Cywilizacja

Czy potomkowie chłopów nadal jęczą pod butem szlachecko-inteligenckich panów?

Nie wiem, czy pisarz Szczepan Twardoch życzy nam historycznych czystek. Wiem, że może do takich odruchów zachęcić. Ja zaś uważam dawną Polskę za własne państwo, choć widzę jego społeczną jednostronność. Poczuwam się do minimalnej ciągłości.

Twardoch ogłosił się potomkiem niewolników, czyli pańszczyźnianych chłopów. Jego zdaniem inteligencja o szlacheckich korzeniach nadal dominuje nad spadkobiercami dawnych poddanych, czerpiąc profity z przywilejów sprzed wieków. Ten manifest z „Gazety Wyborczej” zrównujący polskich potomków chłopstwa z czarnoskórymi Amerykanami doczekał się już dziesiątków polemik.

Pamiętam, jak podczas swoich studiów historycznych na Uniwersytecie Warszawskim w latach 80. wieku XX zetknąłem się z grupą kolegów kultywujących arystokratyczne czy ziemiańskie rytuały. Wówczas inni koledzy, w gruncie rzeczy reprezentujący podobną inteligencką świadomość, odpowiadali na to dumą ze swojego pochodzenia plebejskiego. Fundowaliśmy sobie nawet małe klasowe wojenki.

Mnie to bawiło. Niezależnie od tego, czy moja rodzina ze strony ojca miała jakiś herb, czy ta ze strony mamy – nie miała, wszyscy moi przodkowie już od XIX wieku utrzymywali się z pracy.

Polska jako garnek

Takie zabawy były możliwe w Instytucie Historycznym, gdzie stopień zwrócenia ku przeszłości był nieporównywalny z innymi miejscami. Do głowy mi jednak nie przyszło, aby tych moich snobistycznych kolegów odbierać jako klasę rządzącą czy choćby uprzywilejowaną. Jeśli niektórzy z nich byli zamożniejsi ode mnie, to przecież nie z tytułu odległych w czasie koneksji.

Przypomnienie, że obecny porządek społeczny, obecna hierarchia możliwości, awansów i społecznych pozycji zawdzięczają najwięcej czasom PRL, wydaje mi się tak oczywiste, że niespecjalnie wymagające dowodzenia.

Tej prawdy skądinąd także nie warto absolutyzować, Polska przypomina od 1945 roku, jak napisał jeden z polemistów Twardocha (w „Do Rzeczy”) wielki garnek zupy, wciąż inne warzywa wypływają na wierzch. Demokratyczna zmiana po roku 1989 dała życiową perspektywę nowym ludziom (sam jestem tego przykładem), choć nie zawsze mieli oni te same atuty startowe co resortowe dzieci.

Ale to te czasy łącznie, ostatnie 75 lat, są kluczowe. Gdyby Twardoch naprawdę wierzył, że jęczy pod butem szlachecko-inteligenckich panów, bo Komorowski, Trzaskowski i Kaczyński prawdopodobnie mają jakieś herby, byłby oderwanym od życia bajarzem.
Pisarz Szczepan Twardoch. Fot. PAP/Marcin Kaliński
Myślę, że jest raczej prowokatorem, który lubi epatować zdaniami ostatecznymi. Udało mu się wywołać żarliwą polemikę księcia Macieja Radziwiłła, który zarzucił mu „genetyczny marksizm”, czyli trwałą wrogość klasową nie tylko wobec wyzyskiwaczy, ale i wobec ich potomków. Zdaje się, że pisarzowi, potomkowi „Simona i Paula Twardochów”, jak sam się opisał, sprawiło to sporo radości. Choć tak naprawdę finalna odpowiedź Twardocha okazała się minimalistyczna, wręcz pojednawcza.

Oceniajmy pańszczyznę

„Nie wierzę w utopijne społeczeństwo całkowicie znoszące nierówności wynikające z przywileju: wystarczy mi przywilej uprzywilejowanym uświadomić. Nie sądzę, by w jakikolwiek sposób dało się dziś zrekompensować stulecia pańszczyzny: wystarczy jej nie lekceważyć” – napisał. Nie wiem, co to „nielekceważenie” ma oznaczać. Jeśli otwartą rozmowę o dawnych nierównościach i niesprawiedliwościach, to właśnie ją sobie fundujemy, przeciw czemu nic nie mam. Jeśli coś więcej… I tu pojawia się ważne pytanie: po co to wszystko?

Jest elementem tej debaty naukowa książka lewicowca z kręgów „Gazety Wyborczej” Adama Leszczyńskiego „Ludowa historia Polski”. Z zaciekawieniem zapoznałem się z długim rejestrem chłopskich krzywd utrwalonych w rozmaitych miejscach – od mniej znanych utworów literackich po sądowe zapiski. Tak, warto to znać, warto widzieć dawną Polskę z wielu perspektyw.

Mam do tej książki własne zastrzeżenia. Wydaje mi się na przykład, że bagatelizuje ona poglądy i inicjatywy szlacheckich reformatorów. Że lekceważy rolę polskiego romantyzmu, z jego insurekcjami i demokratycznymi egzaltacjami jako sojusznika sprawy społecznego „postępu” – prawda wątłego i przegranego, ale choćby w momencie powstania styczniowego ważącego na zdarzeniach.

Chłopskie krzywdy muszą tu być ważniejsze od prób ich naprawienia. Cała książka to wszakże ważny głos. Ale przecież jest również takim głosem spokojny artykuł Andrzeja Zybały w „Plusie Minusie”. Profesor nie tylko przypomina oczywistości, o których „zapomniał” Twardoch. Opisuje zjawisko wielkiego rozwarstwienia szlachty. Jej deklasacji postępującej od XIX wieku. I również postępującego awansu chłopskich synów.

On idzie dalej. Na pytanie o celowość zastąpienia szlacheckiego pierwiastka ludowym czy chłopskim jako przewodnim w polskiej kulturze przypomina, że „nowe” niekoniecznie niosło ze sobą same sympatyczne wartości, że kojarzyło się nieraz z otwartą pochwałą rozpychania się łokciami i egoizmu. Że zresztą same dzieci chłopów często odwracały się od swoich dawnych środowisk.

Za dużo szlachty?

Ale w tym samym „Plusie Minusie” głos zabrał Andrzej Leder, kierownik Zespołu Filozofii Kultury w PAN, od dawna orędujący za reorientacją polskiej historii. Żądając „uludowienia” tradycji, potraktował on krytycznie nawet peerelowski model edukacji, skoncentrowany, jego zdaniem nadmiernie, na „romantyzmie i szlacheckiej wyobraźni”. Koronnym dowodem na to ma być krakowska wystawa „Polaków portret własny” z 1979 roku, gdzie dominowały szlacheckie portrety podsuwane nam jako wizerunek przodków całej wspólnoty.

Niepiśmienni chłopi stali się Polakami. Inny Cud nad Wisłą

Osamotnione, wyniszczone państwo, po 123 latach nieistnienia, dokonało czegoś, co nie miało prawa się udać.

zobacz więcej
Można by tę opinię na różne sposoby podważać. Historia polskich elit szlacheckich była jeszcze w latach 80. oceniana w peerelowskich szkolnych podręcznikach z pozycji „klasowych”. Podobnie Mickiewicz czy Wyspiański byli brani na sztandary zawsze ze stempelkiem „społecznie postępowych”. Ale naturalnie polską młodzież uczono w PRL historii polskich królów, bohaterów narodowych i poetów. Pytanie, kim można byłoby ich zastąpić? Wtedy, ale i dziś. I kim chciałby tę tradycję zastąpić sam Leder?

Nawet dla marksistów zerwanie ciągłości z dawnym państwem, bo to państwo „szlacheckie”, okazało się niemożliwe. Podobnie jak okazuje się to niemożliwe dla Anglików, Francuzów czy Niemców, o ile chcą mieć w ogóle jakąkolwiek historię sięgającą wstecz dalej niż kilkadziesiąt lat. Co jest im nie tylko potrzebne – bo człowiek lubi mieć historię – ale i głęboko umotywowane.

Dawne państwa i społeczeństwa są po części zbiornicami nieaktualnych rekwizytów. Ale mamy też do czynienia z ciągłością w wielu sferach. Okazuje się nagle, że dawni władcy i przywódcy borykali się z podobnymi jak my wyzwaniami geopolitycznymi. Albo że wiele idei i mniemań jest zakorzenionych w odległej nieraz przeszłości.

Czy to koniecznie musiało oznaczać tak wielkie przywiązanie dla szlacheckiego kostiumu i gestu? Czy nie należało wcześniej opowiadać Polakom historii różnych grup społecznych. Może za mało zrobiono w tym względzie, ale też polityka i kultura, nawet XIX-wieczna, była w dużej mierze robiona przez szlachtę, co niekoniecznie znaczy, że tylko dla szlachty.

Oczywiście można sobie do woli drwić z narosłego na tej bazie snobizmu. Przypominać (zrobił to prof. Leder), jak to inżynier Karwowski, socjalistyczny homo faber z ludu, sprawił sobie w serialu „Czterdziestolatek” portret przodka. Powtarzać, jak Jan Englert, że prawie cały polski naród, w istocie chłopski, uważa się za szlachtę. Inny człowiek teatru Piotr Cieplak próbował to ośmieszyć w spektaklu Teatru Narodowego „Soplicowo– suplement”, w którym obecne, szare polskie społeczeństwo małpuje szlachecki korowód z przedwojennej filmowej wersji „Pana Tadeusza”.

Może to i celne jako obserwacja. Trudniej wszakże zaproponować coś w zamian.

Trylogia, czyli Polska

Leder szybko przechodzi od rozważań ogólnych do współczesnych pretensji politycznych. Dziś jest jego zdaniem jeszcze gorzej. Oskarża zwłaszcza obecną partię rządzącą, że kultywuje te romantyczno-szlacheckie iluzje. Koronnym dowodem ma być formułka powtórzona przez posłankę Joannę Lichocką: „Z każdego Polaka zrobimy Kmicica”.
Kadr z serialu "Czterdziestolatek" w reżyserii Jerzgo Gruzy. Andrzej Kopiczyński jako inżynier Stefan Karwowski wraz z portretem szlacheckiego przodka. Fot. printscreen/vod.tvp.pl
Przychodzi mi na myśl lektura przedwojennych gazet ludowych, potrzebna mi do powieści „Zgliszcza” – o PSL Stanisława Mikołajczyka. Oto już w latach 30. wieku XX ludowi aktywiści narzekali, że świadoma i czytająca wiejska część społeczności wybierała w czytelniach ludowych jako ulubioną lekturę Trylogię. Pewnie dlatego, że była atrakcyjna czytelniczo. Ale może i dlatego, że w warunkach państwa słabego i zagrożonego, ten typ literatury mógł do pewnych postaw mobilizować. Czy tamci czytelnicy mieli świadomość, że to nie ich przodkowie i nie ich tradycja jest tam uwieczniona? Zapewne z reguły tak. Tylko co z tego?

Przypomina mi się też scena z mądrego, historycznego obrazu filmowego „Wołyń” – mało kto zwrócił na nią uwagę. Wojciech Smarzowski pokazuje, jak młody AK-owiec grany przez Adriana Zarembę uczy polskie, ale typowo wiejskie dzieci, czym jest honor. I znowu pojawia się przykład bohaterów Trylogii. Antek Wilk sam jest synem chłopa. Po prostu zaakceptował ten etos jako element uniwersalnego wzorca.

Skądinąd druga wojna światowa przyniosła kolejną falę uobywatelnienia mas ludowych – po poprzednich: tej z końca XIX wieku czy z czasów obrony przed bolszewikami w 1920 roku. Drogą do tego był stosunkowo masowy udział w podziemiu i partyzantce. Bycie obywatelem oznaczało w tym przypadku utożsamienie się nie tyle ze szlacheckim kostiumem, ile z niepodległą Polską. Jak bardzo ten kostium pomagał, a jak bardzo przeszkadzał? Ciężko ocenić.

Nie sądzę, aby Prawo i Sprawiedliwość miało szczególny wkład w podtrzymywanie tradycji ziemiańskiej. Tam, gdzie koliduje ona z jego interesem politycznym, jest bez litości odrzucana – jak w przypadku definitywnego wyrzeczenia się iluzji reprywatyzacyjnych. Ale skoro historia i tożsamość mają być nadal ważne, jakiś fragment polskiego kostiumu historycznego musi się pojawić. Częściej szlacheckiego niż innego.

Choć gdy mowa o twórczości współczesnej, o popkulturze niekoniecznie sentyment do ludzi z dworków bywa najważniejszy. Bardzo popularny serial TVP „Stulecie Winnych” podsuwa nowych bohaterów, może nie całkiem typowych (z Brwinowa), ale jednak chłopów z ostatniego stulecia.

Jeśli ktoś uważa nadmiar pierwiastka romantyczno-szlacheckiego za zgubny dla polskiej zbiorowości, ma prawo tak myśleć. Dobrze by się jednak dowiedzieć, czym chce go zastąpić. Jakich bohaterów czcić, jakie tytuły literackie podsuwać Polakom? Ma być więcej pragmatyzmu, twardych konieczności? Ależ one są już obecne. No chyba, że receptą ma być totalne odwrócenie się od historii jako takiej. Ja bym to uważał za szkodliwe, ale i za nierealne. Czy do tego zmierza ta debata?

W tych narzekaniach jest zresztą coś nieautentycznego. Prawica podobno nie docenia roli polskiego ludu przez stulecia. Jest coś w tym zarzucie. Ale jaki jest z kolei tak naprawdę stosunek polskiej lewicy do chłopskiej gromady?

Czy „nadludźmi” Nietzschego w rzeczywistości była szlachta I Rzeczypospolitej?

25 sierpnia minie 120. rocznica śmierci niemieckiego filozofa.

zobacz więcej
Wyklinanie chłopa

To profesor Leder nie powołując się na żadne poważne badania, a na intuicję, twierdził wiele razy, że po 1945 polskie warstwy plebejskie na prowincji zostały ukształtowane przez doświadczenie grabieży żydowskiego mienia. Nie twierdzę, że w tej wizji nie ma niczego prawdziwego, acz byłbym tu ostrożny z generalizowaniem. Ale jeśli tak, to tę alternatywną mentalność, postawę, tradycję powinien Leder oceniać jako mało sympatyczną, podejrzaną, groźną.

Idźmy dalej. Narracja o masowym mordowaniu Żydów podczas wojny oznacza wskazanie jako głównego winowajcę polskiego ludu. Podobnie jak w przypadku rzadziej przywoływanych, ale pojawiających się innych „win” choćby polskich partyzantów. To byli niemal wyłącznie chłopcy ze wsi. I znowu – ja nie twierdzę, że w tym nie mieszczą się prawdziwe epizody, fakty, wątki. Twierdzę tylko, że nie było jednej „polskiej wsi”, że niczego nie warto uogólniać.

Ale przede wszystkim warto się zdecydować, czy ten polski lud niósł ze sobą błogosławione egzorcyzmowanie kultury szlacheckiej czy naganną brutalność, także wobec wszelkich „obcych”, choćby Żydów. Widzę tu w lewicowych umysłach znaczące rozdwojenie jaźni.

Ona zresztą już cechowała nowe elity Polski Ludowej. W dużej mierze rekrutowane spośród chłopskich synów, a przecież często pogrążone w niechęci do zbyt tradycyjnej wsi. Pamiętajmy: zanim komuniści nakazali badania naukowe mające uwiecznić wielowiekową chłopską krzywdę, odnieśli przemocą zwycięstwo nad Mikołajczykiem i jego partią. W gruncie rzeczy nad pogardzanymi przez zawodowych rewolucjonistów wieśniakami.

Ludowcy chcieli, aby rozwój gospodarki kręcił się wokół wsi, i aby to chłopi byli najważniejszą warstwą w nowej rzeczywistości. Po sfałszowanych wyborach w roku 1947 potępiono taki program jako herezję. Wielkie budowy socjalizmu miały zmienić i zmieniły kształt społeczeństwa. Przywódcy PRL postawili formalnie na robotników, a tak naprawdę na nową kastę menedżerską. W jej składzie znaleźli się także reprezentanci starej inteligencji, z czasem coraz więcej starych inteligenckich rytuałów wracało do łask. To jednak nie był już ani świat chłopski, ani szlachecki.

Wieś, wiejska tradycja bywały oceniane niesprawiedliwie na różnych etapach historii przez różne środowiska. Nie znaczy to, że dziś powinny się stać narzędziem jakiegoś totalnego zadeptywania naszej historii.

Polska jako skansen

W tej debacie o reorientacji polskiej historii mamy jeszcze jeden ważny wątek. Twardoch nazywający pańszczyznę „niewolnictwem” uwalnia kolejną falę polskich kompleksów. Jest ona zwrócona nie tylko ku rzetelnemu rozliczeniu przeszłości, także ku współczesnym obrachunkom z polskością jako anachroniczną czy ufundowaną na wiecznej i wyjątkowej winie.
Przedsiębiorca i działacz społeczny Maciej Radziwiłł (z prawej) odbiera z rąk redaktora naczelnego tygodnika "Do Rzeczy" Pawła Lisickiego nagrodę w kat. "Mecenas" w roku 2017 podczas gali wręczenia nagród "Strażnik Pamięci" na Zamku Królewskim w Warszawie. Fot. PAP/Tomasz Gzell
Nie przeprowadzimy tu dyskusji, na ile pańszczyzna była „czymś naturalnym”, jak głosi książę Radziwiłł, czy wołającym o pomstę do nieba, jak proponuje Twardoch i lewicowi intelektualiści. Adriana Rozwadowska porównała ją w „Gazecie Wyborczej” do nazizmu, co jest analogią absurdalną.

