Antykomunista zażarty. Antysemita niekonsekwentny. Burzliwy żywot Karola Zbyszewskiego
piątek,
2 kwietnia 2021
Kiedy komisja kwalifikacyjna odrzuciła jego doktorat z uwagi na nader frywolną stylistykę, żonglerkę cytatami i nadinterpretację faktów, niezrażony zaniósł maszynopis do wydawnictwa Gebethner i Wolff. Tam od razu poznali, że to potencjalny bestseller.
Gdyby nie obroty koła historii zostałby ziemianinem. Dziedziczył latyfundia na dzikich polach, którymi jego antenaci władali od XVI wieku. Zbyszewscy trafili tam w czasach Stefana Batorego, wcześniej mieszkali na Warmii. Skusiły ich urodzajne czarnoziemy, otrzymane od króla na zasługi na polu marsowym. Kolejne generacje pomnażały rodową sadybę. O tartaki, gorzelnie, browary, cukrownie, mleczarnie, młyny…
Zanieśli na Ruś kaganek oświaty, bo – jak głoszą familijne przekazy – lud tam zamieszkiwał ciemny i hardy. Ucywilizowali go, zyskał tożsamość narodową, co przyniosło opłakane skutki dla kresowej polskości, w tym kilku Zbyszewskich, którzy padli z ręki ukraińskiej w latach obu wojen światowych.
Klan zapuściła n kresach wschodnich głębokie korzenie. Przedstawiciele mieszkali w Żytomierzu, Berdyczowie, Kamieńcu Podolskim, Barze… Wspierali Konfederację zawartą w tej ostatniej twierdzy. Z księciem Józefem Poniatowskim i Napoleonem ruszyli na Moskwę. Daninę krwi złożyli w Powstaniu Listopadowym. Dopiero po tej klęsce uznali, że samotna walki zbrojna nie przywróci ojczyzny na mapę. Wsparli, więc politykę margrabiego Aleksandra Wielopolskiego, a po przegranej Powstania Styczniowego stali się orędownikami pracy organicznej.
Zawierucha dziejowa i carskie konfiskaty znacznie uszczupliły ich majątek. Niejeden Zbyszewski dokonał żywota za Uralem. Inny zesłaniec zbiegł z Syberii trafiając do USA, gdzie dorobił się fortuny na uprawie bawełny. Ta linia wygasła, gdy jego potomków, walczących podczas Wojny Secesyjnej w szeregach Konfederatów, wymordowali zrewoltowani niewolnicy murzyńscy.
Całki nie robią różniczki
Karol przyszedł na świat na Humańszczyźnie w folwarku Frantówka w roku 1904. Miał starszego o rok starszego brata Wacława (w przyszłości dziennikarza i dyplomatę). W dzieciństwie obu uczyli guwernerzy. Karol prymus humanistyczny, o mały figiel nie oblał matury za sprawą matematyki. Całki nie robiły ni różniczki, więc gdyby nie życzliwość ciała pedagogicznego, to byłbym jak nic repetował. Przepuścili mnie pod warunkiem, że nigdy już za rachunki nie wezmę.
Przyrzeczenie złamał raz, wyznawał ze skruchą: Kilka miesięcy przed krachem Sezonu – jak celnie zdefiniował Drugą Rzeczpospolitą, mój przyjaciel Pawlikowski (Michał Kryspin P. w powieści „Wojna i sezon” – przyp. TO-RT) – osobiście przeliczałem honoraria otrzymywane za kolejne dodruki i wznowienia „Niemcewicza….”, zaś w myślach majaczyły mi się kwoty jakie dostanę za przygotowane na antenę słuchowisko w odcinkach oraz ewentualną ekranizację.
Do opus magnum Zbyszewskiego jeszcze powrócimy, zachowamy jednak chronologię narracji. Beztroskie lata skończyły się wraz z wybuchem – jak wtenczas określano – Wielkiej Wojny. W obawie przed bezhołowiem, które z miesiąca na miesiąc obejmowało ukraińską prowincję, Zbyszewscy przeprowadzili się do Kijowa, gdzie posiadali elegancka kamienicę z windą oraz wygodami, jak określano instalacje: elektryczną, gazową, wodociągową i telefoniczną.
