Cywilizacja

Sytuacja na granicy USA jest jak sprzed Trumpa, tylko gorsza

Wędrówka ludów w nieodwracalny sposób zmienia cały kraj. W 2017 roku biali, jak się określa w Ameryce – rasy kaukaskiej, przestali już być w Stanach Zjednoczonych większością. Mieszkańców różnych ras, różnego pochodzenia etnicznego jest już ponad 50 procent. W ciągu ostatnich 30 lat oficjalnie populacja USA wzrosła o 100 milionów osób. Jeśli utrzyma się obecny trend, za 30 lat Stany takie, jakie znamy dziś, przestaną istnieć.

Te zdjęcia wywołały w Ameryce lawinę oskarżeń. Na zrobionych przez Paula Ratje fotografiach miało być pokazane, jak agenci Konnego Patrolu Straży Granicznej biczami gonią w Teksasie uchodźców z Haiti, którzy przez rzekę Rio Grande przedostali się do Stanów Zjednoczonych. Prezydent zapowiedział ukaranie funkcjonariuszy. – Widzę, jak traktowani są ludzie, jak oni (strażnicy – przyp. red.) końmi tratują ich i łapią (na lassa – przyp. red.). To oburzające, obiecuję, że ci ludzie zapłacą – mówił na konferencji prasowej Joe Biden.

Pojawiły się oskarżenia o rasizm i odniesienia do czasów niewolnictwa. Winnych od razu wskazano – to Teksańczycy, zwolennicy prawa do posiadania broni i ich okrutny republikański gubernator Greg Abbott. Trzeba było dopiero wywiadów autora zdjęć, pojawienia się nagrań z meksykańskiej strony, by cała sytuacja została wyjaśniona.

Jeźdźcy nikogo nie bili, nikogo nie łapali i nie przywiązywali do koni, nie tratowali imigrantów. To, co opisywano jako pejcze, to były lejce. Funkcjonariusze na brzegu próbowali zapobiec przedostawaniu się nielegalnych imigrantów do Stanów Zjednoczonych. Wykonywali swoją pracę.
Veronica Escobar, przedstawicielka Teksasu w Izbie Reprezentantów USA, protestowała przeciwko domniemanym - jak się okazało, nieprawdziwym - poczynaniom Konnego Patrolu Straży Granicznej. Fot. printscreen z Twittera
Po co kłuć w oczy jakimiś zdjęciami

Kilka dni wcześniej Ameryka oglądała inne zdjęcia, takie które uświadomiły, co rzeczywiście dzieje się na południowej granicy. Zrobione z drona nagrania pokazywały kilkanaście tysięcy imigrantów w prowizorycznym obozie Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, pod mostem przy przejściu granicznym w Del Rio. Na nagraniach widać też ciągnący się setkami metrów wąż z ludzi, brodem przekraczających Rio Grande w tę i z powrotem. Z obozu Del Rio do Meksyku i w drugą stronę, jak spacery z domu na zakupy, czy do pracy.

Te zdjęcia były jednak oskarżeniem wobec rządzących Demokratów i Joe Bidena, więc w ciągu 72 godzin obóz zlikwidowano. Część imigrantów przeniesiono w inne miejsca, niektórych puszczono wolno na terytorium USA, wydając nakaz stawienia się przed sądem, część deportowano od razu, głównie do Haiti, bo stamtąd pochodziła większość, a część zawrócono do Meksyku. Jednocześnie wydano zakaz puszczania dronów nad graniczną strefą Del Rio. Po co kłuć w oczy jakimiś zdjęciami.

Problemu jednak nie da się zamieść, nawet pod most. Codzienne relacje znad południowej granicy są jak z frontu, albo jak doniesienia z kronik kryminalnych: „Agenci łapią deportowanego wcześniej zabójcę, który chciał przedostać się do Teksasu”; „Imigrant celowo wywoływał pożary nad granicą w Kalifornii”; „Imigrant znajduje porzuconą na szlaku 7-letnią dziewczynkę”; „Agenci ratują 5-letnią dziewczynkę i czworo imigrantów na pustyni w Arizonie”; „Szturm setek imigrantów na granicę w La Joya”; „Haitańscy imigranci walczą z meksykańskimi agentami”; „Gubernator Teksasu wysyła Gwardię Narodową do blokowania granicy”; „Kartel del Golfo organizuje wielki przemyt ludzi z Poza Rica w stanie Veracruz”; „Kartel Los Zetas ogłasza, że obniża cenę za przerzut do USA” itd. itp.

Nie brakuje też wezwań do praktycznie otwarcia granic, zwłaszcza dla Haitańczyków, których dotknęła kolejna tragedia. W sierpniowym trzęsieniu ziemi zginęło 2,5 tysiąca osób. Nie ma wątpliwości, że z tego najbiedniejszego na zachodniej półkuli kraju najchętniej wyjechaliby do USA wszyscy – 11 milionów ludzi.

Kryzys nad granicą ma wymiar: lokalny, bo całkowicie sparaliżował życie przygranicznych miejscowości, jak Del Rio czy Laredo; państwowy, bo stanowi jedno z największych wyzwań dla władz; globalny, bo szlakiem przez Meksyk idą ludy z całego świata. Dla społeczeństw to kryzys humanitarny i polityczny.

Mafie zarabiają na przemycie ludzi 14 mln dolarów dziennie. Jak USA (nie) radzą sobie z migrantami

Największy kryzys graniczny od 20 lat. Kamala Harris miała go zażegnać, ale zadanie ją przerosło.

zobacz więcej
W 2016 roku w czasie swej kampanii wyborczej Donald Trump oznajmił, iż powstrzymanie nielegalnej imigracji będzie jednym z jego priorytetów. – Wybudujmy mur! – wołał na wiecach i już pierwszego dnia swej prezydentury nakazał rozpoczęcie prac nad konstrukcją. Szły one opornie, bo obstrukcja Demokratów w Kongresie sprawiała, że nie mógł zapewnić projektowi finansowania.

Argumenty przeciw były te same co zawsze: budowa muru nie ma sensu, bo można się podkopać, przeskoczyć, wspiąć, każdą przeszkodę da się pokonać. Infantylna opowieść o świecie bez płotów, drzwi, zamkach w nich, bez okien, sejfów, jakichkolwiek zabezpieczeń, bo przecież wszystko można sforsować; infantylne wezwania: budujmy mosty nie mury.

Dzieci wypożycza się za pieniądze

Szybciej czy wolniej, ale konstrukcja na rożnych odcinkach południowej granicy zaczęła powstawać i wtedy przez Amerykę Środkowa ruszyły wielkie pochody, prawdziwa wędrówka ludów. Tysięczne kolumny szły przez Honduras, Gwatemalę, Meksyk do wyśnionej ziemi obiecanej – Stanów Zjednoczonych. Wszystko skoordynowane, zorganizowane, podzielone jak wojsko na oddziały, jakby chciano udowodnić, że imigracyjna polityka Trumpa nie ma sensu, że poniesie on porażkę.

Jak grzyby po deszczu na meksykańskich szlakach pojawiały się jakieś organizacje pozarządowe, rozdające żywność, medykamenty, mapy z zaznaczoną marszrutą i punktami postojowymi, w których założono obozy. Pojawiły się autobusy, ciężarówki, którymi transportowano wędrujących na północ. Do gry włączyły się oczywiście meksykańskie kartele narkotykowe. Szmuglowanie ludzi to nowe źródło dochodów, przy okazji można sprawdzić własne szlaki przemytnicze, odkryć nowe, przerzucić broń czy narkotyki. W tłumie łatwiej to wszystko ukryć.

W przemytniczym procederze szczególnie przydatnym „narzędziem” są dzieci. Amerykańskie władze dzieci i ich opiekunów – nie musi to być nikt z rodziny – traktują ulgowo i z małolatem łatwiej przekroczyć granicę, znaleźć się w jednym z ośrodków już po amerykańskiej stronie. Dzieciakami się więc handluje, wypożycza je za pieniądze jak hulajnogę, samochód – wehikuł do przekraczania granicy. Wtedy też opublikowano słynne zdjęcia pokazujące, jak dzieci są trzymane w klatkach. Zbudowano je za kadencji Baracka Obamy, wtedy też dzieci w nich trzymano, ale o tym cicho sza. Dzieci znakomicie nadają się też do uprawiania propagandy.


Administracja Trumpa powstrzymała inwazję. Wybudowano setki mil muru i zerwano z praktyką „Łap i Wypuszczaj” (Catch and Release). Polegała ona na tym, że jeśli tylko schwytany na terytorium amerykańskim imigrant deklarował, że jest uchodźcą, to po krótkim przetrzymaniu wypuszczano go swobodnie z nakazem stawienia się w sądzie imigracyjnym, który miał decydować o ewentualnym przyznaniu azylu. Oczywiście imigranci rozpływali się po Stanach Zjednoczonych, a odsetek tych, którzy stawiali się przed sądem, szacowano na 2 do 3 procent.

Trump zdecydował też, że w czasie rozpatrywania wniosku o azyl, domniemany uchodźca musi przebywać za granicą, w praktyce – w Meksyku. Zawarto ponadto porozumienie z rządem tego kraju i prezydent Andres Manuel Lopez Obrador skierował 27 tysięcy żołnierzy do strzeżenia granic ze Stanami Zjednoczonymi oraz Gwatemalą i Belize, z których to kierunków wędrowali imigranci.

Republikański prezydent wstrzymał również wszelkie finansowanie federalne dla tzw. Sanctuary Cities, rządzonych niemal wyłącznie przez Demokratów hrabstw i miast schronień dla nielegalnych imigrantów, gdzie mogli oni przebywać bez obaw i byli chronieni przez deportacją, ale gdzie także wypuszczano przestępców z lokalnych więzień i nie powiadamiano federalnych służb imigracyjnych. Gdy w 2018 roku agenci federalni w koordynacji z lokalnymi funkcjonariuszami przeprowadzali w Seattle akcję przeciwko nielegałom, to burmistrz miasta, Demokratka Jenny Durkan w mediach społecznościowych ostrzegła imigrantów.

Co więcej, administracja Trumpa zakwestionowała też legalność aktów prawnych – tzw. DACA i Dreamers Act – forsowanych z różnym skutkiem przez prezydenta Obamę. Batalie sądowe trwają do dziś, a sprawy są niezwykle skomplikowane i dotyczą trudnych do rozstrzygnięcia dylematów. W największym skrócie: chodzi o przepisy ułatwiające pobyt w Stanach Zjednoczonych, zalegalizowanie go i korzystanie z praw obywatelskich, jak choćby darmowa edukacja tym, którzy znaleźli się w USA nielegalnie jako dzieci czy nieletni. To często o osoby mieszkające w USA np. 20 lat, od maleńkości, więc nie pamiętające nawet kraju swego pochodzenia.

Obydwa akty uruchamiają programy dla tych osób, ale z drugiej strony stały się polem do ogromnych nadużyć – oszustw „na dziecko”. Wysyłany z opiekunem, albo nawet samodzielny nieletni (np. 16-latek) wchodził na ścieżkę legalizacji pobytu, a potem ściągał kolejne osoby w ramach łączenia rodzin. Odnotowywano przypadki ściągnięcia nawet 12 członków rodziny przez jedno „dziecko”.

Infantylny śmiech Harris w odpowiedzi na problem

Ostatecznie Trumpowi udało się zapanować nad chaosem na granicy, jednak wszystko zmieniło się 20 stycznia 2021 roku, w dniu inauguracji nowego prezydenta Joe Bidena.

Stan Bidena budzi obawy. Zapasowa prezydent czeka w gotowości

Jako prokurator za kraty wsadziła ponad 1500 palaczy marihuany, w większości czarnoskóre dzieciaki.

zobacz więcej
Jeszcze tego samego dnia uchylił on zakaz federalnego finansowania miast udzielających schronienia nielegalnym imigrantom i wstrzymał budowę granicznego muru. Potem przyszedł powrót polityki „Catch and Release” – jak złapiesz nielegalnego imigranta, to go wypuść, a potem sąd sprawdzi kto zacz i czy uchodźca. Wnioski o azyl można znów składać na terytorium Stanów Zjednoczonych po nielegalnym przedostaniu się na nie. (W sprawie zasady „Remain in Mexico” toczą się batalie sądowe pomiędzy Teksasem i władzami federalnymi – jest więc a to zawieszana, a to odwieszana).

Biden dał też do zrozumienia, że znów rozważana będzie wielka amnestia dla przebywających na terenie USA nielegalnych imigrantów. Nikt nie wie ilu ich jest. Może 10 milionów, a może 30. Wiadomość o amnestii i nowych porządkach poszła w świat. Ludy znów ruszyły na wędrówkę przez Amerykę na północ – do El Dorado, do Stanów Zjednoczonych. Wszytko wygląda tak samo, jak w czasach sprzed powstrzymania najazdu przez administrację Trumpa, tyle że jest zwielokrotnione w skali. Co więcej, legalnych imigrantów nie obowiązują żadne związane z pandemią przepisy i ograniczenia.

Na wielki problem wskazywano już zimą. Zadanie zapanowania nad kryzysem, którego istnieniu Biały Dom zaprzeczał, Biden powierzył wiceprezydent Kamali Harris. Ta udała się w swą pierwszą podróż zagraniczną do Meksyku i Gwatemali. Tam zaapelowała do potencjalnych imigrantów, by nie wybierali się w niebezpieczną podroż, bo skorzystają na tym tylko „kojoty” – przemytnicy ludzi.

Ponadto Harris oświadczyła, że imigracja będzie istniała, dopóki będą nierówności w Ameryce – czytaj: póki kraje Ameryki Środkowej nie będą tak bogate, jak USA. Powstrzymanie nielegalnej imigracji będzie polegać na wyrównywaniu różnic. Nie obyło się bez rytualnych zapewnień o zacieśnieniu współpracy pomiędzy Stanami Zjednoczonymi, Meksykiem i krajami Północnego Trójkąta – Hondurasem, Salwadorem i Gwatemalą. I tyle.

Na kompromitującej wizycie praktycznie skończyła się aktywność wiceprezydent w sprawie wydarzeń na granicy. Był jeszcze słynny wywiad, w czasie którego pytana, kiedy wybierze się na granicę i naocznie przekona, jak wygląda sytuacja, wiceprezydent Harris wybuchła infantylnym śmiechem i odpowiedziała, że w Europie też nie była. To podsumowało jej refleksję nad wielkim kryzysem imigracyjnym.
Inwazja na granice Stanów Zjednoczonych trwa więc w najlepsze i nic nie zapowiada jej końca. Szacuje się, że w ciągu 8 miesięcy tego roku do Stanów Zjednoczonych przedostało się milion nielegalnych imigrantów. Do tego dochodzą historie wręcz jak z tragifarsy, związane z legalną imigracją, przyjmowaniem uchodźców. Jak podała senator Marsha Blackburn, z kilkudziesięciu tysięcy ewakuowanych po upadku Kabulu Afgańczyków – domniemanych współpracowników Amerykanów, zweryfikowano ledwie 3 procent.

Wśród „uchodźców” zidentyfikowano takich, którzy do Stanów Zjednoczonych zabrali swe narzeczone dziewczynki, pedofilów i co najmniej jednego mordercę, który zabił swą żonę. Tyle po zidentyfikowaniu 3 procent ewakuowanych. Amerykańscy podatnicy wciąż będą też płacić rachunki za Afganistan. Administracja Bidena przewidziała na przyszły rok wydatek 6,5 miliarda dolarów na osiedlenie i asymilowanie uchodźców z Afganistanu.

Zapewnić władzę Demokratom na dziesiątki lat

Nie ma wątpliwości, że Stany Zjednoczone dysponują środkami, by skutecznie chronić swe granice i postawić tamę nielegalnej imigracji. Administracja Bidena pozostaje jednak niemal całkowicie bierna, a organizowane lokalnie formacje obrony oczywiście niczego powstrzymać nie mogą i same działają często poza granicami prawa. O co więc chodzi?

