Żona żydowskiego profesora miała ocet sabadylowy i proszek na insekty, które rozdała, wyjaśniając nam, jak używać tych preparatów. Mój biedny syn Hans zbladł i zesztywniał ze strachu. Przez dwadzieścia lat swego życia nigdy jeszcze nie widział wszy, chociaż chodził do szkół powszechnych w mieście i na wsi – a na pieszych i narciarskich wycieczkach górskich nocował we wszelkiego typu chatach i schroniskach. Nawet pchły nie miał szansy zobaczyć, chociaż zawsze trzymaliśmy w domu psy i koty.
W moim najwcześniejszym dzieciństwie zdarzało się jeszcze w Norwegii, że dzieci miały „zwierzęta”. Teraz jednak prawie całkiem je zlikwidowaliśmy – podczas ucieczki na północ i w głąb Szwecji, gdzie co noc spałam w barakach, na kutrach i w chatach, na sianie i w pościeli, której tygodniami przede mną używali robotnicy, nigdy nie pamiętałam, że istnieje coś takiego jak wszy. Ani też mi o tym nie przypomniano. Niemcy sprowadzili ich znów całe masy.
(…) W porównaniu z Władywostokiem Moskwa, Omsk, Irkuck, Czyta i wszystkie inne sowieckie miasta, jakie widzieliśmy, były niemalże zadbane i czyste. Władywostoku nie da się opisać – trzeba go było samemu zobaczyć, żeby uwierzyć, jak wygląda. A gdy już się go zobaczyło, mimo wszystko nie daje się wiary – człowiek myśli, że pamięć na pewno spłatała mu figla.
Miasto liczy podobno milion mieszkańców, a w jego położeniu nie ma nic złego – zbudowane jest na niskich pagórkach otaczających szeroką i piękną zatokę. Większość importu z USA i Japonii prowadzi przez Władywostok – wiele razy dziennie niekończące się pociągi towarowe wyjeżdżają z miasta na zachód. Mnóstwo towarów składuje się też na nabrzeżach, placach i wzdłuż ulic – gdzie bądź. Wyglądają, jakby miały tak leżeć, aż popadną w ruinę. Mijaliśmy sterty elementów grzejników, typu używanego w Europie za mojej młodości – całkiem przerdzewiałych, tworzących wielkie rude góry żelastwa.
(…) W końcu nadszedł dzień, gdy mieliśmy pożegnać się z sowieckim rajem. (…) wsadzono nas do samochodów i odwieziono na przystań dla statków parowych. Stamtąd pochodzą nasze ostatnie wrażenia z Rosji sowieckiej. Drewniane nabrzeże, tak przegniłe, że trzeba je było związać przemyślnym systemem belek i łańcuchów przymocowanych do dachu budynku na lądzie. Parowiec stał przy pontonie ze starych barek; musieliśmy tam balansować na bardzo niebezpiecznie wyglądającym trapie, nad czarną jak węgiel wodą, która śmierdziała gorzej niż wszystko inne co cuchnie w Rosji. Woda w miejskich portach zwykle jest brudna i brzydko pachnie, ale ta we Władywostoku przypominała zawartość szamba.
– Sigrid Undset
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy
Tytuł i śródtytuły od redakcji. Zdjęcie autorki Al Fenn/Getty Images