Cywilizacja

Pokolenie COVID-19. Jacy będą urodzeni i wychowywani w pandemii?

Stres związany z ekonomicznymi czy medycznymi aspektami pandemii przenosi się na dzieci. I one go wchłaniają jak gąbka, niezdolne obronić się przed… wyrazem twarzy dorosłych, przed ich smutkiem, czy wręcz depresją, przed ich gniewem bezsilnym, przed ich strachem. Nie tylko śmiech jest zaraźliwy.

Było pokolenie „FRUGO”, wcześniej było też podobno pokolenie JPII. Dziś rodzą lub wychowują małe dzieci. One będą pokoleniem COVID-19. Dyżurne Kasandry twierdzą, że to „pokolenie stracone”, a optymistyczni ignoranci w zakresie psychologii i immunologii, że „nic się nie stało i nie ma co drążyć tematu”. Co to dokładnie oznacza dla rozwoju fizycznego i psychicznego oraz przyszłego zdrowia tych maluchów?

Dzieci przez pierwsze pół roku od urodzenia rozwijają się intensywnie w ciągłym kontakcie z matką, przez kolejne 2,5 roku – w kontakcie z innymi członkami rodziny, by m.in. nauczyć się rozpoznawać „swoich” od „nie swoich”. Ten stary ewolucyjny mechanizm zapewnia przetrwanie. Czy to coś zmienia, że matka przez jakiś czas w ciągu dnia (np. podczas zakupów) lub nawet przez kilka tygodni, gdy jest zarażona, funkcjonuje ze swoim maleństwem w masce? Dwa tygodnie to 4 procent z 12 miesięcy życia takiego malucha, pewnie niewiele, ale jak trwały w psychice dzieci może być ślad „zamaskowanego” świata i trzymającego dystans społeczny? A jeśli maluch spędza dnie w żłobku, gdzie wszyscy funkcjonują w pandemicznym rygorze? Sprawa robi się być może poważniejsza.

Jest jeszcze więcej pytań. Czy odbije się na przyszłości tego pokolenia, że właściwie nigdy lub od dawna nie spotkały się ze swoimi dziadkami (a babcie są dla rozwoju dzieci bardzo ważne, co uczeni wykazali na przykładzie waleni i naczelnych [1]) i innymi dalszymi krewnymi? Długa przerwa w edukacji przedszkolnej dla dzieci niepochodzących z rodzin wielodzietnych to też rozwojowy problem – bo jest to wiek, kiedy kształtujemy prawidłowe relacje społeczne i uczymy się funkcjonować w grupie, a nie tylko z mamą.
Na międzynarodowym lotnisku w Sydney Dianne Wright przytula Tanię Wright i małego Masona Buckleya. Po wielu miesiącach pandemii i lockdownów babcia mogła wreszcie przylecieć z zagranicy, by spotkać się z córką i wnukiem. Australia, 19 kwietnia 2021. Fot. Jenny Evans / Getty Images
Jakie będzie mieć konsekwencje „edukacja przez internet”, gdzie 4-6-latki siedzą godzinami przy komputerze, w grupach zajęciowych? Co to znaczy dla rozwoju układu immunologicznego i mikrobiomu (a zatem i mózgu) malucha, że się mu ciągle myje i dezynfekuje ręce? Czy może to doprowadzić do powstania jakichś kompulsywnych zachowań? Internet już był podbijany przez wiralowe filmiki pokazujące dzieci, które naciskają każdy możliwy guzik i następnie „myją” ręce powietrzem, sądząc, że wywołały wypływ mydła czy płynu do dezynfekcji. Czy to jeszcze zabawne, czy już trochę przerażające, że dzieci nakładają maski misiom i lalkom, a nawet, że takie „zabawkowe” maski można kupić przez internet i podarować dziecku dla jego ukochanej Barbie?

Oswoić lęki

Aby było jasne, z punktu widzenia psychologii rozwoju to, że małe dzieci starają się we wszystkim naśladować bliskich sobie dorosłych, że ich dosłownie „małpują”, w tym uczą się myć ręce, jest najzupełniej normalne. Tak powinno być. To podstawowy mechanizm, dzięki któremu dzieci adaptują się do życia społecznego czy zbiorowego, a także – i to ma znaczenie kapitalne – oswajają swoje lęki wewnętrzne.

