Rytm dnia odmierzany posiłkami – urastającymi do misterium. A w grudniu 1940 roku likwidacja obozu internowania i powrót do Warszawy. Te przeżycia przetransponuje literacko w „Jeziorze Bodeńskim” – utworze z elementami autobiografii, graniczącym, jak będzie sugerował, z pamiętnikiem. Reminiscencje z okresu internowania pojawią się również w „Karnawale” oraz „Dworcu z Monachium”.
Miał kompleks nieuczestniczenia w wojnie?
Nie tyle kompleks, co świadomość, że jego wojenne losy różnią się od doświadczeń kolegów. A obóz dla internowanych cudzoziemców, w którym się znalazł, gdzie życie płynie monotonnie, ale spokojnie, a chwilami przyjemnie i wesoło, nie ma żadnego odniesienia do miejsc zagłady i obozów koncentracyjnych. Trochę tak, jakby statystował czy grał w zupełnie innym wojennym filmie.
Janusz Minkiewicz w sytuacyjnej
„Fraszce na Czesia i Stasia” odniesie się do okupacyjnych losów Miłosza i Dygata, którzy ze względu na posiadanie dokumentów obcych państw (w przypadku przyszłego noblisty litewskiego nawet nie paszportu, ale innego dokumentu ze zdjęciem) mogli poruszać się ulicami Warszawy pewniej i bezpieczniej niż inni.
Wstąpił do partii koniunkturalnie? Oddał legitymację w chwili likwidacji miesięcznika literackiego „Europa”?
Koniunkturalizm czy pragmatyzm to ostatnie określenia pasujące do osobowości Dygata. Szeregi partii (najpierw PPR – potem PZPR) zasilił w okresie łódzkim pod wpływem emocji, chwilowego entuzjazmu, być może atrakcyjności haseł. Ale całe życie źle znosił funkcjonowanie w jakichkolwiek sformalizowanych strukturach.
Zakaz wydania „odwilżowego” pisma „Europa”, stał się pretekstem do pożegnania z rolą towarzysza. Jesienią 1957 roku zwróci legitymację z ulgą, bez żalu, zwłaszcza, że rozwodników z przewodnią siłą narodu każdego dnia przybywało.
Socrealizmu uniknął?
Był genetycznie zaimpregnowany na wszelkie reakcje stadne. „Phobowałem, ale nie pothafiłem” – mówi na spotkaniu autorskim, cudownie przy tym grasejując. Opatrzność nad nim czuwała i „Gorące uczynki”, rzecz o podstępnym działaniu imperialistów we Wrocławiu, drukował jedynie na łamach „Gazety Robotniczej”. Po wyczerpaniu weny twórczej niektóre odcinki dopisywał za autora sekretarz redakcji.
Jeśli nieco wpasowywał się w klimat czasów i odcinał od „mieszczańskich miazmatów” to pięcioaktową komedią „Nowy Świętoszek”. Socrealistyczną parafrazą sztuki Moliera, którą popełnił pospołu z „profesorem socjalistycznej metafizyki” – Janem Kottem.
A za jedyne samodzielne, skażone socrealizmem, książkowe „dzieło” Dygata można uznać zbiorek przypowieści oraz satyrycznych nowel pt. „Wiosna i niedźwiedzie”, którego, szczerze wyznam, nie byłam w stanie doczytać do końca ze względu na „wybitne” walory ideowo-stylistyczne.