Nie mówiliśmy jeszcze o kuchni. Czy ona ma dla pana znaczenie podczas podróży?
Oczywiście. Zachwyciła mnie kuchnia japońska. W Japonii nie było ani jednego dnia, żebym czuł się pod tym względem zawiedziony. Podczas ostatniej podróży do Libanu, byłem w Zahlé w Dolinie Bekaa. Jest to miasto chrześcijańskie, słynące ze swojej kuchni. Opowiadano mi, że jeżeli w dowolnej restauracji libańskiej na świecie powie się, iż jadło się w Zahlé – i nie wzbudzi to entuzjazmu, to należy natychmiast wyjść z tej restauracji, gdyż nie będzie to prawdziwa kuchnia libańska. Właśnie w Zahlé jadłem jak dotąd najlepsze w moim życiu ghanoush oraz hummus.
Na drugim biegunie umieściłbym podróż do Indii, która była niezwykłym doznaniem kulturowym, artystycznym, przyrodniczym, ale pod względem kulinarnym – była to podróż do piekła. A to dlatego, że tam do wszystkiego dodaje się kolendry, która w Indiach (ale też m.in. na Kaukazie, w Gruzji czy Armenii) uchodzi za wyjątkowy przysmak, a mnie zupełnie odrzuca. Jeżeli tylko ją poczuję, to niczego nie zjem.
Mam zasadę, że chcę spróbować wszystkiego. Często próbuję czegoś pierwszy i ostatni raz. Na przykład w Chinach spróbowałem stuletniego jajka i… już go więcej nie zjem.
Podróżnik Przemysław Skokowski kilka lat temu – po powrocie z trwającej blisko rok wyprawy po świecie – na spotkaniu ze studentami podzielił się refleksją, że wiele mu przez ten czas umknęło. Jeden z jego przyjaciół popełnił samobójstwo, drugi się ożenił, jeszcze innemu urodziło się dziecko – tymczasem jego przy tym nie było; znajdował się wtedy na drugim końcu świata. Może pana wyprawy nie trwają aż tak długo, ale ponad miesiąc to też sporo czasu, do tego wyjeżdża pan często – nie ma pan wrażenia, że również panu coś umyka?
Jest to wpisane w podróże. Gdy byłem w Iranie, zginął syn mojego przyjaciela. Jestem z tą rodziną bardzo związany. To był dla mnie niebywały szok. Niestety nie mogłem być na pogrzebie. Choć powiedziałem przyjaciołom, że – z mojego punktu widzenia – może i stało się dobrze, że byłem wtedy za granicą, bo byłoby to dla mnie jeszcze trudniejsze do zniesienia.
Ma pan listę odwiedzonych krajów?
Listy nie mam. Ale pamiętam, że dotychczas odwiedziłem dziewięćdziesiąt pięć krajów. Takich, które są uznawane na arenie międzynarodowej – nie liczę bytów, jak Górski Karabach czy Naddniestrze.
Gdyby z tych dziewięćdziesięciu pięciu mógł pan polecić czytelnikom jeden, to który by to był?
Trudne pytanie, bo każde miejsce jest wyjątkowe. Wszystko zależy od tego, czego się szuka. Jeżeli doznań artystycznych, to nie trzeba jeździć daleko. Wystarczy wybrać się do Czech. Mam sympatię do Czechów, do ich stylu życia. Ponadto uwielbiam tamtejsze zamki i pałace, które są doskonale zachowane – w większości przekształcono je w muzea. Chociażby pałac w Lednicach, pałac biskupi w Kromieryżu, czy zamek w Czeskim Krumlovie – wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO – są absolutnie cudami architektury.
Jeżeli chodzi o naturę, to (podobnie) można szukać jej dalej, jak i bliżej. Dla mnie niezwykłym doznaniem było ujrzenie w Tromsø zorzy polarnej. Stałem na zamarzniętym jeziorze, a nade mną płynęła zorza. Takie doznanie zapiera dech i odbiera mowę.
– rozmawiał Łukasz Lubański
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy
We wtorek 12 października o godz. 21:15 TVP Dokument wyemituje program z cyklu „Barbara Włodarczyk zaprasza” – „Liban Wybuch gniewu”.