Zbiory łupili Niemcy, Sowieci i władcy PRL. Stuletni magazyn „prezentów” wciąż o nie walczy
piątek,
6 listopada 2020
W trakcie Powstania Warszawskiego Niemcy ostrzeliwali z siedziby muzeum pozycje powstańców na ul. Smolnej. Za osłony posłużyły im gabloty, meble i muzealny księgozbiór. Jedno z okien zasłonili pociętym obrazem Kossaka. 11 sierpnia Niemcy wyciągnęli ze skrzyń zabytkowe łuki i strzały, by miotać nimi ładunki zapalające na powstańców. Przy okazji rabowali też dające się ukryć w mundurach pamiątki, zwłaszcza złote i srebrne ordery czy pistolety.
Przypadająca w tym roku setna rocznica powstania Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie obyła się, jak na czas pandemii przystało, bez głośnych fanfar, ale też nadeszła jakby ciut za wcześnie. Jeszcze kilka lat bowiem i oto muzeum będzie miało aż dwie na prawdę wielkie okazje do hucznego świętowania - wyczekiwane od dawna przenosiny do nowej siedziby na warszawskiej Cytadeli oraz otwarcie, jako filii, Muzeum Bitwy Warszawskiej w Ossowie. Dla muzeum jest to więc czas wyjątkowy, czyli porządkowania i szykowania zbiorów do przeprowadzek oraz planowania i urządzania ekspozycji w nowych obiektach. Trwająca przez sto lat epoka tymczasowości będzie się mogła wreszcie zakończyć.
Może właśnie ze względu na tą nieustanną tymczasowość nie powstała, jak dotąd, odrębna monografia poświęcona historii Muzeum Wojska Polskiego. A szkoda, bo jego dzieje są arcyciekawe, czasem straszne i dramatyczne, czasem śmieszne i patetyczne – słowem, burzliwe i takie bardzo polskie.
Zaczęło się, jak to zwykle u nas, od sporu. Gdy Polska odzyskała niepodległość, mimo tak wspaniałej historii militarnej nie mieliśmy żadnego publicznego muzeum poświęconego wojskowości. Przede wszystkim za sprawą zaborców, którzy celowo nie dopuszczali do powstawania polskich muzeów narodowych, mogących podtrzymywać i krzewić uczucia patriotyczne. Zaborcy, jak wcześniej obcy królowie elekcyjni, nieustannie też łupili wszelkie prywatne zbiory i kolekcje polskich militariów, stąd do dziś wiele z nich oglądać można w muzeach niemieckich, rosyjskich, szwedzkich czy austriackich.
Gdy więc wróciła niepodległość, niemal natychmiast, bo już w końcu 1918 r., pojawiły się aż dwie niezależne inicjatywy stworzenia w Warszawie narodowego muzeum wojskowego. Pierwsza wyszła od grupy młodych oficerów legionowych, którzy nawet zdołali przekonać marszałka Józefa Piłsudskiego do wydania w styczniu 1919 r. dekretu o utworzeniu Polskiego Muzeum Wojskowego z tymczasową siedzibą na Zamku Królewskim. Jednocześnie starania o powołanie do życia narodowego muzeum wojskowego prowadził Bronisław Gembarzewski, człowiek instytucja, w starciu z którym młodzi legioniści nie mieli większych szans.
Ranga centralna i narodowa
Bronisław Gembarzewski (1872-1941), który formalnie był oficerem i doszedł do rangi pułkownika, z wykształcenia był malarzem, po studiach w Petersburgu i Paryżu. Z czasem stał się też historykiem wojskowości i muzealnikiem, a w 1916 r. został dyrektorem Muzeum Narodowego, należącego wówczas do miasta Warszawy i działającego wcześniej pod nazwą Muzeum Sztuk Pięknych.
Paradujący w oficerskim mundurze, Gembarzewski cieszył się wśród warszawskich elit i arystokracji estymą nie mniejszą niż osławiony Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Stąd bez większego trudu udało mu się doprowadzić do szybkiej likwidacji Polskiego Muzeum Wojskowego i przeforsowania własnego pomysłu na Muzeum Wojska. Dysponował nie lada atutami. Po pierwsze – poparciem starszej kadry oficerskiej, a szczególnie gen. Kazimierza Sosnkowskiego, który jeszcze w czasie istnienia Polskiego Muzeum Wojskowego wydał, w grudniu 1919 r., rozkaz powołujący do życia Muzeum Wojska jako „jedyną centralną instytucję muzealną wojskową, w której przechowywane będą godła, chorągwie, sztandary dawnych wojsk naszych, trofea wojenne, pamiątki wojskowe”.
Drugim koronnym atutem Gembarzewskiego były eksponaty. Jego konkurenci zaczęli je dopiero nieudolnie gromadzić, głównie wśród legionistów i zaprzyjaźnionych artystów. Tymczasem Gembarzewski, jako dyrektor Muzeum Narodowego, miał już w odwodach dwie najwspanialsze kolekcje militariów ówczesnej Warszawy, należące do jego dobrych przyjaciół: Edwarda Krasińskiego i Antoniego Jana Strzałeckiego. Inny przyjaciel Gembarzewskiego, wiceprezydent Warszawy Artur Śliwiński bardzo chętnie przystał z kolei na pomysł, by nowe Muzeum Wojska nie tylko dzieliło siedzibę z miejskim Muzeum Narodowym, ale też miało z nim wspólną administrację, dzięki czemu część kosztów ponoszonych przez miasto miało pokrywać Ministerstwo Spraw Wojskowych.
Spieranie się z przeszłością wpisane jest w polską tożsamość narodową. Można się o tym przekonać zwiedzając wystawę #dziedzictwo w Muzeum Narodowym w Krakowie – pisze Piotr Legutko.
zobacz więcej
Ostatecznie Polskie Muzeum Wojskowe zostało formalnie rozwiązane 13 kwietnia 1920 roku, a już 22 kwietnia marszałek Piłsudski podpisał w Belwederze dekret o powołaniu do życia Muzeum Wojska. Jego dyrektorem został oczywiście Gembarzewski. W zaproponowanej przez niego nazwie tej placówki świadomie zrezygnowano z dodania przymiotnika „polskiego” . Gembarzewski uważał bowiem, że skoro muzeum ma rangę centralną i narodową, działa w stolicy i gromadzi pamiątki historyczne chwały oręża polskiego, to dodatkowe podkreślanie jego polskości w nazwie byłoby wręcz niestosowne.
Najzasobniejsza kolekcja militariów w Polsce
Przechodząc dziś obok dwupiętrowej kamienicy dawnego cyrkułu carskiej policji przy ul. Podwale 13/15 w Warszawie mało kto wie, że w 1920 r. to właśnie tu mieściła się siedziba Muzeum Narodowego, do której wprowadziło się też nowe Muzeum Wojska. Zajęło ono nieco ponad 500 metrów kwadratowych na parterze, wliczając w to korytarze i wewnętrzne podwórze, co od początku oznaczało ciasnotę i tymczasowość. Ale mimo to Gembarzewski starał sie w jego dziesięciu niewielkich salach godnie zaprezentować całość dziejów polskiej wojskowości od najdawniejszych czasów. Pierwszą wystawę stałą organizowano niemal dwa lata i oficjalnie została ona otwarta 24 marca 1922 r. Składały się na nią głównie eksponaty ofiarowane lub odkupione od Antoniego Jana Strzałeckiego oraz zdeponowane przez Edwarda Krasińskiego.
Strzałecki prowadził z braćmi największą w Królestwie Polskim firmę trudniącą się renowacją zabytków. Do dziś zachowały się takie znane dzieła braci Strzałeckich, jak Sala Pompejańska w Belwederze, polichromie w kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej na Jasnej Górze, czy w Bazylice katedralnej w Kielcach. Antoni Jan był też zapalonym kolekcjonerem militariów i najpierw w nieistniejącej już willi przy ul. Topiel, a potem w wybudowanej na jego zlecenie ogromnej kamienicy „pod Gigantami” w Alejach Ujazdowskich zgromadził kolekcję tak imponującą, że zazdrościli mu jej nawet najbogatsi magnaci.
Gembarzewski, który bardzo przyjaźnił się ze Strzałeckim i nieustannie gościł w jego „zbrojowni”, wprowadził go do pierwszego Komitetu Nadzorczego Muzeum Wojska oraz zdołał przekonać, by ten zapalony patriota podarował lub odsprzedał za symboliczne kwoty najwspanialsze obiekty z kolekcji. W tym jedyną taką w zbiorach polskich ikoniczną półzbroję husarską „na koniu” z połowy XVII w., równie unikatową w skali światowej karacenę o naprzemiennym układzie łusek oraz XV-wieczny miecz ceremonialny z czasów pierwszych Jagiellonów.
Drugą walną część zbiorów nowego Muzeum Wojska stanowiły dary i depozyty od ordynata Edwarda Krasińskiego. „Zbrojownia” magnackiego rodu Krasińskich była najzasobniejszą i najsławniejszą kolekcją militariów w ówczesnej Polsce. Krasińscy gromadzili ją od pokoleń, wykupując m.in. cenne zbiory militariów należących do Marcelego Baciarellego, nadwornego malarza króla Stanisława Augusta oraz do księcia Józefa Poniatowskiego. W 1918 r., po zawierusze spowodowanej I wojną światową, Gembarzewski nakłonił Edwarda Krasińskiego do zdeponowania kolekcji w Muzeum Narodowym, a następnie do wyeksponowania jej w nowym Muzeum Wojska.
Oczywiście, w początkowym okresie funkcjonowania muzeum dary i depozyty płynęły szerokim strumieniem od bardzo wielu osób i instytucji, nawet po kilkaset obiektów rocznie. Wielkim wydarzeniem było też odzyskanie niemal czterystu muzealiów, w tym pamiątek po Tadeuszu Kościuszce, gen. Jozefie Bemie i gen. Henryku Dąbrowskim, zrabowanych przez Rosjan i zwróconych Polsce w latach 1922-28 w ramach rewindykacji na mocy traktatu ryskiego. To siłą rzeczy sprawiało, że już w zasadzie od samego początku siedziba muzeum była za ciasna.
Skazani na tymczasowość
W 1924 r. Gembarzewski rozpisał więc konkurs na budowę nowej siedziby dla Muzeum Narodowego i Muzeum Wojska na działce w Al. 3 Maja (obecnie Al. Jerozolimskie), zakupionej od kościoła prawosławnego. Konkurs wygrał projekt autorstwa Tadeusza Tołwińskiego, zakładający wzniesienie kompleksu siedmiu gmachów w stylu modernistycznym. Budowa ruszyła w 1927 r., ale z powodu ciągłych problemów finansowych miasta i bankructw wykonawców ślimaczyła się niemiłosiernie. Do 1931 r. gotowe były dopiero dwa budynki, a całość projektu została ukończona dopiero w 1938 r. Ledwie ukończona.
Muzeum Wojska przeniosło się do nowej siedziby, czyli lewego skrzydła kompleksu Muzeum Narodowego, w roku 1933. Po dwóch latach nastąpił naturalny rozwód między obu placówkami – Gembarzewski pozostał dyrektorem Muzeum Wojska, a dyrektorem Muzeum Narodowego został Stanisław Lorentz. No i jak to po rozwodzie, zaraz pojawiła się kwestia lokalowa. Zbiory obu muzeów stale się powiększały, Lorentz już w 1938 r. zaczął myśleć o rozbudowie kompleksu na potrzeby Muzeum Narodowego, a mimo umowy między obu placówkami na dzierżawienie przez Muzeum Wojska budynku w tym kompleksie na pięćdziesiąt lat, Lorentz nieustannie narzekał na ciasnotę i ciągle sugerował przeniesienie Muzeum Wojska w jakiś inne miejsce. Tak więc znów wiadomo było, że mimo przeprowadzki do większych pomieszczeń Muzeum Wojska nadal skazane będzie na tymczasowość.
Co nie zmieniało faktu, że od chwili powstania Muzeum Wojska cieszyło się w kraju dużą popularnością, było też wysoko cenione przez zagranicznych muzealników. Dziś może nie rzuca się to już w oczy, ale jak na owe czasy stała ekspozycja prezentująca chronologicznie dzieje polskiego oręża uważana była za nowatorską. Odchodziła ona bowiem od tradycyjnego prezentowania militariów w „zamkowych” zbrojowniach w formie „wachlarzy” z broni białej, drzewcowej czy palnej, lub też komponowania zbroi, sztandarów, bębnów i innych przedmiotów w wymyślne „ołtarze chwały”. Zaproponowana przez Gembarzewskiego prezentacja eksponatów w przemyślanym ciągu historycznym, tylko częściowo przerywanym układem rzeczowym, bardzo podnosiła, jak się okazało, rzetelność naukową i komunikatywność ekspozycji.
Szacowano, że w latach przedwojennych, Muzeum Wojska odwiedzało średnio 25 tys. zwiedzających rocznie, głównie młodzież szkolna i żołnierze. Wstęp kosztował 20 groszy, bilet ulgowy 10 gr, a zbiorowy dla wycieczek 5 gr. Od 1934 r. muzeum reklamował specjalny plakat, który stworzył Wojciech Kossak. Przedstawia on grupę harcerzy podziwiających ofiarowaną muzeum przez Strzałeckiego bezcenną półzbroję husarską „na koniu”. Na szczęście oryginał tego plakatu do dziś zachował się w zbiorach muzeum.
Niemieccy naukowcy-grabieżcy
Wybuch wojny w 1939 r. wszystko zmienił. Tuż po kapitulacji Warszawy Niemcy przystąpili do systematycznego rabunku muzealnej kolekcji, która liczyła wówczas niemal 60 tys. obiektów. Już w listopadzie zjawił się w muzeum SS-Understurmführer Peter Paulsen, działający na polecenie Reinharda Heydricha profesor prehistorii na berlińskim uniwersytecie. Ten naukowiec-bandyta, który nigdy nie poniósł odpowiedzialności i do śmierci w 1985 r. spokojnie pracował sobie w państwowym muzeum w Stuttgarcie, stal na czele specjalnej grupy przeznaczonej do rabowania dla III Rzeszy najcenniejszych dzieł sztuki z terenów okupowanej Polski.
Pierwszą spektakularną grabieżą dokonaną przez Paulsena było wywiezienie w październiku 1939 r. krakowskiego ołtarza Wita Stwosza do Berlina. W Muzeum Wojska Paulsen wybrał prawie 2,5 tys. sztuk najcenniejszej broni, rycin i rysunków, które kazał przewieźć do Krakowa pod pieczę Hansa Franka. Natomiast do swej prywatnej kolekcji zrabował, podarowany muzeum przez Strzałeckiego, bezcenny miecz ceremonialny pierwszych Jagiellonów. Niestety, ten klejnot polskiej historii, z jelcem (osłoną dłoni) ozdobionym romańską figurą ukrzyżowanego Chrystusa, nie został dotąd odnaleziony.
Po Paulsenie zjawili się w muzeum naukowcy-grabieżcy z Muzeum Myśliwskiego w Monachium, którzy zrabowali najcenniejsze obiekty bogato zdobionej XVIII- i XIX-wiecznej broni myśliwskiej i orientalnej. Bronisław Gembarzewski, choć nadal był formalnie dyrektorem, mógł tylko bezradnie przyglądać się grabieży. W końcu i jego aresztowano i osadzono na kilka tygodni na Pawiaku. Jakoś udało mu się wrócić do muzeum i aż do śmierci 11 grudnia 1941 r. desperacko usiłował ratować zbiory przed zniszczeniem.
Ograbiwszy muzeum z najcenniejszych eksponatów, Niemcy zamienili je w magazyn SS, a zachowane zbiory spakowali do skrzyń w trzech salach.
W trakcie Powstania Warszawskiego Niemcy ostrzeliwali z siedziby muzeum pozycje powstańców na ul. Smolnej. Za osłony posłużyły im gabloty, meble i muzealny księgozbiór. Jedno z okien zasłonili pociętym obrazem Kossaka. 11 sierpnia Niemcy wyciągnęli ze skrzyń zabytkowe łuki i strzały, by miotać nimi ładunki zapalające na powstańców. Przy okazji rabowali też dające się ukryć w mundurach pamiątki, zwłaszcza złote i srebrne ordery czy pistolety. Dochodziło też do pijackich ekscesów z udziałem wspierających Niemców oddziałów kozackich i turkmeńskich. Wandale przebierali się w wyciągnięte z porozbijanych skrzyń zabytkowe mundury, strzelali z łuków do portretów, cięli obrazy kindżałami itd. Później to, co jeszcze pozostało, Niemcy pośpiesznie wywieźli do Saksonii, Czechosłowacji i na Dolny Śląsk.
Nasz zabytek własnością państwa austriackiego…
Po ucieczce Niemców z Warszawy, Muzeum Wojska przedstawiało tragiczny obraz. Budynek był podziurawiony pociskami, miał powyrywane okna i drzwi. Z kolekcji muzealnej zostało nieco mundurów wojsk obcych, które walały się na podłogach. Do tego trochę połamanej broni palnej i kilka bezwartościowych obrazów.
Na szczęście bardzo szybko podjęto akcję poszukiwawczo-rewindykacyjną, którą wraz z niestrudzonym Lorentzem zajął się nowy dyrektor muzeum, rotmistrz i kawaler orderu Virtuti Militari Zbigniew Szacherski. Wprawdzie część odnalezionych eksponatów, w tym z kolekcji Krasińskich, trafiło z zajętej przez Amerykanów Saksonii do Instytutu Sikorskiego w Londynie, tym niemniej ogromna większość odnaleziona w strefie okupacji sowieckiej wróciła do Warszawy.
Po wielu latach prac inwentaryzacyjnych udało się ustalić, że w wyniku niemieckiej grabieży muzeum utraciło 6420 obiektów, czyli około 10 proc. przedwojennej kolekcji.
Równie smutne jest to, że niektórych zrabowanych obiektów nie udało się dotąd odzyskać nawet po ich odnalezieniu. Na przykład, zakupioną do zbiorów muzeum w 1927 r. kolczugę komendanta chorągwi pancernej Wielkiego Księstwa Litewskiego odnaleziono w 1947 r. w austriackim domu aukcyjnym Dorotheum, a mimo to najpierw zabytek ten przeszedł nielegalnie na własność państwa austriackiego, a potem, w 1953 r., został jawnie sprzedany belgijskiemu kolekcjonerowi.
Nie ma też przecież wątpliwości, że gdzieś w jakichś kolekcjach do dziś ukrywane są inne zrabowane z muzeum zabytki, na czele ze wspomnianym już mieczem ceremonialnym wczesnych Jagiellonów.
Dzięki sprawnej rewindykacji, już w styczniu 1946 r. muzeum, jako pierwsze w powojennej Warszawie, mogło znów otworzyć się dla zwiedzających. Wcześniej, rozkazem z 22 sierpnia 1945 r. komunistycznego marszałka Michała Roli-Żymierskiego, zmieniono mu nazwę na Muzeum Wojska Polskiego.
Zanim też doszło do otwarcia muzeum, Rola-Żymierski we wrześniu 1945 r. przeprowadził jego „inspekcję”, w czasie której zauważył przechowywaną tu w czasie wojny wypchaną skórę Kasztanki, ulubionej klaczy marszałka Piłsudskiego. „Poznaję to bydlę, już mnie raz kiedyś kopnęło, nie ma potrzeby tych szczątków przechowywać”, miał ponoć warknąć Rola-Żymierski, który był dawnym oficerem w Pierwszej Brygadzie Legionów, a potem w 1927 r. został zdegradowany za korupcję i skazany na 5 lat więzienia.
W Warszawie gruchnęła wieść, że każąc spalić truchło Kasztanki, skaptowany przez komunistów Rola-Żymierski mścił się w ten sposób na znienawidzonym Piłsudskim. Pewnie tak, choć z drugiej strony są relacje, że źle przechowywana przez wojnę skóra klaczy po prostu spleśniała i straciła sierść, przez co była już i tak nie do uratowania.
Sowieci zabrali nam sztandary zdobyte w 1920 roku
Ale to i tak nie było największe nieszczęście, jakie miało spaść na muzeum, gdy Polskę objęli we władanie komuniści. O tym, że oni też grabili placówkę, długo panowała cisza, warto więc i ten haniebny, wciąż mało znany fakt przypomnieć.
Najbardziej bezczelnym aktem komunistycznej grabieży w powojennej historii muzeum było oczywiście zabranie 87 obiektów z wojny polsko-bolszewickiej, w tym 33 sztandarów sowieckich, zdobytych przez Polaków w trakcie walk. Grabieży tej, na przełomie 1950/51 r., dokonano na polecenie płk Michała Stankiewicza, sowieckiego oficera, który był szefem Zarządy Propagandy Głównego Zarządu Politycznego komunistycznego Wojska Polskiego. Obiekty te, z pogwałceniem ówczesnego polskiego prawa, bezceremonialnie wywieziono do Moskwy i tam ślad po nich zaginął.
