizmem. Niemniej jednak, nawet po lewej stronie sceny politycznej nastąpiły pewne przetasowania.