Kultura

Kariera towarzysza Robesona: negro spiritual dla Stalina

Czasem można odnieść wrażenie, że Sowieci, niezrównani w sprawach propagandowych, przekraczali granice absurdu. Czarnoskóry śpiewak – czarnoskóry tradycyjnie, nie jak przystojniacy z LA Lakers: przysadzisty, lśniący, z szerokim nosem – wykonujący na moskiewskim stadionie czastuszki na zmianę z Ol’ Man River? A jednak. Tam śpiewał sam Paul Robeson.

Stosunek Sowietów i ich satelitów do popkultury Zachodu był dość złożony, można nawet rzec, że Freudem podszyty. Owszem: oficjalnie dominowała wrogość lub dystans, szczególnie w kanonicznych latach 50. XX wieku. Tępienie bikiniarstwa i jazzu, wystawa „Oto Ameryka”, niezliczone satyry na Coca Colę i gumę do żucia. Na mniejszą skalę trwało to aż do końca systemu, do dziś krąży po internetach druczek wydany przez leningradzką milicję, demaskujący ideowe błędy kapel lat 80.: Black Sabbath satanizm, Sabrina – pornografia…

Jako się rzekło, nie było to jednak całkiem jednoznaczne. Owszem, śpiewano „Kukułeczkę” i zakazywano boogie woogie, ale gdzieś tliła się tęsknota za przejęciem tych formatów. Skoro można ukraść bombę atomową czy recepturę proszku Ixi, dlaczego by nie przejąć i kultury?

Towarzysze robili, co mogli: w latach 70. w Czechosłowacji lała się Kofola, w Niemczech koncertował Dean Reed, nad Odrą szyto dżinsy, a w Bułgarii tworzono zagłębie muzyki rockowej.

Ale próby sięgnięcia po głośnych wykonawców rozrywkowej muzyki zachodniej zaczęły się dużo wcześniej, w chwilę po zakończeniu II wojny światowej, a jednym z największych łupów był bez wątpienia Paul Robeson.

Trzeba przyznać, że cel został wybrany nieźle, bo urodzony w 1898 roku pieśniarz, sportowiec, aktor, poeta, eseista i prawnik był naprawdę wybitną indywidualnością, człowiekiem mnóstwa talentów i konsekwentnych przekonań. Krzywdy, których doświadczał i którym współczuł, jak to nieraz bywa, tym bardziej popychały go w stronę Sowietów – ze skutkiem fatalnym dla jego sztuki i zdrowia.

Twardziel, jakich mało

Życiorys Robesona, niezależnie od tego, jak często był rozgrywany propagandowo, naprawdę wygląda jak wzorcowa opowieść o „self-made-manie” pióra Jacka Londona, jak wielka pochwała wytrwałości. Zaczynał od dna: ojciec urodził się jako niewolnik, matka zmarła, gdy miał sześć lat. Już w szkole średniej występował w zespole teatralnym, śpiewał w chórze, wyróżniał się jako zawodnik drużyny baseballowej, piłkarskiej i koszykarskiej – i niewrażliwością na docinki.

Cały pierwszy etap jego kariery świetnie zresztą pokazuje przeciwstawne siły i tendencje społeczne, obecne w tym czasie w Stanach: z jednej strony tępy, mnożący bariery rasizm, z drugiej – próby jego demontowania, podejmowane od środka systemu.
Otello (Paul Robeson) i Desdemona (Uta Hagen). Fot. George Karger/Getty Images
Za swe wyniki w szkole średniej Robeson otrzymuje propozycję stypendium w Rutgers College jako trzeci Afroamerykanin w historii tej uczelni: ale gdy się już tam dostanie, odmawia mu się przyjęcia do chóru, do fratrii, a kiedy zgłasza chęć przystąpienia do drużyny futbolowej Rutgers Scarlet Knights, koledzy na boisku łamią czarnuchowi nos i wyłamują rękę z barku.

