Jak mówić, jak myśleć. Słownik wyrazów i zwrotów poprawnych politycznie
piątek,
18 lutego 2022
Należy obowiązkowo zwracać się do obu płci, choć rzeczownik w męskiej formie liczby mnogiej w języku polskim obejmuje wszystkich. A zatem: Polki i Polacy, posłowie i posłanki, uczniowie i uczennice, politycy i polityczki, goście i gościnie – a może nawet oficerowie i oficerki, marynarze i marynarki?
Na początku lat 90. XX wieku w „Gazecie Wyborczej” ukazała się duża korespondencja z Ameryki – jedna z pierwszych, jeśli nie pierwsza w polskiej prasie publikacja poświęcona poprawności politycznej. Nie pamiętam autora ani większości niuansów wywodu. Ale doskonale pamiętam zdumienie, jakie mnie ogarnęło, w połączeniu z niezachwianą pewnością, że opisywane zjawisko to tylko egzotyka z dalekiego świata. U nas, w Polsce czegoś takiego nigdy przecież nie będzie. Nas to nie dotyczy.
Ów daleki świat wyprzedzał nas pod każdym względem i po latach komunizmu o niczym nie marzyliśmy bardziej niż o tym, by pod każdym względem – od gospodarki po sferę swobód i wolności – do niego dołączyć. Ale political correctness , jak w owym tekście określono nowe zjawisko, nie dawała się żadną miarą wtłoczyć w nasze – nie tylko moje przecież – wyobrażenia i oczekiwania. Dystans mentalny był jeszcze większy niż dystans geograficzny czy kulturowy. Przecież świeżo zlikwidowano cenzurę, zdjęto ograniczenia nakładane na słowo mówione i pisane. Nakładać je na nowo?
Cenzura jak z Mysiej
Z owego artykułu można się było na przykład dowiedzieć, że w świecie zachodnim istnieją tematy, których się nie porusza. Że są takie grupy społeczne, o których wolno mówić tylko dobrze albo wcale. Gdyby ktoś na przykład pozwolił sobie na jakąś antysemicką uwagę, nie miałby czego szukać w towarzystwie, bo tego się nie robi. Co to znaczy antysemicką? Dobre pytanie.
Naiwnością było sądzić, że poprawność do nas nie przyjdzie. A jeszcze większą – że wszelka cenzura to uciążliwy, krępujący gorset, narzędzie ucisku mowy, usytuowane jednak gdzieś poza nami. Cenzura z Mysiej tak właśnie wyglądała. Ale cenzura poprawności? Skoro tak wielu ludzi nakłada gorset na język i sznuruje go z własnej nieprzymuszonej woli – to chyba już nie. Tym bardziej, że poprawność cenzuruje nie tylko słowa, ale także myśli.
Według internetowego Słownika Języka Polskiego PWN, poprawność polityczna to „unikanie wypowiedzi lub działań, które mogłyby urazić jakąś mniejszość, np. etniczną, religijną lub seksualną”. Aby z poprawnością być w zgodzie, trzeba wiedzieć, że słowa dzielą się na dopuszczalne i nie do przyjęcia. I wcale nie chodzi o to, by nie używać wulgaryzmów ani słów niegrzecznych i obraźliwych. Grzeczność i poprawność to są dwa różne światy! Ludzie, którzy nigdy by się nie splamili wymówieniem słowa „pedał”, wulgaryzmy niosą na sztandarach, jak to nie raz mieliśmy okazję obserwować.
Z okazji Dnia Języka Ojczystego przypadającego 21 lutego przygotowaliśmy małą próbkę słownictwa poprawności. I choć to tylko próbka, może dać pogląd na to, co – w różnych sferach życia – jest dziś pożądane, a co niedozwolone.
Czarnoskóry lub czarny – czas rozstać się z Murzynem, nawet jeśli wielu z nas żywi szczery sentyment do uroczego Murzynka Bambo, który, jeżeli wierzyć apologetom poprawności, nie byłby zadowolony z rasistowskiego stylu, w jakim został opisany. Oni w każdym razie nie są z tego zadowoleni, choć dla wszystkich, którzy wychowali się na wierszach Juliana Tuwima, ich wywody są absurdalne.
Rozstanie z Murzynem nie zostało nakazane, ale jest zalecane. Taki wniosek należy wyciągnąć z opinii sporządzonej przed przez prof. Marka Łazińskiego, członka Rady Języka Polskiego, podtrzymanej później przez Radę. Słowo „Murzyn”, niegdyś neutralne, ma dziś, jego zdaniem, wydźwięk pejoratywny, a przy tym stało się archaiczne, dlatego należy używać innych określeń, na przykład narodowości człowieka. „W wielu kontekstach – pisze prof. Łaziński – słowo Murzyn było i jest używane niepotrzebnie. Określa nie narodowość ani pochodzenie geograficzne, tylko kolor skóry, a ta cecha podobnie jak kolor włosów, wzrost, typ figury nie musi być istotna w opisie człowieka”.
Czy zalecanie wobec tego słowa „czarnoskóry” nie pachnie aby niekonsekwencją?
Gej – nie pedał, nie pederasta i nawet nie homoseksualista, bo również dwa ostatnie, całkowicie przecież neutralne słowa (czy w sytuacji, gdy homoseksualizm został wykreślony z listy chorób, wolno jeszcze przypomnieć, że były to terminy medyczne?), wyraźnie dryfują ku strefie słów zakazanych. „Gej” to słowo całkowicie sztuczne. Angielskie „gay”, czyli „wesoły”, miało budzić przychylne uczucia i zepchnąć w niebyt dawne określenia. I to się bez wątpienia udało. To także wzorcowy przykład sytuacji, gdy o języku decydują sami zainteresowani. Subiektywne odczucia tej czy innej grupy, która życzy sobie, by nazywano ją tak, jak ona chce, coraz częściej bywają rozstrzygające.
Tylko co zrobić z literaturą? Na przykład ze słynną powieścią „Buszujący w zbożu”, której młody bohater, snujący się po Nowym Jorku, panicznie boi się pedałów i możliwych zaczepek z ich strony. W nowych wydaniach dałoby się pewnie słowo „pedał” zastąpić przez gładkie „gej”, problem jednak polega na tym, że na początku lat 50. XX wieku, gdy toczy się akcja, jeszcze go nie wymyślono.
Wśród sformułowań roku na świecie znalazło się „BC” jako czas „before Covid”. Koronawirusowi raźnie towarzyszy bakcyl słowotwórstwa.
zobacz więcej
Heteronormatywny – czyli kto? Prawie wszyscy. Człowiek o zwyczajnych czy, jak kto woli, tradycyjnych skłonnościach do płci przeciwnej. Ale, uchowaj Boże, nie o upodobaniach „normalnych”, bo normalne jest wszystko.
Nazista – nie Niemiec, wojenny okupant czy żołnierz. Prawdziwy chichot historii. Dawno temu bardzo wszystkich śmieszyło, że w radzieckich filmach wojennych wrogami nie byli „Giermańcy”, lecz zawsze „faszisty”. Socjalistyczny internacjonalizm nie zezwalał na budzenie niechęci do dobrych Niemców z bratniej NRD. Dzisiaj natomiast nie należy obrażać sojuszników i obarczać odpowiedzialnością całego narodu, który sam był przecież pierwszą ofiarą nazistów z NSDAP. To nie państwo niemieckie wywołało wojnę, to tylko źli naziści postanowili podporządkować sobie świat. Na szczęście w polskim kinie Niemiec, jak dawniej, trzyma się mocno.
Osoba z niepełnosprawnością – czy może jednak „niepełnosprawna”? Bo raczej nie inwalida ani kaleka – oba te określenia, dawniej w powszechnym użyciu, są bez wątpienia mocne, podczas gdy „niepełnosprawny”, choć mniej wyrazisty, jest łagodniejszy. Nie byłoby źle, gdyby nie dziwaczna konstrukcja: „z niepełnosprawnością”.
Ale Rada Języka Polskiego jej nie odrzuca. „Tradycyjna nazwa przymiotnikowa „niepełnosprawny” – stwierdza w opinii – na pewno nie stygmatyzuje nikogo. Wyrażenie przyimkowe „z niepełnosprawnością” nie musi sugerować, że niepełnosprawność jest rzeczą”. W polszczyźnie, dodaje, częste są narzędnikowe określenia cechy z przyimkiem z, np. „człowiek z problemami”, „z przeszłością” czy „z charakterem”.
