Lime nie dba o marketing, kolejne miasta zdobywa, zasypując je hulajnogami. „Wszystkie społeczności zasługują na dostęp do inteligentnej, niedrogiej mobilności. Poprzez sprawiedliwą dystrybucję wspólnych skuterów, rowerów i pojazdów transportowych dążymy do zmniejszenia zależności od samochodów osobowych w transporcie na krótkie odległości i pozostawienia przyszłym pokoleniom czystszej i zdrowszej planety” – mówi strona li.me, co brzmi jak lewacka nowomowa, bo czy ktoś pyta się mieszkańców, czy mają na to ochotę? „Dołącz do ruchu społecznego. Zmień swoją jazdę” – mówi firma, jakby chodziło o coś więcej niż biznes (czyli jednak udało się sprzedać ideę). Lime zasłania się darowiznami na cele społeczne (zwłaszcza dla bezdomnych): zebrano 200 tys. dolarów. I kusi, aby zostać „juicerem” („Zarabiaj z Lime. Ustal swoje godziny pracy i otrzymuj wypłatę za każde wykonane zadanie”). Klikam. Chodzi o transport hulajnóg i ładowanie ich, ale chwilowo w Warszawie jest już komplet współpracowników, firma obiecuje odezwać się w wolnej chwili.
Operatorów e-hulajnóg jest w Polsce 11, z czego pięciu zagarnia 94% rynku. Największe Bolt i Lime mają ponad 10 tys. pojazdów, dalej Dott (6,2 tys.) i Tier (4,2 tys.). Piąta firma to blinkee.city (ok. 3,6 tys. pojazdów), którą stworzyło trzech kolegów z Wojskowej Akademii Technicznej: Marcin Maliszewski, Paweł Maliszewski i Kamil Klepacki. Po studiach trafili do korporacji i codziennie grzęźli w korkach. „Zatęskniłem za swoim motocyklem i pomyślałem, że wiele osób, które w tym momencie siedzą w sąsiednich samochodach, też pewnie oddałoby wiele za dwa koła, którymi mogliby się stąd wydostać. A gdyby tak każdy mógł wypożyczyć skuter i dojechać nim, gdzie chce? Wiele osób pukało się w głowę i mówiło: »Skutery elektryczne na minuty w Polsce!? To nie na ten klimat! To nie Rzym«” – opowiada Marcin. Sami złożyli sześć sztuk, ku rozpaczy żony linią produkcyjną stał się dom Pawła; zaprojektowali też system informatyczny do obsługi. 8 marca 2017 roku wyjechały na ulice Warszawy, trzy miesiące później było ich 50, potem dołączyły elektryczne hulajnogi.
Teraz firma ma ponad 2000 skuterów i prawie 3500 hulajnóg w 36 polskich miastach (najwięcej na rynku!) i kilku zagranicznych (Bukareszt, Praga, Walencja), bo trend jest oczywisty: w ciągu dwóch lat z naszych ulic zniknął co trzeci skuter – najwyraźniej bliżej nam do Krymu niż Rzymu – za to wciąż przybywa hulajnóg.
„Wszystkich nas męczą zakurzone ulice, a o problemie smogu mówi się coraz więcej. Nasze rozwiązanie jest alternatywą dla walki z zanieczyszczonym powietrzem, korkami i nieoptymalnym systemem komunikacji miejskiej” – mówi blinkee.city i grzechem byłoby nie skorzystać. Do tego – uwaga! – mimo braku ruchu dbamy o zdrowie, skoro „jazda na elektrycznych hulajnogach to najbezpieczniejsza, pod wglądem epidemicznym, forma transportu”. Do tego dba o środowisko: w samym tylko Kaliszu (100 tys. mieszkańców) w 2020 roku skorzystano z elektrycznych urządzeń blinkee.city 11500 razy, co przełożyło się na 4,6 ton dwutlenku węgla mniej w atmosferze. Firma działa także w Sanoku (38 tys.) i Olecku (16 tys.), co pokazuje skalę opłacalności biznesu. Świat stoi otworem, tylko chodnik się kurczy.
– Jakub Kowalski
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy