Od tego pomysłu odwodził Korfantego wspomniany już Lieberman, który podczas spotkania w Paryżu zapytał: „uwiężą pana i Bóg wie, jak długo przetrzymają, tak pana nienawidzą. Czy naprawdę Ojczyźnie potrzebny jest pański pobyt w więzieniu?”. Śląski dyktator jakby się zawahał, ale w końcu odrzekł, że „wobec niebezpieczeństwa, które Polsce grozi, ja muszę być w kraju ze wszystkimi”. Szkoda, że nie słyszał słów Mościckiego, który oświadczył profesorom: „dla Korfantego palcem nie ruszę, żeby zmniejszyć należną mu karę, bo on nigdy Polski nie kochał”.
Trzy więzienne miesiące
Do Paryża przybył też syn Zbigniew, drugi syn polityka, ale i on nie zdołał wyperswadować ojcu myśli o powrocie. Korfanty otrzymał bowiem informację od jednego z polskich biskupów, że sanacja go nie aresztuje, pamiętał też zapewne o losach Witosa, którego koniec końców zwolniono z więzienia. W związku z tym, 23 kwietnia wyleciał z Paryża samolotem do Kopenhagi, a stamtąd wsiadł na statek do Polski – cały czas pod nazwiskiem Martin. 27 kwietnia wysiadł w Gdyni – odebrali go mecenas Stefan Glaser i Zbigniew.
Przez Poznań (gdzie spotkali się z prymasem Augustem Hlondem) wszyscy dotarli do Katowic. Już 29 kwietnia Korfanty udał się do tamtejszej prokuratury, aby – podobnie jak Witos – powiadomić władze o swoim pobycie w kraju. Prokurator Tadeusz Bartoszewicz przyjął gościa życzliwie i po krótkiej rozmowie polityk wrócił do domu. Niemniej, Bartoszewicz musiał o wizycie Korfantego powiadomić przełożonych i z Warszawy (od samego ministra sprawiedliwości) otrzymał krótki komunikat: „aresztować”.
Jeszcze tego samego dnia pod domem Korfantych pojawili się więc policjanci, którzy zabrali Wojciecha do auta i wywieźli do warszawskiego więzienia na Pawiaku. Przez dłuższy czas stołeczni śledczy nie potrafili nawet wyjaśnić, dlaczego Korfanty trafił do celi – wreszcie za pretekst posłużyło rzekome oszukanie Banku Śląskiego w latach 20. Sprawa była na tyle dyskusyjna, że w maju minister sprawiedliwości, Witold Grabowski, zwołał naradę kilku prokuratorów, aby orzec, czy nie doszło do jej przedawnienia.
Negatywne prokuratorskie opinie miały go rozsierdzić do tego stopnia, że „w pewnej chwili uderzył pięścią w stół: „Co to jest takiego, że wszyscy bronią Korfantego”. Reakcję zebranych nietrudno przewidzieć – prokuratorzy stwierdzili, że przedawnienia brak i Korfantego można oskarżać. Tymczasem jego uwięzienie odbiło się w Polsce szerokim echem i wzbudziło liczne protesty – były marszałek Sejmu i Senatu, Wojciech Trąmpczyński, zaapelował do premiera Składkowskiego o uwolnienie Ślązaka, a biskup polowy Wojska Polskiego, Józef Gawlina, interweniował u marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego.