Dr Mounis uważa, że po pierwsze wynika to z braku zapoznania się owych specjalistów z rzetelną informacją naukową na temat dwujęzyczności. Zagadnienia te często nie są – niestety – przedmiotem podstawowych kursów w zakresie studiów psychologii, językoznawstwa, logopedii, pedagogiki czy medycyny. Trzeba dopiero specjalizować się w określonych kierunkach (np. neurolingwistyka etc.), aby się z nimi w ramach studiów zapoznać. Nie brak w Polsce wielkiej klasy specjalistów, jednak wiedza ta słabo „przesiąka pod strzechy” instytucji kształcących nauczycieli i lekarzy, zwłaszcza ustawicznie. Nie da się również wykluczyć, że nie posiłkujemy się dostępnymi w końcu informacjami naukowymi, gdyż jest w nas lęk przed innością. Z niego zaś może wynikać to, że choć jesteśmy nauczycielem i mamy w klasie dzieci dwujęzyczne, nie zadamy sobie trudu poszukania informacji.
Od początku zastosowaliśmy z mężem znaną ze swej skuteczności metodę: jeden rodzic – jeden język (tzw. OPOL) i byliśmy do bólu konsekwentni. Choć między sobą komunikowaliśmy się w jeszcze trzecim języku, do dziecka każde z nas mówiło wyłącznie w swoim języku pochodzenia. Walczyliśmy z dysleksją, na szczęście zdiagnozowaną tak wcześnie, jak się tylko dało, pracując
tzw. metodą krakowską. Czytanie sylabami było u nas metodą terapeutyczną wspomagającą naukę mowy. Udało się, a poradzenie sobie z dysleksją po polsku sprawiło, że nie ma jej również po francusku. Tomek biegle mówi w dwóch językach, po polsku czyta i pisze, po francusku uczy się to robić teraz w szkole. No i rozumie angielski, którym posługujemy się z mężem między sobą. Nauczył się tego całkowicie z kontekstu.
Mamy wiele zabawnych sytuacji – bo czasem francuskie słowa mają polskie końcówki deklinacyjne i zamiast nitki pojawia się „fijetka”, a zamiast tarczy do lotek „sibla”. Cudownie bywa również, gdy Tomek tłumaczy tacie, co powiedział dziadek, albo jak różne francuskie słowa brzmią po polsku.
Oczywiście istnieje przesadna i w efekcie szkodliwa sytuacja tzw. parentyfikacji. Gdy ze względu na to, że dziecko jest jedynym w rodzinie imigranckiej znającym język otoczenia, musi wejść w rolę dorosłego. I stać się rodzicem swoich rodziców. Także pomagając im w kwestiach ekonomicznych czy związanych ze zdrowiem, ergo – trudnych i nierzadko intymnych, na co potomek nie ma emocjonalnego przygotowania. Rodzice muszą się postarać zbudować siebie samych w nowym otoczeniu, czyli m.in. nauczyć się nowego języka w jak największy, możliwy dla siebie sposób.
Położę kamień under the flower…
Gdy dwujęzyczne dziecko pojawia się ze swoimi rodzicami w towarzystwie jednojęzycznym, najbardziej zachwycające dla obserwatorów są interakcje, w których dziecko połowę zdania wypowiada do mamy w jej języku, a drugą do taty – w jego języku. Po prostu odwracając głowę i nie przerywając w pół zdania. Jak wyjaśnia dr Mounis, mamy tu do czynienia z bardzo częstym u dwóch rozmawiających ze sobą osób dwujęzycznych zjawiskiem przełączania kodów, które u dzieci jest zupełnie naturalne. To jest niesamowity obraz plastyczności mózgu i jego wyćwiczenia.
Dziś uczeni z Uniwersytetu Nowojorskiego wyjaśnili ten niezwykły dla otoczenia fenomen. Odkryli bowiem, że mózg wykorzystuje ten sam mechanizm łączenia słów, gdy „mówi” jednym językiem oraz do łączenia ich, gdy pochodzą z dwóch różnych znanych mu języków. Odkrycia te wskazują, że zmiana języka jest naturalna dla osób dwujęzycznych, ponieważ mózg ma mechanizm, który nie wykrywa zmiany języka, co pozwala na płynne przejście w rozumieniu więcej niż jednego języka naraz.