Osoba niskorosła – nie karzeł. Ten dziwoląg językowy, wyjątkowo brzydki i niezgrabny, pojawia się ostatnio za sprawą nominowanego do Oscara filmu „Sukienka” – bo taka jest jego bohaterka. Grającej ją Annie Dzieduszyckiej nie brakuje jednak ani dystansu, ani poczucia humoru. Gdy otrzymała propozycję zagrania osoby niskorosłej, a tego słowa, jak mówi, nie lubi, odparła, że „może najwyżej zagrać karła”. Nawet jeśli „karzeł”, podobnie jak „kaleka”, nie budzi miłych skojarzeń, cóż można powiedzieć o słowie „niskorosła”? Ktoś, kto to wymyślił, ma na sumieniu językowy grzech ciężki.
Romowie – nie Cyganie, bo słowo „Cygan” i jego pochodne – ocyganić, wycyganić – mają niedobre konotacje. Romowie nie mają żadnych, bo też z niczym się nie kojarzą. Do niedawna tego słowa nikt w Polsce nie używał i niewielu pewnie je znało. Gdyby postępować konsekwentnie, należałoby zakazać używania słowa „Szwab”, bo można kogoś nie tylko ocyganić, ale także oszwabić.
Na fali nazywania ludów tak, jak same siebie nazywają, Eskimosów zastępują Inuici, a Lapończyków – Sami.
W kryzysie bezdomności – nie bezdomny. Bezdomny brzmi kategorycznie – a przecież nawet jeśli człowiek nie ma domu, nie znaczy, że nie będzie go mieć. Może to być tylko chwilowy kryzys, a język ten aspekt powinien podkreślić.
W Ukrainie – nowość językowa bardzo na czasie. Dlaczego nie „na Ukrainie”, jak mówi się po polsku od niepamiętnych czasów? Ano dlatego, że formy „na” używa się raczej w odniesieniu do regionów, zatem forma „na Ukrainie”, jak ktoś napisał w liście do Rady Języka Polskiego, jest przejawem braku szacunku dla państwa.
Rada zajęła stanowisko neutralne, podkreślając, że „język żyje swoim życiem i pewne zmiany następują w nim samoistnie”. Z przyimkami na tym polu bywa różnie. Mówimy „na Węgrzech”, choć Węgry nigdy nie stanowiły części Polski; a także na Litwie i na Łotwie, za to w Bawarii, w Andaluzji, w Toskanii, w Prowansji. I choć jesteśmy „na Mazowszu”, to jednak „w Wielkopolsce”.
Zwierzęta pozaludzkie – to po prostu zwierzęta, w odróżnieniu od zwierząt ludzkich, czyli od nas. Takiej formy użyła europosłanka Sylwia Spurek w polemice z byłym ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim, który szefa „Gazety Polskiej” Tomasza Sakiewicza nazwał „wieprzem”. „Czy naprawdę – napisała na Twitterze – walka o szacunek dla zwierząt pozaludzkich zasługuje na drwiny?”
Żeńskie formy – cóż za bogactwo! Dla każdego zawodu, dla każdej funkcji nie tylko można, ale i należy utworzyć formę żeńską, nawet wtedy, gdy brzmi ona dziwacznie albo komicznie. I nie mówimy tu o tak oczywistych, z dawien dawna będących w użyciu słowach, jak lekarka, nauczycielka, mistrzyni, przewodniczka czy posłanka.
Po latach, jakie minęły od przesławnej rozmowy Tomasza Lisa z minister sportu Joanną Muchą, która wobec ogólnopolskiej widowni powiedziała, że chce być tytułowana ministrą, marzenia wreszcie zaczynają się spełniać. Przynajmniej w paru mediach, poczynając od „Gazety Wyborczej”, radia Tok FM i Onetu, a także w niektórych instytucjach.
Na polu językowo-genderowym wiele może nas czekać.
zobacz więcej
Dawniej bywało odwrotnie – nawet tam, gdzie istniały żeńskie określenia zawodów, kobiety celowo używały form męskich, mówiąc na przykład „Jestem lekarzem”. Teraz wahadło wychyliło się, tyle że zdecydowanie za daleko. W 2005 roku Rada Języka Polskiego oceniła, że w odniesieniu do kobiety-sędziego właściwa jest forma „pani sędzia”, a nie „sędzina”, bo sędzina to żona sędziego. Czy dziś powtórzono by tę opinię?
Dość więc powiedzieć, że każdej kobiecie – jak każdej rzeczy, według poety – można dziś dać odpowiednie słowo, nawet jeśli niekiedy trochę ono szokuje. A tak bywa.
Oto najbardziej komiczne czy też, jak kto woli, cudaczne: burmistrzyni (gramatycznie poprawna, bo utworzona tak jak mistrzyni, tylko trochę gorzej brzmi). Dziekanka. Marszałkini. Sekretarzyni. Biskupka. Chirurżka, architektka, psychiatrka – wprost wymarzone, jeśli ktoś, jak Demostenes, praktykuje ćwiczenia bądź doskonali dykcję.
Jest powstanka (jakby się komuś trudno było połapać: pani, która walczyła w powstaniu). I jest też skoczkini – tu warto przypomnieć, że Tuwim w jednym z wierszy dla dzieci tak pisał o niepokornej kurce, która ujrzała aeroplan: „A że była dobra skoczka, wskoczyła tam nasza kwoczka”. Skoczka ma z pewnością o wiele więcej wdzięku niż skoczkini, warto więc może pomyśleć o zmianie. Nie tylko w tej sprawie zresztą.
Oto gościni – moja kandydatka do zwycięstwa w kategorii najbardziej bezsensownej formy żeńskiej. Ale przecież jest alternatywa: stara dobra gościówa. Strach pomyśleć, jak należałoby nazwać kobietę – szpiega. Szpiegini ? A może szpieżka ?
Odnotowania wymaga też nowa tendencja: należy obowiązkowo zwracać się do obu płci, choć rzeczownik w męskiej formie liczby mnogiej w języku polskim obejmuje wszystkich. A zatem: Polki i Polacy, posłowie i posłanki, uczniowie i uczennice, goście i gościnie – a może nawet oficerowie i oficerki, marynarze i marynarki? Trzeba czarno na białym podkreślić, że w Sejmie, szkole czy wojsku też są kobiety, inaczej nikomu nie przyszłoby to do głowy.
Na tym koniec?
Czy zatem najgorsze jeszcze przed nami? Jeżeli założyć, że zachodnie trendy społeczne nas nie ominą, to raczej tak. Pewne nadzieje można jednak pokładać w specyfice języka polskiego, która może nas chronić przed wyjątkowo niemądrymi pomysłami. Na przykład obecność liczebników zbiorowych obejmujących zarazem mężczyzn i kobiety – kilkoro, a nie kilku czy kilka, pięcioro, zamiast pięciu czy pięć – to ratunek przed takimi pomysłami, jakie progresiści próbują wprowadzić do języka francuskiego (dwie kropki przedzielające litery w wyrazie) czy niemieckiego (duże „I” wstawione w środek słowa).
Na razie nie słychać też o wymyślaniu zaimków osobowych na użytek ludzi, którzy utrzymują, że nie są ani mężczyzną, ani kobietą. W angielskim do tego celu służy zaimek trzeciej osoby liczby mnogiej – słowo „they”, zarazem „oni” i „one”. W polskim jednak, skoro mężczyźni i kobiety mają w liczbie mnogiej odrębne zaimki, taki zabieg raczej się nie sprawdzi. Choć przecież rozwiązanie problemu jest na podorędziu. Mamy rodzaj nijaki, a w związku z tym zaimek „ono” , jak znalazł dla wszystkich, którzy nie chcą być wpasowani w stare ramy. Jeśli, co możliwe, zainteresowani uznają, że „ono” jednak im uchybia, należy przypomnieć, że w liczbie mnogiej ma formę „one”, identyczną z żeńską, a to znacząco poprawia perspektywę.
W niebezpieczeństwie może znaleźć się „ojczyzna”, podobnie jak ojcowizna czy język ojczysty. Dlaczegóż by nie „matczyzna” ? W świecie anglojęzycznym zaleca się, by, jeśli hołduje się idei postępu, zamiast „fatherland” mówić „homeland”, bo jest to słowo pozbawione szowinistycznego pierwiastka męskiego. Podobnie w niemieckim, gdzie „Heimat” wypada lepiej niż „Vaterland”. Nawiasem mówią, w angielskim bywa odwrotnie niż u nas – język ojczysty to „mothertongue”, język macierzysty. Nie od rzeczy będzie przypomnieć próby wprowadzenia do polszczyzny „urlopu tacierzyńskiego”. Ten potworek językowy, skrzyżowanie taty z urlopem macierzyńskim, szczęśliwie się nie przyjął, choć postępowe media lansowały go intensywnie.