Trener stwierdza, że Robeson wytrzymawszy w tych warunkach na boisku, zachował się po rycersku i włącza go w skład drużyny; z czasem stanie się on najwybitniejszym graczem Rutgers Scarlet Knights. Robeson kończy studia niższe z czterema medalami: jako gwiazda sportu, wybrany przez kolegów starosta roku, triumfator wszystkich konkursów krasomówczych i honorowy członek Phi Beta Kappa. W przemówieniu na zakończenie roku, w obecności rektora, biskupów i gubernatora, wzywa absolwentów do starań na rzecz równości wszystkich Amerykanów.

Wspaniałe radzieckie żłobki

Jak Jane Fonda znienawidziła własny kraj i pokochała Wietnam Północny

„To jest Berlin roku 1936, a my wszyscy jesteśmy Żydami” – mówiła o USA. „Amerykańscy jeńcy wojenni są traktowani z godnością, na jaką nie zasługują” – dodawała później.

zobacz więcej
Temu wezwaniu pozostanie wierny w kolejnych latach, jako student wydziału prawa na Columbii (a potem początkujący prawnik), i aktor, którego kariera błyskawicznie nabiera rozpędu: gra bohaterów sztuk Eugene’a O’Neilla, wciela się (któryż to już raz!) w Otella, występuje w filmach niemych i udźwiękowionych. Staje się jedną z gwiazd tzw. Harlem Renaissance: wielkiego rozkwitu „wysokiej” kultury afroamerykańskiej w latach 20. i 30. XX wieku. Na rasistowskie afronty reaguje z godnością, ale bez zacietrzewienia, podkreśla swoje przywiązanie do korzeni, zarówno w Stanach, jak w Wielkiej Brytanii, gdzie trafia z kilkoma tournée, występuje w londyńskich teatrach, gra w filmach.

I to tam obserwując wysiłki Gandhiego, spory o „kolonialne dziedzictwo Imperium”, Paul Robeson zaczyna się radykalizować, zresztą w swoisty dla siebie sposób: rozpoczyna naukę suahili i innych języków afrykańskich na University of London i deklaruje rosnące zainteresowanie „rodzinną” kulturą.

Wtedy jednak dociera doń zaproszenie do złożenia wizyty w Kraju Rad, wystosowane przez reżysera Siergieja Eisensteina – i rozpoczyna się uwodzenie.

Jak w każdym romansie: obie strony były sobie tak bardzo potrzebne! Sowiety nabrały dość sił na politykę o rozmiarze światowym, rozciągały siatki szpiegowskie na USA i dostrzegały wywrotowy potencjał zarówno Wielkiego Kryzysu, jak rasizmu Południa.

Paul Robeson, obolały od nieżyczliwych gestów, doświadczający coraz mocniej „szklanego sufitu”, potrzebuje miejsca, gdzie bariery rasowe potępiane będą pełnym głosem. W połowie grudnia 1934 wraz z żoną Effie rusza pociągiem z Berlina (ciekawe, jakie wrażenie zrobiło na nich przejście graniczne Stołpce-Niegorełoje…). Wszystko ich zachwyca: transparenty „Proletariusze wszystkich krajów…”, państwowe żłobki, program szczepień i dożywianie w szkołach.

No, ale to była jeszcze tylko taka standardowa potiomkinowska wycieczka dla przybysza z Zachodu. Wycieczka – ale nie bez poważnych skutków politycznych. Po pierwsze, Robeson zaczął traktować politykę na poważnie: w 1938 trafił do republikańskiej Hiszpanii, koncertując dla Brygady Lincolna i rannych w szpitalach, rychło potem wspierał w Londynie Jawaharlala Nehru i innych niepodległościowych działaczy hinduskich. Po wtóre: po 1941 gorąco wspierał w Stanach sprawę pożyczek i wsparcia dla Związku Sowieckiego, otwierania „drugiego frontu”, rozmów w Jałcie…
W tej sprawie mocną inspiracją byli dla niego znajomi z kręgu Eisensteina, poznani w połowie lat 30. w Moskwie: wielki aktor Solomon Michoels i poeta Icyk Feffer, odwiedzający w 1943 Stany jako działacze powołanego przez Stalina Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego.