Był jednym z największych darczyńców w dziejach Polski, hojniejszym od najbogatszych magnatów. Jego dzieła zna niemal każdy Polak, choć prawie nikt nie wie, jak się nazywał.
zobacz więcej
Do wojny sztandary te były wystawiane w tzw. Sali Honorowej 1920 roku. W muzeum cudem ocalał tylko jeden ze zdobycznych sowieckich sztandarów, celowo ukryty przez personel na polecenie kustosz Zofii Stefańskiej, która jawnie protestowała i sprzeciwiała się takiej grabieży.
Dopiero teraz muzeum realizuje ambitny projekt sporządzenia, na podstawie zachowanej dokumentacji, wiernych replik utraconych sztandarów. Pierwsze z nich można oglądać na wystawie „Czas Chwały” z okazji stulecia zwycięstwa nad bolszewikami. Gwoli ścisłości – Rosjanie poniekąd „zrekompensowali” grabież sztandarów, przekazując muzeum w 1962 i 1963 r. dziesięć zdobycznych sztandarów niemieckich.
Po zakończeniu wojny, w czasie wielkiej defilady zwycięstwa na Placu Czerwonym w Moskwie 24 czerwca 1945 r., żołnierze Armii Czerwonej cisnęli na schody przed wejściem do mauzoleum Lenina dwieście niemieckich sztandarów. Kilka z nich mogło być rzeczywiście zdobytych przez żołnierzy Wojska Polskiego i przekazanych później sowieckim dowódcom. Po defiladzie sztandary trafiły do Centralnego Muzeum Armii w Moskwie i to ono „podarowało” je Muzeum Wojska Polskiego. Istnieją uzasadnione podejrzenia, że to właśnie w tym moskiewskim muzeum skrzętnie ukrywane są dotąd bolszewickie sztandary zagrabione z Warszawy.
Do roku 1956 r. komunistyczni władcy Polski bez skrępowania łupili zbiory Muzeum Wojska Polskiego, traktując je jak magazyn prezentów dla zaprzyjaźnionych zagranicznych dygnitarzy. Przykładowo, już w 1947 r. Rola-Żymierski rozkazał muzeum wydać XVIII- wieczną szablę karabelę i XVII- wieczny arkebuz, które podarował szefowi czechosłowackiego MON gen. Ludwikowi Svobodzie.
Z kolei de facto namiestnik sowiecki w Polsce, marszałek Konstanty Rokossowski zabrał w 1949 r. z muzeum aż dwadzieścia sztuk cennej broni palnej z XV-XVIII w., by podarować je Józefowi Stalinowi na jego siedemdziesiąte urodziny. Rok później Rokossowski ponownie rozkazał muzeum wydanie przepięknie zdobionej XVII-wiecznej szabli polskiej i XVIII-wiecznej szabli węgierskiej, by sprezentować je chińskiemu marszałkowi Zhu De. Szacuje się, że w ten sposób muzeum utraciło łącznie 159 cennych zabytków.
Do roku 1956 r. komunistyczni władcy Polski bez skrępowania łupili zbiory Muzeum Wojska Polskiego, traktując je jak magazyn prezentów dla zaprzyjaźnionych zagranicznych dygnitarzy. Przykładowo, już w 1947 r. Rola-Żymierski rozkazał muzeum wydać XVIII- wieczną szablę karabelę i XVII- wieczny arkebuz, które podarował szefowi czechosłowackiego MON gen. Ludwikowi Svobodzie.
Dawne animozje między artystami wróciły po 1945 roku, stanowiąc zarówno trampolinę dla późniejszych karier, jak i niekiedy przyczynę ich blokady.
zobacz więcej
Żelazne obrączki i ofiarodawcy
Dobra wiadomość jest taka, że przez kolejne dziesięciolecia Muzeum Wojska Polskiego powiększyło swoje zbiory do niemal 300 tys. obiektów. Przybyło przede wszystkim unikatowych eksponatów z wszystkich frontów II wojny światowej, z Powstania Warszawskiego, czy podziemia niepodległościowego.
Nie można też nie wspomnieć o pozyskanym jeszcze w 1946 r. i wyjątkowym w skali światowej tzw. relikwiarzu grunwaldzkim, który w 1410 r. zdobyły pod Grunwaldem wojska króla Władysława Jagiełły. Historia peregrynacji tego, wykonanego w 1388 r. na zlecenie krzyżackiego komtura relikwiarza sama w sobie zasługuje na ciekawy film fabularny, ale dość powiedzieć, że do muzeum trafił on z Malborka, gdzie pod koniec wojny Niemcy ukryli go w ścianie zamkowego skarbca.
Na drugim biegunie, wśród pereł muzealnej kolekcji są też m.in., unikatowe pistolety maszynowe Błyskawica, które AK wytwarzało w latach 1943-44 w konspiracji, na terenie warsztatu zajmującego się produkcją siatek ogrodzeniowych. Dziś w muzeum jest sześć sztuk Błyskawic, w tym wykopane w czasie powojennych ekshumacji zwłok powstańców.
Ostatnim zaś z bardzo cennych nabytków muzeum, pozyskanym w lipcu br., jest para żelaznych obrączek z 1920 r. W czasie wojny z bolszewikami cywile masowo ofiarowywali wojsku złote obrączki na zakup broni, w zamian za co otrzymywali obrączki żelazne wraz ze stosownym dokumentem. Wprawdzie w polskich zbiorach są takie żelazne obrączki, ale te pozyskane przez muzeum są bodaj jedynymi, którym towarzyszy dokument wystawiony ofiarodawcom.
Nie trudno sobie wyobrazić, jak skomplikowanym i czasochłonnym przedsięwzięciem będzie nadciągające przeniesienie niemal trzystu tysięcy wielkich i małych eksponatów do nowej siedziby muzeum na warszawskiej Cytadeli.
Pierwszy konkurs architektoniczny na nową siedzibę rozpisano już w 1977 r., ale musiały minąć jeszcze trzy dekady, zanim w 2009 r. ostatecznie zaakceptowano projekt pracowni WXCA. Tu też zresztą nie obyło się bez komplikacji, bo z planowanego pierwotnie dla muzeum kompleksu trzech budynków jeden przypadnie Muzeum Historii Polski, które z kolei miało początkowo wybudować siedzibę przy placu Na Rozdrożu, nad Trasą Łazienkowską.
Muzeum Wojska Polskiego trafi więc do dwóch nowych budynków i na razie plany są takie, że w pierwszym (południowym) wyeksponowane zostaną zbiory ilustrujące historię naszego oręża do 1945 r. , a w drugim (północnym) zbiory eksponatów powojennych. Budowa pierwszego budynku, oczywiście już mocno opóźniona, ma zakończyć się w przyszłym roku, po czym ruszyć ma budowa drugiego. Do tego, po dwa, trzy lata zajmie w każdym z budynków urządzanie stałych ekspozycji. Powstały nawet pierwsze ich wizualizacje, ale już teraz wiadomo, że choć nowa siedziba zapewni muzeum ponad dwukrotnie większą powierzchnię wystawową niż stara, to i tak miejsca na pokazanie wszystkich wartościowych eksponatów znów zabraknie.
Zmora, która dopadła nawet Muzeum Pałacowe w Tajpej
Obecnym dyrektorom Muzeum Wojska Polskiego nie ma też co zazdrościć dylematu wynikającego z faktu, że wreszcie ruszyła też budowa wielkiego Muzeum Bitwy Warszawskiej w Ossowie. MON chce przeznaczyć na nią niemal 200 mln zł, czyli niewiele mniej niż na budowę nowej siedziby Muzeum Wojska Polskiego.
Spodziewać by się więc można, że w Ossowie zobaczymy ekspozycję nie mniej spektakularną niż na Cytadeli, tylko konia z rzędem temu, kto rozstrzygnie, które z bezcennych eksponatów związanych z wojną polsko-bolszewicką powinny jednak pozostać w bądź co bądź głównym muzeum ulokowanym w centrum Warszawy, a które trafić do bądź co bądź prowincjonalnej filii w niezbyt dogodnym dojazdowo Ossowie. Oczywiście, od przybytku głowa nie boli, im więcej eksponatów, budynków i filii tym lepiej, ale póki jest jeszcze na to czas, warto naprawdę mądrze to wszystko przemyśleć.
Ciasnota jest naturalną zmorą większości muzeów na świecie, nawet tych najzamożniejszych. Niektóre placówki znalazły już jednak ciekawe rozwiązania, aby lwie części zbiorów nie zalegały w nieskończoność w magazynach, nigdy przez nikogo nieoglądane.