Rozmowy

Tam, gdzie oddycha piekło, czarownica prosi o łaskę i karmią się astronauci

To miejsce było traktowane jako niebezpieczne z powodu tajemniczych omdleń. Dwutlenek węgla jest cięższy od powietrza, gromadzi się więc przy ziemi. W pobliżu padały w efekcie zwierzęta, owady czy ptaki. Zdarzały się też śmiertelne zaduszenia ludzi – mówi Janusz Kieblesz, przewodnik beskidzki, działacz stowarzyszenia Odkryj Tylicz i inicjator miejscowego muzeum, które opowiada bogatą historię okolic.

Miejscowość słynie m.in. z największej mofety w Karpatach i jednego z najpiękniejszych Szlaków Wód Mineralnych. – W niektórych wioskach mówią na nie „kwaśna woda”. Kiedy byłem mały, nikt nie kupował wody w sklepach, tylko zabierał butelkę z sokiem malinowym i udawał się bezpośrednio do źródła. Tyliczanie mają również przepisy np. na pulchne ciasto naleśnikowe ze szczawą czy kawę na szczawie – dodaje Kieblesz.

TYGODNIK TVP: Łemkowie uważali, że w miejscu, gdzie znajdują się mofety, oddycha piekło.

JANUSZ KIEBLESZ:
Mofeta to ekshalacja lub inaczej wyziew wulkaniczny dwutlenku węgla z głębokich warstw geologicznych, o temperaturze poniżej 100 stopni Celsjusza. W ciągu minuty potrafi wydobyć się na zewnątrz dziesięć metrów sześciennych tego gazu. Wydostające się bąble gazowe, pękając wydają syczące i bulgoczące odgłosy, podobne do dźwięku gotującej się wody w garnku. Pierwsze wzmianki o miejscowej mofecie pojawiły się w XVI wieku, kiedy wydobywająca się wraz z dwutlenkiem węgla ochra (czyli rodzaj zwietrzeliny skał i iłów bogatych w związki żelaza, wykorzystywany jako naturalny, nieorganiczny pigment o barwie od żółtej do brązowej) była używana w pobliskich hamerniach (kuźniach).

Takie mofety są nie tylko w Tyliczu, ale też między Jastrzębikiem i Złockiem. Łemkowie zamieszkujący kiedyś ten teren nie byli jednak świadomi, jaki proces odbywa się we wnętrzu ziemi, w efekcie którego powstają te wyziewy. To miejsce było traktowane jako niebezpieczne z powodu tajemniczych omdleń. Dwutlenek węgla jest cięższy od powietrza, gromadzi się więc przy ziemi. Jeśli nie rozwieje go wiatr, wypycha w górę tlen i z powodu jego braku wszystko co się unosi nad mofetą, dusi się. W pobliżu padały więc zwierzęta, owady czy ptaki.
Okazał się też groźny dla ludzi. W leśniczówce wybudowanej nad mofetą umierały zwierzęta, gospodarze mieli problemy zdrowotne. Ostatecznie budynek przeniesiono na drugą górę. Podobnie działo się, kiedy nad mofetą postawiono piwnice. Zdarzył się przypadek śmiertelnego zaduszenia właścicielki w jednej z takich piwniczek z powodu nagromadzonego w środku gazu, zmarł również człowiek kopiący studnię w tej okolicy. Dlatego to miejsce jest ogrodzone i są tablice ostrzegawcze.

Mofeta z tajemniczymi kręgami przez wiele lat była ukryta pod ziemią w Tyliczu. Jak udało się panu odkryć to miejsce?

W dzieciństwie lubiłem biegać z kolegami po leśnej osadzie turystycznej, gdzie pracował mój ojciec. Pewnego dnia zauważyliśmy dziwny krąg z wodą, która miała specyficzny kolor i zapach. Włożyliśmy tam nawet kij, aby sprawdzić jak jest głęboko. Do tej pory wystaje z tej mofety (śmiech).

