Zdarzają się głosy rozsądku. „Żyjemy w mieście, gdzie wszystko jest do góry nogami: to co złe, jest uważane za dobre. Policjanci są przestępcami. Przestępcy ofiarami. Cnoty są uważane za grzechy” – napisał radny miejski Robert Holden w „New York Post”. Tekst przywołuje sukcesy polityki „wybitych szyb” z początku lat 90. XX wieku, polegającej w skrócie na tym, że policja skupiała się na drobnych wykroczeniach i przestępstwach, aby zapobiegać tym większym, popełnianym przez rozzuchwalonych przestępców (każda wybita szyba musi być w ekspresowym tempie wstawiona, a nabazgrane graffiti zamalowane).
Holden, reprezentujący 30. okręg wyborczy z osiedli Maspeth i Ridgewood (zamieszkany nota bene przez znaczącą społeczność polonijną), przypomina, że wykorzystując filozofię „wybitych szyb” burmistrz Rudolf Giuliani oraz jego ówczesny szef policji Bill Bratton doprowadzili do „dwudziestu lat królowania ładu i porządku” i uczynili z Nowego Jorku „najbezpieczniejsze z wielkich miast na świecie”. Teraz – pisze radny, który ostatnio zbliżał się do konserwatystów i republikanów, ale nadal rozważa start w przyszłorocznych prawyborach kandydata Partii Demokratycznej na urząd burmistrza – „wróciliśmy do starych, dobrych czasów napadów z użyciem śrubokręta w metrze, które Bratton wyeliminował dziesiątki lat temu”, a także „nie zatrzymujemy pasażerów na gapę, przeskakujących przez barierki w metrze, sprawdzając czy nie są poszukiwani lub nie mają przy sobie nielegalnej broni”.
Przyszłość Nowego Jorku zależy rzecz jasna w dużej mierze od decyzji politycznych, a niestety nic nie zapowiada zmiany kursu. Wielkie Jabłko jest zdominowane przez polityków Partii Demokratycznej i to pewnie oni rozstrzygną wiosną, kto zostanie wybrany za rok na nowego burmistrza (de Blasio nie może startować ze względu na kadencyjność). Na to, żeby wybrano kogoś pokroju Giulianiego, albo nawet bardziej umiarkowanego Republikanina, w Nowym Jorku mimo wszystko jest chyba jeszcze… za dobrze.
Jak zauważył prof. Kotkin, aby miasto wyszło z obecnego kryzysu, potrzebna jest silna, nowojorska klasa średnia. Problem w tym, że inaczej niż przy odrodzeniu miasta pod koniec lat 80. czy po zamachach z 11 września 2001 r., dzisiaj jest ona „mniejsza, słabsza, pod większą presją”. „Co najważniejsze, klasa średnia nie ma oparcia w rządzącej Partii Demokratycznej, która jest zajęta rozstrzyganiem sporów pomiędzy związkami zawodowymi pracowników miejskich, zawodowymi ideologami a super bogaczami” – napisał socjolog. Nadzieje na wydobycie miasta „z głębokiej dziury” wiąże z lokalnymi społecznościami etnicznymi, które mają „unikatowy wkład w kulturę” Nowego Jorku. Profesor spisał swoje spostrzeżenia pod koniec marca, a w grudniu są aktualne jeszcze bardziej.
– Jeremi Zaborowski z Chicago
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy