Nie przeprowadzimy tu dyskusji, na ile pańszczyzna była „czymś naturalnym”, jak głosi książę Radziwiłł, czy wołającym o pomstę do nieba, jak proponuje Twardoch i lewicowi intelektualiści. Adriana Rozwadowska porównała ją w „Gazecie Wyborczej” do nazizmu, co jest analogią absurdalną.
Prawdą jest za to, że w XVIII wieku przybysze z Zachodu opisywali kondycję polskiego chłopa jako opłakaną, straszną. Takich przykładów dostarcza choćby „Ludowa historia Polski” Leszczyńskiego. Nie warto z tym się spierać. Tak po prostu było.
Gdyby jednak zestawiać warunki życia chłopa polskiego i francuskiego, angielskiego czy niemieckiego w wieku XIV czy XV, porównanie wypada na naszą korzyść. To na Zachodzie wybuchały wielkie i krwawo tłumione, pełne wzajemnego okrucieństwa, chłopskie powstania. Rzeczywistość ewoluowała na niekorzyść polskiej wsi w wiekach następnych. Ale przecież nie tylko polskiej. Te zmiany nastąpiły w całej Europie środkowej i wschodniej. Co nie oznacza, że warto je usprawiedliwiać, ale na pewno nie są one dowodem na jakąś naszą niższość czy szczególną podatność na patologie.
Tymczasem upowszechniamy dziś mylące stereotypy. Oto czytam wpis internauty, określającego się notabene jako katolik i monarchista, który twierdzi, że upadek Polski to nie tyle wina sąsiadów, ile nasza własna. Bo kraj, w którym 90 procent mieszkańców było pozbawionych wszelkich praw, nie mógł przetrwać. Powołuje się on na współczesne debaty, w tym na Twardocha.
Z pewnością polska szlachta sama zgotowała los swojemu państwu. Kiedy jej część otrzeźwiała, było już za późno. Ale to nie sama pańszczyzna była kluczem do katastrofy. Podobne systemy społeczne, oparte na poddaństwie, mieli sąsiedzi Polski, w tym wszystkie trzy państwa zaborcze, wtedy potęgi. Co zaś do równych praw, cała Europa, poza kilkoma enklawami, była wówczas w sensie społecznym szlachecka. Rewolucja francuska rozpoczęta w roku 1789, wybuchła także dlatego, że nieszlachcic nie mógł tam zostać ani oficerem, ani urzędnikiem.
Państwo polskie upadło, bo rządząca nim szlachta dopuściła do atrofii jego systemu politycznego. Bo Rzeczpospolita nie miała ani podatków z prawdziwego zdarzenia, ani wojska. Stała się chorym człowiekiem Europy. Pokonały ją monarchie równie niesprawiedliwie traktujące swoich chłopów, ale dysponujące silną władzą. To w książce Leszczyńskiego dostajemy przykłady jak to Prusy, owszem zaczęły dopuszczać w XVIII wieku ograniczenia sądowej władzy pana nad chłopem, ale choćby w brutalnym poborze rekruta fundowały mu los, jakiego nie zaznał w Polsce.
Owszem, mieliśmy paradoksalne, budzące gorycz sytuacje, jak ta uwieczniona w „Popiołach” Stefana Żeromskiego, gdzie austriacki urzędnik miesza się w relacje polskiego dziedzica z poddanym, broniąc chłopa. To był produkt oświeconych rządów cesarzy: Józefa II i Leopolda II. Niemniej w tejże Austrii pańszczyzna obowiązywała do roku 1848. W zaborze rosyjskim – do powstania styczniowego. Najwcześniej zniesiono ją w Prusach, co nie znaczy, że państwo to nie zachowywało jeszcze przez lata cech państwa stanowego.