Rozmowy

Są fałszerze dla zysku, fałszerze patriotyczni i artyści

W połowie XV wieku warsztat fałszerski działał na zamku w Barwałdzie. Działalność tą prowadziła kobieta, pani owego zamku: Katarzyna Włodkowa Skrzyńska. Została pochwycona i podobno spłonęła na stosie. W XVII wieku w Suczawie hospodar mołdawski zorganizował niezwykle wydajny i nowoczesny warsztat menniczy, z którego wyszło na polski rynek aż około miliarda fałszywych szelągów – opowiada historyk Wojciech Kalwat.

Redaktor magazynu „Mówią Wieki” i pracownik Muzeum Historii Polski, zajmuje się dziejami Rzeczypospolitej w XVIII i XIX wieku. Autor wielu prac naukowych i popularnonaukowych, jest też ekspertem w programie „Czas pieniądza” w TVP Historia – emisje w czwartki o godz. 17.



TYGODNIK TVP: Kiedy zaczęto fałszować pieniądze? To historia współczesna, czy też zaczęła się dawno temu?

WOJCIECH KALWAT:
Kiedy okazało się, że pieniądz jest czymś cennym, towarem uniwersalnym i wyznacznikiem wartości, szybko okazało się, że są amatorzy łatwego i nielegalnego zarobku. Pieniądze zaczęto więc fałszować już w starożytności. Na ziemiach polskich mamy ku temu uchwytne ślady. Otóż Republika Rzymska produkowała specjalne pieniądze na potrzeby handlu z barbarzyńcami. Te pieniądze były niepełnowartościowe: albo ołowiane pokryte srebrem, albo wykonane ze stopu, w którym srebra było mniej niż w oryginalnych monetach. Liczono, że owe prymitywne ludy zamieszkujące obszary współczesnej Polski zadowolą się tym gorszym pieniądzem, a większa część srebra zostanie w kieszeni Rzymian. Zatem liczono na łatwy zarobek i mamy tu do czynienia w pewnym sensie ze zorganizowanym fałszerstwem pieniądza, który jest rzymski, ale tak naprawdę w Rzymie nie powinien obiegać, tylko go eksportowano. Dowodem na tego typu proceder są skarby złożone z fałszywym monet.

Mennica w Rzymie była położona na Kapitolu, koło świątyni Junony Monety, stąd nazwa metalowego pieniądza – „moneta”. Ale idźmy dalej: to czasy Republiki Rzymskiej, a jak sytuacja wyglądała w kolejnych epokach, np. w średniowieczu?

Prócz produkcji oficjalnej, znajdujemy ślady po działalności warsztatów fałszerskich. Tak było w całej Europie, także na ziemiach polskich. Na przykład na terenie grodziska w Wiślicy znaleziono kilka fałszywych monet. Można więc powiedzieć, że od początku polskiego mennictwa z XI-XII wieku byli tacy, co trudnili się fałszerskim procederem.
„Pieniądz fałszywy” - na wystawie w Muzeum Okręgowym w Łomży w 1995 można było zobaczyć artefakty odkryte na terenach polskich. Były to monety polskie, ale i wczesne, greckie i rzymskie, używane przez podróżnych na Bursztynowym Szlaku. Tu moneta jońska z Miletu. Fot. PAP/Zdzisław Lenkiewicz
Jak dokonywano tego procederu? Co w monetach fałszowano najczęściej?

Pamiętajmy, że moneta to nie tylko wartość umowna, ale też wartość szlachetnego kruszcu, który się w niej znajduje. Związanych z tym sposobów oszustwa było kilka. Pierwszy, najprostszy, to nie tyle było fałszerstwo, co odcinanie kawałka pieniądza wykonywanego ze srebra czy złota. Monetę puszczano w obieg, a zyskiem był ów skrawek drogocennego metalu. Proceder ten wywoływał wzburzenie u tych, którzy posługiwali się pieniądzem. Zastanawiano się, jak mu zaradzić i tak też między innymi powstał ząbkowany rant monet – prócz walorów estetycznych, ułatwiał on zorientowanie się, czy ktoś nie obrzezał pieniądza.

Poza tym jak oszukiwano? Właśnie przez bicie monet i mieszanie stopów metali, z których moneta została zrobiona. Przede wszystkim to jest stop srebra czy złota o określonej próbie, a więc znów możemy tak spreparować ten stop metali, by tego srebra czy złota było mniej. Produkowano także monety z zupełnie innego, gorszego metalu, np. miedzi, a całość poddawano procesowi srebrzenia.

Jak w takim razie sprawdzano, czy monety są fałszywe, czy nie?

Ważąc je. Sprawdzano także, czy moneta się nie gnie i nie łamie. Na tych zgięciach po złamaniu można było zobaczyć, czy pod warstewką srebra jest inny metal. Do dziś przetrwało sporo fałszywych monet z dawnych czasów, które noszą na sobie próby ręczne. Jest też tradycyjna metoda, którą czasem widać na filmach, czyli próba zębowa. Bierze się monetę i wkłada między zęby. Dlaczego tak sprawdzano prawdziwość złotych monet? Bo złoto jest miękkie. Jeśli, więc można było taką monetę wgnieść zębami, to oznaczało, że jest prawdziwa. Wreszcie analizowano kształt i wygląd monety. Na ogół te fałszerskie odbiegały jakością techniczną od oryginałów, a często także zawierały błędy. To pokazuje, że produkcja monet stanowiła trudny technologicznie proces.

Jak wtedy wyglądało wprowadzanie sfałszowanych monet na rynek?

Tu dotykamy zagadnienia produkcji fałszerskiej na większą lub mniejszą skalę i wprowadzania pieniędzy w obieg. Mamy przykłady takiego pokątnego fałszowania pieniędzy, gdzie jakiś amator skuszony łatwym zyskiem próbuje produkować monety, czy banknoty. Efekty tej przydomowej pracy są często mizerne, jeśli chodzi o technikę. Takie monety nie trzymały próby jakiejkolwiek zarówno technicznej, jak i estetycznej, ale mimo to ludzie dawali się nabrać.

Półkopek był srebrny, tymf mało warty, a złotym płacimy dopiero od 1924 roku

Bank Polski powstał jako instytucja prywatna, niezależna od administracji państwowej. Historia pieniądza i bankowości.

zobacz więcej
Poza tym działały zorganizowane szajki fałszerzy, które trudniły się nie tylko produkcją, ale skomplikowanym procesem wprowadzania fałszywek do obrotu. Zasadą jest, że najczęściej fałszowano monety i banknoty o niższych nominałach, którymi ludność posługiwała się na co dzień. Liczono, że te mniej wartościowe pieniądze nie będą oglądane z taką czujnością, jak nominały wysokie, a i stopień wyedukowania ich odbiorców, często niepotrafiących czytać, nie był najwyższy. Często fałszywki rozprowadzano tam, gdzie jest ciemno, tłoczno, a transakcje realizuje się w pośpiechu, np. na bazarach, targach.

W średniowieczu przywilej menniczy należał do władcy, chyba że ten dzielił się nim z biskupstwami, miastami, księstwami itd. A nad produkcją, jakością i wyławianiem fałszywek czuwali urzędnicy monarchy. Mimo to działały warsztaty, często wyspecjalizowane i na dużą skalę, które były w stanie podjąć się działalności fałszerskiej, co więcej – posiadały środki na jej wykonywanie i ochronę. Dlaczego? Bo często takie szajki działały w oparciu o mniejszych lub większych panów. Przykładowo: w połowie XV wieku taki warsztat fałszerski działał na zamku w Barwałdzie. Co ciekawe, działalność tą prowadziła kobieta, pani owego zamku – Katarzyna Włodkowa Skrzyńska, która trudniła się też rozbojem. Została pochwycona i podobno spłonęła na stosie za czerpanie zysków z tego procederu. W XVII wieku w Suczawie hospodar mołdawski zorganizował niezwykle wydajny i nowoczesny warsztat menniczy, w którym produkował fałszywe szelągi na polski rynek. Oblicza się, że wyszło stamtąd aż około miliarda fałszywych monet. Jakie przyniosło to straty Rzeczypospolitej, łatwo się domyślić.

To oddaje sens powiedzenia „znać kogoś jak zły szeląg”, czyli z jego nienajlepszej strony. Ówczesny miliard przedstawiał wartość o wiele wyższą niż dzisiaj, a puszczanie w obieg monet o realnej wartości poniżej ich umownego kursu wywoływało inflację – pieniądz tracił tak na wartości i za czasów Republiki Rzymskiej, i w dawnej Polsce. Czy był wśród ówczesnych fałszerzy jakiś bardzo aktywny?

Owszem. Niezwykle aktywnym w tej dziedzinie był starosta oświęcimski Mikołaj Komorowski, który w początkach XVII wieku w swoim zamku produkował fałszywe pieniądze na potrzeby Polski, Śląska i Czech. Proceder ten przyniósł mu, prócz niesławy, także spory zysk.
y” w Łomży. W obecnym Muzeum Północno-Mazowieckim jest spory Dział Numizmatyczny. Fot. PAP/Zdzisław Lenkiewicz
Kto i gdzie wywoził te pieniądze?

Na przykład wyroby fałszerzy, czy nielegalnych mennic śląskich trafiały do Polski. Do tego należało posiadać całą zorganizowaną siatkę dystrybutorów. To byli kupcy, przekupnie, karczmarze, ludzie obracający pieniądzem. Zdarzali się też zamożni panowie. Była to więc zazwyczaj szajka przestępcza, która była zorganizowana tak, że jedni produkowali, drudzy przewozili, trzeci puszczali w obieg.

Za te sfałszowane pieniądze kupowano na przykład towary, wywożono je w inne miejsce i upłynniano, by mieć z tego dobry pieniądz. Bądź też dokonywano tak transakcji, żeby nabywać wprost pieniądz dobry i wywozić w takie miejsce, gdzie by można go było korzystnie podrobić, bo skądś ten surowiec trzeba było mieć. Surowiec nie pochodził tylko z rud, ale właśnie z pieniędzy obecnych na rynku.

Był to proceder nielegalny i niebezpieczny, jak się okazywało. Wspomniałem już o tym, że pani z barwałdzkiego zamku została spalona na stosie. Mamy też informację, że w XVI wieku przed kościołem Mariackim w Krakowie również na stosie spłonęło dwóch Niemców, podobnie stało się z Żydem z Krakowa, który zanim spłonął, był torturowany. Gdy delikwenta złapano na gorącym uczynku, wystawiano go na widok publiczny i dawano mu do ręki te fałszywe pieniądze. Często tę rękę ucinano, albo przetapiano ten kruszec i wlewano mu do gardła. Sposoby uśmiercania fałszerzy były bardzo wymyślne i miały na celu odstraszanie od owego procederu.

Mówimy cały czas o monetach, a jak było z banknotami? Pojawiły się późno: w Europie w XVII w., osiem wieków po Chinach; w Polsce pierwsze bilety skarbowe wypuszczono podczas insurekcji kościuszkowskiej w 1794 roku, czyli w czasie rozbiorów. Kiedy więc banknoty zaczęto fałszować?

Jeśli podrabiano monety, to również banknoty od momentu ich powstania kusiły, by je fałszować. Różni się to jedynie surowcem i techniką produkcji. Z jednej strony kruszec, z drugiej papier. Ten drugi zarówno w wieku XIX, jak i w okresie międzywojennym było łatwo podrobić, bo nie było na nim skomplikowanych zabezpieczeń.

Pieniądz cyfrowy: tańszy, bezpieczniejszy, do walki z szarą strefą i… kontroli obywateli

W Skandynawii państwo sprawdza m.in. transfery pieniężne, które emigranci np. z Polski przesyłają do rodzinnych krajów. Gdy są zbyt duże, kończy się to pisaniem wyjaśnień w urzędzie.

zobacz więcej
Gdy popatrzymy na dzisiejszy banknot, to widzimy na nim wiele skomplikowanych wzorów graficznych i znaków wodnych. To różnorakie dzieła rytowników kładzione po to, by pieniądz był nie tyko ładny, ale też trudny do podrobienia. Takimi banknotami trudnymi do podrobienia były na przykład carskie ruble z początku XX wieku. Były fantastycznie zabezpieczone, chodzi głównie o kładzenie farb i wszelakie pojawiające się na nich wzory. Trzeba było mieć bardzo sprawne oko, by wykonać matrycę do podrabiania i w miarę dobry papier, a z tym też było w tamtych czasach trudno. Rynek papieru był monopolizowany, wykonywano go w specjalnych fabrykach państwowych, gdzie dozór był ścisły. Banknoty te miały znaki wodne, a potem szły do reglamentowanej drukarni.

W okresie międzywojennym mamy natomiast do czynienia z prymitywnymi fałszerzami, którzy ręcznie, ołówkiem i kredkami rysują banknoty na zwykłym papierze, próbując je upłynnić. Były one łatwe do rozpoznania. Prócz tego działały profesjonalne wytwórnie, puszczające w obieg produkt wysokiej jakości. Zachętą do fałszerstw był wspomniany niski poziom zabezpieczeń, jak np. banknotów marek, czy niektórych emisji złotowych. Drugim powodem był jednak czynnik ekonomiczny. W okresie wielkiego kryzysu gospodarczego, w latach 20. i 30. XX wieku, w którym tak było trudno o pracę, notowano wyraźny wzrost działalności fałszerskiej, tak w dziedzinie monet, jak i banknotów.

Czy do największych fałszerstw, na dużą skalę, dochodziło w najnowszej historii Polski, gdy zaczęliśmy emitować własne banknoty, czyli w okresie międzywojennym lub powojennym?

Okazuje się, że nie. Największa fałszerstwa miały miejsce w zupełnie innym czasie, za panowania dwu Augustów z saskiej dynastii Wettinów. Sejm polski zabronił królowi Janowi III Sobieskiemu produkcji monet. Dlatego też przez cały okres saski, czyli Augusta II i Augusta III, nie było ich legalnej produkcji. August III zastanawiał się więc, jak zapełnić skarbiec. Jeden z jego doradców zaproponował bicie pieniędzy dla Polski w Saksonii. Tak zrobili, a Polacy z ukontentowaniem te pieniądze przyjmowali. Jednak król puszczał te pieniądze w obieg tak naprawdę nielegalnie.
Wytwórnia fałszywych banknotów, 1931 rok. Skonfiskowane przez policję podrabiane banknoty. Fot. NAC/Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny - Archiwum Ilustracji, sygn. 1-B-112
To jednak nie był jeszcze problem. Za zachodnią miedzą siedział Fryderyk II. Władca ten, określany mianem „króla filozofa”, był również doskonałym fałszerzem. Przed wybuchem wojny siedmioletniej zaczął produkować pieniądze pruskie, ale z myślą o przeznaczeniu ich na rynek polski. Powołano specjalną spółkę bankierską Ephraim-Itzig, która w mennicach w Królewcu, Szczecinie i Wrocławiu biła posrebrzane fałszywe monety Augusta III.

Prawdziwy proceder zaczął się, kiedy Fryderyk II napadł na Saksonię. W zdobytych mennicach rozpoczęto wtedy pracę na ogromną i niesławną skalę. Wyobraźmy sobie, że w 1757 roku z jednej grzywny bito 19 talarów, ale po paru latach bito ich już 30, a nawet 40. Zysk był dla skarbu pruskiego, ale strata dla tego, który pieniądze te przyjmował. Dukaty (augustdory) bite były przez Ephraima ze złota jedynie 7-karatowego, podczas gdy oryginalne emitowane były ze złota mającego 23 i pół karata. Oblicza się, że Fryderyk II w ten sposób „wyssał” z Polski około 25 milionów dobrych talarów, a więc ok. 200 mln złotych. To była grabież zorganizowana na bardzo szeroką skalę. Dzięki temu król pruski mógł prowadzić wojnę, a Polska była drenowana z pieniądza.

Porozmawiajmy o tych bardziej współczesnych czasach. Czy „młynarka” była jednym z tych bardziej znanych fałszywych pieniędzy?

„Młynarka” była pieniądzem wojennym. Zanim o niej powiemy, zróbmy kilka słów wstępu. Po upadku II RP w 1939 roku na pewnej jej części zorganizowano Generalne Gubernatorstwo i władze niemieckie emitowały pieniądze dla tego terenu, zwane popularnie „młynarkami”, bo szefem banku, który wypuszcza te pieniądze, był znany polski bankowiec Feliks Młynarski. Na początku te pieniądze były fałszowane przez tych, którzy chcieli zarobić. Ale potem fałszerstwami „młynarek” zaczęły się trudnić organizacje konspiracyjne. Dlaczego? By sfinansować ruch partyzancki. Można mówić o pewnym procesie produkcji zarówno w Polsce, jak i na zewnątrz, rzecz jasna w różnych warsztatach.

Polskie państwo czerpie niemałe przychody z bitcoina. Czy nad Wisłą są kryptowalutowi milionerzy?

Będziemy płacili librą Facebooka albo walutą chińską. Chyba, że powstanie narodowy pieniądz cyfrowy.

zobacz więcej
Najbardziej spektakularnym wyczynem było uruchomienie specjalnej komórki konspiracyjnej w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. W niej została zorganizowana grupa PWD/17 – to była komórka ZWZ AK, która produkowała fałszywe pieniądze. Były one świetnie wykonane i miały wszelkie znamiona autentyków. Zajmowali się wszak tym fachowcy.

Jednym słowem w fabryce, która produkowała legalne pieniądze, wyrabiano także te nielegalne. To było trudne zadanie, bo trzeba było zdobywać m.in. oryginalny papier. Szacuje się, że ta nielegalna działalność przyniosła tym patriotycznym fałszerzom ok. 16,5 mln złotych. W obawie, że komórka może zostać odkryta, matryce zostały zdemontowane i wywiezione na Zachód, gdzie też produkowano pieniądz.

