Ta obawa przed zbyt silnym oporem przez wiele miesięcy powstrzymywała podjęcie decyzji o sięgnięciu po rozwiązanie siłowe. Oczywiście jedynie do czasu. Po kolejne już przymiarce do wprowadzenia stanu wojennego z pierwszej połowy września 1981 r. definitywnie rozeszły się drogi Stanisława Kani i wówczas premiera oraz ministra obrony narodowej Wojciecha Jaruzelskiego.
Ten drugi przygotowania w MON do rozwiązania siłowego kontynuował za plecami I sekretarza KC PZPR po odrzuceniu tego wariantu przez Biuro Polityczne. Miesiąc później – z pełnym poparciem Moskwy – stanął on na czele partii. Jego zadaniem była pacyfikacja niepokornej części społeczeństwa, zwłaszcza NSZZ „Solidarność”. I z tego zadania zamierzał się wywiązać za wszelką cenę, prosząc nawet – o czym dalej – Związek Radziecki o pomoc w razie potrzeby.
Nie sposób w tym miejscu nie przypomnieć, że przywódcy PRL groźbę sowieckiej interwencji, czy też raczej obawy przed nią, wykorzystywali instrumentalnie. W czasie wspomnianego wcześniej kryzysu bydgoskiego Kania z Jaruzelskim mieli wręcz prosić o przedłużenie trwających w tym czasie w PRL manewrów wojsk Układu Warszawskiego „Sojuz 81”. Jak stwierdzano w jednym z enerdowskich dokumentów nastąpiło ono wyraźnie na ich prośby. Owe przedłużenie manewrów miało posłużyć do nacisku na kierownictwo Solidarności.
I przyniosło oczekiwane rezultaty – związek zrezygnował z planowanego strajku generalnego, a kryzys zakończył się tzw. ugodą warszawską. Nie bez znaczenia była tu krwawa wizja interwencji roztaczana przez wicepremiera Mieczysława Rakowskiego w rozmowach ze stojącym na czele Krajowej Komisji Porozumiewawczej NSZZ „Solidarność” Lechem Wałęsą.
Moskwa nie zamierzała wprowadzać wojsk
Nie wiemy czy po raz pierwszy wówczas sięgnięto po sowiecki straszak czy też wykorzystano go wcześniej, zwłaszcza w czasie tzw. kryzysu rejestracyjnego pod koniec października i na początku listopada 1980 r. Wiemy natomiast, że „grano” nim praktycznie do samego stanu wojennego. I tak np. podczas odprawy tuż przed jego wprowadzeniem minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak nakazywał swoim podwładnym: „Używać straszaka interwencji, koncentracji wojsk na granicy, że mogą wejść nie tylko wojska radzieckie, ale [również – GM] czeskie, niemieckie i tu nie ma wyjścia”.
Na straszeniu się jednak bynajmniej nie kończyło. Wojciech Jaruzelski oraz jego najbliżsi współpracownicy starali się stworzyć alibi dla siłowej pacyfikacji własnego społeczeństwa. Miały temu służyć oświadczenia Moskwy oraz innych sojuszników.
Próbę uzyskania takiego podjęto np. na początku grudnia 1981 r. W trakcie posiedzenia komitetu ministrów obrony narodowej państw członkowskich Układu Warszawskiego w Moskwie (1-4 grudnia 1981 r.) wysłannik Jaruzelskiego – wiceminister obrony narodowej Florian Siwicki – zgłosił poprawkę do komunikatu końcowego, która zawierała niedwuznaczną sugestię możliwości interwencji wojskowej sojuszników w Polsce, a w ocenie przywódcy Rumunii Nicolae Ceaușescu wręcz jej zapowiedź.