Historia

Kiedy w Polsce skończył się komunizm? Dlaczego tak późno? I czemu szeryfowi na plakacie wygumkowano rewolwer?

Kiszczak straszył amerykańskiego ambasadora, że jeśli to on nie zostanie szefem rządu, to resorty siłowe mogą się zbuntować. A sowiecki ambasador deklarował, że nie ma nic przeciw powstaniu gabinetu bez premiera Kiszczaka, za to z Solidarnością.

W piątek 4 czerwca 2021 o godz. 21:50 TVP Historia pokaże film dokumentalny w reżyserii Krzysztofa Nowaka pt. „Tu jest Polska, czyli zwrot w kontynuacji”. Film prezentuje metody nawiązania i prowadzenia negocjacji pomiędzy komunistycznym reżimem a częścią opozycji antykomunistycznej, analizuje mechanizm polityczny, który doprowadził do wyborów 4 czerwca 1989 i powołania rządu Mazowieckiego.

28 października 1989 roku, czyli już po wszystkim, Joanna Szczepkowska została zaproszona do studia „Dziennika Telewizyjnego” („Wiadomości TVP” powstały dopiero 18 listopada tamtego roku). Nie odpowiedziała na typowe pytanie zadawane aktorom, czyli o przebieg kariery – była to trzynasta rocznica jej debiutu – i bez związku z pytaniem, uprzedzając prowadzącą, że chce powiedzieć coś ważnego stwierdziła: „Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm!” i uśmiechnęła się radośnie. Wytłumaczyła także, że wobec tego radosnego i doniosłego faktu rozmowy o jej karierze aktorskiej są bez znaczenia.

4 czerwca 1989 roku odbyły się pierwsze po wojnie częściowo demokratyczne wybory do Sejmu i w pełni demokratyczne do Senatu. Dotychczas w PRL wyborcy mechanicznie wrzucali do urn kartki z listami nazwisk ustalonymi w gabinetach władz partyjnych, a robili to, wedle oficjalnych danych, prawie wszyscy, czyli mocno ponad 90% uprawnionych.

Według ordynacji uchwalonej z okazji wyborów 4 czerwca 1/3 miejsc w Sejmie i wszystkie w stuosobowym Senacie były dostępne dla bezpartyjnych, czyli podlegały całkowicie wolnemu wyborowi. Dotychczas wszystkie mandaty w Sejmie – Senatu w PRL, aż do 4 czerwca nie było – przeznaczone były dla Frontu Jedności Narodu, a w latach osiemdziesiątych, dla Patriotycznego Ruchu Porozumienia Narodowego. Pod tymi nazwami kryła się Polska Zjednoczona Partia Robotnicza i jej satelici – Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne. Kilka mandatów rezerwowano dla koncesjonowanych stronnictw katolickich.

To, co miało nastąpić 4 czerwca było rewolucyjne, zwłaszcza jeżeli porówna się praktykę dotychczasowych „wyborów” parlamentarnych. Władzy komunistycznej wydawało się, że zdoła tę rewolucję reglamentować, jak się okazało, nie bezpodstawnie.

Komuniści nie ryzykowali

Po wprowadzeniu stanu wojennego, 13 grudnia 1981 roku, władzy udało się spacyfikować ruch Solidarności, ale wyczekiwana w związku z tym poprawa sytuacji gospodarczej jakoś nie chciała nastąpić przez całą dekadę lat osiemdziesiątych. Pomimo zapowiadanych kolejnych etapów reformy gospodarczej w niereformowalnym systemie było coraz gorzej. Rosło zadłużenie zagraniczne, inflacja, a w sklepach nie można było kupić podstawowych artykułów spożywczych, żeby nie mówić o takich luksusach jak ubrania, samochody, sprzęt AGD, czy papier toaletowy.

Wiosna i lato 1988 roku przyniosły falę strajków, której daleko było do tej z sierpnia 1980 roku i zostały szybko opanowane. Było szaro, biednie i – przede wszystkim – beznadziejnie. Władza, zamiast czekać na następną ogólnopolską falę strajków postanowiła uciec do przodu i porozumieć się z opozycją, czyli zdelegalizowanym po wprowadzeniu stanu wojennego NSZZ „Solidarność”. Był to plan oddania jak najmniejszej części władzy za podzielenie się jak największą częścią odpowiedzialności za stan kraju.
Lech Wałęsa wśród strajkujących kolejarzy w Słupsku w czerwcu 1990. Fot. PAP/CAF-Stefan Kraszewski
Rozpoczęte w lutym 1989 roku rozmowy przy „okrągłym stole” doprowadziły do rozpisania czerwcowych wyborów. W ponad czterdziestoletniej praktyce politycznej PRL czegoś takiego jeszcze nie było. Do tej pory wyborcy głosowali odpowiedzialnie rozważnie i – przede wszystkim – wykazywali zaufanie wrzucając kartki do urn nawet bez czytania umieszczonych na nich nazwisk.

Przy „okrągłym stole” ustalono, że na miejsca dla bezpartyjnych – 1/3 Sejmu i cały Senat mogą startować wszyscy, którzy zbiorą trzy tysiące podpisów, ale nie mogą to być członkowie partii politycznych (Solidarność nie była partią). Na 2/3 miejsc startują wyłącznie członkowie partii politycznych, czyli jak zwykle PZPR, ZSL i SD w proporcjach ustalonych tam, gdzie zawsze. Aby zostać wybranym do Sejmu w pierwszej turze trzeba było uzyskać ponad 50% głosów w okręgu. Do Senatu była ordynacja większościowa, czyli okręgi jednomandatowe też z wymogiem ponad 50% głosów.

Władza miała zagwarantowaną bezpieczną większość sejmową, a w Senacie liczyła na przynajmniej połowę mandatów. Zważywszy, że Senat nie ma znaczących kompetencji, to komuniści niczym nie ryzykowali. Należy jednak oddać sprawiedliwość, że odejście od czasów kiedy wstrzymanie się od głosu – broń Boże, nie sprzeciw – jednego posła katolickiego było wydarzeniem a marszałek sejmu nazywany był uchwytem do laski, musiało kosztować rządzących sporo pracy nad sobą.

Zakład o wynik

Przed wyborami w kręgach władzy zaczęto się nawet niepokoić o wynik Solidarności, jeżeli będzie marny, to cała operacja osłonięcia demokracji ludowej reglamentowaną prawdziwą demokracją na nic. Jak podaje Antoni Dudek w książce „Reglamentowana rewolucja” w połowie marca czterech członków elity władzy założyło się o wynik czerwcowych wyborów. Chodziło oczywiście o wolną 1/3 Sejmu i Senat, bo większość miejsc w Sejmie, to wiadomo.

Aleksander Kwaśniewski przewidywał dla opozycji 78 mandatów w Sejmie, na 161 możliwych. Premier Mieczysław Rakowski dawał opozycji w Senacie 38 mandatów. Najbliżej późniejszych wyników był szerzej nieznany podsekretarz stanu w URM Aleksander Borowicz – zapowiadał, że opozycja zdobędzie 120 mandatów w Sejmie i 68 w Senacie.

Antoni Dudek nic nie pisze o czwartym uczestniku zakładu, Jerzym Urbanie, widocznie jego przewidywania nie odbiegały od przewidywań towarzyszy, ale Kwaśniewski, a szczególnie Rakowski, na pewno byli w gronie najlepiej poinformowanych ludzi w kraju. A tu tyle nadziei, tyle złudzeń.

Kampania Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” skupiała się na spotkaniach i wiecach. Koalicja rządząca bardziej liczyła na media i spotykała się z własnym aparatem partyjnym i administracyjnym. W telewizji KO dostał jedną trzecią czasu antenowego w puli programów wyborczych. Programy Solidarności były lepiej robione, niż rządowe, a zdejmowanie ich czasem z anteny przysparzało opozycji popularności. Koalicja rządząca dysponowała telewizją i około 60% całego czasu antenowego było zaangażowane w różnym natężeniu w zwycięstwo obozu rządowego.

Wybory 4 czerwca stały się zaprzeczeniem Okrągłego Stołu

Inicjatywa samorządowców, aby to w Gdańsku miało miejsce świętowanie 30. rocznicy wyborów czerwcowych, jest wielce niefortunna. To tak, jakby rocznicę bitwy pod Grunwaldem świętować w Krakowie, bo na Wawelu mieszkał król Jagiełło – mówi prof. Inka Słodkowska.

zobacz więcej
Komitet Obywatelski postanowił nie rozpraszać elektoratu i wystawił po jednym kandydacie na każde miejsce w Sejmie i Senacie. W sytuacji, gdy w Sejmie w najlepszym wypadku, na co nikt nie liczył, można było zdobyć 35% miejsc to był plebiscyt – jesteś za komunistami, czy za Solidarnością? Świetnym pomysłem, którego autorem był Andrzej Wajda, były uwiarygadniające kandydatów fotografie z Lechem Wałęsą, co pomogło mniej rozpoznawanym działaczom.

Strona rządowa – wbrew własnym tradycjom – postawiła na demokrację w swoim obozie. Byli kandydaci centrali PRON, Komitetów Wojewódzkich PZPR i działacze partyjni, nie wystawieni przez Komitety, którzy zebrali wymaganą do rejestracji ilość głosów. Popularne osoby nie będące członkami partii, ale związane z władzą ubiegały się o mandaty dla bezpartyjnych. Dla przykładu kimś takim był wieloletni rzecznik rządu Jerzy Urban, broniący z zaangażowaniem PZPR na każdej konferencji prasowej, ale formalnie bezpartyjny. Na miejsca dla bezpartyjnych, walcząc z KO, kandydowali też bliscy władzy artyści, naukowcy i znani dziennikarze.

Zapakuj szczoteczkę

KO „Solidarność” oprócz plakatów zdjęć kandydatów z Wałęsą przygotowała także bardzo popularny plakat będący fotosem z Gary’m Cooperem z filmu „W samo południe”. Szeryf grany przez Coopera idzie do ostatniej rozprawy Dobra ze Złem, ale niekonfrontacyjnie wyretuszowano mu rewolwer z kaburą pozostawiając pas do niej. W klasycznym westernie szeryf bez rewolweru jest jak..., tutaj miejsce dla wyobraźni. A poza tym – skoro ma dwa pasy – to jest kimś, komu bardzo opadają spodnie…

Pierwsza tura wyborów przyniosła rządzącym pogrom. Komitet Obywatelski „Solidarność” uzyskał 160 miejsc w Sejmie z dostępnych 161, a ostatni kandydat KO przeszedł do drugiej tury. W Senacie KO uzyskał 92 mandaty, a pozostali kandydaci Solidarności przeszli do drugiej tury. Tylko trzy osoby przeszły pięćdziesięcioprocentowy próg i uzyskały mandaty z puli przeznaczonej dla koalicji rządzącej. Pozostałych 261 kandydatów musiało poczekać na drugą turę.

W pierwszej turze głosowało 62% uprawnionych. Wynik uważany wtedy za rozczarowująco niski, a jak się okazało w III RP nieosiągalny w wielu kolejnych wyborach. W drugiej turze głosowało 25% uprawnionych i Solidarność uzyskała jeden mandat brakujący jej do pełnej puli możliwej w Sejmie. W Senacie KO uzyskał dodatkowe siedem mandatów, co dawało Solidarności 99 miejsc. Jedno uzyskał niezależny przedsiębiorca wspierany przez władze. Co ciekawe, jego kontrkandydat z Solidarności, jako jeden z nielicznych, nie miał fotografii z Wałęsą.

Z listy krajowej do Sejmu dostali się Mikołaj Kozakiewicz (ZSL) i Adam Zieliński (PZPR). Pozostałe 33 kandydatury przepadły, w tym ministrowie, sekretarze KC PZPR, premier, szefowie partii koalicyjnych. Te dwie osoby przeszły, bo lista krajowa była na jednej kartce w dwóch kolumnach, ich nazwiska były na końcu kolumn, a wyborcy skreślali na krzyż i nie zawsze linie dochodziły do końca.
Kampania wyborcza, maj 1989, Krzysztof Kozłowski (z lewej) oraz Jan Maria Rokita (z prawej). Fot. Forum/ Andrzej Stawiarski
Lista krajowa, nie mówiąc o zwykłych, okręgowych, nie miała zadowalających władzę wyników nawet w obwodach zamkniętych, czyli w wojsku, skoszarowanej milicji, ambasadach. Tam poparcie dla władzy oscylowało w okolicach 70%. W okręgach obejmujących osiedla milicyjne i wojskowe bywało jeszcze gorzej.

5 czerwca o czwartej rano do świeżo wybranego senatora Krzysztofa Kozłowskiego zadzwonił świeżo wybrany poseł Jan Maria Rokita: „Słuchaj Krzysiek, jeżeli oni mają resztę zdrowego rozsądku i oleju w głowie, to powinni nas przed świtem wygarnąć. Przygotuj sweter i szczoteczkę do zębów.”

Partyjny beton i radziecka interwencja

Uwarunkowany dziesięcioleciami dyktatury lęk zwycięzców przed własnym sukcesem starał się podtrzymać w zawoalowanej formie generał Czesław Kiszczak, minister Spraw Wewnętrznych: „Kampania wyborcza miała charakter konfrontacyjny, odbiegający od ducha i ustaleń «okrągłego stołu»”, powiedział na pierwszym po wyborach posiedzeniu Komisji Porozumiewawczej, powołanej przy okrągłym stole do kontaktów rządu z opozycją.

Władza już wcześniej żądała niekonfrontacyjnych wyborów, co jest efektownym oksymoronem, ale oddaje ducha czasów, czyli stopień zadufania ludzi od czterdziestu lat rządzących krajem. Straszono oficjalnie i kanałami poufnymi tym, co zawsze – partyjnym betonem i interwencją radziecką, doszły do tego repertuaru wrogie nastroje w wojsku i milicji. Aluzje i groźby padały na podatny grunt.

Profesor Jerzy Regulski we wspomnieniach ze swojej kampanii do Senatu pisał, że początkowo ludzie się bali i trudno było zatrzymać wychodzących z mszy świętych w jego okręgu. Jakoś instynktownie rozglądano się na boki wypatrując milicji. On sam przyznawał się czasem do myśli, że to wszystko może się skończyć „na białych niedźwiedziach”.

Tymczasem, co do „wygarniania”, to major Wojciech Garstka, rzecznik MSW wspominał w początku lat dziewięćdziesiątych: „Dla nas było rzeczą ewidentną, że jakikolwiek drugi stan wojenny jest w Polsce niemożliwy (…). Wojsko, nasz resort, aparat partyjny nie były gotowe w tym momencie do tego typu działań. Nie miały ani tej determinacji, ani mobilności, ani tego stanu przerażenia, które były bardzo ważne w momencie, kiedy wprowadzono stan wojenny.”

Do „białych niedźwiedzi” jeszcze wrócimy.

Amerykanie uczą, jak wybrać generała

Pierwsze odwoływanie się do lęków i zaskoczenia skalą własnego zwycięstwa strony solidarnościowej miało miejsce tuż po pierwszej turze. Według obowiązującej ordynacji 33 mandaty z listy krajowej powinny koalicji rządowej przepaść, bo nie przewidziano sytuacji, że kandydaci (tacy kandydaci!) mogą nie uzyskać 50% ważnych głosów.

Komitet Obywatelski „Solidarność” zgodził się na zmianę reguł podczas gry i Rada Państwa, dekretem, co było bezprawne, przesunęła te mandaty do głosowania w drugiej turze w puli przeznaczonej dla koalicji.

Plakat z kowbojem to mój sukces

Największą głupotą, za którą odpowiada osobiście Lech Wałęsa, było rozwiązanie Komitetów Obywatelskich – mówi Janina Jankowska.

zobacz więcej
Przy „okrągłym stole” ustalono stworzenie urzędu Prezydenta PRL i zniesienie Rady Państwa, przy czym rozumiało się samo przez się, że prezydentem zostanie I sekretarz KC PZPR, generał Wojciech Jaruzelski. Rozumiało się, bo nigdzie tego nie zapisano. Pierwszym zadaniem nowego Sejmu był wybór prezydenta.

Za Jaruzelskim jako czynnikiem stabilizującym region a może i całą Europę opowiedział się niedwuznacznie prezydent USA, George Bush, podczas swojej wizyty w Warszawie, 10-11 lipca 1989, w rozmowach z opozycją. Hamletyzującemu Wojciechowi Jaruzelskiemu, który właśnie postanowił wycofać się z ubiegania o prezydenturę Bush poradził przemyślenie tej decyzji, czym podtrzymał go na duchu.

Wobec faktu, że w nowym Sejmie PZPR nie mogła już w pełni liczyć na swoich koalicjantów przypilnowanie wyboru Jaruzelskiego, jedynego kandydata, przypadło Solidarności. Pracował nad tym – poza koalicją rządową – także ambasador USA John Davis, który wspominał jak to uczył nowych parlamentarzystów sztuki obniżania quorum zapisując im stosowne liczby na firmowym (z logo ambasady) pudelku od zapałek. Sądzić można, że bez wizyt w ambasadzie sami by na to wpadli.

Część posłów i senatorów opozycji nie przyszło na posiedzenie Zgromadzenia Narodowego (połączone izby Sejmu i Senatu), część oddała glosy nieważne i Wojciech Jaruzelski został, 19 lipca, wybrany prezydentem jednym głosem. Prezydentura zdobyta przez PZPR z łaski Solidarności straszonej umiejętnymi przeciekami o rozgoryczeniu w wojsku i milicji wynikami wyborów oraz groźbą zbrojnej bratniej pomocy komunistom polskim przez ZSRR.

Michnik w Moskwie

Wątek wyjazdu „na białe niedźwiedzie” pojawił się dobitnie 6 lipca 1989. I sekretarz KC KPZR Michaił Gorbaczow na posiedzeniu Rady Europy powiedział: „Porządek polityczny i społeczny poszczególnych krajów ewoluował w przeszłości i będzie mógł się zmieniać także w przyszłości. (…) To jest ich własny wybór. Wszelka – jakiejkolwiek natury – ingerencja w sprawy wewnętrzne państw zaprzyjaźnionych czy sojuszniczych (...) jest niedopuszczalna.”

Trzy dni wcześniej, doradca Gorbaczowa, Wadim Zagładin wypowiedział się w Paryżu w tym samym tonie pytany o reakcję Moskwy na ewentualne sięgnięcie przez Solidarność po władzę w Polsce: „Będziemy utrzymywali stosunki z każdym wybranym w Polsce rządem.”

Instrukcje dla ambasadora ZSRR Władymira Browikowa musiały być zgodne ze stanowiskiem Gorbaczowa i biegający do niego przegrani w wyborach nie mogli nie uniknąć rozczarowań

Podczas konsultacji nad utworzeniem rządu po wyborach, desygnowany już przez Sejm na premiera Czesław Kiszczak złożył wizytę ambasadorowi – o dziwo – Stanów Zjednoczonych Johnowi Davisowi. Postraszył oficerami wojska i MSW, którzy jakoby się buntują, a Związek Radziecki może przestać dostarczać Polsce surowce, jeżeli to on nie sformuje rządu. John Davis w notatce do swojej centrali napisał, że była to „mało zawoalowana” prośba Kiszczaka, aby USA „powściągnęły apetyt opozycji na władzę” co „prawdopodobnie leży dziś poza granicami naszych możliwości, nawet gdybyśmy chcieli podjąć taką próbę”.
Czesław Kiszczak i Ireneusz Sekuła podczas przerwy w obradach Sejmu w sierpniu 1989. Fot. PAP/CAF/Teodor Walczak
Szukanie pomocy w miejscu nietypowym dla komunisty poprzedziły znaczące fakty. 3 lipca Adam Michnik napisał w „Gazecie Wyborczej” artykuł „Wasz prezydent, nasz premier”. Dwa tygodnie później autor artykułu wraz z znanym w Rosji poprzez swoje filmy Andrzejem Wajdą złożyli wizytę w Wydziale Zagranicznym KC KPZR w Moskwie. Fakt, że Moskwa po takim artykule rozmawia z Michnikiem, zapewne wskazał Kiszczakowi, w której ambasadzie ma się wyżalić.

Adam Michnik po powrocie powiedział do działaczy Solidarności: „Chłopaki, robimy skok na kasę”. Chodziło, oczywiście, nie o napad, a o rząd. Moskwie wówczas zależało jedynie na pozostaniu Polski w Układzie Warszawskim i takie zapewnienia różnymi kanałami musiała uzyskać. Wywiad MSW w Moskwie donosił, że radzieckie MSZ potwierdza nieoficjalne kontakty działaczy Solidarności z ambasadorem Browikowem.

Powstała nieoczekiwana, choć dla zorientowanych spodziewana, koalicja Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego (nazwa tzw. drużyny Lecha w Sejmie), Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i Stronnictwa Demokratycznego. Była to inicjatywa Lecha Wałęsy a w jego imieniu rozmowy prowadził Jarosław Kaczyński. Z chwilą powstania tej koalicji Czesław Kiszczak musiał zrezygnować z utworzenia rządu.

Sowieci błogosławią koalicję

Po utracie sojuszników klub parlamentarny PZPR stał się mniejszością i można było utworzyć rząd bez komunistów, gdyby nie obawy o lojalność resortów siłowych. Biorący pod uwagę to niebezpieczeństwo argumentowali (Tadeusz Mazowiecki), że nie ma na świecie opozycji, która rządzi policją i wojskiem. Strach podsycały morderstwa trzech znanych księży w 1989 roku w czasie obrad okrągłego stołu i po nich przez nieznanych sprawców, którzy zapewne byli znani w jakimś departamencie MSW.


Znane obecnie dokumenty dowodzą, że był ferment w wojsku i milicji, ale na tle warunków materialnych i warunków dalszej służby. Powstawały inicjatywy wyrzucenia partii z obu resortów , odpolitycznienia ich, a w MSW powstała nawet inicjatywa założenia związków zawodowych funkcjonariuszy. To wszystko działo się później, już po powstaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego, ale kadra postulująca takie inicjatywy w momencie tworzenia niekomunistycznego rządu nie bardzo byłaby zdolna do komunistycznego, wojskowo-milicyjnego zamachu stanu, którym w mało zawoalowany sposób szermował Kiszczak u Davisa. Od ambasadora Browikowa szefowie ZSL i SD przed zawiązaniem koalicji z OKP usłyszeli, że dla takiej koalicji ambasador nie wyraża zastrzeżeń.

12 września 1989 roku powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego. Przedstawienie kandydatury Mazowieckiego na premiera prezydentowi Jaruzelskiemu i w Sejmie było inicjatywą koalicji OKP – ZSL – SD. Ale rząd Mazowieckiego składał się już z wielkiej koalicji wszystkich ugrupowań w Sejmie. Skąd się tam wzięli ministrowie z PZPR, partii, która miała w Sejmie 38% mandatów i w normalnych demokratycznych warunkach byłaby opozycją?
Upartyjnienie, czyli członkostwo w PZPR w wypadku kadry oficerskiej obydwu resortów siłowych sięgało powyżej 90%. Cywilom z Solidarności nie marzyło się nawet przejęcie kierownictwa nad tysiącami uzbrojonych komunistów. Widocznie nie przyszło nikomu do głowy, że ci ludzie mogą zacząć być bardziej lojalni wobec państwa a nie partii. Przynajmniej większość z nich – zwłaszcza, że pomimo obecności członków partii w rządzie, za cztery miesiące nie było już PZPR.

Wpływowa część OKP myślała, że wojsko i milicja są przypisane do PZPR i tam jest prawdziwa władza i jak powiedział Adam Michnik: „rząd trzeba robić z panami, nie z lokajami”. To lokajstwo to o ZSL i SD – słuszna diagnoza, ale w warunkach PRL, a PRL właśnie sromotnie przegrał wybory. Czy naprawdę groził pucz w stylu południowoamerykańskim? Na ile groził, to mówi przytoczona wyżej wypowiedź majora Garstki, a rzecznik MSW musiał być dobrze poinformowany.

Trudne chwile PZPR

Kierująca nastrojami w OKP część posłów skupionych wokół Bronisława Geremka, Adama Michnika i Jacka Kuronia nie chciała dobijać politycznie komunistów. Podobnie Tadeusz Mazowiecki. Wdzięczność za okrągły stół i słynne „pacta sunt servanda” Geremka nie tłumaczą wszystkiego. Chciano z PZPR wyłuskać nurt reformatorski, nie przywiązany do dogmatów, liberalny i z nimi budować nową rzeczywistość. Inaczej próżnię po nich wypełnią widma przedwojennych morderców prezydenta Narutowicza i obudzi się Polska endekoidalna i antysemicka, bo taka ona przecież jest, jeżeli tonu życiu zbiorowemu nie nadają światłe elity. Do tych elit trzeba doprosić liberalnych komunistów, którzy są w duszy europejskimi socjaldemokratami lub ludźmi honoru, jak generałowie Jaruzelski i Kiszczak.

W rządzie Tadeusza Mazowieckiego cztery resorty objęli przedstawiciele PZPR. Te najważniejsze – generał Florian Siwicki, Ministerstwo Obrony Narodowej i generał Czesław Kiszczak, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Solidarność nie oddała jednak Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Radiokomitetu, PAP i innych urzędów centralnych. 12 września 1989 roku rząd Tadeusza Mazowieckiego został powołany przez Sejm.

PZPR przeżywała trudne chwile. Skończyło się finansowanie z budżetu, powstała komisja w sprawie przejęcia przez skarb państwa partyjnego majątku nieruchomego, bo wiele ruchomości i finanse się rozeszły po 80 spółkach powstałych na bazie majątku PZPR. Towarzysze alarmowali, że to niesprawiedliwość, bo to co mają, pochodzi ze składek członkowskich. Jednak sporo oddali, szczególnie wiele budynków w całym kraju, które miały nieuregulowane prawo własności. W grudniu PZPR przestała istnieć.

Kiedy jeszcze istniała, jej Podstawowe Organizacje Partyjne zostały usunięte z zakładów pracy i instytucji z inicjatywy na ogół oddolnej, nie rządowej. Tadeusz Mazowiecki nie wchodził w kolizję z do niedawna wszechwładną partią. Z wojska i jednostek MSW POP-y usunęli generałowie Siwicki i Kiszczak – sami uznali, że to już inne czasy. Czesław Kiszczak, nie bez dozy złośliwości, wspomina, że dwa miesiące zabiegał u premiera, by ten skierował do MSW cywilnego wiceministra.
Jacek Kuroń i Andrzej Wielowieyski w Sejmie 19 lipca 1989. Fot. Forum/ Krzysztof Wójcik
W MSW miesiącami płonęły akta wytworzone przez Służbę Bezpieczeństwa. Spalono także stenogramy posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR z lat osiemdziesiątych. Nie można było wytropić i skazać sprawców około stu morderstw politycznych w stanie wojennym i w latach osiemdziesiątych, a majątek państwowych zakładów stawał się kapitałem założycielskim fortun byłych zarządzających nimi, członków partii.

Solidarność bez broni

Czy Joanna Szczepkowska w TVP, 28 października 1989 roku miała rację, co do 4 czerwca?

Choćby powyższy akapit świadczy, że co najmniej nie do końca. 5 czerwca system pękł, a sprawcy tego pęknięcia zaczęli wiązać konstrukcję drucikami i sznurkiem. Obie strony widziały siebie wzajemnie w gabinetach krzywych luster. Władza komunistyczna była widziana w krzywym lustrze zamachu wojskowego i radzieckich czołgów.

A, jak się okazało z „Pamiętników” Mieczysława Rakowskiego, byłego premiera, co najmniej dwukrotnie latem i jesienią 1989 roku przerażała go możliwość „białego terroru”. Czyli w innym gabinecie krzywych luster widział Solidarność.

Szeryf z plakatu filmu „W samo południe”, symbolizujący Solidarność, nie miał rewolweru. Nie było go na plakacie i – co ważniejsze – w głowach polityków solidarnościowych, stąd pęknięty 4 czerwca system rozsypywał się jakiś czas. W III RP postkomuniści dwukrotnie rządzili i mieli przez dwie kadencje prezydenta, co nie byłoby możliwe bez zasobów przeniesionych z PZPR i życzliwości części Solidarności.

Jednak rządy SLD i prezydentura Aleksandra Kwaśniewskiego nastąpiły już w innym systemie. Joanna Szczepkowska miała rację, jej ocena była nieprecyzyjna, ale emocjonalnie oddająca rzeczywistość – autorytaryzm jest jak szczelny mur, wyjęcie jego fragmentu 4 czerwca spowodowało zawalenie się całej konstrukcji.

– Krzysztof Zwoliński

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Korzystałem z książki Antoniego Dudka „Reglamentowana rewolucja”, wydawnictwo ARCANA 2004 r.
Wybory 4 czerwca, czyli koniec sowieckiego imperium
Zdjęcie główne: Joanna Szczepkowska podczas otwarcia wystawy „Polska droga do niepodległości 1980-1989”podczas obchodów 20-lecia wyborów 4 czerwca 1989. Fot. PAP/Bartłomiej Zborowski
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.