„Trasa do UE przez Białoruś to najgorszy wariant”, „Irakijczycy marionetkami Łukaszenki”, „Pokonanie granicy jest niemal niemożliwe" – to cytaty z bliskowschodniej prasy. Arabskie media zaczęły dostrzegać zagrożenie, jakie dla mieszkańców Azji i Afryki niesie wyprawa do Mińska.
Także międzynarodowe organizacje pozarządowe rozpoczęły publikacje informacji, na specjalnych imigranckich grupach w mediach społecznościowych, o niewyobrażalnych problemach, jakie czekają na granicy Białorusi z Unią Europejską. Oficjalnie Irak zawiesił już loty na trasie Bagdad – Mińsk, żeby nie eskalować konfliktu.
Tymczasem polska Straż Graniczna odnotowuje kolejne rekordy prób nielegalnego przekroczenia granicy. Niezależne białoruskie portale piszą o paraliżu migracyjnym zarówno na mińskim lotnisku, jak i w coraz większej liczbie miast.
Skoro jednak wszyscy wiedzą, że „ruski szlak” jest trudny do sforsowania i niezwykle niebezpieczny, to dlaczego na naszej granicy pojawia się coraz więcej obcokrajowców?
Odpowiedź jest prosta. Abstrahując od celów politycznych Aleksandra Łukaszenki, każdy na tym procederze zarabia potężne pieniądze: zaczynając od handlarzy ludźmi na Bliskim Wschodzie, poprzez polskich i białoruskich przedsiębiorców, na niemieckich politykach kończąc. Traci tylko polski Skarb Państwa.
Prywatny biznes Łukaszenki
Wszystko zaczyna się na miejscu: w Afryce, krajach bliskowschodnich czy w Rosji. To z tych miejsc „wyławiani” są późniejsi migranci. Ich rekrutacją zajmują się współpracujący z białoruską firmą Centrkurort autochtoni.
Wyszukują oni osoby, które chcą się dostać do Europy. Na wszelakie możliwe sposoby: tradycyjnie, czyli pocztą pantoflową, rozmowami na ulicach, targach, marketingiem szeptanym, internetowym – poprzez promocje w mediach społecznościowych, na forach internetowych i komunikatorach. Oraz poprzez polecenie.
Za każdego zrekrutowanego migranta ci ludzie otrzymują wynagrodzenie. Czasami bezpośrednio od klienta, a czasami poprzez wspomniany Centrkurort. Kwoty oscylują w granicach kilkuset euro.
Gros zysku pobiera Centrkurort. To białoruska firma turystyczna wystawiająca zaproszenia, na podstawie których przyznawane są wizy. Przedsiębiorstwo kontrolowane jest przez kancelarię Aleksandra Łukaszenki. A dokładnie przez jego syna Wiktara. Cały pakiet – zaproszenie plus wiza – wart jest kilka tysięcy euro. Najczęściej od 2 do 6 tys. Sama wiza i zaproszenie oczywiście tyle nie kosztują, ale agencja turystyczna pobiera jeszcze tzw. kaucję.
Puszcza więc do migrantów oko: jeśli będziesz wracał do swojego kraju, to my ci tę kaucję oddamy. W rzeczywistości jest ona czystym zyskiem Centrkurortu, bo przecież nikt nie leci do Mińska, żeby obejrzeć pomnik Lenina i wrócić do Syrii.