Jednakże „facetem od konkretnej roboty" w Dayton była szara eminencja dyplomatyczna - zmarły latem 2021 pułkownik James William Pardew jr. Odpowiadał on za całą koncepcję i logistykę negocjacji pomiędzy Serbami, Boszniakami i Chorwatami.
W tym aspekcie płk Pardew odrobił lekcję na ocenę celującą, angażując w przygotowanie rozmów potężny zespół doradców. Składał się on od naukowców i wyspecjalizowanych w tematyce regionu analityków, poprzez specjalistów od dyplomacji religijnej, aż po psychologów. A także trenerów sportowych, który, znając sportowe upodobania sporej części mieszkańców Półwyspu Bałkańskiego, zajęli się organizacją czasu wolnego dla delegacji z ówczesnej Federalnej Republiki Jugosławii, Chorwacji i Bośni.
W bazie lotniczej urządzono więcej sal gimnastycznych, boisk do koszykówki, siatkówki i piłki nożnej, a także kortów tenisowych. Te ostatnie, głównie pod kątem pasji do gry (szczególnie w deblu) przejawianej przez prezydenta Chorwacji. We wspomnieniach dotyczących rozmów przewijają się obserwacje, że niedługo po przybyciu do bazy byli Jugosłowianie zobaczyli na terenie całego obiektu mnóstwo piłek, rakiet tenisowych i przyrządów do ćwiczeń. Nie wszyscy liderzy hołdowali jednak sportowej pasji. Milošević, który był fanem Franka Sinatry bez trudu znalazł w swoich apartamentach kolekcję jego płyt, a nawet pianino.
Gospodarze rozmów dość dokładnie przeanalizowali zakwaterowanie poszczególnych delegacji i to, jakimi korytarzami komunikacyjnymi będą przemieszczać się po bazie. Przywódców Serbii, Chorwacji i Bośni rozmieszczono w ten sposób, aby ułatwić kontakty osobiste w pokojach. I faktycznie, ten sposób zadziałał, gdyż wieczorami i nocami trwały już nieoficjalne rozmowy pomiędzy liderami. Zazwyczaj były to spotkania przy alkoholu. Negocjatorzy zapewnili w bazie obfity asortyment whisky o smaku zbliżonym do serbskiej rakiji i chorwackiej travaricy.
I tak, jak obrosła czarną legendą alkoholowa fraternizacja uczestników spotkań w podwarszawskiej Magdalence w czasie obrad Okrągłego Stołu, tak podobną negatywną opowieścią obrosły alkoholowe nasiadówki Miloševicia i Tudjmana w Dayton. W efekcie bowiem zakończyły się one takim, a nie innym podziałem terytorialnym Bośni. Wielu mieszkańców Bałkanów jest przekonana, że prezydenci Serbii i Chorwacji, na co dzień zwaśnieni wrogowie, porozumieli się co do rozbioru byłej republiki Jugosławii jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych.
Bałkański Piemont?
Stworzony na mocy porozumienia z Dayton urząd Wysokiego Przedstawiciela ONZ w Bośni, stanowiący formę międzynarodowego namiestnictwa nad mało funkcjonalnym federalnym państwem złożonym z dwóch podmiotów, najwyraźniej nie zdał pełnego egzaminu.
Kończący w tym roku urzędowanie na tym stanowisku austriacki dyplomata Valentin Inzko, reagując na coraz częstsze wśród Serbów po obydwu stronach Driny negowanie zbrodni wojennych w latach dziewięćdziesiątych, skorzystał z tzw. uprawnień bońskich. Pozwalają one narzucać federalnemu wymiarowi sprawiedliwości w Bośni i Hercegowinie konkretne rozwiązania legislacyjne, jeżeli narody żyjące w państwie nie mogą same dojść do zgody.