Baryton na płastinkach

Im dalej w lata 40., tym fatalniej wszystko się komplikowało dla Robesona. Narastającego napięcia amerykańsko-sowieckiego nie rozumiał, żelaznej kurtyny nie przyjmował do wiadomości. Działania komisji McCarthy’ego, czasem rzeczywiście operującej z delikatnością słonia w składzie porcelany, nastawiały go jak najgorzej. A kolejne incydenty rasistowskie czy akty dyskryminacji, o które łatwo było w USA w latach 40., coraz bardziej dotykały go osobiście. W rezultacie coraz silniej się radykalizował.

Na audiencji u prezydenta Harry'ego Trumana traci panowanie nad sobą, domagając się położenia kresu rasizmowi, podczas przesłuchań przed komisjami kongresowymi, odmawia zadeklarowania, czy należy do Partii Komunistycznej USA: nie należał, zrobił to przez solidarność z innymi przesłuchiwanymi.

W czerwcu 1949 (w Polsce rozpoczyna się właśnie budowa Nowej Huty i socrealizm) koncertuje po raz kolejny w Moskwie, wykonując wiązanki negro spirituals oraz „Hymn powstańców getta warszawskiego”, ostatni ślad przyjaźni z Michoelsem i Fefferem. W dwa tygodnie później na Kongresie Pokoju w Paryżu przemawia za Związkiem Sowieckim, przeciw „remilitaryzacji Niemiec i faszyzmowi w Grecji”.

Po powrocie do Stanów na osiem długich lat traci paszport. Tych osiem lat to czas najgorszej (choć czy tak trudnej do zrozumienia?) radykalizacji śpiewaka: w roku 1951 na forum Komisji Praw Człowieka oskarża USA o „praktyki ludobójcze”, rok później otrzymuje Międzynarodową Nagrodę Stalinowską (odbiera ją w konsulacie w Nowym Jorku).


Po śmierci Josifa Wissarionowicza publikuje poemat-lament „Do ciebie, umiłowany towarzyszu”. I, co może najtrudniej znieść, jeszcze jesienią 1956 potępia zryw na Węgrzech jako „ruchawkę podobną do tych, które zniszczyły Republikę Hiszpańską”. Gdzie Rzym, gdzie Krym…

A przez cały ten czas w ZSRS tłoczone są kolejne edycje płastinek, na których brzmi jego spiżowy baryton: negro spirituals, getto, ale też – hymn ZSRS w przekładzie na angielski. Już nie zatem „Sojuz nieruszymych riespublik swobodnych”, lecz: „United forever in friendship and labour..”.

To ostatnie nagranie pozwala ocenić również jego zupełnie genialny słuch językowy: jeśli się dobrze wsłuchać, ten tekst wykonywany jest nie tak, jak zaśpiewałby go Amerykanin, który nauczył się kilku zdań po rosyjsku (co miało w rzeczywistości miejsce), lecz – jakby śpiewał go Rosjanin, który nauczył się po angielsku….
Duch w drzwiach

Jesienią 1958 roku, w ramach odwilży, odzyskuje paszport. Pierwsze tournée w 1959 i, zaraz po Wielkiej Brytanii, obowiązkowa wizyta w ZSRS. Tłumy szaleją, stadion na Łużnikach przepełniony, towarzysz Robeson gości wraz z żoną w sanatorium w Jałcie i przyjaźnie gawędzi z premierem Nikitą Chruszczowem.

British Pathé/YouTube

Kolejna podróż, w marcu 1961 – i katastrofa: podczas hucznej imprezy w hotelu (zwykle nie należał do osób trunkowych) Paul Robeson zamyka się w sypialni i podejmuje próbę samobójczą. Odratowany, wyjaśnia synowi, że doznał ataku paniki.

Podleczono go w rządowym sanatorium w Barwisze i wysłano do Londynu. Tam zresztą ataki paniki się powtórzyły – Robeson spróbował jeszcze kuracji w NRD, po czym w roku 1963 ostatecznie pożegnał się z karierą i ostatnich 13 lat życia spędził, kibicując ruchom antyrasistowskim.

Co to było? Syn, Paul Robeson młodszy, przez lata oskarżał CIA o podanie ojcu depresantów. Nie można tego wykluczyć (śmierć artysty w Moskwie, w dodatku w niejasnych okolicznościach, obciążałaby Sowiety), wydaje się jednak mało prawdopodobne: CIA niechętnie likwiduje własnych obywateli, Robeson też nie stanowił w tym czasie poważnego zagrożenia propagandowego.

Sowieci? W Stanach pojawiły się takie sugestie, ale im też się to nie opłacało, w żaden sposób – poza może przerzuceniem odium na „skrytobójcze USA”. Ale czy rzeczywiście taka gra byłaby warta świeczki? Może to po prostu załamanie nerwowe schorowanego (miażdżyca), wrażliwego artysty po sześćdziesiątce?

A może nie tylko. Bo Robeson, uczciwy i wrażliwy, pamiętał Michoelsa. I Feffera.

Jak zabić czerwonego cara. Stalin na celowniku

Ribbentrop zaproponował Hitlerowi, że zaaranżuje konferencję z udziałem sowieckiego satrapy, podczas której osobiście zastrzeli go ze specjalnego długopisu pistoletu.

zobacz więcej
Po raz ostatni spotkał Feffera – ujawniono to dopiero w opublikowanych po 1989 wspomnieniach syna, Paula Robesona Jr. – w czerwcu 1949 podczas wizyty w Moskwie. Od pierwszych godzin dopytywał się o swoich przyjaciół z Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego, których pamiętał z lat wojny, z wizyty w Stanach: co się z nimi dzieje? Dlaczego nie odpowiadają na listy?

Sołomon Michoels nie bardzo mógł już w tym czasie odpowiadać na listy: ciężarówka MGB przejechała go w Mińsku Białoruskim w styczniu 1948. Komitet Antyfaszystowski, wraz z narastaniem antysemityzmu Stalina, został rozwiązany, większość jego działaczy – zabita lub osadzona w łagrach.

Po trzech dniach upartych pytań Robesona do hotelu „Moskwa” doprowadzono Icyka Feffera, któremu przez ten czas na Łubiance pudrowano sińce. Rozmawiając o pogodzie za oknem i postępach w budowie hut (to, że pokój był na podsłuchu, dla obu było oczywiste) Icyk zdołał przekazać gestami to, co najważniejsze: Sołomona już zabili, jego, poetę, zlikwidują wkrótce (w rzeczywistości musiał czekać na rozstrzelanie jeszcze trzy lata, do sierpnia 1952).

Myślę o tej nocy, na dzień przed wielkim koncertem, podczas której Robeson zdecydował się milczeć. Zimna wojna, żelazna kurtyna, wielki strach. Na jednej szali Michoels, któremu już nic nie pomoże, na drugiej – płonące krzyże w Alabamie. Kto w Stanach skorzysta na oskarżeniu Stalina o skrytobójstwa?
Płyta z nagraniami Paula Robesona wydana w ZSRR. Fot. Wikimedia
Według niektórych świadectw, podczas koncertu następnego dnia zabrał głos i – nieoczekiwanie dla organizatorów – wspomniał o swojej przyjaźni z wielkimi artystami – Michoelsem i Fefferem. O dniach solidarności z Żydowskim Komitetem Antyfaszystowskim. I zaśpiewał – wtedy jeszcze niezakazany w ZSRS – „Hymn powstańców getta” (w rzeczywistości jidyszowe „Zog Nit Keynmol” napisane zostało przez żydowskich partyzantów w oddziałach sowieckich na Wileńszczyźnie na wiadomość o powstaniu w Warszawie 1943 – ale kto to dziś pamięta).

Nie było to, jak na te czasy, mało: Jean Paul Sartre ani Bernard Russell nie dopytywali na Kremlu o przyjaciół, którzy przestali odpowiadać na listy. Ale kto wie, jaki cień sprzed dwunastu lat stanął przed oczami odważnego Paula Robesona tamtej marcowej nocy 1961 roku, kiedy wyszedł z gwarnego hotelowego pokoju do sypialni?

– Wojciech Stanisławski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: 1949 rok. Paul Robeson wraca do domu po polityczno-artystycznym tournée. Fot. Art Edger/NY Daily News Archive via Getty Images
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.