Stara, najprostsza odpowiedź jak zwykle wydaje się słuszna: gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. W tym przypadku są one tożsame z władzą. Oczywiście nie brakuje pięknoduchów, którzy widzą świat bez granic, chcieliby otworzyć Stany Zjednoczone dla wszystkich, a wtedy zapanuje pokój i harmonia na całym świecie, zaś w lufy karabinów talibowie i członkowie karteli wetkną kwiaty. Ta infantylna, naiwna wizja wykorzystywana jest przez polityków.

Demokraci stali się zakładnikami skrajnej lewicy, która twierdzi, że Stany Zjednoczone powstały jako projekt białego rasistowskiego mężczyzny. U samego ich zarania jest więc zło. Ojcowie Założyciele, a wśród nich właściciele niewolników, jak Waszyngton i kolejne generacje budowały bogactwo w oparciu o wykorzystywanie, dyskryminację wszelkich mniejszości – etnicznych, rasowych, seksualnych, czy płciowych. Taki więc projekt oparty na złu i wyzysku trzeba całkowicie obalić i na jego miejscu powinno powstać coś nowego.

Drogą do tego jest inżynieria społeczna, wymiana ludności. Złego białego ma zastąpić dobry niebiały, sprowadzony z dowolnego zakątka świata. Ta teza brzmi jak teoria spiskowa, ale naiwnością jest przypuszczenie, iż nie ma takich, którzy w ten sposób chcieliby zmienić świat. Ci sprowadzeni ludzie są sojusznikami Demokratów. Ci zaś wiedzą, że zmiany demograficzne, jakie zachodzą w poszczególnych stanach, mogą im dać władzę na dziesiątki lat. Imigranci, naturalizowani obywatele i z pierwszego pokolenia, w przytłaczającej większości głosują za wielkimi socjalnymi projektami, a więc za Demokratami.

Najlepszym przykładem działania tego mechanizmu jest Kalifornia, która jeszcze w czasach Ronalda Reagana była jednym z najbardziej konserwatywnych, republikańskich stanów. Teraz większość jej mieszkańców stanowią imigranci, obywatele co najwyżej z pierwszego pokolenia i to oni oddają głos na Demokratów. Odpowiednia liczba sprowadzonych imigrantów jest więc w stanie na dziesięciolecia zmienić wyniki wyborów np. w Teksasie, tak jak to dzieje się teraz w Arizonie, i dawać Demokratom prezydenta i większość w Kongresie. Temu też może służyć rozważana wielka amnestia dla nielegalnych imigrantów.

Są też cele, gdy wprost chodzi o pieniądze. To wielkim korporacjom zależy na imigrantach, którzy dostają się przez zieloną granicę, bo to tania siła robocza, która redukuje presję na wzrost płac i w obawie przed deportacją nie podnosi głowy. To przybysze zza Rio Grande za najniższe stawki pracują w magazynach Amazona, sieciach fastfoodów, na placach budów i farmach, jako sprzątacze, pomywacze, ogrodnicy we włościach internetowych arystokratów.

To zmienia także gospodarkę Stanów Zjednoczonych, a wędrówka ludów w nieodwracalny sposób zmienia cały kraj. W 2017 roku biali, jak się określa w Ameryce – rasy kaukaskiej, przestali już być w Stanach Zjednoczonych większością. Mieszkańców kolorowych, różnych ras, różnego pochodzenia etnicznego jest już ponad 50 procent. W ciągu ostatnich 30 lat oficjalnie populacja Stanów Zjednoczonych wzrosła o 100 milionów osób. Jeśli utrzyma się obecny trend (trzeba pamiętać też o wielkiej legalnej imigracji), za 30 lat Stany Zjednoczone takie, jakie znamy dziś, przestaną istnieć.

– Dariusz Matuszak

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Duża fala migracji przechodzi przez Rio Grande do Del Rio w Teksasie. 18 września 2021. Migranci przekraczają rzekę w pobliżu tymczasowego obozu pod mostem, który rozrósł się do ponad 14 000 osób. Fot. Jordan Vonderhaar/Getty Images
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.