– Tu się nie da dojść do finału projektu kosztem kilkuset tysięcy czy nawet kilku milionów złotych, a zwrot z tej inwestycji jest znacznie odsunięty w czasie. W Polsce nie jest łatwo znaleźć inwestorów, którzy byliby zainteresowani inwestowaniem w biotechnologię. Ta przestrzeń finansowa jest u nas pusta. Fundusze inwestycyjne wprawdzie bardzo chętnie mówią o lifescience, ale mają na myśli głównie aplikacje do smartfonów, bo to jest modne, szybkie i stosunkowo mało kosztuje – mówił.
Być jak BioNTech
I tutaj dochodzimy do sedna problemu polskiej biotechnologii. Czyli niewspółmiernie niskich wydatków na badania i rozwój w stosunku do tego, czym dysponują giganci.
Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) aż 18,8 mld dol. zebrały z venture capital
światowe firmy biotechnologiczne w 2019 r. Dla porównania – całkowita wartość finansowania VC (a więc nie tylko biotechu) w Polsce wyniosła w 2019 r. zaledwie 331 mln dol.
Światowy rynek badań biotechnologicznych osiem lat temu był wart 270 mld dol., cztery lata temu prawie 400 mld dol., w ubiegłym roku przekroczył już 600 mld dol. Za cztery lata urośnie do niemal 730 miliardy dolarów– szacuje Grand View Research. Polska biotechnologia wydaje na B+R ok. 1,5 mld, ale złotych.
Tak potężnych kwot nie da się nadrobić świetnym kapitałem ludzkim, którym dysponujemy i ambicjami polskich firm. Tym bardziej, że większość środków publicznych na biotechnologię w Polsce jest przekazywanych na szkolnictwo wyższe.
„Środki wykorzystywane na badania rozwojowe w przedsiębiorstwach są relatywnie niskie” – czytamy w raporcie PIE. Przykładowo: w 2018 r. z całkowitej puli 440 milionów złotych aż 354 mln przeznaczono na instytuty naukowe, a 66 mln zł na przedsiębiorstwa.
Polskie uczelnie z kolei i pracownicy naukowi nie palą się do komercjalizacji swoich badań. Wolą pewną i spokojną pracę dydaktyczną zamiast sektora prywatnego. Nawet Prof. Michał Wszoła potwierdza, że odszedł z uczelni, by rozwijać swoje przedsiębiorstwo. Bo ciężko jest to łączyć z etatem akademickim.