Ciągnęły do niego tłumy, blokowały ulice, wymykały się spod kontroli. Mesjasz w Monachium
piątek,
3 września 2021
Bruno Gröning odnosił największe sukcesy, zajmując się chronicznymi dolegliwościami, przeróżnymi przypadłościami, które zdaniem lekarzy nie istniały, i tajemniczymi schorzeniami, których medycy nawet nie próbowali leczyć. Czym były te dolegliwości, które tak szybko ustępowały po kontakcie z Gröningiem lub pośród tłumu zgromadzonego u jego stóp w ciemnościach punktowanych blaskiem reflektorów?
Nikt nie zapomniał wyzwolonych przez nazizm demonów; po prostu się
o nich nie mówiło, a jeśli już, to nader zawoalowanym, zrytualizowanym językiem. Ale przeszłość często wkradała się w pole widzenia niczym duch, chcący przypomnieć żyjącym, że jego robota na ziemi jeszcze nie dobiegła końca. (…) W zbiorowych wydarzeniach o zabarwieniu nadnaturalnym, do jakich dochodziło w Niemczech po drugiej wojnie światowej i które jakże często w podejrzany sposób wiązały się z grzechem, winą, uzdrawianiem i odkupieniem, było coś doprawdy szczególnego. Dlaczego tak wiele scen opisanych w niniejszej książce porusza kwestie dobra i zła, winy i niewinności, choroby i zdrowienia? Jest to głęboko historyczne pytanie; pytanie o to, czemu akurat tu i dlaczego w tym momencie.
Czas Apokalipsy?
Z początkiem 1949 roku przez okupowaną zachodnią część Niemiec poniosła się nagła fala nowych pogłosek o kosmicznym gniewie i ziemskiej katastrofie. Rozpowszechniane przez prasę i szeptaną propagandę ostrzegały, że zło bujnie się rozwija, prorokowały surową karę i chaos.
Mnożyły się złowrogie spekulacje: wkrótce, powiedziano, świat rozpadnie się na dwoje lub zaleją go powodzie. Planeta Ziemia zostanie unicestwiona za sprawą broni atomowej albo samolotów emitujących promienie śmierci. Gwiazdy się zderzą, a ich fragmenty spadną na nasz glob i wyzwolą reakcję łańcuchową, wiodącą do zniszczenia świata.
A najstraszniejsze – przewidywali niektórzy – wydarzy się wtedy, kiedy spadnie tak gęsty i nieprzenikniony śnieg, że pod jego powłoką zniknie wszystko, co żywe.
Dla Niemców usiłujących dociec i zinterpretować, co zaszło w katastrofalnej
końcówce wojny, plotki były kluczową formą komunikacji. Zatrudniano też jasnowidzów, chiromantów i numerologów, by dopomogli w zrozumieniu wydarzeń, w uniknięciu spadających bomb, w poznaniu losów zaginionych bliskich lub jakości duchowej egzystencji poległych. Ale pośród namacalnych dowodów odbudowy napłynęła nowa potężna fala apokaliptycznych pogłosek.
„Genialny fizyk” Jan Hendrik Schön u szczytu swojej kariery mniej więcej co tydzień wytwarzał nową, solidnie napisaną rozprawę naukową.
zobacz więcej
Do roku 1949 usunięte sterty gruzów utworzyły olbrzymie kopce na peryferiach miast lub usypano z nich pagórki na poboczach schludnie uprzątniętych ulic. Otwierano odbudowane lub nowo założone szkoły i uniwersytety. Powstawały nowe demokratyczne partie. Wznowiono transport, (…) wprowadzono nową walutę – Deutsche Mark. Gdy w obiegu pojawił się stabilny środek płatniczy, do sklepów szybko powróciły towary, a do kiosków – dzienniki i magazyny. Życie zaczęło nabierać kształtu.
Skąd zatem cztery lata po zakończeniu wojny, po „big bangu” reformy walutowej, który wielu badaczy wczesnej Republiki Federalnej uważało za przełomowy moment w transformacji z realiów powojennych w realia rekonstrukcji i odnowy demokratycznej, wzięły się poszepty o nieuniknionej katastrofie i śmierci?
Wunderdoktor i jego wyznawcy
Bruno Gröning * i fenomen, który wykwitł wokół niego w roku 1949, dają nam okazję do rozważenia tych frapujących pytań. Wiele osób miało po wojnie problemy zdrowotne – to oczywiste. Ale co kazało im szukać uleczenia – i to tłumnie – u szemranego człowieczka w wymiętych spodniach, w dodatku byłego nazisty? Co kazało im sypiać w deszczu pod gołym niebem z nadzieją na audiencję u tego osobnika? Dlaczego nazywali go mesjaszem?
Widać jak na dłoni, że niejeden Niemiec przypisywał Gröningowi cechy, jakimi żaden zwykły lekarz nie miał szans się poszczycić. Nie wiadomo jak, ale Wunderdoktor potrafił dotrzeć do takich rodzajów bólu, które były poza zasięgiem innych medyków. (…) Ludzie pragnęli, żeby Gröning wysłuchał ich kłopotów. Autorzy tysięcy adresowanych do niego listów postanowili nie zamykać się zgodnie z wytycznymi w milczeniu, ale odsłonić przed uzdrowicielem swoje emocje: wstyd, smutek, poczucie winy, ból i niedowartościowanie. Uczucia, które dotychczas w sobie tłumili (…).
Do czegokolwiek Gröning wykorzystywał swoją tajemniczą energię i cynfoliowe kulki, to i tak dla wielu tysięcy błagających go o pomoc liczyło się tylko to, że wydawał się skłonny ich wysłuchać. Budził zaufanie. I co być może najważniejsze: nie był lekarzem. (...)
Był też wśród nich („wyznawców” uzdrowiciela – przyp.red.) niejaki Egon Arthur Schmidt, który dawniej ciężko pracował w sekcji radiowej Ministerstwa Propagandy Trzeciej Rzeszy i został pierwszym menedżerem Gröninga. Zajmował się prasą, organizacją wystąpień i korespondencją. Wydał też w roku 1949 książkę o wydarzeniach w Herfordzie Cudowne uzdrowienia Brunona Gröninga. Wysunął w niej znany już argument, że medycyny, która nie bierze pod uwagę życia duchowego, nie warto brać pod uwagę. „Przekonanie – napisał – to ukochane dziecko cudu”.
Cóż, przekonywanie bez wątpienia było bliskie byłemu pracownikowi departamentu propagandy. Co ciekawe, jego teczka członkowska w NSDAP zawierała zdjęcie rentgenowskie, z którego wynikało, że cierpiał na utrudniający
chodzenie zaawansowany artretyzm stawu biodrowego. Może właśnie to schorzenie na początku skierowało go do Herfordu, gdzie po raz pierwszy spotkał się z Gröningiem. Możliwe też, że jak wielu byłych narodowych socjalistów miał po prostu problem (przynajmniej przez jakiś czas) ze znalezieniem pracy. (…)
To, co zaczęło się w salonie domu klasy średniej w Herfordzie (rzekome uzdrowienie dziewięciolatka, który nie mógł chodzić – przyp.red.), objęło
już tysiące chorych z różnych części kraju – od Hamburga przez Heidelberg po Bawarię. Za sprawą zawsze pozostającej do usług prasy Gröning stał się ogólnokrajowym fenomenem. Gdy jego otoczenie się zmieniało, a jego sława rosła, przeobrażał się też jego publiczny wizerunek. (…)
Himmler krytykował katolicyzm za tępienie czarownic, które – jego zdaniem – były depozytariuszkami pamięci o dawnej potędze Ariów.
zobacz więcej
Wśród tłumów uniesionych zachwytem, podbudowanych wspaniałością blasku reflektorów punktowych oraz niemal ewangelicznych opowieści o chromych wstających z łóżek i zaczynających chodzić, rozwijał się fantastyczny, coraz bardziej płomienny spektakl. W Monachium najcichsza plotka o możliwym pojawieniu się Gröninga sprawiała, że spontanicznie gromadziły się nawet i tysiące mieszkańców miasta. Rozpaczliwie pragnące go ujrzeć tłumy blokowały ruch uliczny, zmuszały tramwaje do zmiany trasy, a czasami zupełnie wymykały się spod kontroli.
Polowanie na czarownice
Nawiedzenie w powojennych Niemczech Zachodnich przybierało dwie podstawowe formy. Pierwsza miała strukturę pionową: jednostki dotknięte cierpieniem, poczuciem winy bądź nieuchronności potępienia wyglądały zbawiciela, który pojawił się akurat w chwili najpilniejszej potrzeby. Znamienne, że Bruno Gröning odnosił największe sukcesy, zajmując się chronicznymi dolegliwościami, przeróżnymi przypadłościami, które zdaniem lekarzy nie istniały, i tajemniczymi schorzeniami, których medycy nawet nie próbowali leczyć.
Czym były te dolegliwości, które tak szybko ustępowały po kontakcie z Gröningiem lub pośród tłumu zgromadzonego u jego stóp w ciemnościach punktowanych blaskiem reflektorów? Choć może lepszym pytaniem będzie: czego konkretnie o b j a w e m były te dolegliwości?
Niektórzy lekarze po wojnie najwyraźniej mieli pewne koncepcje: mówili o związku między poczuciem winy a chorobą, o chorobie rodzącej się z grzechu, o kuracji wymagającej pokuty, ekspiacji. Chorować, mawiał Gröning, to dać się
posiąść złu. Ale co było źródłem tego zła? Wunderdoktor w pewien sposób sugerował, że odwrócenie się od Boga otwiera drzwi złu i chorobie. Ale w jego wypowiedziach na ten temat mogło też kryć się zrozumienie, że wszystko poszło źle, że dopuszczono się zbyt wielu potworności, a potworności te zbyt często pozostawały bezkarne. W każdym człowieku tkwi Schweinehund, twierdził uzdrowiciel (…) .
Bruno Gröning urodził się 30 maja 1906 w Oliwie koło Gdańska jako czwarte z siedmiorga dzieci gospodyni domowej Margarethe i robotnika budowlanego Augusta Grönkowskich. W młodości Bruno wiele razy zmieniał szkoły i imał się różnych zajęć (kupiectwo, stolarstwo, cukiernictwo, pracownik poczty).
W czasie II wojny pracował w fabryce Siemensa jako elektromonter.
W 1943 roku został powołany do Wehrmachtu, a w 1944 został ranny. Rok później dostał się do sowieckiej niewoli, z której został zwolniony po miesiącu.
Po wojnie zyskał sławę jako uzdrowiciel, dzięki rzekomemu wyleczeniu chłopca Dietera Hulsmanna. Między marcem a czerwcem 1949 roku przebywał w rezydencji Hulsmannów w Herford, gdzie jednego dnia przybyło do niego 5 tysięcy ludzi. Po tym wydarzeniu władze landu Nadrenia Północna-Westfalia zakazały mu udzielania porad. Gröning przeniósł się więc do Traberhof k. Rosenheim w Bawarii, gdzie we wrześniu 1949 roku w ciągu jednego dnia przybyło do niego 30 tysięcy osób.
Choć nie miał uprawnień lekarskich, to wielokrotnie udzielał porad pseudomedycznych, co skutkowało tym, że był zatrzymywany i sądzony. W 1956 został aresztowany i oskarżony o przyczynienie się do śmierci Ruth Kuhfuß, która zmarła po jego zabiegach i odstawieniu leków przepisanych jej przez lekarzy. W 1957 Gröning został skazany na karę grzywny, a rok później na karę 6 miesięcy pozbawienia wolności. Gröning wniósł apelację, ale przed wydaniem prawomocnego wyroku zmarł na raka w Paryżu w 1959 roku. (na podst. Wikipedii)