Czyli dzięki falsyfikatom „młynarek” Państwo Podziemne zyskało do końca 1942 roku kilkanaście milionów. Potem z przekazanych matryc drukowano w Wielkiej Brytanii „górale”, czyli banknoty 500-złotowe, i zrzucano na teren Polski do połowy 1943 roku, choć były gorszej jakości – wycierały się. Patriotyczni fałszerze podrabiali też pieczątki, które na początku okupacji Niemcy odbijali na polskich 100-złotówkach, przedłużając ich ważność. W sumie konspiracja pozyskała spore kwoty.

Każda wojna kosztuje. Wypłaca się żołdy żołnierzom, ci żołnierze w terenie muszą czymś płacić. Konspiracyjna wojna nie jest tańsza. W 1944 roku był bardzo duży zalew rynku polskiego fałszywymi „góralami” i ludność przestała do nich podchodzić entuzjastycznie, ale chodziło o to, żeby zaspokajać potrzeby organizacji walczącej, konspiracyjnej właśnie. Dowódcy musieli z czegoś żyć, karabiny, akcje kosztowały. Tak też te pieniądze były wydawane. Skala tego patriotycznego fałszerstwa była duża, trudno oszacować zakres, ale dużo większe dochody przynosiły po prostu napady na różnorakie instytucje, jak na przykład Zakłady Starachowickie, z których zabrano ponad 2 mln złotych. Najbardziej spektakularna akcja nosiła kryptonim „Góral” i miała miejsce 12 sierpnia 1943 roku, kiedy to ruch oporu zdobył ponad 100 mln złotych.

Trzeba pamiętać, że wszystkie strony konfliktu fałszowały pieniądze. Zarówno Polacy, jak i Niemcy. Chodziło o to, by zyskiwać fundusze na działalność patriotyczno-niepodległościową, jak w przypadku Polski, czy finansować wojnę, jak to miało miejsce w przypadku Niemców. Trzeba przy tym pamiętać, że te fałszywe pieniądze obciążały rynek Generalnej Guberni. Co więcej, z fałszowaniem pieniędzy mamy do czynienia także w łódzkim getcie, w którym Niemcy zezwolili na produkcję marek dla getta: monet i banknotów papierowych.
Okupacyjna „młynarka” 500 złotych z 1940 roku, czyli „góral”. Jej wartość odpowiadała 250 reichsmarkom. Fot. Emissionbank in Polen; mit Sitz in Krakau i.A. der Reichsbank Berlin - Prywatna kolekcja Tadeo241 2010-11-28, Domena publiczna, Wikimedia Commons
Wiemy, że te tzw. rumki, od nazwiska szefa żydowskiej administracji getta Mordechaja Chaima Rumkowskiego, podrabiał Moszek Szymon Rauchwerger. Znamy kilku współczesnych fałszerzy z nazwiska, np. Czesław Bojarski, inżynier i wynalazca, żołnierz wojska polskiego na Zachodzie, po wojnie został we Francji i stał się słynnym fałszerzem franków. Za jednego z najlepszych fałszerzy dolarów już w XXI wieku uznano Tomasza Ś. z Wrocławia, do którego ze zdziwieniem dotarła FBI. Ale za króla fałszerzy w Polsce uchodzi Zdzisław Nęcka, który od czasów PRL podrabiał banknoty, obrazy, dokumenty, prawa jazdy, świadectwa, dyplomy, potwierdzenia autentyczności złota. Nie wiem czy już wyszedł z więzienia, ma już po 70-tce i kończył 17. wyrok, ale w każdym razie tych wszystkich fałszerzy znamy, bo wpadli i zostali skazani. A czy fałszerze w historii byli powszechnie znani, czy też dobrze się ukrywali?

Ten proceder chyba polega na tym, by jak najdłużej pozostać anonimowym. Nikt nie chciał i nie chce się tym chwalić. Mamy do czynienia z genialnym fałszerzem starych monet Józefem Majnertem w XIX wieku. Tylko, czy on fałszował, czy produkował monety? Takie pytanie możemy sobie zadać. Skupiliśmy się na fałszowaniu pieniędzy na rynek, ale są również tacy, którzy fałszują historyczne walory pieniężne. To innego typu fałszerstwo, podobne do fałszowania obrazów. Z tym jednak, że Majnert wytwarzał także zupełnie fikcyjne typy monet, choć trzeba przyznać, że czynił to niezwykle przekonywająco.

Monety Majnerta to dzisiaj niezwykle rzadkie rarytasy, poszukiwane przez kolekcjonerów. Tak jak fałszywe franki Bojarskiego, które stały się cenionymi numizmatami. Jego prac nie dało się odróżnić od oryginału bez kilkugodzinnej analizy z użyciem specjalistycznego sprzętu, bo np. różniły się brakiem jednego włosa na portrecie Napoleona. Bojarskiego nazywano wręcz we Francji „Cézannem fałszerstwa banknotów”, a Nęcka zyskał pseudonim „Matejko”. Zresztą jest malarzem po plastyku, miał wiele wystaw i sporo nagród, a gdy siedział w więzieniu, poproszono go o wykonanie kopii skradzionego właśnie z muzeum w Poznaniu obrazu Maneta. Mówi, że fałszuje malarza, jego umiejętności, a nie obraz. Czyli poza tym sprzętem potrzebnym do podrabiania, fałszerzom chyba potrzebny był również talent?

Oczywiście. Ci, którzy tworzyli fałszywe pieniądze, to byli prawdziwi rzemieślnicy i artyści. Ile trzeba mieć talentu, żeby stworzyć tłok do pieniądza metalowego, czy matrycę do druku pieniądza papierowego. Dobry pieniądz, ładnie wykonany, jest o wiele trudniejszy do sfałszowania, więc większość z nich to były i wciąż są małe dzieła sztuki. Dlatego też wymagają talentu.

Geniusz oszustów. Zarobił krocie na fałszerstwach i prawie niczego nie żałuje

Jego proces wstrząsnął światem sztuki. Teraz organizuje swoją wystawę.

zobacz więcej
Oprócz rysunku i artysty, który je odpowiednio „przerysuje”, potrzebni są także ci, którzy odpowiednio je spreparują. Do monety musimy stworzyć odpowiedni tłok, a przy banknocie dobierać farby, druk i rozpracować znaki wodne, kody zabezpieczające itd. Zresztą prócz talentu potrzebna była niezwykle fachowa wiedza z zakresu obróbki metali, koloryzacji, papiernictwa. Taką wiedzę nabywa się latami.

Dziś zabezpieczeń jest tak dużo, żeby fałszerz miał jak najtrudniej. Natomiast w dwudziestoleciu, czyli początkach funkcjonowania odrodzonej Polski, banknoty były pozbawione zabezpieczeń. Tak samo banknoty w PRL, słynne 10- i 20-złotówki, więc fałszerze szybko się na nie rzucili. Bo to, co jest najłatwiejsze do podrobienia, po pierwsze wymaga najmniej wysiłku, a po drugie trudno jest zweryfikować, czy ten produkt jest prawdziwy czy fałszywy. Łatwo jest takim banknotem płacić na targu, mały nominał i nikt mu się dokładnie nie przygląda. Dużo trudniej byłoby użyć w tym celu fałszywych 500 zł, te ktoś mógłby już chcieć dokładnie obejrzeć. Tak skonstruowany jest psychologiczny aspekt fałszerzy.

Podrabiano 500-złotówki władz lubelskich w 1944 roku – banknoty drukowane w Moskwie były podobno tak kiepskie, że kopiowało je aż 27 szajek. A rok później to samo było z równie niezabezpieczoną tysiączłotówką. Ale porozmawiajmy jeszcze przez chwilę o dystrybucji fałszywek. Jak je wprowadzano w obieg, poza tym, że podrabiano głównie niskie nominały?

Proceder wprowadzania ich na rynek miał różne oblicza. Ten najbardziej prymitywny to płacenie fałszywką, jak już wspomniałem, na targach czy bazarach. W czasach PRL robiła to często kobieta, bo była mniej narażona na podejrzenie. Szła w takie miejsce i robiła zakupy za fałszywe pieniądze. Bywało, że na targ wybierała się z dzieckiem, które stało na uboczu i w koszyku trzymało pieniądze, a kobieta podchodziła do niego co jakiś czas i pobierała nową partię, żeby mieć przy sobie niewiele banknotów. Gdyby biegała po bazarze z dużą kasą, od razu wzbudziłaby podejrzenie. Poza tym przyłapana na oszustwie unikała kary tłumacząc, że sama taki banknot od kogoś dostała i nic nie wie o tym, że jest on fałszywy. Chodziło o to, by nie dać się złapać, nie wsypać wspólników i nie stracić cennego, fałszywie wyprodukowanego towaru.
W 1995 rou w Siemiatyczach nakryto dwóch mieszkańców Hajnówki próbie puszczenia w obieg fałszywych banknotów o nominale 1 milion ówczesnych złotych (takei nominały pojawiły się w wyniky galopującej hiperinflacji lat 90, po demoninacji stare pieniądze wymieniono na nowe). Nadkomisarz Michał Karpiuk przedstawia podróbki, odnalezione w lokalu aresztowanych. Fot. PAP/Zdzisław Lenkiewicz
To jednak był proceder bardzo prymitywny, do obiegu w ten sposób trafiało stosunkowo niewiele banknotów. Prawdziwi fałszerze zarabiali na produkcji wielkiej liczby pieniędzy. W latach 90. zeszłego wieku, gdy proceder fałszowania był mocno rozwinięty – dużo większy niż dzisiaj ze względu na słabe zabezpieczenia i zupełnie nową broń fałszerzy, jakim były nowoczesne maszyny poligraficzne mogące drukować fałszywki – podróbki wprowadzano na targowiska, dokonując transakcji na większą skalę. Często fałszywe banknoty mieszano dla niepoznaki z prawdziwymi, umieszczanymi na zewnątrz pliku z banknotami. Pamiętajmy, że z powodu hiperinflacji operowaliśmy wówczas milionami i prawdziwym konglomeratem różnorakich banknotów, tych sprzed i po denominacji – prawdziwa droga krzyżowa dla konsumentów, zwłaszcza tych starszych.

Władza w PRL nie bardzo radziła sobie z fałszerzami. Kary były surowe i rzadko pisano o nich w gazetach, chyba obawiano się, że będą dla społeczeństwa przykładem do naśladowania?

Po wojnie władze z niezwykłą surowością podchodziły do fałszerzy i ich czynów. Kara miała działać odstraszająco. W dekrecie o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa z 13 czerwca 1946 roku, wskazano fałszerstwa jako szczególnie niebezpieczne. Groziła za nie nawet kara śmierci. Anatol Bartkiewicz, pierwszy powojenny fałszerz złapany w 1946 roku, który wpadł przez nieostrożność, puszczając w obieg bardzo dużo falsyfikatów i płacił nimi za drogie przedmioty, miał szczęście, bo skazano go tylko na dziesięć miesięcy więzienia. Fałszerstwo uznano – i do dziś tak jest postrzegane – za przestępstwo wymierzone przeciwko państwu, gospodarce, obywatelom, dlatego kary były bardzo surowe. Pamiętajmy, że to był inny czas, inny stosunek do kary śmierci. W latach 50., kiedy przeprowadzona została reforma walutowa, wprowadzono ciężkie kary za posiadanie złota czy walut.

Ta reforma walutowa dawała obywatelom tylko osiem dni na wymianę starych pieniędzy na nowe.

Wprowadzono ją z 30 na 31 października 1950 roku. Władze Polski Ludowej dokonały nagłej wymiany pieniędzy starych na nowe, a społeczeństwo miało na to czas tylko do 8 listopada. Po tym terminie stare pieniądze były już nic nie warte.

Gomułka wierzgał Stalinowi, Chruszczowowi, Breżniewowi. Nie ciągle i nie stale, ale kiedy walczył o swoje, wierzgał

Miał silne poczucie tego, co polskie, a co sowieckie, niczym chłop na własnej ziemi.

zobacz więcej
Oficjalnym powodem tej szybkiej akcji była walka ze spekulacją i czarnym rynkiem, ale prawdziwym powodem było też pozyskanie środków na realizację planu sześcioletniego, czyli programu rozwoju przemysłu i gospodarki. Okazało się, że wymiana przy okazji załatwiła sprawę fałszerstw. Przez kilka lat panował w tej kwestii względny spokój. Pamiętajmy jednak, że akcja władz nazwana reformą walutową była faktycznym skokiem na portfele obywateli i doprowadziła do ich ograbienia na wielką skalę.

Dlaczego Wybrzeże było wtedy miejscem, gdzie najlepiej rozprowadzało się fałszywki?

Chodzi o miejsca dokonywania wielu transakcji, mniej lub bardziej legalnych. Głównie transakcji walutami, które w okresie PRL-u przybywały właśnie do miejsc styku hermetycznych światów – Zachodu i zamkniętej w komunistycznym bloku wschodnim Polski. Były to Wybrzeże (porty, czyli wymiana handlowa i marynarze plus promy zza granicy) oraz Zakopane, dokąd spływały waluty dzięki góralom emigrujących w dużej liczbie do USA i turystom. Do tych miejsc docierali obcokrajowcy, którzy przywozili ze sobą towary i waluty, a przez to byli także narażeni na kontakt ze środowiskami przestępczymi.

Czy fałszerstwo to był fach przekazywany z pokolenia na pokolenie?

Przykładem takiego fałszerza może być Benito Bednarski. Kiedy po wymianie pieniędzy minęło kilka lat spokoju, pod koniec 1954 roku w poznańskim banku znaleziono 60 fałszywek 50-złotówek. Fałszerza szukano na wszelkie sposoby. Powołano specjalną grupę śledczą, złożoną z funkcjonariuszy milicji oaz SB. Sama akcja nosiła tytuł „Zielony”, od koloru owego fałszowanego banknotu. Podrabiane pieniądze weszły do obiegu nie tylko w Poznaniu, ale i w Szczecinie. Nie wiadomo było jednak, kim jest i gdzie szukać fałszerza. Dopiero 8 stycznia 1955 roku kioskarz w Łodzi zorientował się, że mężczyzna wręczył mu podrobiony banknot. Próbował go złapać, ale ten uciekł. Kolejne miejsca, w których zapłacił fałszywkami, znajdowały się w Gdyni, Toruniu, Grudziądzu i Inowrocławiu. Wydawał coraz więcej fałszywych banknotów, więc milicja mogła prześledzić jego drogę – zorientowała się, że wydaje je w pobliżu dworców, a tylko w Bydgoszczy na terenie całego miasta, musiał więc tu mieszkać.
Ekspertyza falszywych banknotow w Narodowym Banku Polskim, Warszawa, marzec 2002. Fot. Michał Gmitruk/Forum
Fachowcy orzekli, że banknoty nie miały dobrej jakości, ale zostały wydrukowane na specjalistycznym sprzęcie metodą cynkograficzną. Zatem trzeba mieć do tego odpowiedni sprzęt, odczynniki i wiedzę. Zawęzili krąg do pracowników drukarni oraz zajęli się obserwacją przed i powojennych fałszerzy. Na ich liście znalazł się Wincenty Bednarski, ale chwilę przed pojawieniem się na rynku podróbek wyszedł z więzienia i milicjanci uznali, że miał zbyt mało czasu, by nauczyć się nowej techniki i zorganizować warsztat. Ale wkrótce na liście poligrafów dojrzeli nazwisko: Benito Bednarski. Okazało się, że podróbki robił nie znany im fałszerz, ale jego syn. Miał 25 lat, ukończył szkołę poligraficzną. Benito szybko przyznał się i otrzymał wyrok ośmiu lat więzienia. A jego ojciec, czyli Wincenty Bednarski przyznał się, że fałszowanie pieniędzy to rodzinna tradycja. Okazało się, że jego ojciec, a dziadek Benito, czyli Feliks Bednarski przed pierwszą wojną światową fałszował carskie ruble. Można więc powiedzieć, że to rzeczywiście był fach przekazywany z pokolenia na pokolenie, nie tylko ze względu na to, że była to trudna sztuka, ale również, dlatego, że to wiedza ścigana i najlepiej było ją przekazać komuś z rodziny, a nie obcemu.

Przestępstwo obarczone wysokimi karami, jak mówiliśmy. Może dlatego fałszowano też czeki bakowe, a w PRL nawet książeczki oszczędnościowe.

I oprócz nich również kartki na produkty reglamentowane przez państwo. Tak, jak wszystko, co miało swoją wartość. Znam też historię z PRL-u o kimś, kto na rynku kupił 100 dolarów amerykańskich, tylko problem w tym, że to było 100 dolarów z kaczorem Donaldem, czyli z Wesołego Miasteczka. A czy nie fałszowało się masła albo mleka? Towary niepodrabialne również były fałszowane.

Jeśli chodzi o książeczki ludzie próbowali je fałszować dopisując sobie zera lub kwoty słownie, z błędami. Z biegiem lat odkryto, że łatwiej podrabia się wpisy dokonane piórem. Wystarczyło użyć „Bielinki”, by go usunąć. Dużo trudniej było z wpisami długopisem, bo ten wnikał głębiej w strukturę papieru. Dlatego też od lat 60. kasjerki używały do wypisywania książeczek wyłącznie długopisów. Zmieniono również papier, z którego robiono książeczki. Ale profesjonalni oszuści radzili sobie i z tym. Kradli książeczki przypadkowym osobom, przerabiali wpisy, zakładali nowe, posługując się skradzionymi dowodami i dopisywali fikcyjne wpłaty. Fałszowało się i pewnie nadal fałszuje, co się da i na co jest zapotrzebowanie. Warto pamiętać, że pieniądz był i nadal jest towarem uniwersalnym, nie tak jak masło, czy wspomniana książeczka.

– rozmawiała Marta Kawczyńska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Kusząca moc pieniędzy
Zdjęcie główne: Siemiatycze, 30.11.1995. Fałszywe banknoty o nominale 1 miliona starych złotych, odnalezione w "domowej mennicy" po próbie puszczenia podróbek w obieg przez dwóch mieszkańców Hajnówki. Fot. PAP/Zdzisław Lenkiewicz
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.