Sama ma piękną solidarnościową kartę. – Zagrażałam państwu, a swoją działalnością chciałam przyczynić się do obalenia ustroju socjalistycznego – tak napisali w dokumencie internowania. Za to, że tworzyłam Solidarność nauczycielską w całym naszym regionie, od początku, zaraz we wrześniu 1980 roku w podstawówkach, liceach, zawodówkach. W tamtym czasie, pracowałam od kilku lat jako anglistka w znanym toruńskim liceum. Kiedy wszystko się zaczęło dzięki strajkom w Gdańsku, poszłam do dyrektora, partyjnego i tchórzliwego i powiedziałam, że zawiązują się komitety solidarności w całym kraju i że my jako oświata też musimy zacząć działać. Oczywiście się nie zgodził – opowiada.
Postanowiła więc ruszyć samodzielnie. Nie wyobrażała sobie, że można inaczej. –Zorganizowałyśmy z koleżanką rusycystką zebranie nauczycielskie z całego regionu. Pobiegłyśmy do Towimoru (Toruńskie Zakłady Urządzeń Okrętowych – przyp. red), gdzie już działała Solidarność, po wsparcie organizacyjne, po pomoc i usankcjonowanie tego, co robimy – że my też podejmujemy działalność jako Solidarność. Przyjechało mnóstwo ludzi ze szkół z całego regionu, z małych miasteczek, wiosek. Wszyscy naprawdę licznie się stawili. Zawiązał się komitet założycielski nauczycielskiej Solidarności w ramach dużej Solidarności. Dyskutowaliśmy, co robić dalej, a pod koniec tego spotkania – wiecu zostałam wybrana na przewodniczącą, bo ludzie się wtedy jednak jeszcze mocno bali podejmować takie zadania, każdy myślał o pracy, o bliskich. Ja oczywiście też – miałam kilkuletnie dziecko i chorego męża. Ale następnych 16 miesięcy to była wielka aktywność, działanie, zadania organizacyjne, drukowanie, interwencje w szkołach, przygotowanie nowej Karty Nauczyciela, wyjazdy. I nagle 13 grudnia – mówi Ewa Józefowicz.
W więzieniu w Fordonie Ewa sprężyną od łóżka przebiła się do celi obok i prowadziła w ten sposób korespondencję z inną internowaną, w Sylwestra krzyczała przez więzienne okna: „Solidarność, Solidarność”, a na ścianie ołówkiem nad łóżkiem napisała: „Bóg Honor Ojczyzna”.
9 stycznia wywieziono nas ze wspólnej celi do Gołdapi, gdzie m.in. udzielała lekcji angielskiego, uczestniczyła w konspiracyjnych spotkaniach artystycznych i wykładach.
Gdy ją wypuszczali, przeszła dotkliwą rewizję osobistą, a potem samotny marsz przez las – z ośrodka do miasteczka było prawie 6 km leśnej drogi – z kartonem przewiązanym sznurkiem i ciężkim okryciem na ramionach.