Kilkanaście lat temu razem z geologiem z Tylicza Januszem Ciskiem postanowiliśmy zbadać to miejsce i je zinwentaryzować, bo uznaliśmy, że to może być unikat w skali kraju. I tak się później okazało. Kiedy otrzymaliśmy pieniądze na ten cel, wynajęliśmy koparkę, aby oczyścić teren. Wtedy ku naszemu zaskoczeniu ziemia odsłoniła jeszcze dziesięć dodatkowych kręgów. Były zakryte betonowymi pokrywami i zasypane. Każdy z nich miał średnicę i głębokość około 1 metra, posiadały około 50 bulgotek i dychawek, jak nazywa się suchą ekshalację dwutlenku węgla. Smak wody z każdego kręgu jest inny.

Zakryli je twórcy kręgów, bo tylickie mofety mają fascynującą historię z początku lat 60. ubiegłego wieku. Działał tu tajny ośrodek badawczy, w którym produkowano pożywienie dla kosmonautów.

Kiedy rozpoczęła się era lotów w kosmos, ówczesny wicerektor Akademii Rolniczej w Krakowie Borys Hrycyk otrzymał zadanie stworzenia pokarmu dla kosmonautów. Musiało to być pożywienie pełnowartościowe, które nie zajmuje sporo miejsca. Przyszło polecenie tej treści: „Towarzysze, będziecie pracować nad nowym rodzajem żywności. Towarzysze radzieccy są tym żywotnie zainteresowani, więc mamy do czynienia ze sprawą najwyższej wagi. Nikomu ani słowa i do roboty”.

Sowieci mogli być na Księżycu pierwsi. Dlaczego wyprzedzili ich Amerykanie?

ZSRR długo prowadził z USA wyrównaną rywalizację o dotarcie na Srebrny Glob. A potem serwował teorie spiskowe.

zobacz więcej
To miało być ściśle tajne, ponieważ trwał kosmiczny wyścig między Stanami Zjednoczonymi a ZSRR, przypadający na okres 1957-1975. Jego efektem były eksploracje kosmosu: przez sztuczne satelity, ale też loty człowieka i jego lądowania na powierzchni Księżyca. Rywalizację rozpoczęło sowieckie wystrzelenie Sputnika 4 października 1957 roku. Kilka miesięcy później Amerykanie też posłali w przestrzeń pozaziemską Explorera. Kolejny etapem podboju kosmosu było wysłanie człowieka na orbitę Ziemi. 30-letni pilot Jurij Gagarin został wystrzelony w kosmos 12 kwietnia 1961 roku, dokładnie o godzinie 6:07. O 7:00 Radio Moskwa oficjalnie poinformowało, że w pozaziemskiej przestrzeni znalazł się właśnie pierwszy w dziejach świata człowiek.

Pięćdziesiąt pięć minut później, po okrążeniu kuli ziemskiej, Gagarin szczęśliwie wylądował. Niespełna miesiąc później tego samego wyczynu dokonał Amerykanin Alan Shepard, natomiast rok i cztery dni po Gagarinie w kosmos poleciała pierwsza sowiecka kobieta – Walentina Tiereszkowa. Dwa lata po niej Aleksiej Leonow, który zdołał nawet na krótko opuścić rakietę na pierwszy kosmiczny spacer. W 1969 roku Amerykanie prześcignęli Rosjan: 20 lipca po raz pierwszy człowiek stanął a Księżycu. W misji Apollo 11 wzięli udział Neil Armstrong, Buzz Aldrin i Michael Collins, który dodatkowo okrążył satelitę Ziemi.

Rywalizacja trwała więc latami, a wraz z nią dyskusje, co można by było jeść w przestrzeni kosmicznej. W 1962 roku w Tyliczu zorganizowano czterohektarową uprawę słodkowodnych alg, bogatych w białko, które miały być docelowo pożywieniem dla kosmonautów. Przy mofecie były idealne warunki ich rozwoju. Źródło zostało ujęte w betonowe kręgi, a ulatniający się z niego dwutlenek węgla za pomocą specjalnych rurek trafiał do donic, gdzie rosły algi. Gaz przyspieszał proces fotosyntezy. Całość operacji była ściśle tajna. Odbywała się pod płaszczykiem produkcji nowoczesnej paszy dla cieląt.
Janusz Kieblesz jestem mieszkańcem Tylicza od pokoleń. Pierwsze wzmianki o swoich tylickich przodkach odnalazł w zapiskach z XVI wieku, a najstarszy ród zamieszkuje Tylicz od czasów króla Jana Olbrachta, czyli od wieku XV. Fot. arch. JK
Robiono więc taki żel z alg, wkładano go do worków foliowych i wywożono do Krakowa na Akademię Rolniczą, gdzie odbywała się dalsza część produkcji. W 1962 roku w Krakowie została zorganizowana konferencja dla naukowców z państw Układu Warszawskiego, czyli bloku wschodniego pod dominacją ZSRR. Jej goście zajadali się kanapkami ze specjalną pastą wyprodukowaną z glonów.

Eksperyment został ostatecznie porzucony. Algi mają bowiem w sobie bardzo dużo białka, więcej nawet niż soja, więc ich długotrwałe spożywanie powodowało skutki uboczne w postaci biegunki. Obecnie algi w tabletkach funkcjonują jako suplementy diety, ale na podstawowy i stały pokarm raczej się nie nadają.

Wicerektor Borys Hrycyk zmarł później w tajemniczych okolicznościach w wieku 54 lat. Mofety zasypano wówczas, żeby ukryć tę działalność. Ciekawostką jest to, że nie ma żadnych zdjęć z tych badań, ale mam list profesora Jerzego Koralewskiego, który jako doktorant w nich uczestniczył od samego początku. Później przyjeżdżał tu jako turysta przez wiele lat. Wysłał nam list dwa lata przed swoją śmiercią, w których opisał całą historię.

Mofety są obecnie wykorzystywane w celach leczniczych np. na Węgrzech, w miejscowości Mátraderecske niedaleko Egeru, która od lat 90. XX w. słynie z wód termalnych, także z term gazowych. Wydzielany tu dwutlenek węgla i radon działają leczniczo na wysokie ciśnienie krwi, cukrzycę czy na układ krążenia. Czy w Tyliczu były też prowadzone badania pod kątem takich właściwości?

Nie było takich analiz. Natomiast Tylicz i sąsiednie miejscowości słyną z licznych źródeł, które też wykazują działanie lecznicze.

Jak wiadomo, dwutlenek węgla łączy się z ujściami wód mineralnych, w naturalnych jej wypływach. Gaz, wydobywając się na powierzchnię, po drodze napotyka wodę i z nią się łączy – tak powstaje naturalnie gazowana woda mineralna. W niektórych wioskach mówią się na nią „kwaśna woda”. Pamiętam, że kiedy byłem małym chłopcem nikt w okolicy nie kupował wody w sklepach, tylko zabierał butelkę z sokiem malinowym i udawał się bezpośrednio do źródła. W każdej części Tylicza są drewniane cembrowiny włożone w ziemię, z których można ją czerpać i popijać w dni upalne.

Rzuciła Wall Street, żeby robić ser w Tyliczu. Amerykanka za granicą mówi, że jest Polką

Jestem samotna, żyję w obcym kraju i jakimś cudem sobie radzę – mówi Beth Macatee.

zobacz więcej
Źródła, wysięki i wycieki wód mineralnych lokalizowane są głównie w dolinach potoków przepływających przez miejscowość: Muszynka (444 m n.p.m.), Bradowiec i Syhowny. W okolicy Tylicza zinwentaryzowano w sumie 35 źródeł szczaw i wód kwasowęglowych. Są podobne składem do krynickich wód mineralnych.

Teren został w ostatnich latach zagospodarowany i udostępniony bezpłatnie dla kuracjuszy i turystów. Powstało między innymi Źródło-Zdrój Główny. Jest to szczawa wodorowęglanowo-wapniowa, manganowa, z dużą zawartością żelaza. Mamy tez Źródło Bradowiec, nazywane inaczej Źródłem Miłości, ponieważ znajduje się w pięknym ustronnym miejscu. To szczawa wodorowęglanowo-wapniowa, z dużą zawartością dwutlenku węgla. Podczas turnusów letnich udawały się tam pary zakochanych, jest tam nawet napis: „Gdy pragnienie z tych źródeł ugasicie, z serca miłością napełnijcie”. Woda nie zawiera sodu i mogą ją pić kobiety w ciąży czy niemowlaki.