Prawdą jest za to, że w XVIII wieku przybysze z Zachodu opisywali kondycję polskiego chłopa jako opłakaną, straszną. Takich przykładów dostarcza choćby „Ludowa historia Polski” Leszczyńskiego. Nie warto z tym się spierać. Tak po prostu było.

Gdyby jednak zestawiać warunki życia chłopa polskiego i francuskiego, angielskiego czy niemieckiego w wieku XIV czy XV, porównanie wypada na naszą korzyść. To na Zachodzie wybuchały wielkie i krwawo tłumione, pełne wzajemnego okrucieństwa, chłopskie powstania. Rzeczywistość ewoluowała na niekorzyść polskiej wsi w wiekach następnych. Ale przecież nie tylko polskiej. Te zmiany nastąpiły w całej Europie środkowej i wschodniej. Co nie oznacza, że warto je usprawiedliwiać, ale na pewno nie są one dowodem na jakąś naszą niższość czy szczególną podatność na patologie.

Tymczasem upowszechniamy dziś mylące stereotypy. Oto czytam wpis internauty, określającego się notabene jako katolik i monarchista, który twierdzi, że upadek Polski to nie tyle wina sąsiadów, ile nasza własna. Bo kraj, w którym 90 procent mieszkańców było pozbawionych wszelkich praw, nie mógł przetrwać. Powołuje się on na współczesne debaty, w tym na Twardocha.


Z pewnością polska szlachta sama zgotowała los swojemu państwu. Kiedy jej część otrzeźwiała, było już za późno. Ale to nie sama pańszczyzna była kluczem do katastrofy. Podobne systemy społeczne, oparte na poddaństwie, mieli sąsiedzi Polski, w tym wszystkie trzy państwa zaborcze, wtedy potęgi. Co zaś do równych praw, cała Europa, poza kilkoma enklawami, była wówczas w sensie społecznym szlachecka. Rewolucja francuska rozpoczęta w roku 1789, wybuchła także dlatego, że nieszlachcic nie mógł tam zostać ani oficerem, ani urzędnikiem.

Państwo polskie upadło, bo rządząca nim szlachta dopuściła do atrofii jego systemu politycznego. Bo Rzeczpospolita nie miała ani podatków z prawdziwego zdarzenia, ani wojska. Stała się chorym człowiekiem Europy. Pokonały ją monarchie równie niesprawiedliwie traktujące swoich chłopów, ale dysponujące silną władzą. To w książce Leszczyńskiego dostajemy przykłady jak to Prusy, owszem zaczęły dopuszczać w XVIII wieku ograniczenia sądowej władzy pana nad chłopem, ale choćby w brutalnym poborze rekruta fundowały mu los, jakiego nie zaznał w Polsce.

Owszem, mieliśmy paradoksalne, budzące gorycz sytuacje, jak ta uwieczniona w „Popiołach” Stefana Żeromskiego, gdzie austriacki urzędnik miesza się w relacje polskiego dziedzica z poddanym, broniąc chłopa. To był produkt oświeconych rządów cesarzy: Józefa II i Leopolda II. Niemniej w tejże Austrii pańszczyzna obowiązywała do roku 1848. W zaborze rosyjskim – do powstania styczniowego. Najwcześniej zniesiono ją w Prusach, co nie znaczy, że państwo to nie zachowywało jeszcze przez lata cech państwa stanowego.

Każdy może być rasistą. Rewolucja hunwejbinów Zachodu

Tym, co najbardziej szokuje, jest ustępliwość władz, na wszystkich szczeblach i w najrozmaitszych instytucjach.

zobacz więcej
Naiwna, ale też nacechowana współczesną ideologią wizja Jana Sowy, który lata temu ogłosił, ma się rozumieć na łamach „Gazety Wyborczej”, że dopiero zaborcy przynieśli Polsce modernizację i ucywilizowali stosunki społeczne, także na wsi, jest ahistoryczna. Chodzi o to, aby zafundować dzisiejszym Polakom trwałe poczucie niższości.

Oczywiście lewicowiec Sowa wierzy, że takie przeoranie dziejów to narzędzie aktualnych zmian społecznych. Tak naprawdę to triumf tabloidu nad myślą naukową. Politgramoty nad analizą. Gdyby Polska pozostała wolna, zapewne zafundowałaby sobie przemiany kapitalistyczne. Czy szybciej, czy wolniej niż sąsiedzi? Nie da się przewidzieć. Czy polskie elity szlacheckie byłyby lepsze od innych? Nie mamy dowodów, że były gorsze.

Są i inne przykłady przeorywania historii. Francuski historyk Daniel Beauvois i polska pisarka Olga Tokarczuk obwiniają Polskę o kolonizację własnych, wschodnich kresów. Tymczasem mieliśmy do czynienia, prawda, z ekspansją polskiej kultury na wschód. Ale to litewska i ruska szlachta porzucała dobrowolnie swój język, obyczaje i prawosławną wiarę. I to ona trzymała krótko swoich chłopów. No ale przecież nie może być tak, aby Polacy nie dźwigali na swoich barkach win, jakie stały się już udziałem innych narodów.

Nie lubię lukrowania

Jest ciekawym pytanie, na ile historię obciążoną niesprawiedliwymi relacjami społecznymi traktować jako własną i utożsamiać się z nią. Krytycyzm zawsze się w myśleniu o historii przydaje. Ale żelazna konsekwencja w tej mierze może nas prowadzić do absurdu. Bo co wtedy, gdy w kolejnych wersjach porządku społecznego wciąż będziemy widzieć nierówność, brutalność, okrucieństwo? Różnych wersji kapitalizmu musi to przecież dotyczyć także. Znowu dochodzimy do pytania, jak dalece odwracać się od własnej historii. Odcinać ją po kawałku?

Kiedy pewien lewicowiec o znanym nazwisku upajał się na Facebooku nieuchronnością dziejów, która każe czarnoskórym zwalać pomniki ważnych postaci amerykańskiej historii, także Ojców Republiki, spytałem go, czy pójdzie odrąbać głowę pomnikowi Jana III, nieopodal Belwederu. Wszak jako magnat i król, Sobieski przyzwalał na pańszczyznę. Tak jak Waszyngton i Jefferson – na niewolnictwo.

Można rozumieć okrucieństwo dawnych stosunków społecznych i równocześnie uważać totalną wojnę z dawnymi przywódcami własnego państwa za ahistoryczny absurd. W całej historii okrucieństwo, niesprawiedliwość, ślepota sąsiadują z dzielnością i troską o wspólne dobro. Czasem spotykają się one w jednych i tych samych osobach.

Nie wiem, czy Twardoch życzy nam historycznych czystek. Wiem, że może do takich odruchów zachęcić. Ja zaś uważam tamto państwo za własne, choć widzę jego społeczną jednostronność. Poczuwam się do minimalnej ciągłości.
Czy polscy lewicowcy odrąbią głowę pomnikowi Jana III, stojącemu nieopodal Belwederu, za to że król przyzwalał na pańszczyznę? Fot. PAP/Szymon Pulcyn
Co nie zmienia innego mojego odczucia: nie cierpię lukrowania. Nawet podejrzewany o lukrowanie polskiej historii Henryk Sienkiewicz uwiecznił niejedną brzydką prawdę o XVII-wiecznym polskim społeczeństwie. Wielu czytelników próbuje takich fragmentów nie widzieć, co też jest lukrowaniem.

Mnie moment z „Ogniem i mieczem”, w którym pan Zagłoba ograbia z ubrania ślepego ukraińskiego żebraka i jego towarzysza ubliżając im na dokładkę od chamów, skutecznie psuje beztroskie delektowanie się tą powieścią. Gdy to sobie przypominam, mam wątpliwości co do tej ciągłości.

Ale przecież choć pisarz pozwolił sobie na historyczny realizm, to Polacy, także ze wsi, i tak zagłosowali nogami. Oni przez lata odbierali całość, wymowę Trylogii inaczej. I wynikało z tego więcej dobrego niż złego. Dziś pewna epoka się kończy. Nie widzę w tym zmiany na lepsze.

– Piotr Zaremba

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Obraz "Orka" pędzla Józefa Chełmońskiego herbu Prawdzic. Fot. Wikimedia
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.