W tej sprawie mocną inspiracją byli dla niego znajomi z kręgu Eisensteina, poznani w połowie lat 30. w Moskwie: wielki aktor Solomon Michoels i poeta Icyk Feffer, odwiedzający w 1943 Stany jako działacze powołanego przez Stalina Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego.
Baryton na płastinkach
Im dalej w lata 40., tym fatalniej wszystko się komplikowało dla Robesona. Narastającego napięcia amerykańsko-sowieckiego nie rozumiał, żelaznej kurtyny nie przyjmował do wiadomości. Działania komisji McCarthy’ego, czasem rzeczywiście operującej z delikatnością słonia w składzie porcelany, nastawiały go jak najgorzej. A kolejne incydenty rasistowskie czy akty dyskryminacji, o które łatwo było w USA w latach 40., coraz bardziej dotykały go osobiście. W rezultacie coraz silniej się radykalizował.
Na audiencji u prezydenta Harry'ego Trumana traci panowanie nad sobą, domagając się położenia kresu rasizmowi, podczas przesłuchań przed komisjami kongresowymi, odmawia zadeklarowania, czy należy do Partii Komunistycznej USA: nie należał, zrobił to przez solidarność z innymi przesłuchiwanymi.
W czerwcu 1949 (w Polsce rozpoczyna się właśnie budowa Nowej Huty i socrealizm) koncertuje po raz kolejny w Moskwie, wykonując wiązanki negro spirituals oraz „Hymn powstańców getta warszawskiego”, ostatni ślad przyjaźni z Michoelsem i Fefferem. W dwa tygodnie później na Kongresie Pokoju w Paryżu przemawia za Związkiem Sowieckim, przeciw „remilitaryzacji Niemiec i faszyzmowi w Grecji”.
Po powrocie do Stanów na osiem długich lat traci paszport. Tych osiem lat to czas najgorszej (choć czy tak trudnej do zrozumienia?) radykalizacji śpiewaka: w roku 1951 na forum Komisji Praw Człowieka oskarża USA o „praktyki ludobójcze”, rok później otrzymuje Międzynarodową Nagrodę Stalinowską (odbiera ją w konsulacie w Nowym Jorku).
Po śmierci Josifa Wissarionowicza publikuje poemat-lament „Do ciebie, umiłowany towarzyszu”. I, co może najtrudniej znieść, jeszcze jesienią 1956 potępia zryw na Węgrzech jako „ruchawkę podobną do tych, które zniszczyły Republikę Hiszpańską”. Gdzie Rzym, gdzie Krym…
A przez cały ten czas w ZSRS tłoczone są kolejne edycje płastinek, na których brzmi jego spiżowy baryton: negro spirituals, getto, ale też – hymn ZSRS w przekładzie na angielski. Już nie zatem „Sojuz nieruszymych riespublik swobodnych”, lecz: „United forever in friendship and labour..”.
To ostatnie nagranie pozwala ocenić również jego zupełnie genialny słuch językowy: jeśli się dobrze wsłuchać, ten tekst wykonywany jest nie tak, jak zaśpiewałby go Amerykanin, który nauczył się kilku zdań po rosyjsku (co miało w rzeczywistości miejsce), lecz – jakby śpiewał go Rosjanin, który nauczył się po angielsku….