– Gdy znika nasza córka, żona, siostra, świat zatrzymuje się w miejscu. Już nic nie jest takie, jak dawniej. I chociaż usilnie poszukujemy odpowiedzi na pytanie, co się stało, czasami w głębi duszy wcale nie chcemy tego wiedzieć. Odwlekamy w nieskończoność dzień, w którym poznamy prawdę – przyznaje Wolfgang Sielaff. W latach 80. był szefem Państwowego Urzędu Kryminalnego w Hamburgu, mimo to przez długi czas nie miał wglądu w kolejne etapy śledztwa w sprawie zaginięcia siostry, ponieważ leżący w Dolnej Saksonii Lüneburg jest poza jego jurysdykcją.
Tymczasem śledztwo ciągnie się miesiącami i nie przynosi żadnych rezultatów. Mijają kolejne tygodnie, miesiące, lata, a bliscy Birgit nadal nie wiedzą, co się stało. Wreszcie na początku lat 90. Wolfgang postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Przechodzi właśnie na emeryturę, więc prowadzenie sprawy siostry nie będzie sprzeczne z wykonywaną przez niego pracą. Wkrótce z przerażeniem odkrywa, że w śledztwie popełniono wiele karygodnych błędów, które nie powinny mieć miejsca.
– Miałem zaufanie do policji, sam jestem przecież z policji! Wierzyłem, że koledzy robią wszystko, co w ich mocy, by wyjaśnić sprawę zaginięcia mojej siostry. Niestety tak się nie stało. To sprawiło, że od roku 1989 do 2017 nie wiedzieliśmy ani gdzie jest Birgit, ani co się wydarzyło tamtej pechowej nocy – ubolewa Wolfgang.
Dociera do niego również, że coś mogło łączyć zaginięcie jego siostry z seryjnym mordercą z lasów Göhrde. Sielaff postanawia sam poprowadzić śledztwo. W tym celu tworzy własny zespół złożony z najlepszych prywatnych detektywów. – Kiedy przejrzałem akta sprawy mojej siostry, dotarło do mnie, ile czasu straciliśmy – dodaje.
Po nitce do kłębka
Czy Birgit Meier była ofiarą domniemanego mordercy z lasów Göhrde, pracownika cmentarza Kurta-Wernera Wichmanna? Podejrzany o morderstwa w lasach 43-latek, powiesił się w swojej celi w 1993 roku, tuż przed procesem. To sprawiło, że śledztwo w jego sprawie zostało zawieszone. Ale z badań m.in. DNA wynika, że Kurt miał na sumieniu prawdopodobnie kilkadziesiąt osób.
W ciągu 15 lat prywatnego śledztwa Sielaff szukał dowodów na to, że jego siostra też padła ofiarą Wichmana. Gdy pod jego naciskiem w 2017 roku pod betonową ścianą garażu domu na obrzeżach Lüneburga zostają odnalezione ludzkie kości, badania kryminalistyczne wykazują, że należą do Birgit Meier. Kobieta zginęła w 1989 roku najprawdopodobniej od strzału w głowę, którą owinięto niebieskim workiem na śmieci. Media nie pozostawiają na śledczych suchej nitki, oskarżając ich o opieszałość w śledztwie. Dom, w którym zostaje znaleziona Birgit, należy bowiem do Wichmanna.
Dlaczego mężczyzna nigdy nie został podejrzanym w sprawie zniknięcia Birgit? Czy śledczy kiedykolwiek pytali go o zaginioną 41-latkę? A i owszem. Wichmann był wśród przesłuchiwanych uczestników pewnego przyjęcia. To właśnie na nim, na początku sierpnia 1989 roku, najprawdopodobniej pierwszy raz spotkał Birgit. Kilka dni po zaginięciu kobiety, podobnie jak inni został wezwany na przesłuchanie. Podczas składania zeznań przez cały czas miał na dłoniach rękawiczki. Kiedy śledczy pytali go, dlaczego zasłania ręce, odparł, że cierpi na alergię i musi chronić dłonie przed podrażnieniami. Uznano to za wystarczającą odpowiedź.
Dom Wichmanna dokładnie przeszukano dopiero w 1993 roku, gdy został głównym podejrzanym w sprawie morderstw z lasów Göhrde. W budynku odkryto m.in. dźwiękoszczelny pokój z bronią, środkami uspokajającymi i paralizatorami. Kilka miesięcy po aresztowaniu Wichmann napisał listy pożegnalne, w tym jeden do swojej żony i brata, którego poprosił o posprzątanie domu. Po odnalezieniu szczątków Birgit, wznowiono śledztwo także w sprawie morderstw w lasach Göhrde. Poszukiwany jest m.in. mężczyzna, który miał pomagać Wichmannowi w zbrodniach.
– Maria Radzik
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy