Tak jest nie tylko w przypadku COVID-19, ale dokładnie każdej choroby zakaźnej. Odporność naturalna, czyli stan układu odporności, daje się poprawić, np. uzupełniając niedobory pokarmowe (witamina D, cynk, selen), dbając o dobry stan fizyczny organizmu (gimnastyka, ruch na świeżym powietrzu), a także w rozsądnych granicach
hartując się. Cudów tu jednak żadnych nie będzie i człowiek będzie generalnie wrażliwy na infekcje wirusowe.
Wiara w nieograniczone możliwości układu odporności jest złudna i na faktach nie oparta. To cwany i niezmiernie rozbudowany kawał naszego organizmu, powiązany z układem nerwowym i działający dosłownie wszędzie jako główny strażnik, ale i on zależy od genów kodujących jego elementy. Jako gatunek w wielu swoich populacjach całkowicie uwolniony od presji selekcyjnej dzięki rozwojowi medycyny, składamy się z osobników o różnym stopniu genetycznej doskonałości i raczej niskiego „oszlifowania przez dobór naturalny”.
Zatem odkryte także z udziałem polskich naukowców w czasie pandemii „geny podatności na ciężki przebieg COVID-19” (po pewnej swej części neandertalskie), jak się okazuje kodują często białka związane z występowaniem odpowiedzi immunologicznej, np. warianty interferonów etc. Albo coś, czego nie znamy, jak sekwencje dla tzw. otwartych ramek odczytu, co do których nie mamy pojęcia, co kodują. Czy też tzw. sekwencje niekodujące – milczący DNA, który wcale taki milczący nie jest, bo np. reguluje działania całych zespołów genów nie kodując żadnych białek.
Można też być, jak Matt Damon w „Epidemii strachu”, OPORNYM. Czyli mutantem, który nie ma czegoś, czego wirus potrzebuje, by wejść do naszych komórek i namnażać się, lub wyjść z nich. Oczywiście to niełatwe, bo wirusy „nie są takie głupie” (czyli ewolucja oszlifowała je jak amsterdamski jubiler brylanty) i korzystają w naszych komórkach z białek nam niezbędnych. Ich receptory gwarantujące wejście do komórki ludzkiej to nie jest coś, czego możemy się lekką rączką pozbyć.
Jednak potrafimy wyobrazić sobie taką mutację, załóżmy w genie kodującym białko ACE2 (receptor dla SARS-CoV2, zaangażowany w regulacje naszego ciśnienia krwi), że nie będzie ona dla nas letalna ani poważnie chorobotwórcza, a jednocześnie wirus nie będzie się miał jak do tego białka stabilnie przykleić.
Et voilà! Oczywiście do momentu pojawienia się SARS i SARS-CoV2, które korzystają z tego białka ludzkiego jako receptora, tego typu mutacje raczej nie ulegały żadnej selekcji pozytywnej, zaś jeśli dają nawet niewielki uszczerbek na zdrowiu, mogły być selekcjonowane przez naturę negatywnie. Czyli nosiciele takich wariantów genetycznych mieli w historii gatunku ludzkiego mniej zdrowego, płodnego potomstwa.