Historia

Akcja H – T: komuniści do ostatka trzymali sprawę w tajemnicy

Szukało się domów z kominem, bo szła zima i piec był wskazany, ale żeby chata nie była półkurna, gdzie ogrzewa się też stodołę i oborę pod jednym dachem. Ludzie wspominali mnóstwo pluskiew, przez pierwsze noce nie mogli spać z powodu robactwa. Byli w szoku: na Sokalszczyźnie mieli już prąd elektryczny, tutaj dotarł dopiero w 1964 roku.

Umowa z 1951 roku o zmianie granic z ZSRR, największa taka korekta w powojennej Polsce, skończyła się tak jak zawsze: stratą miliardów dolarów i zniszczeniem tysięcy żyć.

Prezydent Bolesław Bierut ogłosił ją 71 lat temu w Dzienniku Ustaw (numer 11, pozycja 63), choć dokument podpisano (jakżeby inaczej – w Moskwie) 15 lutego 1951 roku, podano do publicznej wiadomości 22 maja, ratyfikowano 26 maja; jesienią zaplanowano realizację postanowień, wymianę terenów wyznaczono 26 listopada.

Na mocy umowy Rzeczpospolita Polska – jeszcze nie PRL! – odstąpiła ZSRR część Sokalszczyzny z czterema gminami oraz fragmentami trzech innych z miastami Bełz (Белз), Uhnów (Угнів), Krystynopol (Червоноград), Waręż (Варяж), Chorobrów (Хоробрів) i lewobrzeżną cześć Sokala – Żwirkę (Жвирка), do tego 49 wsi. W zamian otrzymaliśmy wycinek przedwojennego powiatu leskiego z częścią dorzecza dolnego Sanu i kawałek Pogórza Bieszczadzkiego – fragmenty ówczesnego obwodu drohobyckiego – z miastami Ustrzyki Dolne (Устрики Долішні) oraz 40 wsiami, w tym Czarną (Чорна), Bandrowem Narodowym (Бандров), Krościenkiem (Коростенко), Bystrem (Быстре). Powierzchnia 480 km² zgadzała się tylko na papierze.

Po wojnie wschodnią granicę Polski oparto o linię Bugu. Na Lubelszczyźnie znalazło się jego „kolano” w trójkącie z rzekami Sołokiją i Huczwą. Geolodzy niebawem odkryli, że pod urodzajnym czarnoziemem znajdują się bogate złoża węgla kamiennego i ZSRR postanowił odebrać nam łaskawie podarowany wcześniej teren. Oficjalnie podawano, że inicjatywa była polska, mająca przynieść korzyści ekonomiczne, lecz to ZSRR złożył propozycję nie do odrzucenia.

Krystynopol zastąpiono Czerwonogradem, górniczym miastem, obok powstały cztery kopalnie wydobywające rocznie 15 mln ton węgla, co stanowiło połowę przedwojennego urobku Polski – miliardy dzisiejszych dolarów! Do tego Rosjanie przejęli strategiczną linię kolejową Rawa Ruska-Krystynopol, na trasie do Lwowa, z położonym wzdłuż niej pasem ziemi, której przebieg wcześniej zmuszał ich – przynajmniej teoretycznie – do płacenia za tranzyt lub jeżdżenia objazdami, czego przecież chcieli uniknąć.
Tereny, która Polska oddała ZSRR w 1951 roku zaznaczone na czerwono, a te, które otrzymała w zamian na zielono. Fot. Wikipedysta:Qqerim, English version by Waerloeg, moved from en wiki to Commons by Piotrus - Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=3473337
Polsce wspaniałomyślnie przekazano tereny ze złożami ropy naftowej i gazu ziemnego, które okazały się wyeksploatowane do cna. Ziemia uboga i kamienista. Władze tłumaczyły się dokończeniem przedwojennej elektrowni Myczkowce-Solina na Sanie, co uniemożliwił późniejszy przebieg granicy polsko-radzieckiej. Chodziło też o górny San i budowę zbiornika wodnego zapobiegającego powodziom podobnym do tej z 1934 roku. Zapora wodna i sztuczny zbiornik na Solinie powstały w latach 60. XX wieku. Idea wydawała się uzasadniona, zbieżność z odkryciem złóż węgla nie zostawiała jednak wątpliwości co do intencji władz. Dlatego komuniści do ostatka trzymali sprawę w tajemnicy, aby nie doszło do społecznego buntu. Przykrywką miała być atrakcyjność turystyczna Bieszczadów i piękne widoki na połoninach.

Najpierw wyrąbali las

Stanisław Górnicki, sołtys Machnówka: „W maju ogłosili, że będzie zmiana granic. Akurat byłem w Bełzie i ktoś głośno nastawił radio przy otwartym oknie. Ludzie zebrali się pod tym oknem i słuchali. Płakali, choć nie było do końca wiadomo, kto jedzie, kto nie. Do każdej wsi dotarł pełnomocnik, propagandzista, który musiał dopilnować, żeby ktoś chałupy nie rozebrał czy nie spalił. Przychodził co dnia do sołtysa i mówił: »Nie jedziecie«. Tak samo w Machnówku i sąsiedniej Worochcie. Później wojsko pokazało mi nową granicę na mapie, czerwoną kreską była zaznaczona. Wyszło, że Machnówek zostaje w Polsce. Sprawa z Worochtą wyjaśniła się w czerwcu na sesji rady gminy Bełz: przyłączono ją do ZSRR”.

„Dziennik Wschodni” cytował też Stanisława Wójtowicza ze Staj: „Worochta, skąd moja żona pochodzi, miała zostać przy Polsce. Granica była już wycięta przez las. Przyjechała jakaś komisja na trzy samochody. Ruski przeszedł jakieś 100 metrów i mówi: »Nada tuda«. Wycięli drugi pas i Worochta też poszła na tamtą stronę”. Wieś zniknęła z mapy. Na oczach mieszkańców rozbierano cerkiew, kościół filialny wcześniej spaliło UPA. Gdyby Machnówek przyłączono do ZSRR, zapewne podzieliłby los Worochty.

Lwów i Królewiec mogły być w PRL. A Szczecin w NRD

Jedną z przygranicznych warmińskich wsi Polacy od sowieckich sołdatów odkupili za parę litrów spirytusu.

zobacz więcej
Wedle zapisów protokołu do umowy z 1951 roku „każda z umawiających się stron przekazuje bez odszkodowania w stanie nienaruszonym nieruchomy majątek państwowy, spółdzielczo-kołchozowy, spółdzielczy, jak również inny majątek społeczny, włącznie z urządzeniami przedsiębiorstw kolei żelaznych, środków łączności. (…) Strony mają prawo wywozu z podlegających zamianie terytoriów ruchomego majątku państwowego, spółdzielczo-kołchozowego, spółdzielczego, jak również innego majątku społecznego, włącznie z zapasowymi i nie wmontowanymi urządzeniami przedsiębiorstw, kolei żelaznych, środków łączności, także środków transportu (taboru kolejowego, samochodów, wozów, zwierząt pociągowych), traktorów, kombajnów, innych maszyn rolniczych, zwierząt użytkowych”. Sowieci – jakżeby inaczej – odczytali zapisy dosłownie i zostawili po sobie iście księżycowy krajobraz.

Przez powojenne lata prowadzili w lasach gospodarkę rabunkową, o czym świadczą dane z lwowskich archiwów. „W niecałym 1948 roku w rejonie ustrzyckim pozyskano 106,2 tys. m3 dłużycy oraz 7,7 tys. m3 drewna opałowego” – wyliczał magazyn „Echa Leśne”. Gdy decydowano o korekcie granic – na przełomie stycznia i lutego – Sowieci poinformowali mieszkańców kilkudziesięciu wsi, że wkrótce zostaną przesiedleni na wschód ZSRR i wydali polecenie, by ludzie zdolni do pracy stawiali się w lesie z siekierami i piłami. Leśny magazyn cytuje Michała Iwanko ze Stebnika: „Gdzie nadstawić ucha, zewsząd niósł się odgłos rąbanych drzew. Od świtu do nocy mężczyźni i kobiety pracowali siekierami, toporami, dwuosobowymi piłami ręcznymi. W krótkim czasie pobliskie lasy bardzo się przerzedziły”.

„Cięcia trwały od późnej zimy aż do jesieni. Sam nie musiałem chodzić do lasu, bo pracowałem w kopalni ropy, ale wielu moich sąsiadów bladym świtem maszerowało ze sprzętem na najbliższe zalesione wzniesienia. Potem drewno zwożono końmi w doliny, stamtąd na specjalnie utworzone składy. I tak mnóstwo buków, jesionów, jodeł, świerków nigdy nie wywleczono z lasów. Wiele z drzew było ciętych bez namysłu; wpadały w głębokie wąwozy, z których nikt nie umiał albo nie chciał ich wyciągnąć. I w tych jarach już zostały na zmarnowanie” – potwierdzał Jan Jaślar z Czarnej. Wyrąbane połacie, metrowe kikuty pni, stanowiły smutny widok i dawały wrażenie przejścia kataklizmu, tornada lub trąby powietrznej, tymczasem to tylko chaotyczne cięcia siekier i pił. Po co bez ładu i składu wyrżnięto tysiące drzew i tak wiele na zmarnowanie? Ponoć Ukraińcom tłumaczono, że drewna potrzebują do budowy domów.

Mimo tych świadectw Bogusław Kochanowicz, wójt gminy Czarna ma wątpliwości co do masowej wycinki lasów. – Właśnie rozmawiałem o tym z Maciejem Szpiechem, nadleśniczym z Nadleśnictwa Ustrzyki Dolne, który również nie sądzi, żeby tak bardzo przetrzebiono okoliczne lasy. Przeczy temu informacja zapisana w protokole komisji powołanej zarządzeniem premiera 13 listopada 1956 roku w sprawie zbadania spraw związanych z przesiedleniem, gdzie w pkt. 2 czytamy: „Z innych bogactw powiatu na specjalną uwagę zasługują lasy, które dają możliwość uruchomienia przemysłu drzewnego. (…) W lasach oprócz dużych przestojów zalegają remanenty drzewa (ok. 50000 m3)”. Przez pięć lat po przesiedleniu las tak szybko nie wyrósł – puentuje Kochanowicz, ale to mogło być też mydlenie oczu komunistów.

Polsko-Radziecka Komisja dla Delimitacji Granicy winna zakończyć prace w ciągu dwóch-trzech miesięcy od wymiany dokumentów ratyfikacyjnych, czego nie dochowano. Termin oficjalnego przekazania Polsce terenów z umowy przekładano trzy razy. Zapewne, by Rosjanie zdążyli wywieźć drewno i wyłapać zające, w których gustowali. Polska komisja przesiedleńcza odbierająca rejon ustrzycki nie śmiała zaprotestować przeciwko rabunkowym cięciom lasów i bezmyślnej gospodarce łowieckiej.
Pola w okolicy Ustrzyk Dolnych. Fot. Krzysztof Lokaj / Forum
Skali zniszczeń nie pojmował Jan Kułacki, jeden z pierwszych urzędników w Ustrzykach Dolnych: „Przejmowaliśmy kopalnictwo, inne zakłady, budynki urzędowe, kolejowe, ale nasze oczy porażały gołe połacie po wyrębach. Wkrótce potem, już po wyjeździe Sowietów, wypuszczałem się na długie spacery po okolicy. Próbowałem wypatrzeć ślady leśnych zwierząt, sarny czy jelenia, na próżno. Przecież nie dlatego, że nie miałem szczęścia – to nasi poprzednicy wystrzelali prawie całą zwierzynę”. Ryszard Buziewicz z koła łowieckiego w Ustrzykach Dolnych: „Zanim mogliśmy wprowadzić jelenia na listę gatunków łownych, minęło 10 lat. Podobnie źle przedstawiał się stan liczebny sarny i dzika. My, myśliwi, i nasi koledzy leśnicy latami odbudowywaliśmy zwierzostan i drzewostan”.

Krzysztof Potaczała w książce „To nie jest miejsce do życia. Jak Stalin wysiedlał ludzi znad Bugu i z Bieszczad” cytował świadectwo Jana Paszkowskiego: „Na wsiach przez lata ludzie zgromadzili tyle rozmaitych sprzętów gospodarskich, że postanowili wszystkiego nie wywozić. Skoro i tak, jak sądzili, za jakiś czas mieli wrócić na swoje, po prostu zakopywali część majątku. Na podwórzach, na tyłach obór, w zagajnikach – byle w dobrze zapamiętanym miejscu. Zabezpieczali je smarami, owijali szmatami, folią i zasypywali. W tym ukrywaniu bron, grabi, drabin, rozmontowanych wozów i czort wie czego jeszcze było drugie dno: jeśli nie pozwolą nam wrócić, to sami swojego nie weźmiemy, ale i Ruscy nie wezmą”. I jeszcze słowo przesiedleńca Kazimierza Dyrda: „Niedługo przed decyzją o wysiedleniu rozpoczęto budowę kamiennej drogi z Hrubieszowa do Krystynopola. Była już na ukończeniu, brakowało może kilkuset metrów, ale jak ogłoszono korektę granic, to robotnicy tę drogę rozebrali do ostatniej kostki. A co, mieli zostawić Ruskim?”.

Zostały tylko koty
Bilans dla Polski wypadł niekorzystnie pod względem geologicznym, leśnym, zwierzęcym i przede wszystkim ludzkim. Mieszkańcy z opuszczanych terenów zostali w październiku i listopadzie 1951 roku przesiedleni w ramach „Akcji H–T”, której nazwa pochodzi od pierwszych liter powiatów Hrubieszów i Tomaszów. Z Sokalszczyzny transportami kolejowymi wywieziono 14151 osób: na Ziemie Zachodnie i Północne 7460, w Bieszczady 3934. Nikogo nie pytano, gdzie kto chce zamieszkać.

Dlaczego mniejszość pojechała na Nową Ziemię? Ponoć brakowało tam odpowiednich warunków, co nie było prawdą: z tych terenów wyjechało 30 tysięcy Ukraińców, zostało po nich wiele domów, puste wręcz rozbierano lub przerabiano na budynki gospodarcze. Mówi lokalny raport: „Przesiedleńcy pozostawili swoje domostwa oczyszczone i wybielone, na nowym terenie zastali w budynkach brud, robactwo, stan budynków zarówno w mieście jak i na wsi jest katastrofalny, na 222 budynki przydzielone przesiedleńcom 54 znajdują się w stanie zagrzybienia i nie nadają się do remontu, 62 znajdują się w stanie kompletnej ruiny (...) powszechny jest brak dostępu do wody do picia”. Mimo deklaracji rolnikom nie przekazano na własność pól pod uprawy, rzemieślnikom – lokali na działalność. Ludzie oderwani od korzeni żyli w ubóstwie. Obywatelu, radź sobie sam.


Pierwszy transport wjechał na stację w Ustrzykach Dolnych 26 października. – Na miejscu zostały koty porzucone przez Bojków. Zdarzały studnie zasypane ich martwymi ciałami, aby rzekomo zatruć wodę, lecz nie na masową skalę – opowiada Bogusław Kochanowicz, wójt gminy Czarna. Jego dziadek Józef wyjeżdżał z żoną i synami w jednym z ostatnich transportów z Krystynopola. W papierach zachowało się powiadomienie od pełnomocnika rządu ds. wysiedleń, że rodzina ma stawić się 8 listopada 1951 roku na stacji kolejowej. Zostali skierowani do powiatu Ustrzyki Dolne, który formalnie zaczął funkcjonować w 1952 roku. Karta przesiedleńcza dotyczyła Szprotawy koło Zielonej Góry, ale dziadek argumentował, że jako inwalida – w czasie I wojny światowej część stopy wyrywał mu szrapnel – nie może jechać za daleko. Pełnomocnik w Bełzie zgodził się zmianę: z Ustrzyk Dolnych do Krystynopola jest tylko 200 km.

Żołnierze pomagali w załadowaniu się z dobytkiem życia i plonów: zbożem i ziemniakami. Na stacji w Ustrzykach Dolnych kredą pisano na wagonach nazwy docelowych wsi i rozwożono ludzi. – Trochę jak w „Samych swoich” – żartuje Kochanowicz. Jego dziadek Józef osiadł we wsi Rabe, 10 kilometrów od Ustrzyk Dolnych, w bojkowskiej chacie pokrytej strzechą, później otrzymał budynek na plebanii przy byłej cerkwi grekokatolickiej. Dziadek opowiadał, że nikogo z przesiedleńców nigdy tu nie było, rolnicy z Lubelszczyzny jeździli do Hrubieszowa lub Lwowa, ale nie w góry… Na miejscu szukało się domów z kominem, bo szła zima i piec był wskazany, ale żeby chata nie była półkurna, gdzie ogrzewa się też stodołę i oborę pod jednym dachem. Ludzie wspominali mnóstwo pluskiew, przez pierwsze noce nie mogli spać z powodu robactwa. Byli w szoku: na Sokalszczyźnie mieli już prąd elektryczny, tutaj dotarł dopiero w 1964 roku. Żyli bardzo ubogo, co było szokiem zwłaszcza dla miastowych z Krystynopola, Sokala czy Bełza.
Tereny włączone do ZSRR. Fot. Autorstwa Crower - Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=11455260
W 1951 roku pierwszy śnieg spadł dopiero na Wigilię, krowy zdążyły pójść w pole. Kopano ziemniaki i buraki, bo Ukraińców wywożono od czerwca do sierpnia i zostawili plony. – Ziemniaki były jak orzechy w porównaniu z tymi z czarnoziemów. Bo ziemia tu licha: trzecia klasa to ewenement, czwarta rzadko, najwięcej piątej i szóstej tak marnej, że zwolnionej z podatków… Tam się wszystko rodziło, tu nic nie rosło. Później uprawy zaczęły niszczyć dziki i jelenie. Skromne poletka dawały tylko paszę dla zwierząt. Ludzie musieli przestawić się na gospodarkę pasterską i hodowlaną. Zresztą zwierzęta rolne były w takim samym szoku jak ludzie, na nizinach panowały inne warunki, więc padały nieprzystosowane do terenu i klimatu. „Na stokach krowy i konie się przewracały, gęsi i indyki podpierały skrzydłami” – żartował mój ojciec Michał. Z czasem nauczyli się orać i bronować na stromych zboczach . Z powodu uszkodzonej stopy dziadek był chromy i pamiętam, jak sam sobie robił buty, kroił skórę i szył grubą igłą. Dorabiał też jako krawiec, przychodzili do niego starsi panowie po czapki-leninówki, w których się specjalizował. Tak było w Rabem i jeszcze Krystynopolu.

Z dziadkiem Józefem i babcią Anastazją przyjechało dwóch synów: Michał i Czesław. Starszy Michał miał 18 lat i chodził do budowlanki. Na miejscu wszystko zasłaniały mu góry, więc wszedł na jedną, drugą, kolejną – myślał, że może zobaczy z góry Krystynopol – w końcu przestał się wspinać… Zaocznie skończył Technikum Ekonomiczne w Rzeszowie, pracował w Gminnej Spółdzielni Samopomocy Chłopskiej w Czarnej, a później Spółdzielni Kółek Rolniczych. Równocześnie prowadził z dziadkiem gospodarstwo rolne. Po otwarciu cerkwi w Rabem w 1971 roku pełnił nieformalną rolę jej kustosza. Na emeryturze dorabiał jako rolnik, trzymał zwykle kilka krów. Jego żona Antonina była księgową, po pracy pomagała w gospodarstwie, wychowywała starszego Bogusława i młodszego Stanisława. Kiedy opowiada o rodzinnych stronach, powtarza: „A u nas w domu to było tak…”. Jej ojciec Jan osiadł w Czarnej, gdzie hodował bydło, świnie i konie pociągowe, bo ciągnik zastąpił je dopiero w latach 70. Historia rodziny wracała często w rozmowach.

Wojenka polsko-słowacka trwa. Polskość atakuje z każdej strony

Wciąż trwa wylewanie narodowych żali.

zobacz więcej
Zamienimy się miejscami?

– Plotka poszła po 20 latach, że znowu będą wysiedlać, bo znaleziono pokłady uranu. Dziadek żartował: „Dobrze, że mam jeszcze tę skrzynię” – opowiada Kochanowicz, który urodził się 11 lat po przesiedleniu i kurnych chat już nie pamięta. – Człowiek od małego pracował. Najpierw przy grabieniu albo przeganianiu much od bydła i koni, żeby się nie spłoszyły. Potem poważniejsze sprawy. Wakacje to pomoc w gospodarstwie – wspomina.

Szkoła Podstawowa w Czarnej, Technikum Leśne w Lesku. Po maturze pracował w Lasach Państwowych, Bieszczadzkim Parku Narodowym, Straży Granicznej. W międzyczasie zaoczne studia, dwuletnia służba wojskowa. – W tym roku mam 50-lecie szkoły, 40-lecie matury i moja 60. Razem będzie 150 lat! – wylicza. Jest wójtem gminy Czarna w Bieszczadach, niedawno ostrzegał o niedźwiedziu, który pojawiał się na terenie gminy w pobliżu infrastruktury turystycznej. Opowiada, że nie ma w domu wielu pamiątek po rodzinnych stronach, żadnych obrazów, jedynie kilka zdjęć babci z czasów panieńskich, bo służyła w folwarku u hrabiego Dzieduszyckiego. Zachowała też pamiątkową 10-złotówkę z Józefem Piłsudskim i kilka banknotów austrowęgierskich.

Kochanowicz pierwszy raz pojechał na Sokalszczyznę w 1992 roku: autokar przesiedleńców z rodzinami liczył 40 osób. Oglądali rodzinne miejsca: dom mamy stoi do dzisiaj, domu Kochanowiczów już nie było, została studnia, z której ojciec napił się wody i podał też synowi.

– Wzruszenie było wielkie. Ojciec był chrzczony w kościele w Krystynopolu, teraz jest tam cerkiew prawosławna, gdzie ukląkł i uronił łezkę. Po wyjściu ze świątyni podeszła do nas Ukrainka, która usłyszał polską mowę. Powiedziała, że ona też przed wojną mieszkała w Polsce w rejonie drohobyckim. Od słowa do słowa dogadaliśmy się, że mieszkała w „Riabem”, my w Rabem. „Zamienimy się miejscami?” – zażartował mój tato. Potem przyjeżdżaliśmy tam jeszcze kilka razy. Ojciec przywoził ziemię, którą trzymał w mieszkaniu w Rabem. Raz czarnoziem zapakował w woreczek foliowy, który żona wyrzuciła, myśląc, że to roztopiona czekolada. – Niektórzy ludzie chcieli, by ich grób posypać ziemią ojczystą – tłumaczy Kochanowicz. Jego ojciec zmarł w 2014 roku w wieku 81 lat, jeszcze rok wcześniej był na Sokalszczyźnie z 98-letnim obecnie kolegą Franciszkiem Flakiem, pierwszym prezesem Związku Wysiedlonych w Akcji H-T, który organizował takie wyprawy.
Czy Lwów i Królewiec mogły być w Polsce?
Związek powstał w 1991 roku w Ustrzykach Dolnych. W zarządzie zasiadały osoby, które doświadczyły korekty granic na własnej skórze; wiceprezesami byli Mieczysław Budziewicz (1934) i Mieczysław Podkowski (1935). W tej sytuacji cele statutowe wydają się trudne do osiągniecia: 1. Udzielanie pomocy członkom; 2. Prowadzenie starań o zachowanie pamiątek i dokumentów dotyczących ludności i terenów objętych wyludnieniem; 3. Roztaczanie opieki nad zabytkami, obiektami i grobami najbliższych na ziemi rodzinnej; 4. Organizowanie odczytów i prelekcji; 5. Rozwijanie życia towarzyskiego wśród członków; 6. Pomoc w dochodzeniu o odszkodowania za mienie pozostawione na terenie ziem wchodzących w skład terytorium ZSRR; 7. Organizację wycieczek do stron rodzinnych.

W 2008 roku przesiedleńcy ufundowali dzwon do parafii rzymskokatolickiej w Krystynopolu. Stowarzyszenie „Polska Kultura Kresowa” prowadzi Wiesław Cydruch. Zeszłoroczne obchody 70. rocznicy przesiedleń były skromne z powodów pandemicznych. Stowarzyszenie wydało broszurę „Kresy nasz dom”, gmina Czarna – z pomocą szkoły podstawowej i domu kultury – wydała książkę „Ziemia od innym nam droższa”, gdzie wnuki pytają dziadków o swoje korzenie. W Ustrzykach Dolnych miejskiemu skwerowi nadano nazwę Skweru Kresowian. Do tego kilkanaście osób ze szkoły w Czarnej, w akcji „Moje, Twoje, nasze” towarzystwa wymiany młodzieży, pojechało z wizytą do Krystynopola / Czerwonogradu, równolegle otrzymując rewizytę.

Kochanowicz opowiada, że w rocznicowych uroczystościach pokazano dwa strażackie sztandary przemycone przez ludzi z Sokalszczyzny i długo pozostające w ukryciu: bo miały wyhaftowane orła w koronie i wizerunek św. Floriana. Są w kiepskim stanie, Kochanowicz zbiera na kosztowną renowację. Mówi, że na grocie umieszczono tabliczki wcześniejszych darczyńców, wśród nich PZU Lwów, więc może uda się zainteresować ubezpieczyciela?