Czasem tak się zdarza, że dzieci żyją w czasie kryzysu (pamiętam, jak w stanie wojennym bawiliśmy się często w sklep i wszyscy karnie stali w kolejce, a wybrana na drodze wyliczanki lub estymy w grupie sklepowa mówiła nieśmiertelne: „Nie ma i nie wiem, kiedy będzie”), albo wojny (i wtedy bawią się w walki partyzanckie i rozstrzelania, jak bardzo dramatycznie by to nie brzmiało). A czasem zdarzy się im pandemia rozprzestrzeniająca się kropelkowo, wtedy bawią się w zakładanie maski, dezynfekcję rąk i dystans społeczny. Zresztą najczęściej same ze sobą i ewentualnym rodzeństwem, w przedszkolu bowiem realizuje się program i poza wprowadzeniem zwiększonych reżimów sanitarnych, raczej się bawi i uczy cyferek czy literek, jakby nic się nie stało.

Ale może to błąd? Może warto i trzeba dzieciom – na ich poziomie rozumienia zjawisk – dokładnie i systemowo „oswoić” strachy pandemiczne jakimiś konkretnymi zabawami czy zajęciami? Być może. Tylko że czasem te przedszkola trzeba jednak zamknąć. I co wtedy?

Nie wolno zabierać noworodków matkom zakażonym COVID-19

Mleko chorych kobiet ma przeciwciała skierowane na SASR-CoV-2, więc działa ochronnie na dzieci.

zobacz więcej
Prawda jest taka, że na większość wyżej postawionych pytań nauka nie zna jeszcze konkretnych odpowiedzi. Nie mamy wielu sytuacji, z którymi obecną pandemię psychologowie dziecięcy mogliby porównać. Długotrwałe konsekwencje COVID-19 jako choroby dotyczą głównie dorosłych (dzieci chorują bardzo rzadko, aczkolwiek schorzenie przypominające zespół Kawasaki, czyli tzw. PIMS-TS, który może wystąpić w wyniku zakażenia SARS-CoV-2 to sprawa poważna i zostawiająca w organizmie często trwałe ślady [2]). Tyle wiemy na ten moment, czyli po kilkunastu miesiącach od pierwszych zarejestrowanych zakażeń SARS-CoV-2.

Jest też jasnym, że wirus wykazuje tropizm do układu nerwowego i wpływa na jego działanie tak podczas zakażenia, jak i w wielu przypadkach podczas rekonwalescencji. Czy wpływa na zdolności intelektualne w krótkim okresie po zakażeniu, w jakim to badano? Tak, często, nawet jeśli zakażenie było niskoobjawowe. Czy zaś w długim? Nie minął jeszcze stosowny czas, by to stwierdzić. I tak będzie w każdym dosłownie temacie, zwłaszcza dotyczącym maleńkich dzieci, gdy rozwój fizyczny i umysłowy są nieporównywalnie szybsze od tego, co dzieje się w organizmie dorosłym.

Zakażenie COVID-19 rodziców też powodowało problemy małych dzieci. Czasami je osieracało i będą musiały z tym żyć, tak jak żyły sieroty po hiszpance czy pandemii gruźlicy, które to wspomnienie niejeden z nas ma w swojej rodzinie.

O jednym z najpoważniejszych moim zdaniem problemów – czyli oddzieleniu noworodków od zakażonych matek po porodzie i wymuszaniu u ciężarnych zgody na poród przez cesarskie ciecie oraz niedopuszczanie do karmienia maluszków piersią (co NIEWĄTPLIWIE odbije się na ich przyszłym dobrostanie i było sprzeczne z wytycznymi WHO w tej sprawie, a w Polsce proceder ciągnął się miesiącami wbrew stanowiskom stosownych konsultantów krajowych)
pisałam już wcześniej.

I trudno mi bez wzburzenia nawet powtórzyć argumentację na ten temat. Te pierwsze chwile, ta „skóra do skóry”, te zbawienne przeciwciała i pierwsi bakteryjni dobroczynni kolonizatorzy maleńkich jelit, przytulanie i głaskanie – to najwięcej, co możemy dać maluszkowi i nie ma co się łudzić, że bez tego będzie mu równie dobrze. Co najmniej od kwietnia 2020 było jasne, że ograniczając te niezbędne dla rozwoju elementy, robimy znacznie więcej szkody niż pożytku. Jest jednak również oczywistym, że przypadki matek, które w ciąży, będącej okresem naturalniej immunosupresji, rozwijały ciężki COVID-19 nie są wyłącznie anegdotyczne i jest jasnym, że dziecko nie może być z matką, gdy ta znajduje się pod respiratorem…
Noworodek na oddziale COVID-19 w Centrum Perinatalnym w Republikańskim Szpitalu Klinicznym w Tatarstanie. Kazań w Federacji Rosyjskiej, czerwiec 2020. Fot. Jegor Alejew/TASS via Getty Images
Nie znajduje jednak żadnego usprawiedliwienia sytuacja, gdy nawet porody w ramach „hospicjum perinatalnego” (czyli psycholog na NFZ i ewentualnie osobna sala porodowa) ze względu na zakażenie matki kończyły się umieszczeniem umierającego, donoszonego z wielkim poświęceniem i miłością dziecka w inkubatorze, żeby umarło w zupełnej samotności, o czym słyszałam już wcześniej ze zgrozą, a niedawno opisała to w mediach społecznościowych Fundacja Gajusz, prowadząca własne stacjonarne hospicjum tego typu [3]. Po prostu łzy w oczach i żadnego uzasadnienia merytorycznego czy epidemiologicznego dla takiej sytuacji. Naprawdę żadnego.

Znikające twarze

Czy „pokolenie pandemii” będzie złożone z jeszcze większych samotników, społecznie nieprzystosowanych „nerdów”, których liczne zastępy snuły się po planecie już przed erą COVID-19? Wspominałam już,
co COVID-19 robi z nami. Zamaskowani w miejscach publicznych (autobus, sklep, kościół), nie okazujemy powszechnie małym dzieciom niezwykle ważnego w ich rozwoju uśmiechu – wyrazu społecznej akceptacji i zainteresowania. Żadnego nachylania się obcych, ale uśmiechniętych „babć sąsiadek” nad dziećmi w wózkach, z nieśmiertelnym „koci koci łapci” i „o, jakie śliczne maleństwo”– to nie pozostanie bez śladu. Choć w dawnych dobrych czasach aż było męczące, czyż nie?

Maluchy rodzą się genetycznie przygotowane do rozpoznawania twarzy ludzkiej i preferowania jej ponad wszelkie inne obiekty w czasie całego wczesnego okresu rozwojowego. Co więcej, im bardziej „miniasta” to twarz, tym dziecko chętniej skupia na niej swoją uwagę. Uśmiechu zaś społecznego uczą się od mamy bardzo wcześnie i nic im tak krzywdy nie robi, jak mama z „twarzą pokerzysty”, niedająca sygnałów, które zachowanie jest pożądane i dobre, a które nie. Małe dziecko w takiej sytuacji automatycznie wchodzi w stan niepokoju i zaczyna płakać. A w zamaskowanej twarzy widoczne są jedynie oczy i nie każdy ma fizjognomię Braci Marx, pozwalającą wzrokiem wyrażać wszelkie emocje.

Obserwuję mądrego i świadomego nauczyciela grupy przedszkolnej, do której uczęszcza mój syn, ile uwagi poświęca, by skierować oczy przedszkolaków ku swoim – choćby w momentach powitania w przedszkolu i pożegnania. Czasem są to niemal gesty desperacji, przypominające Louisa de Funèsa ze słynnej serii komedii o żandarmie, kiedy próbował przyciągnąć uwagę podkomendnych, gapowatych policjantów.

Samotni, nieszczęśliwi, spragnieni relacji. COVID-19 robi z nami straszne rzeczy

Kontakt nie gwarantuje jedności. Jednak brak kontaktu prowadzi do burzenia jedności, która istniała. Często do zaniku więzi.

zobacz więcej
Jak twierdzi psychologia rozwoju, ruch organizuje postrzeganie otoczenia przez dziecko. Twarze ludzkie są atrakcyjne dla niemowląt właśnie dlatego: nic we wczesnym środowisku noworodka nie jest bardziej ruchliwe niż ludzkie twarze, które go otaczają. Ta mobilność jest źródłem złożoności w rozpoznawaniu i rozumieniu wyrazów ludzkich emocji, które są kluczem do interakcji społecznych, komunikacji i przywiązania [4].

Wizualna percepcja ludzkiej twarzy oraz jej modalności językowej i emocjonalnej ma ogromne znaczenie dla wczesnego rozwoju człowieka. Percepcja poruszających się ust, naszej mimiki podczas komunikacji głosowej, to również element uczenia się języka przez dziecko w pierwszych dwóch latach jego życia. W obecnej pandemii COVID-19, która zmusza nas do noszenia masek na co dzień, warto zatem rozważyć korzystanie z maski przezroczystej, która zmniejsza konsekwencje ukrywania naszego fantastycznego narzędzia ekspresji, jakim jest twarz. Nasza twarz jest niezbędna, aby dzieci przystosowały się do życia w społeczeństwie.

Mam wrażenie, że stosowanie przezroczystych masek powinno być obligatoryjne w środowisku małych dzieci (żłobki, domy małego dziecka, oddziały neonatologiczne i dziecięce, hospicja dziecięce), edukacji osób niesłyszących i z niedosłuchem, ze spektrum autyzmu, a także w przedszkolach w trakcie prowadzenia zajęć przez nauczycieli, ich asystentów, logopedów i innych edukatorów.

Warto tu bowiem podkreślić, że dziecko uczy się artykulacji głosowej, obserwując… usta dorosłych. Nie jest to bez znaczenia i każdy, kto ma swojego przedszkolaka pod opieką logopedy, a w czasie pandemii doświadczył przymusowej pracy przez internet lub w tych beznadziejnych przyłbicach, wie, jak ciężko jest dziś korygować problemy z wymową. A co za tym idzie – z późniejszą nauką czytania i pisania, które występują tak czy siak z różnych przyczyn u wielu dzieci. Specjaliści w zakresie edukacji elementarnej obawiają się, że z powodu pandemii te problemy się pogłębią, a liczba dzieci wymagających współpracy z logopedą lub foniatrą drastycznie się zwiększy.
Stosowanie przezroczystych masek powinno być obligatoryjne w otoczeniu małych dzieci, edukacji osób niesłyszących i z niedosłuchem, ze spektrum autyzmu, a także w przedszkolach. Używa ich Denise Martinez, tłumaczka języka migowego, pracując w czasie pandemii COVID-19 na konferencji prasowej gubernatora Massachusetts Charliego Bakera w fabryce Lawrence. USA, 9 czerwca 2020 r. Fot. David L. Ryan/The Boston Globe via Getty Images
Dziś zatem trzeba pilnie myśleć o metodach i środkach zaradczych, opracować programy, przygotować stosownie kadrę. Te dzieci, urodzone w styczniu zeszłego roku, za dwa lata wejdą w bramy przedszkoli, a za lat 6 – szkół. Wtedy z „epidemią popandemicznej dysleksji” będzie sobie ciężko poradzić, jeśli nie pomyślimy o tym wcześniej.

Wstrzymany dotyk świata

Wszystko, co powyżej, odnosi się także do kwestii sensoryczności małych dzieci – ich dotyku. Zdaję sobie sprawę, ile razy powtarzam w miejscach publicznych mojemu niemal 6-letniemu już synowi, by niczego nie dotykał. A to wręcz niezdrowe wskazanie, bo poza dziełami sztuki w muzeach czy innymi rzadkimi i bezcennymi okazami, np. przyrodniczymi, albo jakimiś miejscami wyjątkowo groźnymi, dziecku powinno się pozwolić dotknąć wszystkiego. Bo maluch w ten sposób poznaje świat. I co teraz?

Nie jest wykluczone, że rodzice będą musieli we własnym zakresie pomyśleć o solidnych, regularnie odświeżanych „pudełkach sensorycznych” oraz książeczkach i tablicach sensorycznych (to dość popularne: zszyte różne materiały, faktury i tekstury; drzwiczki, kółka, zębatki, suwaki etc.), a także o większej liczbie zabaw polegających na dotykaniu poznawczym dosłownie wszystkiego w warunkach domu. Takiej rurki, jak ta w tramwaju, zegara, kamienia, cegły, styropianu, błota, gluta, który zrobimy z kleju wikol i stabilizatora z różnymi brokatami czy kolorami w środku. Dotyk zimnego i ciepłego, dotyk szorstkiego i gładkiego. Dotyk skóry, dotyk trawy, dotyk pióra, sierści, drewna etc. Skoro nie pozwalamy dotykać w kościele i autobusie, to musimy gdzieś dziecko tego dotyku nauczyć. I oby to nie był ekran dotykowy, bo chodzi dokładnie o coś przeciwnego.

