Bogusław Sonik twierdzi, że Szpotański jest obecnie nie tyle zapomniany, co lekceważony. Elity artystyczne uważają bowiem, że jego twórczość nie jest godna, by ją wystawiać, przypominać. – Podejście do tej twórczości, jakoby nie była ona artystyczna, jest błahe i kompletnie błędne. Twórczość Szpotańskiego to najciekawszy opis PRL-u – mówi Sonik, dodając, że w jedną z rocznic powstania Studenckich Komitetów Solidarności, odbył rozmowę z przedstawicielami Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie, z propozycją, by młodych adeptów sztuki teatralnej zaznajomić z twórczością Szpota, by wskazać im na przykład jakieś zadanie z nią związane. Jednakże zupełnie zlekceważono ten pomysł.
Poseł zdradza, że niedawno wystąpił o uzyskanie grantu na stworzenie audiobooka z twórczością Szpotańskiego. I ma nadzieję, że ten pomysł się powiedzie.
Godność i zdrowy rozsądek
Według Antoniego Libery, Szpotański – zważywszy okoliczności polityczne, w jakich przyszło mu żyć – maksymalnie wykorzystał swój potencjał. Oczywiście, gdyby żył w innych czasach, a nie w najgorszych latach stalinizmu i mętnej epoce gomułkowskiej, to z pewnością inaczej wykorzystałby swój talent.
– On „zagrał” nie tylko piórem, ale i swoim życiem. Bo przecież wtedy pisanie tego rodzaju kpiarskich kawałków groziło poważnymi konsekwencjami. To i tak cud, że komuniści nie złamali mu życia i że on wyszedł z tego wszystkiego zwycięsko. Wielorako zwycięsko. Przede wszystkim ocalił godność, a poza tym stał się największym bardem Solidarności. Wreszcie, w latach 90. – niestety dopiero na krótko przed śmiercią – został przez państwo zrehabilitowany i za trzy lata spędzone w więzieniu dostał odszkodowanie. Przynajmniej formalnie sprawiedliwości stało się zadość – mówi Antoni Libera.
Przyjaciel Szpota dodaje, że pamięć o nim zależy od tego, jak będziemy o nią dbać. Na szczęście w podręcznikach szkolnych, przynajmniej niektórych, znajduje się jego krótka sylwetka i kilka fragmentów z jego twórczości, co przy redukcji programu nauczania z zakresu literatury, nie jest złym symptomem. – Oczywiście chciałoby się, żeby było go więcej. Ale żeby tak się stało, to trzeba o nim inaczej uczyć. Nie pokazywać go jako stańczyka, który wydrwił Gomułkę i zapłacił za to więzieniem (bo głównie w ten sposób poznaje się jego sylwetkę), ale raczej przez kunszt językowy i poczucie humoru. Bo młodzież lubi takie rzeczy, zwłaszcza dowcip. Szpotańskiego trzeba pokazywać przede wszystkim jako mistrza słowa, trochę tak jak Tuwima, jako brawurowego kpiarza – przekonuje Libera.
I zaznacza, że od Szpotańskiego wciąż możemy się wiele nauczyć. Chociażby ze wspomnianej już „Bani w Paryżu”, która okazała się poematem proroczym – przewidującym, że Europę Zachodnią i USA ogarnie szaleństwo politycznej poprawności, terror feminizmu i tym podobne idee.