W mieście nad Dnieprem doczekali rewolucji bolszewickiej. Nastolatek tak ją zapamiętał: Przed naszym domem stał dozorca w wysokich butach i półkożuszku. Paru żołnierzy oderwało się od stada, podeszło doń. – Ty kto takoj? – warknął jeden. – Ja? Tutaj stróżem, znaczy... – Łżesz! Ty przebrany oficer! Huknął strzał prosto w głowę dozorcy, zwalił się jak kłoda. Jeden krasnoarmiejec ściągnął mu buty, drugi – półkożuszek, i dołączyli spokojnie do reszty swej bandy.
Stracili wtedy dorobek pokoleń i ledwo zdołali ujść z życiem. Po kilkutygodniowej, pełnej niebezpieczeństw eskapadzie – koleją, furmanką i per pedes – dotarli do Warszawy. Z kapitałem w postaci biżuterii i platerów antenatów.
Sportowe życie
Nasz bohater po maturze z gimnazjum im. Stanisława Staszica zaczął studiować historię na Uniwersytecie Warszawskim. Na wikt i opierunek zarabiał jako korektor w „Rzeczpospolitej” i „Warszawiance” – dziennikach stołecznych zbliżonych do Narodowej Demokracji. Co zadecydowało o wyborze politycznym? Na pewno istotnym czynnikiem stał się stosunek do Żydów.
Pamiętam jak bardzo zawiedli nas – en masse – żydowscy sąsiedzi. (…) Politrucy bolszewików na ogół byli Żydami, którym ich współbratymcy wskazywali wrogów rewolucji – Polaków, co dla tych ostatnich w najlepszym razie kończyło się więzieniem. Skądinąd ten sam schemat powtórzył się po 17. września 1939 r. na obszarach okupowanych przez Sowietów – wspominał Zbyszewski. Zapewne więc jego antysemicka retoryka wynikała z doświadczeń osobistych.
Tartakower jest łysym Żydem z Rosji i po polsku tak bełkocze, że nawet w tramwaju go nie rozumieją. Występował już na turniejach jako Rosjanin – Austriak – Czech, wszystko mu jedno jako kto, bo gra dla pieniędzy, a jest zawsze Żydem. Najdorf i Frydman to Żydzi z ghetta warszawskiego, spodnie zawsze mają nieodprasowane, wygląd niechlujny i nalewkowy. Appel jest z Łodzi, a właściwie litwakiem. Regedziński wygląda przyzwoicie i po europejsku, ale jest Niemcem, nawet urzędnikiem w stronnictwie Niemców łódzkich. Temu towarzystwu dodano pułkownika jako wodza i reprezentacja Polski gotowa. Z pułkiem złożonym w takiej proporcji bolszewicy nie mieliby kłopotu pod Radzyminem. (…) Szkaradny to widok: brodaci pejsacze w chałatach, myckach, z białymi orłami na piersiach – prezentował w 1937 roku na łamach „Prosto z Mostu” kadrę narodową polskich szachistów.
Ze sportem był za pan brat. Zapoznał się z nim poprzez rakietę tenisową. Wziętą do ręki jeszcze we Frantówce. Uważał, iż gdyby nie wymuszona przerwa w latach 1915/20 osiągnąłby na korcie więcej niż status sparingpartnera Maksa Stolarowa, czołowego gracz Polski lat dwudziestych, Rosjanina z pochodzenia, syna właściciela fabryki tekstylnej w Łodzi.
Oficerowie polskiego wywiadu w tajnych obozach szkolili żydowskich bojowników, także tych z grup terrorystycznych.
zobacz więcej
Po latach spotkali się w Londynie rozpamiętując błąd Józefa Piłsudskiego, który „czerwone” niebezpieczeństwo uznał za mniej groźne od „białego” i odmówił wsparcia wojsk Antona Denikina, notabene po matce Polaka, urodzonego w Łowiczu (inne źródła wskazują Włocławek). Zbyszewski kibicem białego sportu pozostał do kresu swych dni. Rokrocznie oglądał turniej wimbledoński. Najczęściej przywoływał jednak z pamięci potyczkę w Pucharze Davisa pomiędzy Polską a Niemcami rozegraną w maju 1939 roku w Warszawie.
Kwitły wokół bzy, ale pachniało wojną. Po heroicznej i pięknej grze ulegliśmy 2 do 3. Kilku graczy zamieniło wkrótce rakiety na karabiny.
Zapewne już wówczas antysemityzm Zbyszewskiego złagodniał skoro oklaskiwał spotkania w towarzystwie dwu dziennikarzy sportowych pochodzenia żydowskiego: prasowego – Karola Higa-Hirschberga oraz radiowego Michała Franka. Po przegranej poszliśmy się pocieszyć do „baru Kokos” (…) Hig zapisał piękną kartę pod Tobrukiem i Monte Cassino.
Kwartał później wzbogaceni o innych żurnalistów sportowych Kazimierza Gryżewskiego i Wojciecha Trojanowskiego wznosili toasty tokajem w restauracji „Simona i Steckiego”. Na cześć piłkarzy, którzy pokonali Węgrów, wtedy wicemistrzów świata, 4 do 2. Arkana futbolowe Zbyszewski poznał od podszewki. W latach studenckich trenował w rezerwach Polonii Warszawa, a następnie Warszawianki. Pod koniec międzywojnia uczestniczył w konfrontacjach artyści-dziennikarze. A w 1974 pod wpływem mundialowego medalu „Orłów Górskiego” poświecił im książkę pt. „Nogami do sławy”.
Dickensowska przyszłość
Ale rozgłos przyniosła mu inna. „Niemcewicz od przodu i tyłu” by nie powstał, gdyby dopuszczono do obrony pracę doktorską Zbyszewskiego, pisaną przez lat 7 pod kierunkiem profesora Marcelego Handelsmana (kolejny dowód wybiórczego antysemityzmu doktoranta in spe?) Studia historyczne zakończył magisterium w roku 1928. Dwa lata wcześniej wraz kolegami z korporacji bronił stolicy przed puczystami Piłsudskiego:
Doceniam jego bezsprzeczne zasługi dla odzyskania niepodległości (…) Ale nie mogę darować pozostawienia na pastwę „czerwonego” terroru rodaków zza Zbrucza, znad Berezyny i Dźwiny. Oraz niewykorzystania niepowtarzalnej okazji do zdławienia bolszewizmu w zarodku. Miast przymierza z „białymi, wybrał rachityczny sojusz Petlurą. (...) Nie dostrzegł, iż Rusini zawsze byli bardziej antypolscy, niźli antyrosyjscy.
Magister Zbyszewski podjął pracę pedagoga gimnazjalnego i poznał pierwszą miłość. Była nią Seweryna Mackiewiczowa – siostra Stanisława i Józefa. Z braćmi wkrótce się zaprzyjaźnił, chociaż wybranka odrzuciła jego zaloty. Przygnębiony, żalił się przyjacielowi z boiska Polonii, Jerzemu Bułanowowi, kapitanowi teamu „Biało-czerwonych”.
Za sprawą Cata-Mackiewicza przeprowadził się wkrótce do Wilna, gdzie w redakcji kierowanego przezeń „Słowa” zdobył dziennikarskie ostrogi.
Zaczynał od opracowywania agencyjnych newsów: Kiedyś, wiadomość o śmierci czy kalectwie jakiejś odważnej lotniczki, która spadła z aparatem, zatytułował: „Żeby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała”. Wybuchło słuszne oburzenie naszych czytelników, przestał tworzyć nagłówki nad depeszami i zaczął pisywać felietony” – wspominał redaktor naczelny gazety, zasiadający wtedy w sejmie obok wybitnego polityka, któremu umiera teść, będący z kolei uczonym, chlubą Polski, uczonym o europejskiej sławie. Karolowi strzela do głowy napisać o nim: „śpiesząc się kiedyś na randkę z lafiryndką”. Wynikły z tego duże przykrości .
Tak kąśliwe sformułowania wydatnie wzmogły poczytność dziennika toteż po kilka miesiącach felietonowej (rubryka „Wiry stolicy”) aktywności nowicjusza Cat oświadczył: Karol... oto jest największy talent w „Słowie”. Wtórował mu sam Adolf Nowaczyński kreśląc w korespondencji do redakcji dopisek: Powiedzcie waszemu Karolowi, że stary Nowaczyński wróży mu wielką, dickensowską przyszłość.
Niebawem Zbyszewski przyjmuje ofertę stałej współpracy z warszawskim pismem endeckim „ABC”, gdzie poznaje Stanisława Piaseckiego: Jeśli miałabym wskazać osobę, której w dziennikarstwie zawdzięczam najwięcej był to właśnie on. Zbliżyły ich poglądy polityczne. Coraz krytyczniej oceniali sanację, a główne niebezpieczeństwo dla Polski dostrzegali na wschodzie.
Gdy w 1935 roku Piasecki powołał do życia tygodnik „Prostu z Mostu” ściągnął tam i Zbyszewskiego, który przeistoczył się w jadowitego felietonistę pod szyldem „Ryżowa szczotka”. Adwersarzy – bardziej ze sfer kulturalno-sportowo-towarzysko-społecznych, niż politycznych – traktował bez znieczulenia. Ponadto rzucał się w wir polemik, parał się reporterką, sprawozdawał... Między innymi z igrzysk olimpijskie roku 1936. Szczególnie podziwiał organizację tych zimowych w Garmisch-Partenkirchen, apelując byśmy wzięli z nich przykład przygotowując FiS w Zakopanem, czyli mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym AD 1939.
Od doktoratu do bestsellera
Kiedy komisja kwalifikacyjna odrzuciła jego doktorat – z uwagi na nader frywolną stylistykę, żonglerką cytatami i nadinterpretację faktów – niezrażony zaniósł maszynopis do wydawnictwa Gebethner i Wolff. Tam od razu poznali, że to potencjalny bestseller.
W ciągu dwóch miesięcy doczekałem się wyczerpania 1-go nakładu, kilkunastu rzeczowych recenzyj i przeszło 50 wściekłych napaści przypominających kubły pomyj – ujawniał we wstępie do drugiego wydania.
Zarazem odpowiedział agresywnym krytykom, Antoniemu Słonimskiemu w pierwszym rzędzie: Dawał mi jakieś pouczenia – jeszcze do tego nie doszło, by taki Słonimski uczył mnie historii Polski. Gdy będę pisał życiorys reb Altera z Góry Kalwarii, albo sporządzał wykaz Żydów osadzonych w Jabłonnie podczas wojny 20-roku wtedy poproszę go o pomoc i informacje.
Fundamentalny antykomunizm był traktowany w kręgach opiniotwórczych USA jako łagodna paranoja. Tego się „nie nosiło”.
zobacz więcej
Co w książce bulwersowało? Oto pikantniejsze akapity:
Niemcewicz wstąpił do wolnomularzy. Moda wymagała tego stanowczo, nie należeć do mularstwa było w równie złym tonie, jak nie chodzić do kościoła lub nie mieć kochanki (…) Obóz (Konfederatów Barskich – przyp. TO-RT) nie wyglądał groźnie: żadnych wart, w każdym namiocie kilku pijanych rycerzy, ani śladu rygoru czy karności. [...] wierzyli święcie w zapewnienia księdza Marka, że w obronie dobrej sprawy wystarczy wyjść w pole – reszty dokona Matka Boska. Wychodzili więc dziarsko i z fantazją, widząc zaś, że Matka Boska nie rozprasza wrogów, rozpraszali się sami (…) „Matka Szczęsnego (Potockiego – przyp. TO-RT) miała bzika na punkcie cnoty: za uśmiech zalotny siekła rózgami swe panny dworskie, szpiegowała je po nocach. Wychowanie w tym duchu syna dało zwykłe rezultaty – gustował tylko w prostytutkach, poślubił kolejno Józefinę z Mniszchów i Greczynkę Wittową – obie puszczały się z każdym, kto na nie miał ochotę.
Z kolei u Czartoryskich: pić z coraz innego pucharu uważano za takąż rozkosz, jak gwałcić coraz to inną kobietę. Zaś głównego szwarccharaktera pamfletu – „Kluchosława”, czyli króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, sportretował tak: Wzorował się pilnie na Katarzynie. Jak przez jej łoże przepływał potok tęgich drabów, tak przez jego strumień hożych dziewcząt.
Obwiniany o kpiny z Kościoła wyjaśniał: Jestem głęboko religijny i dlatego doceniam ogromny wpływ i znaczenie duchowieństwa. (...) Gdyby w XVIII-stym wieku kler stał na właściwym poziomie, nie doszłoby do takiego rozpicia, nieróbstwa, przedajności, spodlenia. (...) Nie należy tego przemilczać.
Swego wychowanka bronił Cat-Mackiewicz: Lapidarny, brutalny Karol z „Wirów Stolicy”, w „Słowie” i z „Ryżowej szczotki” w „Prosto z mostu” jest patriotą. Poznać to można po tym, że nigdy nie używa frazesu, że ma wstręt do „państwowotwórczego” zakłamania, że warczy na dzisiejszość i rzeczywistość polską. I ten sam patriota Karol jest historykiem XVIII wieku polskiego. On te osoby, które dla nas są już poukładane w trumny, zna z bliska, on z nimi obcuje codziennie w studiach naukowych. I oto ich działalność budzi w nim taki sam gwałtowny protest, jak w nas, dziennikarzach, budzi gadatliwość i zakłamanie obecnych naszych polityków. Karol nienawidzi tych ludzi, którzy prowadzili Polskę do trzeciego rozbioru, i w tej nienawiści zwraca przeciw nim oręż satyryka.
Każdy cytat pisarz wnikliwie uzupełniał przypisem, toteż zarzut beletryzacji opowieści upadł. Bez wątpienia prezentował subiektywną wizję epoki stanisławowskiej, lecz czy to wada? Niebawem poeta i szef działu literackiego Polskiego Radia Witold Hulewicz, przekonywał go do przeróbki „Niemcewicza...” na słuchowisko odcinkowe, a filmowiec Jerzy Gabryelski wyraził zainteresowanie ekranizacją. Latem 1939 r. Zbyszewski konsultował się w tych kwestiach z przyjacielem, Tadeuszem Dołęgą-Mostowiczem.
Motorem po Krzyż Walecznych
Nie wiadomo dokładnie czym zapisał się w biografii opisywanego wrzesień 1939. Podobno rozkaz do mobilizacji dotarł do adresata zbyt późno, by mógł stawić się do przydzielonej jednostki. Tak czy inaczej prochu wtedy nie powąchał. 6 dnia wojny na radiowy apel płk. Romana Umiastowskiego opuścił stolicę, ruszając za Bug, gdzie miano formować nowej jednostki polskiej armii. Na wieść o agresji sowieckiej podążył ku Rumunii, skąd drogą morska przedostał do Francji, wstępując do szkoły podchorążych w Coetquidan.
Gdy Niemcy zaatakowali Danię i Norwegię dołączył na ochotnika do Brygady Podhalańskiej skierowanej do walk o Narwik. Został wyznaczony na stanowisko motocyklowego zwiadowcy, bo w międzywojniu podróżował po Polsce i Europie jednośladem marki BMW, którego był właścicielem. Ofiarna służba przyniosła Krzyż Walecznych.
Ewakuowany w czerwcu 1940 do Szkocji zamieścił w londyńskich „Wiadomościach” tekst krytykujący wojsko polskie pod dowództwem Śmigłego-Rydza. Autora oskarżono o zniewagę munduru. Stanął przed sądem wojennym. Czy szeregowiec Zbyszewski wie, iż wieszcz ostrzegał, by nie kalać własnego gniazda? – indagował prokurator. Wiem, co pisał wieszcz, ale w tym przypadku nie zgadzam się z Mickiewiczem – odparł pozwany rozweselając zgromadzonych. Dwa miesiące aresztu w zawieszeniu, zważywszy, że postulowano 2 lata wiezienia – stanowiło jego wygraną.
Gdy parę tygodni później w Londynie założono „Dziennik Polski”, Zbyszewski tam trafił. Na… pół wieku. 13 lat spędził w fotelu redaktora naczelnego. Redagował rubryki „Tylon” oraz „To i owo”, drukował reportaże, pisał o sporcie:
W Polsce bierutowej przemilczano całkowicie niepowrotność Miłosza. Społeczeństwo nie zauważyło jego braku, nie było ciekawe, co się z nim dzieje, w ogóle nie wiedziało o jego istnieniu.
Ale wyłamanie Skoneckiego stało się wielkim skandalem. Cały Kraj wiedział od razu – szeptem. Więc urządzono nań nagonkę. Oficjalne potępienie, depesze oburzonych robotników z Rosji, setki artykułów, masówki, rezolucje, paszkwile, gromy przez radio. I urzędowe stwierdzenie:
– Amerykanie przekupili Skoneckiego!
Poecięta mogą sobie uciekać. To nie wstrząsa społeczeństwem. Ale tenisista! Aaa, to cios dla reżymu… – zauważył w roku 1952.
Nieprzejednany antykomunista
13 lat później zdobył laur londyńskich „Wiadomości” za zbiór esejów (m. in. o królu Stanisławie Leszczyńskim i Kazimierzu Pułaskim), zatytułowany „Wczoraj na wyrywki”.
Kiedy Koronę wchłonęła Legia, zmienił barwy klubowe. Z przyczyn ideowych! Legię tworzyli zwolennicy Piłsudskiego, on zaś czuł do marszałka uraz, toteż przystąpił do Polonii.
zobacz więcej
Piętnował w nim jedność narodową. Uzgodnione poczynania dwóch półgłówków nie dadzą akcji jednej tęgiej głowy (…) Niemiecki kronikarz Dytmar, taki Goebbels z czasów Bolesława Chrobrego, notuje: „Na wschód od Łaby mieszkali Polanie. Dziwaczne to plemię nie chciało nic poczynać bez jednomyślnej zgody. Skoro więc trzeba było coś przedsięwziąć – większość póty kołami tłukła mniejszość, aż ją zatłukła lub do zgody przymusiła”. A później nie veto, lecz zasada zgody zgubiła Rzeczpospolitą: Parlament jest od tego, by krzyżowały się w nim opinie. Rozumny poseł może być przegłosowany, ale dlaczegóż ma na domiar rezygnować ze swego zdania? – indagował.
Juror nagrody Józef Mackiewicz napisał w laudacji: Przypuszczalnie zbliżające się Millennium powiększy jeszcze nakłady czytanek na poziomie 2 gimnazjalnej. Otóż na tym tle pisarstwo Karola Zbyszewskiego, które przywraca postaciom i zdarzeniom historycznym obraz i podobieństwo żywych ludzi i prawdziwych zdarzeń, wydaje mi się specjalnie ważnym dziełem kulturalnym (…) Gdyby należał nie do polskiego piśmiennictwa emigracyjnego, ale do którejś z wielkich literatur światowych, mógłby się stać jednym ze zwiastunów sztuki przyszłości, która niewątpliwie nastąpi jako reakcja na mętny abstrakcjonizm.
Zbyszewski należał do twórców najbardziej nieprzejednanych wobec Polski Ludowej. Emanował antykomunizmem. Pojawiał się na antenie sekcji polskiej BBC i radia Madryt. Z Wolną Europą nie było mu po drodze, zwłaszcza gdy Nowak-Jeziorański zaangażował się w walkę frakcyjną komunistów wspierając puławian, a potem zatrudniając ludzi z brudnymi plamami w życiorysach, uchodzących za ofiary polskiego antysemityzmu!.
Z podobnych powodów unikał Jerzego Giedroycia i jego środowiska. Światopoglądowe credo zawarł w konstatacji komentujących lewackie manifestacje na Zachodzie u schyłku lat 60: Po II wojnie napiętnowano jedynie nazizm, czy szerzej faszyzm. A to przecież bezsprzecznie komunizm jest największym wynaturzeniem ideologicznym w dziejach ludzkości. Póki nie zostanie powszechnie potępiony zagraża naszemu gatunkowi. Obserwując karesy – ze sfery kultury przede wszystkim – do „szlachetnej idei Marksa, wypaczonej jedynie”, ogarnia mnie trwoga.
Nic dziwnego, że peerelowska cenzura nałożyła nań wyjątkowo srogą anatemę, nakazując bezwzględne eliminowanie nazwiska i twórczości z prasy, radia i TV oraz publikacji periodycznych.
W stolicy Albionu spędził 45 lat. Zrazu najbliżsi mu byli Ferdynand Goetel, Sergiusz Piasecki i Cat-Mackiewicz. Relacje utrzymywał z Zygmuntem Nowakowskim, Mieczysławem Grydzewskim i Marianem Hemarem – co może dziwić zważywszy, że w II RP raczej nie było im po drodze. Dawny uraz poszedł jednak w zapomnienie – scementował ich antykomunizm. Zażyła znajomość łączyła go z Józefem Mackiewiczem, systematycznie odwiedzającym go podczas wizyt w Wielkiej Brytanii. Z Józefem Łobodowskim wielokroć konferował telefonicznie.