W fazie wstępnej ten proces jest płynny i miękki. Dziecko ma fajną pasję, nabiera dyscypliny, uczy się samodzielności, staje się sprawniejsze i zdrowsze. Wszelkie zagrożenia wydają się odległe i wątpliwe.
A gdy się takie pojawiają, np. pod postacią kontuzji, braku postępów sportowych, zazwyczaj jest już za późno na odwrót. Bo szkoda straconych lat. Bo mamy nadzieję, że będzie lepiej. Bo tkwimy po uszy w środowisku. Dlatego wyjście ze sportu bywa niebezpieczne.
Dojrzałość zawodowa zazwyczaj wyprzedza dojrzałość życiową. Rzadko jest inaczej, ponieważ sportowiec nie żyje jak cywil. Żyje pod kloszem, w specjalnych warunkach, w przestrzeni realnej częściowo. To się nagle urywa, kiedy kończy się kariera.
Codzienność sportowca jest zorganizowana, podzielona na powtarzalne moduły, zaplanowane zadania, określona ścisłymi regułami. Rzeczywistość poza sportem bywa chaotyczna, zasady są względne a przyszłość mętna. Wielu to szokuje i przeraża.
No i jeszcze popularność. Kiedy uderza do główki jak szampan, nie ma sprawy. Kac szybko mija. Lecz gdy wali do łba jak czysty spirytus, jest dużo gorzej. Trudno się odkleić od własnego wizerunku i wylądować w pustce, której nie ma czym wypełnić.
Bywa tak, ale bywa też inaczej. Są dwie teorie, które tłumaczą ten stan rzeczy. Walczyć do końca i nigdy się nie poddawać, to pierwsza z nich. Sport silnych wzmacnia, a słabych łamie, to ta druga. Obie potwierdzają liczne doświadczenia.
– Marek Jóźwik
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy