Luxtorpedą do Zaleszczyk
piątek,
4 lutego 2022
„Jest przeraźliwie gorąco. Ni śladu powiewu. Z jasnego błękitu nieba leje się biały żar. Czterdziestu przedstawicieli młodzieży płci obojga w wieku poniżej lat pięćdziesięciu, roznegliżowanych do ostatnich granic przyzwoitości, leży bezwładnie. Tylko od czasu do czasu odwracają cielska, by równomiernie zbrunacić skórę”. Tak w 1936 roku pisał Józef Konwiński w bezpłatnym dodatku do „Kuriera Polskiego”.
Fragment książki „Zaleszczyki. Riwiera przedwojennej Polski” publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa Księży Młyn.
Do Zaleszczyk przybywano z dalszych stron kraju – jak już wiadomo – koleją dzięki bezpośredniemu połączeniu przez Kołomyję oraz Tarnopol, z Rumunii żelazny szlak wiódł przez Czerniowce. Natomiast regionalne połączenie autobusowe realizowała stała linia komunikacyjna do Zaleszczyk obsługiwana przez przedsiębiorstwo „Podole” z Czortkowa; bilet z tego miasta do kurortu kosztował 3,50 zł, w obie strony – 6 zł.
Popularne pobyty w Zaleszczykach organizowało pod koniec lat 30. XX w. Biuro Turystyczne Ligi Popierania Turystyki (Rynek 13, tel. 2), kusząc gości hasłem: „Słoneczna jesień i tani urlop”. Specjalna karta uczestnictwa Ligi, wydawana za pośrednictwem biura podroży „Orbis”, upoważniała do trzydniowego pobytu w tamtejszym pensjonacie (w terminie do 31 października) oraz dawała prawo do otrzymania 66% zniżki na kolej. Biuro to zajmowało się także wynajmem kwater, organizacją wycieczek autobusowych, motorówkami i pieszych. Obsługiwało również przejazdy kolejowe „zjazdów masowych” i „tanich pobytów ryczałtowych”. Prowadziło sprzedaż wydawnictw turystycznych oraz map.
Niezależnie od tego, również sam „Orbis” organizował nad Dniestrem dłuższe pobyty kuracyjno-wypoczynkowe oraz 15-dniowe zbiorowe tanie wycieczki w celu odwiedzenia kurortu. Wszelkich informacji na temat takich wyjazdów udzielały biura „Orbisu” na terenie całego kraju.
W Zaleszczykach agencja „Orbisu” znajdowała się przy ul. św. Stanisława (tel. 20) i udzielała wszelkiej pomocy w zakresie podróżowania. Organizatorami wycieczek po regionie było też miejscowe biuro Podolskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego oraz Komisja Uzdrowiskowa.
Wycieczki piesze i konne
Zaleszczyki stanowiły dogodny punkt do rozpoczęcia czy to bliższych pieszych przechadzek, czy dalszych wypraw odbywanych autobusem, autem, fiakrem, chłopskim wozem (zwracano uwagę, by były to wozy – sic! – drabiniaste!), także łodziami motorowymi lub wiosłowymi (jedna z nich nosiła bajkową, a dla najmłodszych nieco groźną nazwę „Baba Jaga”) czy stateczkami kursującymi po Dniestrze.
Wybierając dogodny środek transportu, można było dotrzeć do interesujących przyrodniczo i krajobrazowo miejsc oraz znajdujących się w okolicy Zaleszczyk zabytków i licznych śladów historii. Jako cel spaceru polecano m.in. monaster św. Jana Teologa na „ściance” rumuńskiego brzegu (w pobliżu Kryszczatyku) oraz znajdującą się w jego pobliżu kaplicę i pustelnię w grocie. Kierowano się też pieszo do oddalonego zaledwie o 3 km lasu w okolicy Dźwiniacza i Żeżawy.
Celem bliższych wycieczek było letnisko Dobrowlany nad Dniestrem z zabytkową drewnianą cerkwią – przyniesioną, jak mówiła legenda, przez powodziowe wody aż z Buczacza. Z bardziej odległych celów wybierano np. Bedrykowce z cmentarną kaplicą Brunickich i Turnauów, Bilcze Złote położone w jarze Seretu z cerkwią fundacji książąt Sapiehów, także Holihrady, gdzie można było podziwiać, oprócz drewnianej cerkwi, dwa wielkie głazy nad rzeką tworzące tzw. Sfinksa Podolskiego, a na jej zachodnim brzegu zwężoną skałę zwaną Pucharem Sobieskiego.
Odwiedzano też Czerwonogród z interesującym pałacem, będącym przebudowanym zamkiem należącym najpierw do Buczackich, później Jazłowieckich i Daniłłowiczów, oraz pobliskim (najwyższym na Podolu) wodospadem.
Tak okolice tego miasteczka przedstawiał w 1938 roku Jan Kilarski (w artykule „Polskie winobranie w Zaleszczykach. Co każdy powinien wiedzieć o Podolu”, „Ilustracja Polska”): Najświetniejszą ta kolorowość w przebogatym krajobrazie Czerwonogrodu, gdzie zeszło się wszelkie piękno podolskich jarów: w głębokim kotle przesyconym zielenią, wśród której świecą białe baszty i kolumny zamku, skrył się gród »czerwony«, od czerwieni występujących skał nazwany. Brylantowe kryształy gipsu lśnią się w słońcu na ścianach jaru, co są oprawą kosztowną barwnej mozaiki kwietnego ogrodu otaczającego letni dworek księżnej Lubomirskiej.
Popularne były również i inne miejscowości: Horodnica znana z wykopalisk dawnej ceramiki (neolitycznej, celtyckiej, scytyjskiej, rzymskiej i starosłowiańskiej) oraz kamieniołomów, Krzywcze z ruinami zamku z XVII wieku oraz niezwykle interesującą jaskinią ze ścianami z krystalicznego gipsu i naciekami o niezwykłych formach. Dalej Sinków z oryginalnymi strojami miejscowej ludności i plantacjami tytoniu, miasteczko Tłuste, Wysuczka w okolicach Borszczowa leżąca w jarze rzeki Nieczławy i Głęboczka – jej dopływu, z pałacem i ruinami obronnego zamku z XVII wieku, Zazulińce – miejsce odpustów bogate w folklor, z hodowlą jedwabników, „cudownym źródłem” i winnicą należącą do Kapituły Wileńskiej, wreszcie Żeżawa z zabytkową drewnianą cerkwią z 1784 roku (niektórzy datują ją na XVII w.) i interesującymi stanowiskami wykopaliskowymi.
Peerelowska propaganda z uporem powtarzała, że właśnie tędy we wrześniu 1939 roku do Rumunii uciekali przedstawiciele najwyższych polskich władz.
zobacz więcej
Godną poznania miejscowością były Koszyłowce – tam to Teodora Modzelewska utworzyła w swym dworze prywatne muzeum podolskiej sztuki ludowej, gromadzące interesujące okazy dawnego tkactwa i ceramiki oraz hafty spotykane na rękawach, mankietach, kołnierzach, pasach i krajkach. Najwartościowsze z nich zostały umieszczone na kartonach w chronologicznym porządku ich wykonania – ten jedyny w swoim rodzaju zbiór mógł stanowić materiał do przygotowania albumu sztuki ludowej.
Dwór w Koszyłowcach był też ośrodkiem pracy chałupniczej kobiet i dziewcząt z okolicznych wsi, gdzie hafciarstwo i tkactwo było od dawna praktykowane. Tamtejsze prace nie tylko stanowiły ważny czynnik wspierania szlachetnej lokalnej wytwórczości hamującej rozprzestrzenianie się przemysłowej tandety, ale też dawały wsi znaczący zarobek – nawet kilkunastu tysięcy złotych rocznie, co było kwotą niebagatelną.
Warta odwiedzenia była również wieś Latacz i znajdujące się tam warsztaty tkaczy, często przedstawicieli miejscowej polskiej drobnej szlachty kresowej: Bobrowskich, Domańskich, Gostyńskich, Szydłowskich czy Tuligłowskich, wyrabiających białe płótna i barwne werety – konopne tkaniny do przykrywania łóżek, ław i wozów.
Statkiem do Okopów św. Trójcy
Dłuższe wycieczki można było odbyć łodziami motorowymi i kursującym po Dniestrze stateczkiem „Osa”, np. do malowniczo położonego miasteczka Uścieczko, do Rakowca, by zwiedzić ruiny zamku z połowy XVII wieku, czy nawet do odległych (99 km) Okopów św. Trójcy – miejscowości najdalej wysuniętej na południowy wschód w międzywojennej Polsce – dawnej twierdzy zbudowanej przez Stanisława Jabłonowskiego za panowania króla Jana III i miejsca schronienia Kazimierza Pułaskiego z konfederatami barskimi (uwiecznionej przez Zygmunta Krasińskiego w Nie-Boskiej komedii).
Do Okopów św. Trójcy wybierano się też łodziami bez motorowego napędu – taki niespieszny, kontemplacyjny spływ Dniestrem trwał… 1,5 dnia.
Do miejscowości tej, a także do wartych odwiedzenia grot w Bilczu Złotem, wycieczki autobusowe organizował w każdą sobotę wspomniany już Oddział Zaleszczycki Podolskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego – miejsce odjazdu autobusów znajdowało się przed ratuszem w Zaleszczykach. Tam też miały końcowy przystanek autobusy wspomnianej stałej linii komunikacyjnej Czortków–Zaleszczyki.
Wybierano się i jeszcze dalej – do Chocimia i Czerniowców, znajdujących się wtedy na terytorium Rumunii. Takie wycieczki wymagały posiadania przepustki wydawanej przez Starostwo Powiatowe w Zaleszczykach.
Harcerka wściekle się nudzi
Malownicze okolice Zaleszczyk, jak np. wieś Pieczarna, Uścieczko nad Dniestrem czy Czerwonogród, były chętnie wybierane jako miejsca letnich obozów harcerskich, odbywających się w zwykle w formie stacjonarnej. W obozach tych uczestniczyli druhowie z odległych zakątków kraju, a jedną z atrakcji bywał spływ „czajkami” Dniestrem z Uścieczka do Zaleszczyk.
Z jednego z takich obozów – na karcie z widokiem zaleszczyckiego ratusza – pisze 18 lipca 1932 roku Maria do Zofii Lipińskiej w Łowiczu (pisownia oryginalna):
Kochana Zosiu! /…/ miejscowość i okolice urocze, wspaniały Dniestr, ładna plaża, niesłychana wprost swoboda, no i bajecznie tanio, a zatem warunki pobytu idealne. Na wadze przybyło mi, apetyt mam wilczy. Jeden jest minus, że są wściekłe nudy, ale już z tem się pogodziłam i przyzwyczaiłam. Ten całotygodniowy systematyczny tryb życia, dużo mi przyniesie korzyści. /…/ Zaleszczyki. Pieczarna. Obóz harcerski. Skrzynka pocztowa Z.
Zaleszczyki kusiły ambitnych wodniaków. Spływ łodziami wiosłowymi odbył Dniestrem w gronie przyjaciół, i tam zakończył, sławny późniejszy podróżnik i autor frapujących książek z wypraw po świecie – Arkady Fiedler. We wstępie do swej debiutanckiej książki „Przez wiry i porohy Dniestru” autor pisał: Pod koniec lipca 1924 r. rozpoczęliśmy naszą wycieczkę Dniestrem na dwóch łodziach.(…) Uzbrojeni byliśmy w namioty, derki i wędki; dalej w młodzieńczą przedsiębiorczość, fantazję i zachłanność wrażeń. Po miesiącu dobiliśmy do Zaleszczyk, kresu wycieczki, podobni do sytych pszczół, ukojeni miodem, jakim obdarzył nas Dniestr: miodem jego brzegów, słońca i wody, i tysiąca przeżyć.
Władze II RP uznały, że podróże po kraju będą integrować naród, który dopiero co wyzwolił się spod trzech zaborów.
zobacz więcej
W następnych latach także i inni chętnie spędzali czas na wodzie. Dniestrowym nurtem sunęły galarami, dużymi łodziami wiosłowymi „wodne obozy wędrowne”. Zdarzało się, że uczestnicy spływów zbyt często korzystali na postojach z prażącego letniego słońca. Józef Konwiński w 1936 roku tak o tym pisał (w „W jarach Podola. Dniestrem do Zaleszczyk”, bezpłatnym dodatku do „Kuriera Polskiego”).
Jest przeraźliwie gorąco. Ni śladu powiewu. Z jasnego błękitu nieba leje się biały żar. Czterdziestu przedstawicieli młodzieży płci obojga w wieku poniżej lat pięćdziesięciu, roznegliżowanych do ostatnich granic przyzwoitości, leży bezwładnie. Tylko od czasu do czasu odwracają cielska, by równomiernie zbrunacić skórę. Nie wszyscy jednakże prażą się na słońcu. Kilka osób schowało się pod stoły i ławki. To ci, którzy z zachłannej chciwości ultrafiołkowych promieni pobrali ich już wpierw zadużo. Na ich rubinowej skórze ostro odcinają się białe plamki pęcherzyków. Kilka razy dziennie smarują się oliwą z wodą wapienną; niewiele to jednak pomaga. Jęki tych „nieszczęśliwców”, budzące wszystkich nocą, najlepiej o tem świadczą.
Rowerem z Garwolina
Nie wszystkim było jednak dane w pełni i bez przeszkód zrealizować wakacyjne plany. Zdarzało się, że pobyt trzeba było przerwać w zupełnie nieprzewidzianym momencie i miejscu.
Nieznany z imienia uczestnik zapewne kajakowego spływu Dniestrem do Okopów św. Trójcy pisze na pocztówce wysłanej z Zaleszczyk 26 lipca 1928 roku do Laury Dobrutt w Warszawie: Wczoraj przypłynąłem do Zaleszczyk. Dzisiaj otrzymałem telegram z pułku, by natychmiast wracać. Oto los!
W samym mieście uprawianie sportu było możliwe na boisku do piłki nożnej i siatkówki, zaś miłośnicy tenisa mogli korzystać z kortów (przy budynku „Sokoła” i „Oficerskich Domach Wypoczynkowych”), na których zimą urządzano lodowiska. Należały one, jak przystanie „LIDO” nad Dniestrem, do miejscowych przedsiębiorców branży sportowo-rekreacyjnej, zaleszczykowian Hawranów i Władysława Składzienia. Ponadto do dyspozycji gości dostępne były kręgielnia oraz strzelnica.
W kurorcie działało Towarzystwo Wioślarskie – na Dniestrze odbywały się zawody kajakowe, a na jego brzegu – plażowe mecze piłkarskie. W Zaleszczykach działał Małopolski Klub Jazdy, odbywały się też Zawody Konne Korpusu Ochrony Pogranicza urządzane przez Towarzystwo Zachęty do Hodowli Koni i Rozwoju Sportu Jeździeckiego Oficerów KOP. Na miejscowym hipodromie odbywały się wyścigi konne. Działalność prowadził również Związek Strzelecki. Wspomniane imprezy cieszyły się wielką popularnością i przyciągały licznych obserwatorów.
Urok i sława miejsca rosły, nic więc dziwnego, że docierali tam z różnych, odległych stron kraju wówczas nietypowi podróżnicy. W korespondencji własnej „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” z Zaleszczyk z roku 1927 czytamy:
Przed kilku dniami zawitał do nas w swej okrężnej podróży po Polsce prof. gimn. w Garwolinie ks. dr Antoni Święcicki. W ciągu dwóch tygodni przebył on na rowerze 1500 km, drogą na Radom–Kielce–Kraków–Zakopane–Pieniny–Jasło–Stanisławów–Kołomyję–Zaleszczyki. Ubrany w strój harcerski z małym tobołkiem przywiązanym do siodełka rowerowego ksiądz Święcicki zamierza w ciągu wakacyj odbyć dalszą drogę wzdłuż wschodniej granicy do Wilna.
Od czasu wizyty wytrwałego księdza-cyklisty Zaleszczyki cieszyły się jeszcze tylko przez dwanaście lat beztroskimi sezonami wakacyjnymi…
Przewodniki i bedekery