Generalnie nasze wody wykorzystuje się przy schorzeniach przewodu pokarmowego, nieżycie żołądka oraz wszelkiego rodzaju anemiach czy niedokrwistości. Oprócz walorów smakowych i leczniczych, woda mineralna używana jest przez tyliczan również do gotowania i pieczenia. Istnieją przepisy np. na pulchne ciasto naleśnikowe ze szczawą czy kawę na szczawie.

Aby pokazać to bogactwo, powstał Szlak Wód Mineralnych oraz tzw. Quest, czyli forma zwiedzania oparta na wyznaczanych turyście zadaniach, „Mofety i wodne skarby Tylicza”. Na czym on polega?

Na podstawie wskazówek turysta odkrywa poszczególne źródła. Nie tylko bawi się w odkrywcę, ale też ma okazję do degustacji. Pomysł na Szlak Wód Mineralnych powstał przy okazji kręcenia filmu z polarnikiem Markiem Kamińskim pod tytułem „Ostoja”. Wyreżyserował go brat Małgorzaty Szumowskiej – Wojciech Szumowski. Dokument dotyczył ochrony środowiska i wód mineralnych w górach. Wiadomo, że woda wypływa z gór i jeśli od nas popłynie brudna, to jest tragedia dla wszystkich pozostałych ujęć wody. Występują u nas raki czy pstrągi tęczowe, które do życia potrzebują bardzo czystej wody i chcemy to środowisko zachować w niezmienionej postaci. „Ostoja” pokazuje najciekawsze miejsca, potoki, zabytki, przyrodę, historię i kulturę. Marek Kamiński zasugerował, aby ten potencjał wykorzystać jak najlepiej, bo te dzikie źródełka są przepiękne. I to robimy, dbając o ten teren między innymi poprzez cykliczne akcje jego sprzątania.
Burmistrz Krynicy Zdroju Piotr Ryba chce, aby Tylicz ze względu na walory zdrowotne terenu i jego zasobów otrzymał status uzdrowiska. To pozwoliłoby jeszcze bardziej wykorzystać potencjał tego miejsca.

Tak, to prawda. Największym wizjonerem Tylicza był ksiądz Władysław Kowalczyk, który był tutaj proboszczem od 1924 do 1946 roku. Kiedy odjeżdżał do Szczawnicy, w liście pożegnalnym ostrzegał, żeby nigdy nie sprzedawać terenów wokół źródeł, bo w przyszłości Tylicz zostanie znanym uzdrowiskiem. Liczę, że te słowa są prorocze.

Powoli idzie to w tym kierunku, ponieważ mnóstwo ludzi przyjeżdża tutaj na wypoczynek. W budżecie zapewnione są pieniądze na budowę tężni solankowej na bazie źródeł wód mineralnych. Powstanie przy Zdroju Głównym. Jest już pijalnia, siłownia pod chmurką, plac zabaw – czyli mamy Park Zdrojowy z prawdziwego zdarzenia. Niektóre miejscowe pensjonaty działają już jako sanatoria, w których odbywają się turnusy rehabilitacyjne. Mamy też nowoczesny kompleks narciarski. Jest więc zaplecze zarówno dla lecznictwa, jak i zabawy. Liczę, że uda się to zrealizować w przyszłości. Nazwa Tylicz-Zdrój byłaby dużym prestiżem dla mieszkańców.

Jest pan bardzo zaangażowany w rozwój miejscowości, o czym świadczy pomysł na powołanie Muzeum Dziejów Tylicza, w którym pokazana jest jego bogata historia. Darczyńcami są sami mieszkańcy.

Szczycimy się nie tylko mofetą, wodami mineralnymi, ale też ciekawą przeszłością. Dlatego już wiele lat temu myślałem o stworzeniu takiego muzeum. Pamiętam, jaki kiedyś wszedłem do wujka, który był zegarmistrzem i zobaczyłem stół ze starymi zegarkami. Pomyślałem, że warto takie eksponaty zachować w nobliwym miejscu. I ten pomysł dojrzewał przez 20 lat.

Muzeum finalnie powstało w 2014 roku. Znajduje się tam mnóstwo eksponatów historycznych związanych lub powiązanych z Tyliczem, z jego mieszkańcami, z dawnym rzemiosłem i cechami. Są też stare zdjęcia, stroje, instrumenty muzyczne i co najważniejsze – stare dokumenty, od XVI do XX wieku, upamiętniające 650-letnią historię miejscowości i jej ludzi. Mamy na przykład rzeźby i obrazy żyjących i nieżyjących artystów, stroje regionalne – polskie i łemkowskie, chustę tzw. barankową czy słynne rajtki męskie. Mamy unikatowe skrzypce, wykonane przez tylickiego lutnika Marcina Kozickego. Znajdziemy tu też między innymi szafę tylicką, ślubanek, czyli ławę do spania, jak i skrzynię wianową.

Szeptuchy odwracają uroki, huculskie voodoo zabija wiedźmy

Znam mnóstwo zaklęć, więc znajomi czasami proszą mnie o pomoc. Jedna koleżanka powiedziała, że dzięki mnie zaszła w ciążę – opowiada etnolog badająca magię ludową.

zobacz więcej
Szczególnie interesujące są dla mnie dawne księgi sądowe. Można w nich wyczytać ciekawe rzeczy dotyczące na przykład moralności. Opisano interesujący przypadek posługaczki, która pozwała sześciu parobków o ojcostwo dziecka, które nosiła w łonie. Każdy miał w tym udział i trudno było wyznaczyć, kto był ojcem, więc zgodnie z decyzją sądu cała szóstka musiała kupić krowę, żeby zapewnić utrzymanie potomka. Zaś po jego urodzeniu kobieta dostała 30 rózg i musiała opuścić miasto.

Podczas zwiedzania muzeum można też posłuchać barwnych opowieści zaczerpniętym z ksiąg sądowych, w tym o Orynie, ostatniej na tym terenie kobiecie osądzonej i skazanej za uprawianie czarów. Legendę stworzyła moja koleżanka i zarazem przewodnik po tym miejscu Barbara Zwolennik. Przytoczę tutaj fragment tej opowieści:

Działo się to w drugiej połowie osiemnastego wieku w miasteczku Tylicz. Opowieść ta będzie o młodej kobiecie imieniem Oryna, a nazwisko mało to ważne (…), posądzonej o uprawianie czarów. Była piękna, czarnowłosa, oczy miała przedziwne, zapalały się ogniem . Jej ręce były sprawne, jakiś dziwny dar od Boga pozwalał, aby szybciej i sprawniej wykonywała pracę. Kobiety w miasteczku nie lubiły Oryny, z zazdrością patrzyły, opowiadały: „Ona jest jakaś inna i taka dziwna, to pewno czarownica”. Po pewnym czasie mieszkańcy złożyli do Sądu w Ratuszu miasta Tylicza oficjalne oskarżenie, iż uprawia czary i działa na szkodę mieszkańców. W procesie zgodnie zeznawali, a jedna z kobiet pod przysięgą świadczyła, iż kiedy patrzyła na jej malutkie dziecko, ono całkiem stało się sine, dała więc mu uroki. Ktoś też widział jak w letni poranek, na łące zbierała rosę, po to aby zatrzymać mleko krowom, a Komunię Świętą zabrała w rękę i zaniosła do domu dla odprawiania czarów. Opowiadali i świadczyli z wielką zawziętością.

Dla sądu były wystarczające dowody, że oto ta kobieta jest czarownicą. Wyrokiem sądu postanowiono: poddamy ją próbie tzw. pławienia. Wywieziono Orynę do miasta Muszyna w miejsce, gdzie łączą się dwie rzeki Poprad i Muszynka, tworząc głębie wodną odpowiednią do wykonania próby. Związaną łańcuchami wrzucono do rzeki, jej szeroka spódnica utkana z lnu, jak kwiat układała się na wodzie, rysując znak: „to czarownica”. Biedna Oryna nie tonęła. Postanowiono, że ma być spalona na stosie, ale w ramach łaski zostanie powieszona na górze Szubienica. Ostatni raz popatrzyła na całą okolicę, jej oczy jak gwiazdy zwróciły się do ludzi stojących wokół szubienicy, cichym i rzewliwym głosem poprosiła: „Łaski”. Ale nie ma przebaczenia, wszak odbył się sąd, została słusznie skazana, musi umrzeć. Słowo wypowiedziane przez Orynę jak echo pozostało po wsze czasy na stoku wzgórza Szubienicy: „ŁASKI…”
Wśród innych ciekawych pamiątek, które chciałbym przytoczyć, jest kula armatnia z okopów konfederatów barskich. Warowny obóz nad Muszynką, a w jego ramach okopy, wykonany został wczesną wiosną 1769 roku na grzbiecie góry Jawor, nad starym szlakiem handlowym prowadzącym przez przełęcz Tylicką i kontrolował to przejście. Jak wiemy, konfederacja barska była związkiem zbrojnym szlachty polskiej, założonym w obronie wiary katolickiej i niepodległości Rzeczypospolitej przed Imperium Rosyjskim, niektórzy uznają to za pierwsze polskie powstanie narodowe. A to był największy obóz konfederacki na Sądecczyźnie, przez pewien okres był wręcz ich centralnym ośrodkiem administracyjno-gospodarczym. 26 września 1769 roku do obozu konfederatów pod Muszynką przybył Kazimierz Pułaski i tu oddał głos na generalne marszałkowstwo Marcina Krasińskiego oraz regimentarstwo Ignacego Potockiego. Pułaski przebywał tu ponownie w lipcu 1770 roku, skąd później udał się z wojskami do obozu koło Wysowej. W muzeum mamy podkowę konia, na którym prawdopodobnie jeździł czołowy dowódca wojskowy konfederacji.

Z najstarszych znalezisk mamy natomiast groty obsydianowe sprzed 12 tysięcy lat. Wykorzystywali je łowcy do polowania na zwierzęta. Chcemy w przyszłości odtworzyć wieś z tamtych czasów.

Mieszkańcy Tylicza dają do zrozumienia, że są dumni z tego miejsca?

Najbardziej doceniają ten nasz wysiłek najstarsi tyliczanie. Cieszą się, że utrwalamy ich dziedzictwo dla następnych pokoleń, bo to ważne dla pielęgnowania ich tożsamości. Niektórzy mówią, że cokolwiek zrobisz na tym świecie, pozostawiasz ślad. Staram się tych śladów zostawić jak najwięcej.

Jest pan patriotą lokalnym?

Jestem mieszkańcem Tylicza od pokoleń. Badałem swoje drzewo genealogiczne i pochodzę z bardzo starego tylickiego rodu. Pierwsze wzmianki o nim były w XVI wieku, a najstarszy ród zamieszkuje Tylicz od czasów króla Jana Olbrachta, czyli od wieku XV. Dlatego jestem z tym miejscem mocno emocjonalnie związany.

A jest tutaj przepiękne. Dużo fotografuję, między innymi góry i przyrodę. Uwielbiam wschody słońca. Zimą słońce zachodzi za Tatry, więc widoki są rewelacyjne. Jakie to miejsce, niech świadczy historia naukowców ze stacji polarnej na Spitsbergenie, którzy przyjechali tu 16 lat temu. Zazwyczaj tylko raz jeżdżą w każde miejsce. W tym przypadku jednak zrobili wyjątek i od tamtego czasu co roku odwiedzają naszą wieś. Bo cały czas jest tu coś nowego do odkrycia.

– rozmawiała Monika Chrobak, dziennikarka Polskiego Radia

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Tylicz to miejsce pełne uroku. Zimą słońce zachodzi za Tatry, więc widoki są rewelacyjne. Fot. Janusz Kieblesz
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.