Bilans dla Polski wypadł niekorzystnie pod względem geologicznym, leśnym, zwierzęcym i przede wszystkim ludzkim. Mieszkańcy z opuszczanych terenów zostali w październiku i listopadzie 1951 roku przesiedleni w ramach „Akcji H–T”, której nazwa pochodzi od pierwszych liter powiatów Hrubieszów i Tomaszów. Z Sokalszczyzny transportami kolejowymi wywieziono 14151 osób: na Ziemie Zachodnie i Północne 7460, w Bieszczady 3934. Nikogo nie pytano, gdzie kto chce zamieszkać.
Dlaczego mniejszość pojechała na Nową Ziemię? Ponoć brakowało tam odpowiednich warunków, co nie było prawdą: z tych terenów wyjechało 30 tysięcy Ukraińców, zostało po nich wiele domów, puste wręcz rozbierano lub przerabiano na budynki gospodarcze. Mówi lokalny raport: „Przesiedleńcy pozostawili swoje domostwa oczyszczone i wybielone, na nowym terenie zastali w budynkach brud, robactwo, stan budynków zarówno w mieście jak i na wsi jest katastrofalny, na 222 budynki przydzielone przesiedleńcom 54 znajdują się w stanie zagrzybienia i nie nadają się do remontu, 62 znajdują się w stanie kompletnej ruiny (...) powszechny jest brak dostępu do wody do picia”. Mimo deklaracji rolnikom nie przekazano na własność pól pod uprawy, rzemieślnikom – lokali na działalność. Ludzie oderwani od korzeni żyli w ubóstwie. Obywatelu, radź sobie sam.
Pierwszy transport wjechał na stację w Ustrzykach Dolnych 26 października. – Na miejscu zostały koty porzucone przez Bojków. Zdarzały studnie zasypane ich martwymi ciałami, aby rzekomo zatruć wodę, lecz nie na masową skalę – opowiada Bogusław Kochanowicz, wójt gminy Czarna. Jego dziadek Józef wyjeżdżał z żoną i synami w jednym z ostatnich transportów z Krystynopola. W papierach zachowało się powiadomienie od pełnomocnika rządu ds. wysiedleń, że rodzina ma stawić się 8 listopada 1951 roku na stacji kolejowej. Zostali skierowani do powiatu Ustrzyki Dolne, który formalnie zaczął funkcjonować w 1952 roku. Karta przesiedleńcza dotyczyła Szprotawy koło Zielonej Góry, ale dziadek argumentował, że jako inwalida – w czasie I wojny światowej część stopy wyrywał mu szrapnel – nie może jechać za daleko. Pełnomocnik w Bełzie zgodził się zmianę: z Ustrzyk Dolnych do Krystynopola jest tylko 200 km.
Żołnierze pomagali w załadowaniu się z dobytkiem życia i plonów: zbożem i ziemniakami. Na stacji w Ustrzykach Dolnych kredą pisano na wagonach nazwy docelowych wsi i rozwożono ludzi. – Trochę jak w „Samych swoich” – żartuje Kochanowicz. Jego dziadek Józef osiadł we wsi Rabe, 10 kilometrów od Ustrzyk Dolnych, w bojkowskiej chacie pokrytej strzechą, później otrzymał budynek na plebanii przy byłej cerkwi grekokatolickiej. Dziadek opowiadał, że nikogo z przesiedleńców nigdy tu nie było, rolnicy z Lubelszczyzny jeździli do Hrubieszowa lub Lwowa, ale nie w góry… Na miejscu szukało się domów z kominem, bo szła zima i piec był wskazany, ale żeby chata nie była półkurna, gdzie ogrzewa się też stodołę i oborę pod jednym dachem. Ludzie wspominali mnóstwo pluskiew, przez pierwsze noce nie mogli spać z powodu robactwa. Byli w szoku: na Sokalszczyźnie mieli już prąd elektryczny, tutaj dotarł dopiero w 1964 roku. Żyli bardzo ubogo, co było szokiem zwłaszcza dla miastowych z Krystynopola, Sokala czy Bełza.