W 2001 roku, w 50. rocznicę przesiedleń, swoje rodzinne strony odwiedzili Ukraińcy, niektórzy przyjechali pierwszy raz od wysiedlenia. Chodzili po wsi, szukając swoich domów. Pili wodę ze studni, zrywali na pamiątkę gałązki ze zdziczałych drzew owocowych. Kiedy ich autokar zatrzymał się w pobliżu dawnej cerkwi, Michał Kochanowicz poszedł otworzyć świątynię, co robił zwykle dla wycieczek. Okazało się, że to dawni mieszkańcy Rabego, w większości mieszkający w Krystynopolu/Czerwonogradzie, choć trafili tam dopiero po otwarciu kopalni węgla, bo z Bieszczad byli rozproszeni na wschodnie kraju w okolicach Odessy.
– Kiedy przyjechali następnym razem, w naszym domu rodzinnym nocowało chyba z osiem osób. Nasi znajomi z Ukrainy traktują nas jak rodzinę, i my ich również. Zawsze proponowali nam noclegi w swoim mieszkaniu, gdy jeździliśmy tam z ojcem, ale wygodniej mieć pokój w hotelu – opowiada Kochanowicz. Ma dorosłą córkę Annę, która rodzinnym szlakiem na razie dojechała tylko do Lwowa i wszystko jeszcze przed nią. Może uda się w tym roku?

Umowę graniczną między Polską i ZSRR zawarto 16 sierpnia 1945 roku. Do pierwszej korekty doszło w 1948 roku, gdy w północno-wschodniej części kraju przesunięto granicę od 200 m do 3 km na wschód (na naszą korzyść): przyłączono kilkanaście miejscowości (powiat sokólski i białostocki), celem było sprostowanie przebiegu pasa granicznego, operacja nie miała podłoża ekonomicznego ani narodowego, choć część wsi zamieszkiwała ludność prawosławna i białoruska. W tym samym roku przyłączono do Polski kilka miejscowości na południu, co też nie uwzględniało pochodzenia ludzi i ukraińskich mieszkańców wysiedlono do ZSRR.

Po korekcie granic z 1951 roku miały przyjść następne: w listopadzie 1952 roku ZSRR zamierzał zabrać Polsce 1300 km² z powiatów hrubieszowskiego i tomaszowskiego, w tym miasto Hrubieszów; w zamian miały nam przypaść miejscowości Niżankowice, Dobromil, Chyrów, Smolnica oraz linia kolejowa Przemyśl – Zagórz. Do realizacji tych planu nie doszło z powodu śmierci Stalina.

W interpelacji 32173 do ministra spraw zagranicznych, 7 kwietnia 2015 roku, poseł Artur Górski pytał, czy polski rząd nie powinien przeanalizować możliwości skorygowania z Ukrainą granic, skoro zmiana z 1951 roku okazała się dla nas niekorzystna. Czy nie jest najwyższy czas, aby zainteresować się tymi polskimi terenami, które tak niedawno odpadły od Polski, oraz losem ich byłych mieszkańców, ofiar Akcji H –T? Czy w poczuciu odpowiedzialności za naszą kulturę i tradycję nie powinniśmy zadbać o zachowanie i odnowienie obiektów sakralnych, stanowiących nasze dziedzictwo narodowe, będących świadectwem polskiej, wielowiekowej obecności na tych ziemiach? Czy rząd wesprze finansowo powołany do życia w 1991 roku Związek Wysiedlonych w Akcji H-T, którego członkowie nie zapomnieli o swoich rodzinnych stronach? Poseł zwrócił uwagę, że do dziś z terytorium Polski widać bryłę opustoszałego, niszczejącego kościoła katolickiego na przekazanych ziemiach. „Kościół pw. Maryi Dziewicy i monumentalny klasztor bernardynów w Sokalu z XVII w. – miejsce kultu Matki Bożej Sokalskiej – został zamieniony w czasach komuny na więzienie o zaostrzonym rygorze (Kolonia Karna nr 47) i znacznie zrujnowany. 27 marca 2012 roku klasztor wraz z kościołem spłonął doszczętnie i dziś straszy wypalonymi ścianami, gdyż nie ma gospodarza”. I co? Jakżeby inaczej – nic.

– Jakub Kowalski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Ustrzyki Dolne w 1954 roku. Warta honorowa przed pomnikiem Józefa Stalina i delegacje z kwiatami. Z tyłu dawna synagoga, w tym czasie magazyn zbożowy. Fot. Tadeusz Ogonowski / Forum
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.