Dotykamy też po to, aby będąc maluchami wsadzić palce do buzi i… nasz układ odporności uczy się, nabywa doświadczeń i buduje swojego najważniejszego sprzymierzeńca: mikrobiom. Jest dziś elementem immunologicznego (a i neurologicznego) credo, że mikrobiom, czyli te miliardy bakterii i innych drobnoustrojów na ogół pożytecznych, które mamy w swoich jelitach, wyznacza ścieżki, po których będzie się rozwijał człowiek jako całość. A ta przygoda zaczyna się podczas porodu. Przejście przez kanał rodny plus karmienie piersią to podstawowy dar, który mamy dają swojemu nowonarodzonemu dziecku. Pełen przeciwciał ochronnych i bezpiecznych dla niego oraz niezbędnych mu do trawienia bakterii z okolic sutka. I o ile nie zagraża to życiu i zdrowiu ani dziecka, ani mamy, neonatologowie i psychologowie rozwoju są zgodni: nic lepszego natura i medycyna nie wymyśliły dla dziecka.

Alergie wypełniły niszę zwolnioną przez choroby zakaźne

To cena płacona za „westernizację” modelu życia. Nie mamy gdzie nauczyć się, „kto swój, a kto wróg”.

zobacz więcej
Jak mikrobiom staje się kluczowy dla całego naszego rozwoju, jest coraz bardziej jasne i poznawane. Zaburzenia w tym naszym „życiu wewnętrznym” charakteryzują osoby ze spektrum autyzmu, z otyłością, a nawet z niektórymi zaburzeniami psychicznymi. Szczególnie jednak jego prawidłowy rozwój wpływa na działanie układu odporności malucha, a nieprawidłowy to stan często spotykany w sytuacji alergii pokarmowych czy skórnych. Żyjemy pod panowaniem higieny, myć oraz kąpać się trzeba – i dobrze, cholera czy dezynteria to nic dobrego, ale… można być zbyt czystym, a koniec tego jest smutny [5]. Jeśli te ręce i powierzchnie są wciąż dezynfekowane, możemy narobić sobie pewnych kłopotów, które wystąpią w przyszłości. Jak tu znaleźć równowagę?

Największy problem z COVID-19 polega na tym, że wytraca on nas z równowagi. Gdy jesteśmy dorośli – mamy szansę wrócić do stanu poprzedniej równowagi lub bardzo blisko niej, kiedy nacisk pandemii na nasz świat ustanie. Dziecko urodzone w tej sytuacji nie ma innej równowagi – to będzie jego równowaga, chociażby równowaga jego mikrobioty. A nie ma na świecie takiego probiotyku, który zbuduje mikrobiom, gdy jego budowa była zaburzona od podstaw. Jeszcze nie ma. Może należy zintensyfikować pilnie prace nad jak najlepszymi preparatami tego typu?

Zamknięcie sprzyja rodzinie?

Od lat psycholodzy i pedagodzy zwracali uwagę, że rodzice przebywają z dziećmi za mało, że w domu – zwłaszcza ojcowie – są gośćmi, co mieć musi negatywny wpływ na życie maluchów, które rozwijają się wyłącznie w bliskim kontakcie z mamą i tatą. Przyszła pandemia, zamknęła rodziców w domach z dziećmi – teoretycznie powinien nastąpić raj… No, tylko że tu działa owa zasada biblijna, iż „kto ma, będzie mu dodane, a kto nie ma, zabiorą mu nawet tę drobinę, którą ma”. A bez metafor: kto ma dobry kontakt z dziećmi, lubi się bawić i umie z nimi rozmawiać, ten ma szansę na umocnienie swojej rodziny w tym wymuszonym, dłuższym czasie spędzonym razem. Nawet jeśli warunki lokalowe czy materialne są trudne. Kto od niej uciekał, a dzieci go męczą nawet w małych dawkach, kto jeszcze nie dojrzał do rodzicielstwa, temu ta rodzina może się rozpaść. Jego obecność w domu tylko osłabi jego dzieci, może je nawet skrzywdzić, choćby mieszkał w pałacu.
Manuel Carchipulla nie mógł uczestniczyć w narodzinach swej córki Danaei, bowiem wykonany wcześniej test na COVID-19 był u niego pozytywny. Patrzy na swoje dziecko dzięki połączeniu wideo i płacze, mówiąc: „Te amo”. Oceanside, stan Nowy Jork, 28 kwietnia 2020 r. Fot. Jeffrey Basinger/Newsday RM via Getty Images
Jak w styczniu donosiły media brytyjskie, członkom parlamentu przedstawiono wstępny raport projektu prowadzonego przez „Ruch Pierwszych 1001 Dni”. To sojusz organizacji charytatywnych i profesjonalistów (edukatorów, opiekunów społecznych, pielęgniarek środowiskowych) zajmujących się pierwszymi 3 latami życia dziecka. Obserwowali swych podopiecznych w czasie pandemii i – jak wykazało badanie – aż 98 proc. uznało, że niemowlęta i małe dzieci, z którymi pracowali, są dotknięte wyższym stresem i skutkami psychicznymi lęku rodzicielskiego. Zaś 92 proc. oceniło, że przerażone rodziny skutecznie odcinają się od świata zewnętrznego, rezygnując nawet z rutynowych spotkań z owym profesjonalistą. Dziewięciu na dziesięciu odnotowało, że dzieci bawiły się mniej lub były mniej aktywne. Co bolesne, ponad jedna czwarta stwierdziła, iż lockdown sprawił, że były bardziej narażone na konflikty domowe, wykorzystywanie lub zaniedbanie.

Oczywiście, stres związany z aspektami ekonomicznymi (utrata pracy przez rodziców i rodzeństwo) czy medycznymi pandemii (choroba i śmierć w najbliższej rodzinie) przenosi się na dzieci. I one go wchłaniają jak gąbka, niezdolne obronić się… przed wyrazem twarzy dorosłych, przed ich smutkiem, czy wręcz depresją, przed ich gniewem bezsilnym, przed ich strachem. Nie tylko śmiech jest zaraźliwy.

Jak donoszą socjologowie z University of Pennsylvania, to głównie matki poniosły na swych barkach ciężar pandemii – te, które musiały lub mogły podjąć pracę zdalną, o czym donosi pismo „Gender & Society”. Tak jest w USA, co przebadano na podstawie ponad 2 tys. gospodarstw domowych, nie mam prawa uważać, że w Polsce jest inaczej. Do roli matek, gospodyń domowych oraz pracownic przyszło im dodać część obowiązków nauczycielek szkolnych i przedszkolnych, do czego często nie miały żadnego przygotowania. Już samo to wygenerowało dodatkowy stres. Stres zaś rodzicielski, zwłaszcza matczyny, to czynnik niezwykle istotny rozwojowo dla małego dziecka, o czym pisałam szeroko w kontekście
koordynacji mózgów malucha i matki. Chodzi o to, że zestresowany rodzic nie jest w stanie wytworzyć ze swoim dzieckiem naturalnej więzi, która ma umocowanie nie tylko psychologiczne, ale wręcz neurostrukturalne.

Samotni przez całe życie. Rośnie społeczeństwo jedynaków

Często nie potrafią rywalizować, ani się usamodzielnić i psychicznie „odpępowić” od rodziców.

zobacz więcej
Ta pandemia trwa już wystarczająco długo i powinna była nauczyć nas, że należy się przygotowywać na najgorsze, nawet jeśli ono miałoby nadejść takie nienajgorsze, czyż nie? Najważniejsze jest być dla tych maluchów, zwłaszcza w domach, ostoją bezpieczeństwa i wsparciem. Musimy zatem – i to pilnie – naprawdę się pogłowić, jak zapewnić dzieciom w kraju tak głęboko dotkniętym dziś pandemią COVID-19, jak Polska, szansę na maksymalizację normalności w przyszłości. Na to, co po – i przygotować te rozwiązania już teraz. One wymagają czasu, a za dwa lata będzie późno. Będzie potrzeba trudnych interwencji terapeutycznych, zamiast spokojnej profilaktyki. Wtedy obecnym maluchom dojdą głębokie i częste interakcje z rówieśnikami, ten element bardzo dziś zaburzony przez pandemię u wielu przedszkolaków czy dzieci wczesnoszkolnych.

Niezbędne będzie co najmniej zwiększenie dostępności opieki psychologicznej i wychowawczej oraz rozwinięcie programów pomocy i wsparcia dla dziecka, które dziś jest małe, ale minie tylko chwilka i już będzie w wieku szkolnym. Skoro ekstraordynaryjne szpitale kowidowe będą przychodniami dla ofiar choroby, na których zdrowiu odcisnęła ona swoje piętno trwalej (i wspaniale, że ktoś o tym myśli, iż problem zakażonego się nie skończył w momencie dwóch negatywnych testów i wypisania ze szpitala), to podobnie jak o somie trzeba pomyśleć o psyche. Zwłaszcza dzisiejszych maluchów. Aby minimalizować możliwe konsekwencje COVID-19 dla „generacji COVID-19”. Aby czynić ślad pandemii na życiu tego pokolenia jak najsłabszym. To jest możliwe, ale wymaga wysiłku i pomyślunku ze strony nas, dorosłych. Zwłaszcza specjalistów, rządzących w oświacie i zdrowiu, a wreszcie rodziców.

Jak wskazują niedawne badania IPSOS [6], pandemia przewartościowała priorytety życiowe wielu rodzinom, także w Polsce. W opinii ankietowanych rodzina stała się ważniejsza, ludzie poznali się lepiej i zbliżyli do siebie. Choć, jak napisałam wcześniej, istnieje poważne ryzyko, że dzieci będą teraz bardziej straumatyzowane niż pokolenie wcześniej.
Jedno z pierwszych dzieci urodzonych we Włoszech w drugiej fazie ogólnokrajowej blokady, mającej powstrzymać pandemię COVID-19. Matka Sara, ubrana w maskę ochronną, wspomagana przez lekarzy biorących w ramiona po raz pierwszy nowo narodzoną Olivię. Oddział ginekologii szpitala San Marco w Katanii, 18 maja 2020 roku. Fot. Fabrizio Villa / Getty Images
U wielu młodych osób dokonuje się przewartościowanie priorytetów – pokazują badania IPSOS, co potwierdzają terapeuci rodzinni. Na skali rosną: życie, zdrowie, potrzeba bliskości. Podążają za nimi oczywiście: lęk, smutek i złość na sytuację pandemii, na „innych”. Co ważne, wraz z porzuceniem pogoni za dobrami materialnymi, zakupami, świecidełkami przez część rodziców, dzieci coś zyskają, i to zyskają trwale. To się nazywa w psychologii wzrost post-traumatyczny. Wymaga pracy, pomocy, ale jest jak w naturze: kryzys może być szansą. Którą można wykorzystać.

Nie dla wszystkich „powrót do tego co było wcześniej” byłby najlepszym rozwiązaniem. Trauma powoduje przewartościowanie życia. Niektórych załamie i się rozsypią. A inni wyjdą silniejsi. I będzie to trwała siła i zasób. Dla samych dorosłych, ale też dla dzieci wychowywanych przez takich dorosłych.

– Magdalena Kawalec-Segond

Dziękuję prof. Hervé Segondowi z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Strasburskiego za pomoc merytoryczną przy pisaniu, zaś Maciejowi Roszkowskiemu, psychoterapeucie z Warszawy, za krytyczne uwagi do tekstu, dobrą dyskusję nad wnioskami i wsparcie źródłami.

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Przypisy:

[1] https://www.tvp.info/45758947/po-co-orkom-i-nam-babcia-odpowiedz-w-magazynie-pnas wróć

[2] PIMS-TS to anglojęzyczny skrót nazwy nowej jednostki chorobowej, opisanej po raz pierwszy w maju 2020 roku. Oznacza on Paediatric Inflammatory Multisystem Syndrome Temporally associated with SARS-CoV-2. W języku polskim to wieloukładowy zespół zapalny u dzieci powiązany z COVID-19. W literaturze znaleźć można również nazwę MIS-C (multisystem inflammatory syndrome in children). Jak dotąd stwierdzono, że PIMS jest następstwem patologicznej reakcji układu immunologicznego po przebytym wcześniej zakażeniu wirusem SARS-CoV-2. Choroba może wystąpić w różnym wieku (średnia to 9 lat). Pojawia się zwykle po upłynięciu od 2 do 4 tygodni od infekcji koronawirusowej, która mogła pozostać niezauważona. Na podstawie danych zebranych przez amerykańskich lekarzy szacuje się, że PIMS rozwija się u jednego na tysiąc dzieci zakażonych wirusem SARS-CoV-2. Zawsze przebiega z gorączką, często z wysypką oraz ostrymi objawami żołądkowo-jelitowymi. wróć

[3] https://www.facebook.com/58887498000/posts/10159119813703001/ wróć

[4] Toutes proportions gardées, warto wyjaśnić, że np. osoby z autyzmem mają deficyt w tym obszarze, zwłaszcza, że źródłem trudności jest dla nich przetwarzanie przepływających informacji. Ludzie neuronormatywni zwykle koncentrują swoją uwagę wzrokową na górnej części twarzy (obejmującej oczy), osoby z autyzmem zaś skupiają się na dolnej części, znacznie mniej się poruszającej, ale także mniej wyrazistej.

W innej, skrajnej części kontinuum ludzkiej różnorodności percepcyjnej, możemy przytoczyć przypadek niedowidzenia. Niewidome niemowlę, jeśli nie otoczymy go odpowiednią formą wczesnej opieki, wykazuje opóźnienie w rozwoju psychomotorycznym (np. narządu ruchu), z objawami autyzmu. To wynika ze szczególnego sposobu interakcji noworodka z jego bliskimi – czyli środowiskiem społecznym w tej fazie rozwoju – bo kiedy nie widzi, nie otrzymuje wizualno-społecznej informacji zwrotnej na temat swojego zachowania. Jeśli opóźnienie rozwoju lokomotorycznego jest zasadniczo spowodowane lękiem przed przeszkodami w nieznanym środowisku, brak informacji wizualnej w tej wczesnej interakcji niemowlę-matka oznacza opóźnienia w rozwoju intersubiektywności, samokonstrukcji i eksploracji odległych obiektów – matka, jako baza bezpieczeństwa, jest bowiem dla dziecka pośrednikiem w tych dziedzinach.
wróć

[5] https://www.tvp.info/46704579/czy-mozna-byc-zbyt-higienicznym-i-jak-to-sie-konczy-wieszwiecej wróć

[6] https://www.ipsos.com/pl-pl/covid-365-wyniki-badania-po-roku-pandemii wróć


Źródła:

https://journals.sagepub.com/doi/10.1177/08912432211001301
https://www.theguardian.com/commentisfree/2021/jan/22/covid-babies-unlucky-generation-help-lockdown
https://www.oecd.org/coronavirus/policy-responses/combatting-covid-19-s-effect-on-children-2e1f3b2f/
https://www.euronews.com/2021/01/22/growing-up-in-a-pandemic-how-are-masks-and-lockdowns-affecting-babies-development
https://www.pmhn.scot.nhs.uk/wp-content/uploads/2020/11/Babies-in-Lockdown-Main-Report-FINAL-VERSION-1.pdf
https://downloads.unicef.org.uk/wp-content/uploads/2020/04/Unicef-UK-Children-In-Lockdown-Coronavirus-Impacts-Snapshot.pdf
https://bold.expert/growing-up-fast-in-lockdown/
https://www.earlychildhoodireland.ie/growing-lockdown-europes-children-age-covid-19/
https://www.channel4.com/news/life-in-lockdown-the-kids-growing-up-in-the-age-of-covid
https://www.eurochild.org/resource/growing-up-in-lockdown-europes-children-in-the-age-of-covid-19/
https://www.rp.pl/Plus-Minus/301129914-Biom-Czyli-sto-bilionow-mikroorganizmow-ktore-mieszkaja-w-naszym-brzuchu-i-nami-rzadza.html
https://www.ipsos.com/pl-pl/covid-365-wyniki-badania-po-roku-pandemii
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.